Rozdział 5.
Miriel ostrzyła swój miecz, siedząc przy rzece. Wpatrywała się w gwieździste niebo zastanawiając się, co teraz robią jej przyjaciele z drużyny. Od kilku dni szły ich śladem w stronę Samotnej Góry. Ich pierwszym celem był dom Beorna, ponieważ Idril była pewna że tam zatrzymała się kompania. Szanse na spotkanie ich tam były równe zeru, gdyż byli oni kilka dni podróży przed nimi, jednak elfka liczyła że znajdą tam dużo informacji. Miriel podeszła do Idril, która siedziała w milczeniu.
- Idril, wszystko w porządku? - córka Galadrieli doskonale wiedziała co jej dolega, trapiła ją myśl że przed rozdzieleniem się z resztą drużyny nie zdążyła pogodzić się z Lindirem. A wiedziała jak bardzo jej przyjaciółce zależało na nim.
- Tak - skłamała elfka.
- Przecież widzę że coś jest nie tak. Chodzi o Lindira?
Idril nie odpowiedziała.
- Na pewno jest bezpieczny - sama nie była tego pewna, ale próbowała pocieszyć przyjaciółkę.
- A ja myślę że dawno umarł. Krasnoludy są silne i przeżyją takie trudne warunki, ale elfy?! Nie ma szans - Malre wyłoniła się nagle z cienia drzew.
- TY! - Idril rzuciła się na kobietę powalając ją bez trudu, ponieważ ta była ciężko ranna. Miriel chwyciła natychmiast wściekłą przyjaciółkę, z trudem powstrzymując ją od zamordowania gonddorki.
- Oszalałaś?! Idril ona jest częścią naszej drużyny! - przy tych słowach skarciła wzrokiem obojętną kobietę. - Nie możemy jej zabić.
- Niestety - wymamrotała córka Thranduila.
~*~
Trzy dni później, gdyż Malre mocno spowalniała ich pochód, ujrzały wśród wysokich traw drewniany dom i rozległy ogród. Idril już w miejscu, w którym stała czuła słodki zapach kwiatów i słyszała bzyczenie wielkich pszczół. Wkrótce przeszły przez wielką furtkę i trafiły do gęstnie zalesionego ogrodu, w którym drzewa i krzewy uginały się od owoców a nad kwiatami latały motyle i pszczoły. W najdalszej części , pod rozłożystymi dębami stały ule.
Po paru minutach rozglądania się, dotarły przed drewniany dom. Posiadłość była olbrzymich rozmiarów, a ściany zdobiły wyrzeźbione niedźwiedzie. Był to dom zmiennokształtnego człowieka, imieniem Beorn. Towarzyszki podeszły do ogromnych drzwi. Miriel zapukała, ale nikt nie otworzył.
- Serio? - zakpiła Malre - Myślisz że on cię usłyszy jak tak po prostu zapukasz?
- No a co mam zrobić? Zacząć walić w te drzwi jakąś kłodą czy co?!
- To dobry pomysł - Kobieta podniosła leżący niedaleko kawał drewna na opał i zaczęła nim walić o mosiężne drzwi. Zdumione elfki gapiły się na kobietę. Nagle jednak przestała, wypuściła gałąź i upadła na ziemię.
- Co jej się stało? - zapytała Idril, szturchając stopą bezwładne ciało kobiety.
- Musiała zemdleć z powodu upływu krwi. Potrzebne są lecznicze zioła albo będziemy mieć cały Gondor na karku!
W tej chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanął Beorn.
- Kim jesteście? - odezwał się tubalnym głosem.
- Nazywam się Idril, córka Thranduila z Mrocznej Puszczy. Natomiast ona - wskazała na swoją przyjaciółkę. - To Miriel, córka Galadrieli, pani ze Złotego Lasu. No i jeszcze jest z nami pierworodna Denethora, syna Ecteliona, namiestnika Gondoru. Malre.
- A więc to wy jesteście tą trójką, która odłączyła się od kompanii...? Wchodźcie.
~*~
Kiedy Beorn skończył opatrywać ranę Malre, podszedł do dwóch elfek.
- Lindir tu był?! - zaczęła szybko Idril. - Znaczy się... Czy wszyscy, cała drużyna... - speszyła się.
- Kilka dni temu odjechali w stronę Mrocznej Puszczy.
- MROCZNEJ PUSZCZY?!- krzyknęły obie przyjaciółki w tym samym czasie.
- Pozwoliłeś im na to?! - wybuchnęła córka Thranduila.
- Tak właściwie, to wiesz że nie mieli innego wyjścia... - westchnęła Miriel. - Mogłyśmy to przewidzieć.
