39. Gra się zaczyna
Gotham City, godz. 14:40
Nightwing
Bruneta zawsze dziwił fakt, jak szybko rozchodzą się w tym mieście wieści o zniknięciu któregoś z bohaterów. A już zwłaszcza jego głównego obrońcy. Bez niego Gotham szybko obróciłoby się w zepsutą wylęgarnię wszelkiego rodzaju kryminalistów. Choć przecież i w normalnych okolicznościach nie było tu dużo lepiej.
Może i chłopak nie często się do tego przyznawał, ale to miasto potrzebowało Batmana.
On go potrzebował. Bardziej niż kiedykolwiek. To prawda, że nie zawsze się zgadzali. Często mieli odmienne podejście w niejednej kwesti. Ale teraz, kiedy Dick czuł się bezradny, oddałby wiele by tylko móc zasięgnąć rady u swojego byłego mentora. Bruce zawsze był opanowany i potrafił przeanalizować na chłodno wszystkie dostępne fakty. Było to coś, czego brakowało młodszemu bohaterowi. On działał zbyt emocjonalnie. Przedkładał dobro i bezpieczeństwo przyjaciół ponad misje. Tym właśnie się różnili.
Jednak jedno musiał przyznał na korzyść Wayne'a. Zawsze wiedział co zrobić. Nie było takiej sytuacji, z której nie potrafiłby znaleźć wyjścia.
Za to Dick... Gdy czuł, że jego bliscy są w niebezpieczeństwie, nie potrafił jasno skupić się na celu. Cały czas jego myśli uciekały w nieporządanym przez niego kierunku. Nieważne jak często by się za to nie ganił, nie mógł nic na to poradzić. Taki już po protu był. Martwił się o nich. Koszmarnie się martwił.
Po dokładnym obejrzeniu miejsca walki i zebraniu z tamtąd wszelkich możliwych wskazówek, wrócił razem z Asem do Batjaskini. Przejrzał już wszystkie możliwe kamery i niedawne raporty policyjne, w nadziei, że może znajdzie tam jakąś podpowiedź co do potencjalnych wspólników głównego sprawcy tego całego zamieszania. Ponieważ co do tożsamości tego, który pociągał za sznurki, nie miał wątpliwości.
Deathstroke.
Co prawda zabójca ostatnimi czasy mocno zaszedł za skórę czwartemu Robinowi, ale to właśnie z Dickiem ścierał się najczęściej. Obaj stali po przeciwnych stronach, jeszcze za czasów przynależności chłopaka do Tytanów. A i potem nieraz przyszło im się ze sobą zmierzyć.
No i obaj mieli solidne podstawy, by trzymać głęboką urazę do tego drugiego.
Ale kto byłby na tyle naiwny czy zdesperowany, żeby z nim współpracować? Akurat Slade cieszył się wyjątkowo złą opinią nawet wśród przestępców. A to już coś znaczyło. Jednak było mało prawdopodobne, by w pojedynkę dał radę pokonać i przetrzymywać aż trzech bohaterów.
Jedyną pozostawioną wskazówką była kartka, którą razem z Jasonem znaleźli w jaskini zeszłej nocy. Chłopak przyjżał się jej już pod każdym możliwym kątem. Próbował szukać ukrytych szyfrów czy niewidocznych gołym okiem wiadomości. I nic.
Dopiero, gdy zrezygnowany opadł na fotel i oparł głowę na dłoni, jego wzrok padł na niewielkie, ale świeże wyżłobienie w ścianie. Mógłby się założyć, że wcześniej go tam nie widział. Ktoś mógłby to oczywiście uznać za lekką paranoję. W końcu znajdował się w jaskini, a wiadomo, że w takim miejscu ściany nigdy nie są idealnie gładkie. Jednak Dick spędził tu niemal całe swoje dzieciństwo i już jako Robin nauczył się zwracać uwagę na nawet najdrobniejsze szczegóły. W kontraście do Mrocznego Rycerza jego strój nie był przystosowany do chowania się w cieniu nocy. To z kolei często czyniło go łatwiejszym celem. Dlatego właśnie niejednokrotnie musiał wykazywać się większą spostrzegawczością czy zwinnością niż sam Batman. Aż w końcu osiągnął w tym naprawdę imponujący poziom.
