38. Jeden za wszystkich...

Damian

Kiedy człowiek utknie gdzieś na parę dni w pojedynkę, ma czas zastanowić się nad paroma sprawami.

Może i zachowałem się jak zazdrosny dzieciak, opuszczając jaskinię tamtego dnia. Nie mówię, że zrobiłem to bez powodu. I na pewno nie zamierzam za to przepraszać. Choć teraz już wiem, że być może nie było to najlepsze wyjście.

W końcu to wcale nie rozwiązywało problemu. Nie mogło w niczym pomóc. Było niczym innym jak głupimi dąsami. A przecież miałem być ponad to. Tak mnie wychowywano. Aby nie działać pod wpływem emocji, gdyż te potrafią być zdradliwe.

Ale od czasu przyjazdu do Gotham zmieniłem się. Mieli na to wpływ różni ludzie, których do tej pory spotkałem. Ojciec, Nightwing, Tim, Tytani...

Pierwszy raz poczułem się... jak w domu. Miejscu bezpiecznym, gdzie nie muszę przed snem sprawdzać każdego zakamarku sypialni w poszukiwaniu zastawionych pułapek czy ukrytych trucizn. W Lidze było to na porządku dziennym. Jeśli ktoś nie wykazał się wystarczającą ostrożnością, nie dostawał drugiej szansy.

Tutaj ludzie też byli inni. Tacy bezpośredni, weseli i do bólu przyjaźni. Zwłaszcza Grayson. Właśnie to mnie w nim najbardziej irytowało. W końcu nikt nie mógł być tak szczerze zainteresowany innymi. W tym mną. Tak właśnie myślałem.

Ale z czasem zrozumiałem, że się mylę i źle go oceniałem. On naprawdę taki był. Zachowywał się jak bohater nie tylko jako Nightwing, ale także jako zwyczajny Dick Grayson. Zawsze pomocny, wierzący w ludzi, ufny. Był całkowitym zaprzeczeniem tych, którzy otaczali mnie przez całe życie. Był także moim przeciwieństwem.

Może dlatego tak się mnie uczepił? Z początku to było irytujące. On był. Ale chciał dobrze. Nauczył mnie, że świat nie zawsze jest wyłącznie czarno-biały, a ludzie tylko dobrzy lub całkowicie źli. Niektórzy popełniali błędy, ale mimo to zasługiwali na drugą szansę.

Dla mnie pojęcie "drugiej szansy" było obce. Jeśli ktoś raz wbił ci nóż w plecy, kto może dać gwarancję, że nie zrobi tego ponownie? Dlatego do takiej sytuacji lepiej w ogóle nie dopuścić. To brzmiało logicznie.

Ale nie dla niego. On był zwolennikiem wiary w innych. Zresztą był gotowy dać im nie tylko drugą ale i następne szanse. Tak wiele jak tylko trzeba będzie.

To naiwne, głupie, bezsensowne. Tak właśnie myślałem. Ale on zawszw miał wokół siebie wielu...przyjaciół. Z jakiegoś powodu ludzie do niego lgnęli. Z tym faktem trudno było się spierać. Trochę czasu zajęło mi odkrycie co za tym stoi.

Zaufanie. Wierzyli mu oraz w niego. Wiedzieli, że zawsze mogą na niego liczyć. W końcu nigdy nie odmawiał innym pomocy.

Tak samo było z Toddem. Dick dał mu drugą szansę. Mimo wszystkiego co tamten zrobił, nadal go nie skreślił. Nie wiem jak ktokolwiek może mieć w sobie tyle zrozumienia. Ale Grayson je posiadał.

W zasadzie w byłym Robinie nie drażniła mnie jego wrodzona tendencja do łamania zasad. To w zasadzie było...interesujące. Mało kto miał na tyle odwagi by sprzeciwiać się ojcu. A on to robił.

Rozumiałem też lepiej niż inni, jego podejście do przestępców. W końcu, zaraz po przyjeździe sam myślałem dokładnie tak samo. Zresztą sporo czasu zajęło mi odzwyczajenie się od tego.

"Sprawiedliwość zamiast zemsty." To było hasło Batmana. Może i brzmiało szlachetnie, ale wciąż pozostawała w nim luka, której ojciec usilnie nie chciał dostrzec. Mało kto miał odwagę otwarcie przyznać, że złapanie przestępcy wcale nie gwarantuje bezpieczeństwa dla cywili. A jeszcze mniej potrafi powziąć bardziej stanowcze kroki. A Todd to zrobił.

Nie chodziło o to. Nie chciałem go w rezydencji, bo...byłem na niego zły. Za to co zrobił Timowi. Przez kilka następnych tygodni nastolatek nie brał udziału w patrolach i jakichkolwiek misjach.

No i był jeszcze Dick. Trudno się do tego przyznać, ale stał się dla mnie kimś więcej niż tylko partnerem na misjach czy nauczycielem. Nie jest już taki najgorszy. Choć czasami naprawdę potrafi działać na nerwy.

