Demony przeszłości (Jason i Damian)
Cisza. Ciemność. I to wzmagające się uczucie niepokoju, które mogło doprowadzić człowieka do szaleństwa.
No właśnie. Głuchą ciszę przerwał krótki szaleńczy śmiech. Najpierw jeden, krótki. Potem następny. I jeszcze jeden. Aż w końcu splatają się w jeden ciągły, drażniący ucho dźwięk.
Nagle do tego uczucia doszedł tępy ból w okolicach żeber. Kilka z nich musiało być złamanych, o czym świadczyły trudności ze złapaniem oddechu. W następnej chwili do głosu doszedł również ból promieniujący z kilku ran ciętych. Nie mówiąc już o siniakach wyczuwalnych chyba w każdym możliwym miejscu.
Na samym końcu pojawiły się obrazy. Te, które należały do przeszłości. Te, które starał się wyrzucić z pamięci. W końcu te, które ciągle do niego wracały. Każdej nocy. Gdy tylko zamykał oczy, czuł się zupełnie tak, jakby wracał do tamtej nocy.
Ciężki, metalowy łom unoszący się do następnego ciosu. Stojący nad nim szaleniec. I ten przerażający śmiech.
Nienawidził tego. Uczuć, które wtedy czuł. Bezsilności, samotności, strachu. Przestępcy, który go do nich doprowadził. I wreszcie samego siebie, że ciągle do tego wracał. Ile to razy budził się w nocy z trudem łapiąc oddech, czując prawdziwy ból w miejscu dawnych ran, słysząc jego śmiech, jakgdyby stał tuż koło niego?
Ta noc nie była wyjątkiem. Chłopak podniósłszy się gwałtownie, oddychał ciężko, czując szalone bicie własnego serca. Odruchowo złapał się za żebra, niemal czując ich nienaturalne kontury.
Zajęło mu chwilę uspokojenie się i przekonanie samego siebie, że nic mu nie jest. Że to był tylko cholerny koszmar. Taki jakich wiele.
Podświadomie jednak wiedział, że to nie prawda. Nie było z nim dobrze. Czuł to. To miała być kolejna z nieprzespanych nocy. Nie zamierzał ryzykować kolejnego nawrotu wspomnień. Wystarczyło, że musiał się z nimi zmagać w trakcie dnia. Miał nadzieję, że chociaż noc pozwoli mu na chwilę wytchnienia. Pomylił się. Było tylko gorzej.
Chłopak z frustracji zacisnął zęby i dotknął bosymi stopami chłodnych desek podłogi. Przymknął oczy i spróbował wyciszyć buzujący w nim gniew. Jednak bez skutku. Pamiętał, co radził mu w podobnych sytuacjach Dick. Oddychaj.
Ale to nie pomagało. Nie jemu. Wstał i chwyciwszy tylko przewieszoną przez oparcie krzesła koszulkę wyszedł z pokoju. Następnie skierował się w jedyne miejsce, gdzie w podobnych momentach mógł się wyżyć. Czuł, że tego właśnie teraz potrzebował.
Zszedł kamiennymi schodami do ogromnej i wyjątkowo opustoszałej Batjaskini. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby to miejsce było puste. Bruce i Tim mieli w zwyczaju pracować do późna, Damian zazwyczaj trenował, a Dick był wszędzie tam, gdzie najczęściej go nie proszono. Chciał pomóc, pogadać, albo chociaż popatrzeć. Taki już był.
Teraz jednak Jason cieszył się, że ma całą jaskinię tylko dla siebie. Nie chciał żeby mu przeszkadzano. Nie potrzebował rozmowy ani poklepania po ramieniu.
Jedyne czego teraz naprawdę chciał, to porządnie komuś przywalić. W tym wypadku tym "kimś" miał być zwykły worek treningowy, ale to mu nawet odpowiadało. Rzecz martwa w końcu nie będzie go oceniać, krytykować czy próbować pocieszać. A właśnie tego mógł się spodziewać po swoich "braciach". A tak się składało, że ciemnowłosy nienawidził pokazywać przed innymi swoich słabości. Wstydził się ich, ale nie mógł się ich tak po prostu pozbyć. A próbował. Miały być jego częścią już na zawsze.
I nie znosił tej części siebie.
Uderzył, wkładając w cios całą swoją siłę.
Nie przejmował się odpowiednim obandażowaniem rąk, co powinno się zrobić przed tego typu treningiem. Chciał dokładnie poczuć każde uderzenie.
Ponowił atak.
Nie bał się bólu. I to wcale nie przez trening pod okiem Batmana. Nie przez niejedną akcję, z której wrócił ranny. Nawet nie przez skatowanie go przez Jokera. Tak się składało, że miał z nim do czynienia już od najmłodszych lat. Wychowując się na ulicy, to była po prostu ponura rzeczywistość.
Kolejne trzy szybkie uderzenia następujące jedno za drugim.
Albo to ty zadasz pierwszy cios, albo skończysz pokonany. Tego się nauczył.
Nigdy nie mógł liczyć na żadną pomoc. Radził sobie sam. Tak jak potrafił. Do czasu poznania Batmana. Bohatera, którego podziwiało całe miasto. Tego niepokonanego strażnika Gotham. Tego samego, który koniec końców również go zawiódł.