Podszedł więc do interesującego go miejsca i przyjrzał się uważnie widniejącemu tam wgłębieniu. Nie potrzebował też wiele czasu, by zrozumieć jego pochodzenie. Wczoraj to właśnie w tym miejscu miała miejsce jego konfrontacja z Jasonem. Nie ona jednak była w tej chwili ważna. Liczyła się znaleziona przez niego wiadomość. Z pewnością kartka nie leżała na podłodze. A skoro na ścianie był pozostawiony ślad po wbitym ostrzu, rozwiązanie wydawało się oczywiste.
Pozostawało tylko pytanie, co stało się z tą bronią? Dick musiał niestety przyznać, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że morskooki musiał ją wtedy trzymać. Tym bardziej zaś nie miał pojęcia, co mógł z nia zrobić.
Nagle poczuł lekkie szturchnięcie, a gdy spojrzał w dół, zobzczył wiernego i nieodstępującwgo go na krok czarnego psa.
- Co tam As?- spytał, wiedząc że czworonóg nie zwacałby na siebie uwagi z byle powodu. Tak został wyszkolony.
Tak jak się spodziewał, zwierzak ruszył truchtem w stronę stojącego w jednym z rogów jaskini stołu, gdzie wśród różnego rodzaju sprzętu szpiegowskiego oraz innych gadżetów, na skraju leżał nienależący do żadnego z członków tej rodziny sztylet.
Nightwing zaśmiał się pod nosem i podrapał psa za uchem, na co ten mruknął zadowolony. W tej chwili chłopakowi przypomniało się, co kiedyś Robin powiedział o swoim pupilu.
"Ten pies bywa mądrzejszy od ciebie Grayson."
Cóż, Dick nie mógł zaprzeczyć, że As był wyjątkowo bystry. Swoją drogą wciąż zadziwiała go sympatia młodego Wayna do wszelkiego rodzaju zwierząt. Zwykle złośliwy i wybuchowy nastolatek, przy nich stawał się dużo spokojniejszy.
Ta chwila dekoncentracji nie trwała jednak długo. Czarnowłosy musiał się skupić na tym co tu i teraz. Wziął do ręki pozostawioną broń i przyjrzał jej się uważnie. Wykonana była niewątpliwie ze starannością i dbałością o szczegóły. Dla jej posiadacza walka musiała więc być istotną częścią życia. Z pewnością nie należała też do Slade'a. On preferował raczej długi miecz, niż nierzucający się w oczy sztylet. Była to jednak broń zabójcy. A jedynym znającym to miejsce, który przychodził Nightwingowi na myśl był...ale nie. Przecież on nie żył. Chłopak był tego niemal pewien.
Jednak trudno było się spierać z dowodami. Choć niewątpliwie ta myśl wcale nie dodawała mu otuchy.
- W zasadzie to nie powinno mnie dziwić. W końcu nieraz już się zdarzyło, że czyjąś śmierć to zwykła ściema. Nie tak trudno ją zresztą sfingować.- mruknął sam do siebie, pocierając kark wolną ręką. Tak, nie wstawanie od komputera przez kilka godzin zdecydowanie robiło swoje.
W chwili, gdy odkładał broń z powrotem na jej poprzednie miejsce, zauważył jak coś małego spada mu prosto pod nogi. Schyliwszy się, podniósł go ostrożnie i obrócił w palcach.
- Mikronadajnik.- stwierdził pod nosem i poczuł jak wstępuje w niego nowa nadzieja.
Podszedł szybko do komputera i podłączył maleńkie urządzenie w odpowiednio przystosowanym do tego miejscu. Nie obawiał się on żadnego podstępnego wirusa ani niczego z tych rzeczy. To nie byłoby w stylu Slade'a. Poza tym gdyby chciał on zrobić coś podobnego, sam miałby ku temu nie jedną okazję. Nie, to nie mogło być to.
W następnej chwili na ekranie pojawiła mapa Gotham z zaznaczonymi trzema punktami. Jaskrawa czerwień wyraźnie odznaczała się na bladoniebieskim tle.
I to wszystko. Żadnej dodatkowej wiadomości. Żadnego nagrania. Żadnego zdjęcia.
To była jakaś chora gra obmyślona przez socjopatę.
A Nightwingowi nie pozostało nic innego jak w nią wejść.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top