35. Dowód zmiany
Rezydencja Wayne'a, godz 9:50
Dick
Czarnowłosy pośpiesznie zatrzymał auto na podjeździe i kompletnie nie przejmując się takimi drobiazgami jak wyciągnięcie kluczyków ze stacyjki czy choćby zabranie ich ze sobą, wysiadł, a praktycznie wybiegł z pojazdu. Bez zastanowienia skierował się od razu do drzwi frontowych. Oczywiście były otwarte. Widocznie ta rezydencja nie musiała obawiać się nawet włamywaczy.
Choć w sumie posiadłość nie została tak całkowicie bez opieki. Gdy chłopak tylko przekroczył próg domu do jego uszu dobiegło głośne i wściekłe ujadanie psa. A to była nowość. Wystarczyło też wejść do salonu, by zauważyć przywiązanego do barierki schodów ogromnego, czarnego zwierzaka, który na widok znanej mu osoby zaczął tym gwałtowniej się wyrywać.
- No już, już. Po co Jason miałby cię tak urządzić?- padło retoryczne pytanie ze strony młodocianego bohatera, który pogłaskał psa, chcąc go nieco uspokoić, jednoczesnie też odpinając zapiętą wcześniej smycz.
Czworonóg zaś, gdy tylko poczuł, że nic dłużej nie krępuje jego ruchów wystrzelił jak z procy, gnając w jedno konkretne miejsce. Dick ruszył za nim zaintrygowany, co tak poruszyło Asa, który jako doskonale wytresowany pies, nie zachowywałby się tak bez konkretnego powodu.
Chwilę potem niebieskooki dotarł do pokoju Bruce'a, gdzie zwierzak przestał już ujadać, ale dreptał niespokojnie przed otwartą i pustą skrytką.
Dick dobrze wiedział co znajdowało się w środku. A ściślej mówiąc, co powinno się tam znajdować. Wszelka broń należąca poprzednio do Jason'a, a którą chłopak zgodził się oddać po zawartym obustronym porozumieniu. Taki był układ.
Widocznie aż do teraz. Niepokorny dziewiętnastolatek miał kategoryczny zakaz korzystania z tego rodzaju broni, dopóki mieszkał w tym domu.
Teraz jednak brakowało zarówno owego uzbrojenia jak i jego właściciela.
- Coś ty sobie myślał Todd?- westchnął posępnie czarnowłosy, wiedząc jednak, że jakiekolwiek wyrzuty nie miały teraz sensu. Zresztą, gdyby tylko Jason wszedł tutaj w tej chwili,starszy z nich byłby gotowy puścić w niepamięć złamanie przez niego umowy. Byleby tylko był tu cały i zdeowy. Ale po otrzymanym komunikacie, nie miał na to co liczyć.
"Ten był ostatni. Twój ruch Grayson."
Krótkie zdanie, a raniło bardziej niż można było sobie wyobrazić. Dla Dicka nie było bowiem większej wartości niż rodzina. Był gotowy zrobić dla niej wszystko. Dle nich. Tych chłopaków, którzy chociaż z nim nie spokrewnieni, stali się ważniejsi i bliżsi mu niż ktokolwiek inny na świecie. Pokochał ich całym sercem i nie oczekiwał niczego w zamian. Może poza tym, by i oni go zaakceptowali. Nie musieli odwzajemniać jego uczuć. Po prostu chciał znów poczuć się częścią sporej rodziny. Tak jak kiedyś.
Miał ich chronić. A co zrobił?
Nie zareagował po zniknięciu Damiana, choć przecież czuł, że coś było nie tak.
Nie interweniował, gdy urwał się kontakt z Timem, choć było to do niego nie podobne.
No i na koniec zostawił Jasona samego, choć obiecał, że tego nie zrobi.
Chłopak westchnął ciężko, ale nie mógł sobie teraz pozowlić na rozpamiętywanie błędów. Miał wykonać jakiś ruch? I to właśnie zrobi.
Z rozmyślań nagle wyrwało go ciche skomlenie Asa, który trącił jego dłoń mokrym nosem, zwracając tym na siebie jego uwagę. W pysku zaś trzymał delikatnie złożoną na pół kartkę.
Niebieskooki kucnął przy psie i pogłaskawszy go po głowie, odebrał podawany mu przedmiot.
- Dzięki piesku, nawet bym jej nie zauważył.- przyznał, jednak w jego głosie brakowało tego wiecznego optyminmu którym zwykle tryskał, co było wręcz jego znakiem rozpoznawczym. Lez teraz nawet on nie miał na niego siły.
