Rozdział 4

Idril syknęła cicho, kiedy Elrond nastawił jej kolejne złamane żebro. Walkę z krasnoludami pamiętała jak przez mgłę. Przynajmniej nauczyło ją to tego, co Thranduil chciał jej wpoić od początku. Zadawanie się z krasnoludami źle się kończy. Zawsze.

- To już chyba ostatnie - mruknął elf pod nosem, a Idril zacisnęła mocno zęby, kiedy kość wróciła mniej więcej na swoje miejsce. Ledwo powstrzymała się od wrzasku. Pan Rivendell obandażował jej ciasno złamania.

- Dziękuję lordzie Elrondzie - uśmiechnęła się słabo zakładając luźną, elficką koszulę, jednocześnie starając się nie popłakać z bólu. Czuła się jakby przeszło po niej stado mumakilów.

- Nie ma za co, ale powinnaś przestać lekceważyć siłę krasnoludów. - Powiedział wychodząc z jej komnaty - tak samo jak twój ojciec. - Ostatnie wyszeptał, ale elfka i tak świetnie go usłyszała.

Zanim zdążyła choćby drgnąć, do komnaty wpadli Lindir z Miriel.

- Jak się czujesz? - zapytała jej przyjaciółka przytulając ją mocno, przez co Idril wydała z siebie nieartykułowany dźwięk. - Nic się ci się nie stało? - pisnęła córka Galadrieli odskakując od niej jak oparzona.

- Nic - wydusiła z siebie córka Thranduila, ignorując uczucie stratowania przez konnicę Rohanu. - Po co tu przyszliście?

- Jak to po co? - prychnęła Miriel.

- Zobaczyć jak się czujesz - wytłumaczył z troską Lindir. - Po tym jak krasnoludy, na czele z Kilim i Filim się na ciebie rzuciły, byłaś ledwo przytomna, przyduszona i poobijana.

- Zauważyłam - mruknęła z przekąsem, patrząc kątem oka w lustro. Na policzku miała dwa długie rozcięcia, oko podbite, a wargę przeciętą. Za tydzień nie będzie już śladu, chociaż po zadrapaniach mogą zostać cienkie blizny. - Jeśli chcecie wiedzieć, to czuję się dobrze...

- Takie kłamstwa, to możesz wmawiać Elrondowi i reszcie, ale nie nam - fuknęła MIriel.

- Poza tym co ty sobie myślałaś atakując Thorina?! - zaczął Lindir karcącym tonem. - Wiesz co by zrobili ci rodzice, gdyby dowiedzieli się o tym?! Twoja matka...

- Tak się składa, że nie mam matki, więc o tym nie myślałam - warknęła cicho.

- Idril... - zaczął Lindir.

- Lepiej będzie, jeśli już pójdziecie.

~*~

Idril w ślimaczym tempie osiodłała konia i przypięła do łęku juki. Nie dość, że ciągle ledwo się ruszała przez połamane żebra, to w głowie cięgle jej huczały słowa Lindira. Czy to możliwe, że się o nią martwił?

- Idril? - córka Thranduila odwróciła się. - Przepraszam.

Zacisnęła zęby. Każdemu innemu przywaliłaby w twarz za wspomnienie o tym, co jej matka by zrobiła, gdy widziała, że coś się dzieje. Ale Lindir...

- Nic się nie stało - wymamrotała cicho.

Przez następne kilka dni podróży Lindir trzymał się daleko od Idril, bojąc się ją urazić. Ale to tylko ją irytowało. Kiedy już któryś raz z rzędu celowo jej unikał, nie wytrzymała i podeszła do niego.

- Co ty do cholery robisz?! - zaczęła się wydzierać. - Unikasz mnie od kilku dni!

- Nie wiem o co ci chodzi...

- Nawet mi nic nie wmawiaj! - Idril gwałtownie zatrzymała konia. - Czemu mnie unikasz?! Myślałam że... że się przyjaźnimy!

Idril sama nie dowierzała że obchodzi ją tak bardzo, zdanie kogoś innego. Że tak uraziło ją że Lindir jej unikał. Może to dlatego że przywykła do rozmów z nim, a może...

- Patrzcie! - Bilbo uratował Lindira od odpowiedzi. -To muszą być Góry Mgliste...

- Zgadza się Bilo, to Góry Mgliste. Musimy przejść przez nie, aby dostać się na drugą stronę - powiedział poważnym tonem Thorin. Kompania ruszyła skalistą, pionową ścieżką w górę. Szli przez kilka godzin, a droga stawała się coraz węższa i węższa, aż w końcu musieli iść gęsiego, przyciśnięci do skalnej ściany góry. Jakby tego było za mało, rozpętała się ogromna burza. Wszędzie słychać było grzmoty, a błyskawice przeszywały zachmurzone niebo. Nagle ogromny głaz poleciał w stronę kompanii. Roztrzaskał się na kawałki uderzając w półkę skalną.

- To nie jest zwyczajna burza! - krzyknął Balin. - To bój skalnych olbrzymów!

W tej chwili zza mgły wyłoniły się dwie gigantyczne postacie, rzucające w siebie skalnymi odłamkami. Ten widok zmroził krew w żyłach nawet najtwardszych uczestników drużyny.

- Biegiem! - wrzasnął Thorin. Wszyscy pognali wąską ścieżką, z trudem unikając spadających głazów. Nagle grunt ruszył się im pod nogami. Stali na kolanie trzeciego olbrzyma.