Nie chciałem, żeby jego naiwność obróciła się przeciwko niemu. Niektórzy po prostu się nie zmieniają. On jednak nie chciał tego zaakceptować. A to wiązało się z rozczarowaniami. Chciałem tylko, żeby tego uniknął.

Ale chyba znowu nie miałem racji. Wydałem na dziewiętnastolatka osąd, zanim w ogóle zdążyłem dobrze go poznać. Byłem złośliwy, bo myślałem, że może dzięki temu wreszcie sobie odpuści i odejdzie.

Ale nie uciekł, gdy zaczęło się robić niebezpiecznie. Nie, on stanął do walki. Żeby nas znaleźć, lub chociażby zdobyć jakąś wskazówkę.

A teraz stanął w obronie Tima. Celowo prowokował gościa, którego wewnętrznie się bał. Z oczywistych powodów.

Mógł siedzieć cicho. To byłoby zrozumiałe. Był ranny i nie miał szans samemu się obronić. Poza tym wiedział doskonale na co się pisze, zwracając uwagę Jokera.

Tak samo jak wiedział, przed czym dzięki temu ochroni Drake'a. To było zaskakująco szlachetne z jego strony.

Przypomniało mi się też, co kiedyś sam mu powiedziałem:

"Nic dziwnego, że Joker wybrał ciebie na swój cel.

"Ja przynajmniej nie dałem się tak banalnie załatwić jakiemuś błaznowi."

To było podłe. Teraz to rozumiałem. To co spotkało go z jego ręki... nie powinienem był tego wykorzystywać przeciwko niemu. Do tej pory jeszcze nie do końca potrafił sobie z tym poradzić. A mimo to, wystawił się na jego atak. Dla nas.

Tym razem więc moja kolej.

- Jest jednym z nas.

Mówiłem szczerze. Naprawdę należał do tej...rodziny.

"To nie jest jego miejsce. On tu nie pasuje i tu nie zostanie. A po tym wszystkim co zrobił, ma szczęście, że jeszcze żyje."

Pamiętam te słowa. To było pierwszego dnia, gdy Dick go do nas przyprowadził. Nie podobał mi się ten pomysł. Ale w jednym Grayson miał wtedy rację. Nie powinienem był tego mówić.

Wiem to zwłaszcza po tym co przed chwilą powiedział sam Joker. Zarzucił Toddowi, że jest wyrzutkiem, a on wcale się nie sprzeciwiał. To znaczyło, że naprawdę w to wierzył.

A ja nieświadomie sam się do tego przyczyniłem.

Chciałem to jakoś naprawić, ale nigdy nie byłem dobry w mówieniu tego co naprawdę czułem. Miałem jednak nadzieję, że w tym jednym wypowiedzianym przed chwilą zdaniu, Jason odszuka jego prawdziwy sens.

Spojrzałem na niego kątem oka, aby sprawdzić jego reakcję. Z jego oczau zniknął strach. Zamiast niego pojawiła się wdzięczność.

Może jednak był bardziej domyślny niż sprawiał wrażenie?

W każdym razie to jeszcze nie był czas na odłożenie broni. Przeciwnie. Tak się składało, że Joker był teraz naszym najmniejszym zmartwieniem. Może i był psychopatą z maniakalnymi zapędami, ale tak naprawdę w walce nie stanowił wyzwania. Nie dla mnie. Czego nie mogłem powiedzieć o pozostałych dwóch.

Ich jednak nie widziałem w pobliżu. Musiałem więc rozprawić się z tym tutaj, zanim pojawi się prawdziwe zagrożenie.

- Już ja cię...

Nie dałem dokończyć mu groźby. Nie zamierzałem niepotrzebnie tracić czasu.

Pobiegłem w jego kierunku, ale zamiast od razu zaatakować, prześlizgnąłem się między jego nogami, po to by znajdując się za nim, wymierzyć mu cios w tylnią część kolana. Tak jak przypuszczałem, kończyna mimowolnie się ugięła, a on zachwiał się niebezpiecznie.

Nim jednak zdążyłem całkowicie go unieszkodliwić, zauważyłem jego nieznaczny ruch ręki. Napiął mięśnie jak gdyby...

Odskoczyłem w bok w ostatnij chwili, ponieważ ten już zdążył wystrzelić na oślep dwa razy. Następnie odwrócił się, wciąż jednak opierając ciężar ciała głównie na zdrowej nodze.

- Jesteś bardzo ruchliwym ptaszkiem. Ale nie na długo.- zaśmiał się po tych słowach i wystrzelił kolejne trzy razy.

Dużo łatwiej jest walczyć kiedy takie pociaki można po prostu odbić ostrzem katany. Ale i bez niej byłem pewien swojej wygranej. W końcu kule kiedyś mu się skończą. A wtedy będzie mój!

W chwili gdy po raz kolejny pociągnął za spust, okazało się, że magazynek był już pusty. Tym razem to ja uśmiechnąłem się drapieżnie. To była moja szansa.