W końcu utrzymywanie wiecznie dobrego humoru również wymagało od niego nakładu wysiłku. Musiał odłożyć na bok wszelkie własne zmartwienia, aby móc służyć wsparciem tym, którzy akurat tego potrzebowali. A w tym domu było to wyjątkowo potrzebne. Ktoś przecież musiał równoważyć ten cały mrok zawsze obecny w życiu zarówno Batmana jak i tych wszystkich, którzy przebywali z nim na codzień.
Z ciężkim sercem zerknął na naprędce nakreślone, nieco niezgrabne litery.
"Wiem, że kiedy będziesz to czytał, pomyślisz sobie: Co za kretyn... Jak on mógł to zrobić?
Wiem o tym, bo myślę dokładnie to samo. Ale coś ci wczoraj obiecałem, pamiętasz? I nie mówię tego, żebyś poczuł się winny. To co zamierzam, robię również dla siebie. Chcę, jak się to mówi... zadośćuczynić za to, co zrobiłem chłopcom podczas naszego pierwszego spotkania.
Do dziś pamiętam, co mi powiedziałeś, gdy przyszedłem do ciebie po jednej z awantur z tym (wstaw tu jakiekolwiek obraźliwe określenie. Każde będzie dobre.)
Wyjaśniłeś mi wtedy, że czasami dorośli nie traktują dzieci tak jak to powinni robić. Tak już niestety po prostu jest.
Więc ten jeden raz chciałem postąpić właściwie. Choć raz znów być tym "dobrym".
W końcu normalna rodzina powinna o siebie dbać, no nie?
Nie proszę cię więc o wybaczenie. Ale spróbuj mnie chociaż zrozumieć.
Jason"
Dick ostatnim wysiłkiem woli powstrzymał cisnące mu się do oczu łzy. To wyznanie, które właśnie miał przed sobą, było najlepszym dowodem na zmianę jaka zaszła w dziewiętnastolatku, od kiedy po raz pierwszy się spotkali.
Wtedy Jason był buntownikiem zamkniętym w sobie i już wystarczająco skrzywdzonym przez życie, które nigdy go zbytnio nie rozpieszczało. Dbał jedynie o siebie. Nie ufał nikomu i też nikomu nie pozwalał się do siebie zbliżyć.
Prawie nikomu.
Dopiero gdy poznał Bruce'a zdobył jakiś cel w życiu. Wreszcie czuł się potrzebny. Ale to wciąż jeszcze było za mało. Batman nie mógł mu pomóc poradzić sobie z dotychczasową traumą ani zniszczoną psychiką.
To była rola Dicka'a.
To on jako pierwszy zdobył jego zaufanie. Jako pierwszy przytulił. I jako pierwszy pokazał jak powinien wyglądać świat.
Przez pierwsze dwa lata miał na niego istotny wpływ. Potem jednak do głosu zaczynały dochodzić stare nawyki chłopaka. Stawał się coraz bardziej agresywny i porywczy. Ale Grayson potrafił to do pewnego stopnia zrozumieć.
Podświadomie sam zaczął przejawiać cechy, z którymi miał do czynienia od wczesnego dzieciństwa. I choć szczerze tego nienawidził, miało to na niego ogromny wpływ. Stykając się z agresją ze strony własnego ojca, nauczył się jednego. Jeśli będą się ciebie bali, nie będą sprawiać problemów. Nie poznał innych sposobów na radzenie sobie z gniewem.
Chociaż Nightwing próbował mu uświadomić, że to nie jest najlepsza droga, nie miał szans zmienić mentalności chłopaka, która kształtowała się przez lata.
Potem była ta cała akcja z Jokerem.
I wszystko się posypało. Po spotkaniu i szkoleniu przez ligę zabójców, wcześniejsze skłonności Todda, tylko się nasiliły. Poznał ludzi, których mentalność była mu znacznie bliższa niż ta, którą starał się przekazać mu Dick.
A wbrew temu wszystkiemu, czarnowłosy trzymał teraz przed sobą najlepszy dowód zmiany. Jason perwszy raz nazwał swoja rodziną kogoś innego niż starszego od niego bohatera. I po raz pierwszy miał kogoś, kogo był gotowy chronić kosztem własnego życia.
Czy Nightwing miał prawo być na niego zły? W końcu Jason robił tylko to, czego od dawna próbował go nauczyć.
Nie, nie mógł się na niego gniewać. Mógł jedynie czuć dumę, że chłopak był gotowy zaryzykować tak wiele dla swojej prawdziwej rodziny.
Niebieskooki podniósł się z ciężkim sercem, ale także nikłym uśmiechem goszczącym na jego twarzy.
- No chodź piesku. Musimy znaleźć tego lekkomyślnego gamonia.- zwrócił się do wciąż wiernie czekającego przy nim Asa, a następnie obaj ruszyli w stronę wejścia do Batjaskini.
W końcu teraz przyszedł czas na jego ruch.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top