1.

Wiosna ma to do siebie, że jest bardzo kolorowa, kwiecista, budzi do życia. Ale to jest też ta pora roku, kiedy cały czas są jakieś festiwale, święta, imprezy i inne tego typu głupoty.

Nie żeby coś ale kiedy nie przesypiasz kolejnej nocy z rzędu o takich rzeczach zaczynasz myśleć inaczej.

I to jest ten czas, kiedy mam najwięcej zamówień ciastek.

Jakby nie mogli zamówić ich w innym miejscu albo je samemu zrobić.

Szlachta się kurde znalazła.

Nie żeby coś, ALE jestem tak wykończony, że przejście stąd do Rivendell mniej by mnie zmęczyło. 

Jeżeli w ogóle by mnie zmęczyło.

Tak więc siedzę w kuchni przygotowując kolejną porcję tych przeklętych ciastek. Wkładam małe kawałki czekolady na placuszki, które czekały na blaszce na upieczenie się. 

Ostatnio podjadałem co nie co ale kiedy kolejny dzień pieczesz to samo, czekolada i ciasteczka szybko ci się przejedzą.

W sumie to nie rozumiem dlaczego to wszystko powierzono akurat MI.

Cały czas o tym rozmyślam i nawet rozmyślanie mi się znudziło.

Dlatego zamiast rozmyślać zajmuję swój czas słuchając w tle muzyki.

W rytm Nation (piosenka podana na górze-ałtorr) gapię się na piekarnik. 

Kuchnia jest dosyć niewielka jak na moje standardy. Jeden piekarnik, sześć palników, jedna dwudrzwiowa lodówka i zamrażarka w jednym...

No co tu o tym mówić.

Właśnie wyjmuję blaszkę z pieca, modląc się aby tym razem się nie poparzyć. Trzymam blachę przez szmatkę, ale zawsze jakimś cudem kończę z poparzonymi palcami.

Mógłbym kupić rękawiczki, ale zwykle o tym zapominam i jakoś tak to wychodzi.

Zwolniony piekarnik daje mi możliwość wsadzenia KOLEJNEJ porcji, ale tym razem mój rytuał pieczenia zostaje przerwany, przez dzwoneczek.

Jednak głośne pukanie do drzwi wejściowych powoduje niespodziewaną przerwę pracy.

Wychodzę z kuchni przypominając sobie, że przecież nie spodziewam się dziś gości. W ogule się nich nie spodziewam w najbliższym czasie.

Zamyślony podchodzę do drzwi.

I wtedy widzę...

...C Z Ł O W I E K A.

Który wbił mi na chatę. Nielegalnie.

Jest dosyć wysoki. Co ja gadam. On jest WIELKOLUDEM co najmniej.

Starzec - bo na takiego wygląda z jego siwą brodą - zauważa mnie i uśmiecha się, jakbyśmy byli starymi dobrymi kumplami.

- Eee... dzień dobry? - to jedyne stosowne słowa w tej chwili jakie przychodzą mi do głowy. I najgrzeczniejsze.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał - Czy życzysz mi dobrego dnia, czy oznajmiasz, że dzień jest dobry czy tego chcę czy nie; czy sam dobrze się tego ranka czujesz, czy może uważasz, że dzisiaj należy być dobrym?

Odebrało mi mowę. Zerkam na zegarek, aby sprawdzić godzinę. Była 13:27, więc w sumie nie było już ranka, tylko popołudnie, ale nie to mnie najbardziej interesuje. 

DLACZEGO TEN STARZEC TAK SIĘ DO MNIE ODZYWA?!

NIE POTRAFI MÓWIĆ WE WSPÓLNEJ MOWIE TO NIECH SIĘ ŁASKAWIE ODEMNIE ODCZEPI, KURDE NO.

- Eee... Chyba wszystkiego... po trochu... - odpowiedziałem niepewnie, bo nie za bardzo wiedziałem, czy i tego nie skomentuje. Zrobiłem głęboki wdech. - Czy mógłbyś się łaskawie stąd wynieść? Przyszedłeś do nie tej nory co trzeba. Nie znam cię. 

Mężczyzna popatrzył na mnie, po czym lekko się uśmiechnął.

Znowu.

