97 *druga wersja*
Niedziela 16.06
Godzina 4:40
Szybka pobudka, bez większego powodu. Sprawdzenie telefonu i dalej spać
Godzina 8:26
Normalna pobudka, wszystko boli przez to siedzenie na plaży, ale da się żyć. Ogarnąć się, śniadanie zjeść, spakować resztę i można spadać stąd, ale miałem dziwne przeczucia, że coś się zepsuje... Nie wiedziałem jeszcze co
Godzina 9:40
Jebany złom znany jako samochód postanowił pierdolnąć :)
Chodzi jak czołg, paliwa też żre jak czołg.
W każdym razie, niedziela - piękny, pochmurny, zimny i lekko deszczowy dzień i oczywiście bez mechaników w pobliżu. Najbliższy - 12 km stąd, a i tak nie wiadomo czy będzie bo niedziela...
Nie ma na co czekać, trzeba ruszać. Na trasie 12 kilometrów trzeba było się zatrzymywać 2 razy, bo z silnika szedł dym.
Pod domem mechanika trzeba było czekać jakieś 20 minut aż w ogóle wyjdzie. Wyszedł, zobaczył co i jak, dosłownie 15 minut i powiedział co się rozwaliło. Cewka zapłonowa (jak się później okazało, pękła dosłownie na pół). "W takim stanie to co najwyżej do domku wrócicie".
Super.
Droga powrotna dosyć podobna, 2 postoje, wypuszczenie dymu i po powrocie znowu trzeba się znosić do pokoju. Nie ma co robić. Zimno, deszcz kropi, najlepiej iść spać, ale szkoda dnia...
Spacer w jedną, spacer w drugą. Chwila w sklepie, obiad, znowu do sklepu i około 16 w domu siedzieć i leżeć kilka godzin.
Poniedziałek 17.06
Godzina 7:30
Znowu nieplanowana pobudka, sprawdzenie telefonu i dalej w kimę.
Godzina 9:20
W końcu można wstać i się coś dowiedzieć. Krótka rozmowa i tak... Zobaczę się z nią... W końcu...
Godzina 9:50
Teraz można normalniej jechać, auto jedzie normalnie, nie trzeba wrzucać 2-jki żeby pod małą górkę podjechać i nie spala 25 litrów na 100 km.
Gorąco. Bardzo.
Godzina 11:30
Czekam na nią, zestresowany jak nigdy, ręce się trzęsą. Jej nadal nie ma.
11:47
Ledwo wytrzymuję i zamiast strachu jestem bardziej wkurzony, że tyle można iść...
11:57
Przez głowę przebiega myśl, żeby wrócić do samochodu... Ale wtedy pokazała się ona i... Wszystko zniknęło, wszystko się skupiło tylko na niej, na jej uśmiechu, na przytuleniu
To było potrzebne i jej i mi. Jak się przytuliła to nie mogła się odkleić, a ja nie mogłem nic powiedzieć i po prostu tak staliśmy. W końcu udało mi się coś powiedzieć i tylko słyszałem jej śmiech. Nic więcej do szczęścia nie było potrzebne.
Ogarnąć się trzeba i iść, mało czasu, dużo do zrobienia.
Pierwszy cel - mostek z kłódkami. Zawiesić naszą.
Zapisałem imiona, datę i serduszko, zawieszone i kluczyki wrzucamy do wody, a żeby to jakoś "zapieczętować" to się pocałowaliśmy... Szczerze mówiąc, było co najmniej super. Chwilę postaliśmy, poprzytulaliśmy się i poszliśmy do niej do interka.
Dałem jej mały prezencik, a raczej kilka w jednym. No i tak by to zleciało... Zanim się obejrzeliśmy już trzeba było iść... Więc poszliśmy razem praktycznie do samochodu, poznała się z ludziami, którzy byli (czyli aż dwie osoby poza mną). Pożegnalny przytulas a mi już się smutno zrobiło, że to już koniec na dzisiaj. W drodze jak ruszyliśmy to jeszcze chciałem jej pomachać, ale ona już słuchawki zakładała, to żeby zwrócić uwagę to trzeba było trąbić... Ale podziałało i odmachała nawet.
Podsumowując... Było naprawdę fajnie, szkoda, że tak krótko, ale ważne, że chociaż coś...
Przy niej jest naprawdę super, w końcu czułem się szczęśliwy i mam nadzieję, że będzie to trwać co najmniej długo...
<3
иди
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top