Kilka następnych serii spadło na niczemu winny przedmiot, a na zdartych kostkach chłopaka pojawiło się kilka pierwszych kropel krwi. Ten jednak zdawał się ich nawet nie zauważać.
Pierwszy człowiek, któremu zaufał. Czuł się przy nim niepowstrzymany. Mógł zrobić wszystko. Mógł być bohaterem. Mógł wreszcie być kimś.
I właśnie dlatego to tak bardzo bolało. Gdy zdradzi cię nieznajomy, cóż taka kolej rzeczy. Nic niezwykłego.
Ale gdy nóż w plecy wbije ci osoba, którą ceniłeś i obdarzyłeś zaufaniem...to naprawdę potrafi zaboleć.
Silny prawy sierpowy poprzedzony kopnięciem pozostawił widoczne wgniecenie na starej i zużytej już powierzchni.
Zostawiony na pastwę szaleńca. To wszystko co musiał potem przejść. Każda następna godzina, minuta spędzona w strachu. Strachu, którego nie czuł nigdy wcześniej. Choć nie, on przeszedł po pierwszej godzinie tortur z rąk clowna. Potem zastąpiła go głupia i naiwna nadzieja na ratunek. Morskooki wierzył, że on nastąpi o ile tylko wytrzyma dość długo. W końcu Batman jeszcze nigdy wcześniej nie zawiódł. Postanowił więc być silny. Dla niego.
Dopiero ostatnie sekundy brutalnie zburzyły jego pewność w bohatera. To uczucie, gdy zrozumiał, że nikt nie przyjdzie mu na ratunek. Bo wcale nie był kimś ważnym. Był tylko zwykłym dzieciakiem z ulicy, który wyobrażał sobie niewiadomo co i przyszło mu za to zapłacić.
Dziewiętnastolatek oparł spocone czoło o skórzany worek i oddychał ciężko. Dopiero teraz poczuł na policzkach mokre ślady, których pochodzenie nie było zbytnią zagadką. Co prawda nie często zdarzało mu się płakać, ale dziś czuł się wyjątkowo podle.
Nigdy nie był dobrym synem. Inaczej przecież ojciec nie traktowałby go jak zwykłego śmiecia.
Bohater też był z niego żaden. Zawiódł zarówno jako Robin jak i Red hood. Żadna z tych roll nie zaprowadziła go do niczego dobrego.
Czasami po prostu żałował, że tamtej nocy Joker nie spisał się lepiej i nie zakończył tego wszystkiego.
Tak byłoby prościej. I dużo lepiej. Dla niego...dla wszystkich.
Chłopak zacisnął mocniej oczy i na oślep wymierzył jeszcze jeden ostatni cios, włączając w niego całą swoją złość i poczucie beznadziei jakie właśnie odczuwał.
W przeciwieństwie do poprzednich, ten jednak nie trafił w cel. Coś go przed tym powstrzymało. A ściślej mówiąc- ktoś.
Gdy zaskoczony tyn faktem brunet otworzył oczy, przed sobą zobaczył niższego od siebie, ciemnowłosego chłopaka o przenikliwych zielonych tęczówkach, w których zazwyczaj widoczna była arogancja czy pogarda. Jednak nie teraz. W tej chwili patrzyły one na niego spokojnie, ze zrozumieniem i...współczuciem?
*. *. *.
Młody Wayne od zawsze miał niezwykle lekki sen. Tak został wychowany. By być czujnym i gotowym na podstępny atak w każdej chwili. Noc nie była wyjątkiem.
Tak więc, gdy tylko do jego uszu doszedł cichy odgłos skrzypiącej podłogi, czarnowłosy przebudził się momentalnie. Spał przy uchylonych drzwiach, więc nie umknął jego uwadze cień, który szybko przemknął przez korytarz. Większość w ogóle nie zwróciłaby na niego uwagi, a jeśli już, uznałaby go za zwykłe przewidzenie. Ale nie on.
Nie przypuszczał, że to jakis z wrogów zakradł się do rezydencji, ale nie byłby sobą, gdyby nie poszedł tego sprawdzić. Tak dla własnej pewności. Możliwe, że był to tylko Grayson, który wstał się czegoś napić, jak to miało w zwyczaju. Albo ojciec, który znowu pracował do późnych godzin.
Bezszelestnie wstał i ruszył w kierunku drzwi. Nie zamykając ich za sobą, nasłuchiwał przez chwilę. Ktoś szedł w stronę jaskini. Brunet wyjrzał zza barierki schodów i przez moment mignęła mu postać Jasona.
Chłopak nie był tym specjalnie zaskoczony. W końcu w tej rodzinie większość osób prowadziła niemalże nocny tryb życia. Niemniej był zaintrygowany, co takiego zamierzał Todd. Uznał więc, że skoro i tak już nie spał, mógł równie dobrze to sprawdzić.