Wystarczyło dosłownie parę ruchów, aby powalić go na ziemię. Jednak kiedy miałem zadać ten ostatni cios, usłyszałem nagle czyjś głos.

- Na twoim miejscu bym tego nie robił.

Dobrze wiedziałem kto wtrącił się wreszcie do naszego starcia. Zacisnąłem mocniej zęby i spojrzałem w kierunku zabójcy mojego dziadka. Stał on niedaleko nas, jedną nogą przyciskając do ziemi pierś Todda, zaś czubek miecza dociskając dobitnie do jego szyi.

Wykorzystywać chwilową słabość innych. To było w style Slade'a.

Co ciekawe Jason jednak wciąż nie tracił swojej charakterystycznej zadziorności i pewności siebie. Zerknął w moim kierunku na tyle na ile było to w tej chwili możliwe i zmusił do lekkiego uśmiechu.

- Dowal mu Robin.- rzucił przez zaciśnięte z bólu zęby. Nic też nie zrobił sobie z mocniej przyciskanego do krtani ostrza.

- Do naszego planu dwójka w zupełności wystarczy. Trzeci jest zbędny.- skontrował zamaskowany mężczyzna. Mówił spokojnie i wiedziałem, że był gotowy bez zawachania wykonać swoją groźbę.

Nim jednak zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch, poczułem nagłe ukłucie w tył karku. Złapałem się za niego odruchowo, ale i bez tego wiedziałem co to było. Trucizna. Na potwierdzenie nie musiałem zresztą długo czekać, gdyż po chwili poczułem silne zawroty głowy. Zamrugałem parę razy, żeby odgonić ciemność, ale to nie specjalnie pomogło.

Do tego zobzczyłem jeszcze bladą dłoń sięgającą w moim kierunku, ale nie miałem siły na wykonanie uniku. Następnym zaś co poczułem był nagły przepływ prądu, który skutecznie dopełnił działanie trucizny.

*. *. *.

Kiedy młody Wayne padł obezwładniony na ziemię, z cienia wyszedł trzeci ze wspólników i spojrzał krytycznie na otrzepującego się z kurzu zielonowłosego.

- Wiesz, że to nie było potrzebne? Po tej toksynie i tak szybko by padł.- spytał ozięble, podchodząc jednocześnie do nieprzytomnego bohatera i bezceremonialnie przerzucając go sobie przez ramię.

- Oczywiście, ale jakoś nie mogłem się powstrzymać.- odparł niewzruszony clown.

Następnie obaj jakby doszli do niemego porozumienia i spojrzeli tym razem w kierunku Deathstroke'a.

Ten tylko w milczeniu skinął głową. Był to najwidoczniej jasny sygnał, ponieważ mężczyzna w czerni skierował się do wyjścia, zabierając wraz z sobą najmłodszego z bohaterów. Z kolei bladoskóry podszedł do wciąż unieruchomionego Red robina. Chłopak spiął się, nie wiedząc czego konkretnego powinien się teraz spodziewać. Jednak przestępca jak na razie jedynie go rozkuł. Mimo to nastolatek nie miał zbytniego pola do popisu, ponieważ szybko poczuł chłodny metal przyłożony u podstawy pleców.

- Lepiej nie wykonuj gwałtownych ruchów, bo inaczej palec może mi się przez przypadek omsknąć. A tego przecież byśmy nie chcieli.- usłyszał za sobą przyciszony głos, od którego przebiegł go mimowolny dreszcz.

Następnie zielonowłosy popchnął chłopaka do przodu, nie siląc się przy tym na zbytnią delikatność. Ten zachwiał się, ale nim jeszcze opuścił pomieszczenie, rzucił w kierunku Jasona przepraszające spojrzenie. Chciał mu pomóc. Nieważne jak. Lub chociaż nie zostawiać go tutaj samego. Ale wiedział też, że walcząc w pojedynkę przeciwko dwóm uzbrojonym i niebezpiecznym przestępcom nie miałby większych szans.

Morskooki nie wydawał się jednak wcale przestraszony. Przeciwnie. Próbował wyrwać się mężczyźnie zupełnie nie zwracając uwagi, że w ten sposób jedynie przysparza sobie dodatowego bólu. To jednak w tej chwili nie było dla niego ważne. Nie chciał bez walki oddać chłopców w ręce psychopatów. Starał się tego uniknąć chwilę wcześniej i tak samo teraz. Z tą różnicą, że w tym momencie nie był w stanie nawet się uwolnić i ponownie stanąć na nogi.

Wreszcie zaprzestał bezskutecznych prób i zamiast tego rzucił przytrzymującemu go mężczyźnie zabójcze spojrzenie.

- Co zamierzacie z nimi zrobić wy ch...

- Spokojnie. Za niedługo wszystkiego się dowiesz.- Deathstroke przerwał mu bezceremonialnie, a w jego głosie pobrzmiewała niepokojąca satysfakcja i poczucie zbliżającego się zwycięstwa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top