Rozdział 1
Idril spięła konia. Już wczoraj powinni wyruszyć do Shire'u, a oni nawet jeszcze nie wyjechali z Lórien, co gorsza: ona nawet jeszcze tam nie dojechała!
W końcu minęła rzekę i strażników, po czym wjechała do królestwa Galadrieli i Celeborna. Zsiadła z konia i podała wodze pobliskiemu elfowi. Rozejrzała się. Kilka stóp dalej stała jej przyjaciółka Miriel z nieznanajomym elfem.
Podeszła do nich.
- Idril!- wykrzyknęła uradowana Miriel.- Idril to jest Lindir.- Przedstawiła jej brązowowłosego elfa.
- Witaj.- Ucałował dłoń księżniczki Mrocznej Puszczy. Idril zmierzyła go wzrokiem, wyrwała rękę i wytarła ją w chusteczkę.
- Opanuj się, panie elfie.- Mruknęła, po czym, nie zwracając uwagi na zdumionego Lindira, zwróciła się do przyjaciółki.- Kiedy wyruszamy?
- Teraz.- Odpowiedziała zdecydowanie córka Galadireli, po czym wsiadła na swojego konia. Idril skinęła głową i znów wgramoliła się na siodło swojej klaczy.
- Lindir, pakuj się na konia.- Zaśmiała się Miriel i szturchnęła piętami swoją siwą klacz, by podeszła do przyjaciela.
- On jedzie z nami?- zapytała siląc się na spokój Idril.
- Tak, to mój przyjaciel, Idril.- Wywróciła oczami elfka.
Córka Thranduila zmartwiała, po czym wbiła pięty w boki konia, a świat znów zmienił się w rozmazane plamy.
~^~
Trzy dni później, trzy postacie, odziane w długie płaszcze, prowadziły konie przez Shire.
- To tu.- Powiedziała jedna z nich, po czym ściągnęła kaptur. W półmroku ukazały się długie, złote, proste włosy.
- To znak Gandalfa. Ewidentnie.- Druga postać też ściągnęła kaptur z głowy, wszyscy troje spojrzeli na małe, okrągłe, zielone drzwi ze świecącym, kanciastym znakiem w rogu.
Miriel lekko zapukała w drewniane drzwi. Otworzył je przed nimi wysoki starzec, o długiej siwej brodzie, szarej szacie i szpiczastym kapeluszem.
- Jeśli to jest kolejny krasnolud Gandalfie to ostrzegam, że mam dość tłuczenia porcelany mojej kochanej babci!-za drzwiami słychać było jakiś zirytowany głos. Jego właściciel otworzył drzwi.-Nie...-zająknął się gdy zobaczył przybyszów.- Wejdźcie.-Powiedział hobbit.
Pomimo schludnego wyglądu z zewnątrz, w środku norka wyglądała jak po przejściu huraganu. Rozbita porcelana i resztki potraw leżały na podłodze. Dywan był całkowicie zabłocony, a w niektórych miejscach zdobiły go plamy wina i piwa. Do tego sufit był bardzo nisko.
- Krasnoludy.-Idril z pogardą kopnęła pobliski pusty kufel po piwie.
Bilbo zaprowadził ich do jadalni pełnej potomków Durina. Wziął też ich płaszcze i podał po czystym kieliszku wina. U szczytu stołu siedział Gandalf i Thorin Dębowa Tarcza, w każdym razie tak sądziła Miriel. Przy długim stole siedzieli upici członkowie kompani. Kiedy weszli do pomieszczenia zapadła cisza.
- Kim jesteście?-Thorin podniósł się z krzesła.
- Miriel, córka Galadrieli.-Księżniczka Lóthorien kiwnęła głową.- A to jest Idirl Ithildin, córka Thranduila i Lindir z RIvendell.
- Za to ty pewnie jesteś tym Królem pod Górą?-Miriel nie zdążyła powstrzymać przyjaciółki przed mówieniem dalej.- Dębowa Tarcza. Thorin Dębowa Tarcza, a przepraszam. Wybacz, zapomniałam. Ty nie masz Góry.
Miriel nie sądziła, że krasnoludy potrafią być takie szybkie. W ciągu sekundy okrążyli Idril, niestety lub stety nie mieli broni. Za to Ithildin już tak. Z niebywałą prędkością założyła strzałę na cięciwę i wycelowała ją w Dębową Tarczę, który jako jedyny z Gandalfem nie ruszył się z miejsca.
- Do tyłu idioci, albo wasz szefuńcio skończy ten wieczór ze strzałą w głowie.- Szmaragdowe oczy błyszczały z adrenaliny.- Do tyłu powiedziałam.
Thorin powiedział coś po krasnoludzku i członkowie kompani odsunęli się niechętnie.
- Twój ojciec ma ze mną pewne niezałatwione sprawy. Nie powinienem się dziwić, że ty także będziesz mnie nienawidzić.- Powiedział spokojnie, pomimo strzały wycelowanej w jego głowie. Idril schowała ją do kołczana.
- Obwiniasz go za nieszczęścia swojego ludu.- Warknęła.
- Był ich powodem.
- Elfowie nie będą za was toczyć wojen, ani być waszym schroniskiem, bo Smaugowi spodobała się wasza przeklęta Góra.-Zapadła cisza. Elfka wpatrywała się płonącymi oczami w krasnoluda. Bitwę na spojrzenia przerwał im dzwonek do drzwi.
- Otworzę.-Pisnął Bilbo.
Po kolejnej chwili zaciętej, chodź cichej walki do pokoju ktoś wszedł. Thorin spuścił wzrok z Idril i spojrzał na przybysza, który okazał się gondorską (miała białe drzewo wymalowane na tarczy) wojowniczką. Kasztanowe włosy miała zaplecione w ciasny warkocz, a złote oczy skakały po wszystkich, jakby badała co każdy ukrywa.
- Marle, w sam raz na czas!- uśmiechnął się Gandalf.
- Wyjechałam trzy miesiące temu, lecz zatrzymali mnie orkowie.- Powiedziała głębokim i melodyjnym głosem.
Reszta wieczoru upłynęła na niechętnej rozmowie o podróży, jej celach i szczegółach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top