Ruszył więc w ślad za nim, zachowując ciszę jak to miał już w swoim zwyczaju. Dick często śmiał się, że młody Wayne chodzi cicho niczym kot. Co czasami potrafiło być kłopotliwe. Zwłaszcza gdy miał on ochotę się za kimś poskradać, czy poobserwować z ukrycia.
Dokładnie tak jak w tej chwili. Dwunastolatek stał w cieniu i w ciszy przyglądał się rozgrywanej na dole scenie.
Ktoś mógłby pomyśleć, że to co ma przed sobą, to zwykły trening. W końcu w życiu bohatera to podstawa. Jednak nie Damian. On był zbyt doświadczonym obserwatorem by dać się zwieść pozorom.
Przede wszystkim gdyby to rzeczywiście były jedynie ćwiczenia, jego brat miałby na sobie coś więcej niż tylko spodnie od piżamy i luźną koszulkę. A tak nie było. Jego ubiór wyraźnie wskazywał, że dopiero co wstał z łóżka
Po drugie, jego uderzenia nie były tak precyzyjne jak zazwyczaj. Przypominały raczej walenie na oślep. Pełne furii, którą chłopak próbował z siebie wyrzucić.
Aż wreszcie ostatni jego gest. Zielonooki nawet nie stojąc bezpośrednio naprzeciwko niego był w stanie zauważyć pojedyńcze krople spadające co jakiś czas na ziemię, tuż pod nogami Jasona. On płakał. Wayne zrozumiał to dopiero po chwili. I to boleśnie go dotknęło. Nigdy wcześniej nie widział starszego w takim stanie. Być może właśnie to go tak poruszyło.
Doskonale znał ból tłumionych wspomnień i uczuć. Znał to z własnego doświadczenia. Sam rzadko kiedy pozwalał sobie na pokazywanie słabości przed innymi. Łącznie z członkami własnej rodziny. Co jednak nie oznaczało, że nie miał gorszych dni. Każdy je miał.
Dziś najwidoczniej właśnie taki dopadł Todda.
Nocna pobudka, chęć wyżycia się, buzujące w nim emocje. Nie było zagadką, co się za tym kryło.
W tej chwili Damian zauważył subtelne napięcie mięśni starszego, co oznaczało, że szykował się on do kolejnego ataku. Dwunastolatek nie widział nic złego w odreagowaniu złości w taki sposób jaki wybrał Jason. Jednak czerwone ślady pozostawione na jego wciąż zaciśniętych dłoniach, wyraźnie wskazywały, że chłopak powinien przestać. I to natychmiast.
Brunet nie zastanawiając się nad tym co właściwie robi, przeskoczył przez barierkę i bezszelestnie wylądował na kamienistej ziemi. Wystarczyło mu zaledwie parę sekund by znaleźć się naprzeciwko dziewiętnastolatka. Chwycił jego rękę w ostatnim momencie. Wystarczająco stanowczo, by go zatrzymać i na tyle ostrożnie, żeby nie sprawić mu bólu
W następnej chwili ich spojrzenia się spotkały. Wystarczyło jedno spojrzenie w te morskie tęczówki, by wiedzieć, że cokolwiek teraz kotłowało się w jego głowie, nie było to nic przyjemnego.
Jason rozpaczliwie potrzebował teraz wsparcie. Jednocześnie jednak nie chciał o nie poprosić. I Wayne doskonale o tym wiedział.
Gdyby teraz zaczął go uspokajać, albo bezsensownie pocieszać, tylko by go tym rozzłościł. W końcu w mentalności chłopaka, nie występowało coś takiego jak prośba o pomoc. Był wystarczająco dorosły, by poradzić sobie samemu. A przynajmniej takie chciał sprawiać pozory.
Jason był silny. Pod pewnymi względami silniejszy od każdego z nich. I Damian o tym wiedział.
Po prostu czasami potrzebował, by dyskretnie mu o tym przypomnieć. By pokazać mu, że jest częścią tej rodziny. Ważnym i niezastąpionym jej członkiem.
Tego jednak nie mogły wyrazić żadne słowa. Nawet te najbardziej szczere. Morskooki musiał dojść do tego sam. Zrozumieć i zaakceptować.
Młodemu Wayne'owi nie często zdarzało się okazywać emocje i przywiązanie do innych. A już zwłaszcza w tak bezpośredni sposób.
Lecz teraz w milczeniu objął brata i przytulił się do niego delikatnie. Wyczuł początkowe spięcie chłopaka i w ciągu pierwszych sekund nic się nie wydarzyło. Potem jednak poczuł jak Jason rozluźnia się wyraźnie, a kotłujące się w nim emocje wreszcie znajdują ujście. W jednym prostym geście, kiedy odwzajemnił braterski uścisk.
Tutaj nie potrzeba było słów.
Wystarczyło ten jeden gest, mówiący sam za siebie. Miał on proste przesłanie, a mianowicie:
"Kochamy cię. Wszyscy."
Witam wszystkich w tym nietypowym rozdziale. Mam nadzieję, że nie złościcie się na mnie za małą przerwę w fabule.
Pomysł na tego one shota należy do jula5541 za co bardzo, ale to bardzo dziękuję. Tak samo jak za całe wsparcia i motywację do dalszego pisania, jakie mi dajesz. ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top