- Zanim wyjdę chciałbym złożyć ci ofertę.

Zamrugałem.

- Przepraszam, co? - ten gościu mnie zaczyna już porządnie wkurzać. 

- Czy chciałbyś wziąć udział w przygodzie?

Zamrugałem. O czym on do cholery gada?

- Przygodzie?

- Przygodzie.

- Przygodzie?

- Przygodzie.

- Przygodzie? - za każdym razem kiedy wypowiadałem to słowo dochodziło do mnie jego znaczenie. JAKIŚ STARY CHŁOP PRZYLAZŁ MI DO DOMU I PYTA SIĘ NI STĄD NI Z OWĄD CZY CHCĘ WZIĄŹĆ UDZIAŁ W PRZYGODZIE. CZY MOŻE BYĆ COŚ BARDZIEJ NIENORMALNEGO? NIE WIEM NO CHYBA NIE ZA BARDZO. 

Staruch przygląda mi się spod krzaczastych brwi, a ja zaczynam żałować że się na niego wydarłem. Ale w sumie nie musiał mi wbijać na chatę wtedy kiedy jestem zajęty pieczeniem...

- Ciastka! - przypomniało mi się. od razu pobiegłem do kuchni zostawiając gościa w przedpokoju.

Wpadam do kuchni czując smród spalenizny. Pospiesznie otwieram piekarnik zapominając o tym ŻE NIE MAM ŻADNEJ SZMATKI przez którą mógłbym wyjąć blachę.

Tak więc konsekwencją tego było poparzenie sobie obu dłoni.

Po prostu cudownie. Dzień idealny.

Dmuchając w ręce biegnę do kranu odkręcić lodowatą wodę. 

Wzdycham z ulgą, i wtedy zauważam... 

...że ten starzec jest w mojej kuchni i przygląda mi się. Czego on ode mnie oczekuje to ja do cholery nie wiem.

- A kim jesteś tak w ogule, że łazisz sobie bezkarnie po mojej norze?

Człowiek uśmiecha się.

- Naprawdę mnie nie znasz, Bilbo Bagginsie?

Gapię się na niego oniemiały. Moje dłonie zaczęły mi drętwieć od zimnej wody, ale nie zwracam na nie uwagi.

- Skąd znasz moje nazwisko?

- Ha ha, mój Bilbo więc naprawdę o mnie zapomniałeś. Jestem Gandalf Szary.

Jeszcze bardziej zdziwiony patrzę na niego. I wtedy mnie oświeca.

- Gandalf! Gandalf! Wielkie nieba! Czyżby ten sam wędrowny czarodziej, który Staremu Tukowi podarował magiczne brylantowe spinki, co to same się zapinały, a odpinały tylko na rozkaz? Ten, co podczas przyjęć opowiadał takie cudowne historie o smokach, goblinach i wielkoludach, o ratowaniu księżniczek i o nie- spodziewanym szczęściu wdowich synów? Ten Gandalf może, który puszczał takie nadzwyczajne, wspaniałe ognie sztuczne? Pamiętam je! Stary Tuk bawił nas nimi w noc sobótkową. Cudowne! Strzelały w górę jak olbrzymie ogniste lilie, lwie pyszczki i złoty deszcz i wisiały w półmroku na niebie przez cały wieczór. A niechże cię! Czyżby ten sam Gandalf...

- Nie, jestem innym Gandalfem, nie tym o którym tyle paplasz - przerwał mój wywód czarodziej.

- To... to znaczy że kim był ten znaczy tamten Gandalf? - marszczę brwi.

Gandalf przewraca oczami.

- Ach Bilbo, mój drogi! Ja jestem tym Gandalfem o którym mówisz. Po prostu zdziwiło mnie trochę że tyle o mnie wiesz.

- Acha. A wyjmiesz mi te ciastka skoro już tu jesteś?

- A wiesz że jeśli nie zakręcisz tego kranu to zaleje ci kuchnie? 


*************

Witajcie w kolejnej książce mojego autostwa! Jest to najdłuższy rozdział jaki napisałamdo tej pory bo bez tego dopisku mamy 907 słów! Mega dużo jak dla mnie.

Tak więc no.

Miłego dnia/nocy!

-*zOsTaW cOś Po SoBiE*-


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top