- Miriel! - krzyknęła córka Thranduila, kiedy przyjaciółki rozdzieliła przepaść. Idril razem z Malre i kilkoma krasnoludami, zdążyła przeskoczyć na bezpieczną półkę skalną, ale reszta Kompanii wciąż tkwiła na nodze skalnego giganta. Nagle jeden z potworów rzucił w niego ogromną skałą, a on pod jej ciężarem ugiął się i zaczął spadać.

  - Skaczcie! - zawołała Miriel widząc jedyną szansę. Wszyscy zeskoczyli ze spadającego ciała, lądując bezpiecznie na półce skalnej.

~*~

- Idril, gdzie twój plecak? - zapytała córka Galadrieli, kiedy rozkładali obóz w jakiejś grocie.

- Spadł w przepaść. - Odpowiedziała spuszczając głowę, Miriel wiedziała że jej przyjaciółka nosiła w nim parę cennych pamiątek, w tym kilka po matce. - Ale mam broń, a to jest teraz najważniejsze.

- Wyśpijcie się! Ruszamy z samego rana - ogłosił głośno Thorin, przerywając elfkom rozmowę.

- Mieliśmy czekać w górach na Gandalfa... - zaczęła Miriel.

  - Plany się zmieniają elfko. Jak coś ci się nie podoba zawsze możesz zawrócić!

Po tych słowach wszyscy w milczeniu rozłożyli koce i poszli spać.

~*~

W środku nocy Miriel obudziło dziwne skrzypienie w skalnym podłożu. Zdziwiona, obudziła wszystkich, ale zanim zdążyli cokolwiek zrobić, podłoga pod nimi zapadła się i cała drużyna z wrzaskiem spadła w dół. Spadali skalnymi tunelami, aż w końcu wpadli do wielkiej klatki, postawionej na dnie pułapki. Zgraja goblinów rzuciła się na nich ciągnąc gdzieś w głąb olbrzymich jaskiń. Elfka próbowała wyrwać się okropnym stworzeniom ale było ich za wiele, zabrali im broń i rzucili przed tron. Kiedy Miriel podniosła twarz z skalnej posadzki zobaczyła kto siedział na kamiennym tronie. Był to olbrzymi, tłusty goblin, który chyba rządził tymi potworami. Roześmiał się kpiąco.

- Kogo my tu mamy? - zapytał ochrypłym głosem.

- To krasnoludy, trójka elfów i człowiek panie! - syknął jeden z goblinów.

- Po co tu przybyliście?

- NIE TWÓJ INTERES TY SPASŁY... - Miriel zakryła usta przyjaciółki, która wściekła wyrywała się z jej uścisku.

- Ona chciała powiedzieć że przyszliśmy odwiedzić... rodzinę, która mieszka za Górami Mglistymi!- skłamała elfka, próbując uratować sytuację.

- Nie ze mną takie żarty. - Fuknął zezłoszczony. - Słudzy, zabierzcie ich do sali tortur! Może wtedy zaczną gadać, zacznijcie od tej kobiety!

Wskazał tłustą ręką na przerażoną Malre.

- Nie! - Thorin wyłonił się zza reszty krasnoludów.

- Proszę, proszę kogo my tu mamy, Thorin syn Thraina i wnuk Throra! Król z pod Góry, ale przecierz ty N I E posiadasz żadnej góry, ani nie jesteś królem, a to czyni cię nikim! Ale znam kogoś kto dużo zapłaci za twoją głowę... Azog Plugawy! - Goblin zwrócił się do jednego z poddanych - Wyślij wiadomość do niego, że znalazłem to, czego szuka. Zabić całą resztę!

Gobliny rzuciły się na kompanię. Było ich za wiele, bez broni nie daliby im rady. Nagle powietrze przeszyło jasne, białe światło, któremu towarzyszył głuchy huk. Siła zmiotła większość goblinów w przepaść. Kiedy pył opadł wszyscy ujrzeli Gandalfa.

  - Na co czekacie? Walczyć! - krzyknął czarodziej. Wszyscy momentalnie rzucili się ku broni. Miriel chwyciła swój łuk i kołczan pełen strzał, po czym zaczęła strzelać do goblinów. Wkrótce dołączyli do niej Lindir i Idril. Thorin zwalił króla goblinów w przepaść, ale następne gobliny przybiegały z wszystkich stron.

- Za mną! - Gandalf pobiegł w stronę drewnianego mostu. Kompania biegła za nim uciekając przed ogromną liczbą goblinów, podążających za nimi. Miriel i Idril biegły mostem powyżej strzelając do potworów, a reszta drużyny walczyła pod nimi. Nagle stanął przed nimi król goblinów, ale za nim cokolwiek zdołał powiedzieć Malre wbiła mu miecz w czaszkę, a dolny most zawalił się pod ciężarem jego ciała i wszyscy oprócz dwóch elfek, runęli w przepaść.

- Pomocy! - przyjaciółki zauważyły że Malre zwisa nad przepaścią, trzymając się krawędzi deski. Pomogły jej wejść na most. - Oni... Czy wszyscy?

W samym dole przepaści zobaczyli jak kompania rusza ku wyjściu.

- Nie mamy jak tam zejść! - jęknęła bezradnie Miriel.

- Tędy! - Idril wskazała na szczelinę w skale. Wszystkie trzy zaczęły się przedzierać przez skały. W końcu wyszły na świeże powietrze. - I co teraz?

  - Reszta drużyny jest daleko przed nami, musimy ich dogonić. - Miriel zwróciła wzrok ku Samotnej Górze widocznej w oddali. - Wiemy dokąd zmierzają.


Jej jest 4 rozdział! Zapraszamy do gwiazdkowania i komentowania! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top