- Mój ojciec ich pozabija! - wykrzyknęła rozpaczliwie Idril. - Nie mamy czasu do stracenia, ruszajmy od razu!
- Jutro o świcie pożyczę wam konie i dam prowiant na drogę. Jesteście zmęczone i ranne, musicie odpocząć. A teraz, zapraszam do stołu.
~*~
Idril stanęła przed zarośniętymi słupami, które wyznaczały wejście na elficką ścieżkę przez Mroczną Puszcze. Zielony Las nie wyglądał jak dawniej. Jasne drzewa zmieniły się w sploty ciemnych gałęzi i pni. Jeśli były jakieś liście, miały one wręcz czarny kolor lub był zgniłe.
To smutne patrzeć jak twój dom obumiera.
- Idziemy czy będziecie się tak gapić? - z rozmyślań wyrwał ją głos Malre. Idril pokiwała głową i puściła swojego konia.
Po chwili to samo zrobiła Miriel i wkroczyły w ciemność.
Po kilku dniach wędrówki, trójka towarzyszek wreszcie dotarła do bram pałacu Thranduila.
- Stać, kto idzie?- zawołał jeden z strażników przed bramą, gdy kobiety były parę metrów od niego.
- Wpuść nas natychmiast Aldirze, to JA! - warknęła Idril.
- Księżniczka Idril? - speszył się gwardzista.
- A kto inny gamoniu?! Gdzie jest mój ojciec?! - Idril podeszła pod bramę.
- Ma ważne przesłuchanie... Rozkazał nikomu nic więcej nie mówić.
- Gadaj gdzie jest bo inaczej...
- Jest w sali narad w lewej części pałacu! - pisnął Aldir.
- Dzięki. - Idril nie mówiąc nic więcej wepchnęła się do ledwo otwartych drzwi.
Towarzyszki biegły za nią korytarzami, aż w końcu dotarły do ogromnej komnaty. Po środku sali stał Thranduil, a obok niego Legolas. Trochę dalej siedziały, a raczej leżały, związane krasnoludy. Tylko Thorin nie był zakneblowany.
- Ojcze! - na głos córki Thranduil od razu się odwrócił.
- Idril? Co ty tu robisz? A ty Miriel i... Malre? Tak, Malre. Co was tu sprowadza?
- Idril?! - Legolas rzucił się młodszej siostrze na szyję. - Gdzie ty byłaś?
- Jak to gdzie? Krzyknęłam przed wyjściem, że idę na wyprawę, aby odzyskać Erebor.
Wszyscy ze zdumieniem popatrzyli się na elfkę.
- Moja córka wymyka się na wyprawę z krasnoludami?!- oburzył się Thranduil.
- Tak, a teraz wypuść ich natychmiast! - warknęła Idril.
- Straż wtrącić ich do lochów! Jutro odbędzie się egzekucja.
- Nie! To członkowie mojej drużyny, nie możesz... - zaczęła wściekle.
- Właśnie że mogę jak widzisz. Proponowałem im pomoc, odmówili...
- A co myślałeś? Że zgodzą się po tym jak opuściłeś nie udzieliłeś im pomocy po najeździe Smauga na Górę? Że rzucą się przed tobą na kolana? - wybuchła.
- Proszę cię córko nie wyciągaj starych dziejów!
- Ojcze, na świecie roi się zło! Nie możemy się tu przez wieczność tylko chować i nic nie robić!
- Wystarczy. - Głos Thranduila, zimny niczym stalowy miecz, przeciął powietrze.
- Mama by na to nie pozwoliła! - elfka rozpaczliwie chwyciła się ostatniej deski ratunku.
- Do komnaty - warknął, a jego ton zmroził wszystkich. No, prawie wszystkich. - Do komnaty powiedziałem!
- Oszalałeś?! - wrzasnęła.
- Straż!
- Nienawidzę cię! - wrzasnęła mu na pożegnanie, praktycznie ciągnięta przez ledwo trzymającą ją czwórkę gwardzistów. - Jesteś potworem!
Król kiwnął głową i strażnicy wzięli też pod ramię Miriel i Malre. One również zostały wyprowadzone z sali narad.
- Puszczajcie mnie idioci! - Idril wymierzyła kopniaka komuś w kostkę. Elfowie w końcu ją puścili i dziewczyna upadła na podłogę, ale zaraz się podniosła i zaczęła władczym tonem. - Teraz zaprowadzić Księżniczkę Miriel i Księżniczkę Malre do ich komnat, a mnie zabierzcie natychmiast do Lindira!
- Pójść z tobą?- zapytała przyjaciółkę Miriel.
- Nie dzięki. Poradzę sobie sama.
Zapraszamy do komentowania i gwiazdkowania :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top