32. Dług wdzięczności
Gotham City, 30 października, godz 8:15
(Pół godziny wcześniej)
Jason
Gdy tylko czarny samochód zniknął z mojego pola widzenia, wróciłem do rezydencji. Wiedziałem, że nie mam wiele czasu. Jeśli chciałem rozegrać to w pojedynkę, musiałem działać teraz.
Wiem, że Dick będzie wściekły, gdy się o tym dowie. Nie, to nie to. Raczej będzie miał do mnie żal. Ale obiecałem, że pomogę mu to rozwiązać i sprowadzę chłopców z powrotem do domu. Widziałem jak blisko z nimi jest. Są dla niego jak prawdziwi młodsi bracia. A rolą starszych jest zapewnienie im ochrony.
Może i relacje międzyludzkie nigdy nie były moją mocną stroną. Te rodzinne tym badziej. Jako dzieciak niewiele wiedziałem w tej dziedzinie. Nie miałem pojęcia jak to jest móc liczyć na innych. Wychowywałem się praktycznie sam. Tak też nauczyłem sobie radzić. Dopóki nie poznałem Dick'a. To on jako pierwszy pokazał mi czym jest zaufanie, bliskość drugiej osoby czy poczucie bezpieczeństwa.
To właśnie on nauczył mnie tych najważniejszych rzeczy. Choć ja sam nigdy nie patrzyłem na nie w ten sposób. Dorastałem w przeświedczeniu, że rodzina jest jedynie balastem. Do czasu...
Do czasu aż ponownie tu wróciłem. Dick od samego początku troszczył się, bym z powrotem poczuł się tu jak w domu. Zawsze był, kiedy tego potrzebowałem. Nigdy się nie skarżył. Nigdy nie wypominał. No i rozumiał. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Zawsze wiedział czego potrzebuję czy co zamierzam zrobić.
Tylko ten jeden raz tego nie przewidział.
Przypuszczał, że się zmieniłem. Że przestałem martwić się jedynie o siebie. No i co najważniejsze, że przestanę ciągle działać na własną rękę, nie bacząc na innych.
I miał rację. Miał cholerną rację.
Bo może i to co zamierzam zrobić jest samolubne i znów nie chcę prosić o pomoc. Ale zmieniła się jedna kluczowa rzecz. Nie robię tego dla siebie. Robię to dla tych dzieciaków. I dla Dick'a.
Nie jestem pewien czy potrafiłby sobie poradzić z kolejną stratą. Dlatego właśnie nie zamierzam do niej dopuścić.
Obiecałem mu, że sprowadzę chłopców całych i zdrowych. I zamierzam dotrzymać danego słowa.
Siedziba A.R.G.U.S.A. godz 9:15
Dick
Spokojnym krokiem ruszyłem, trzymając się parę kroków za brązowowłosym. Miałem nadzieję, że istotnie było już po wszystkim. Skinąłem jeszcze w podzięce Nixonowi, chcąc choć trochę zatrzeć nieprzyjemny wydźwięk całego naszego spotkania.
Jednak, gdy ruszyłem w stronę windy, z tyłu doleciał do mnie jeszcze ironiczny komentarz dowodzącego.
- Mam nadzieję, że następnym razem uprzedzisz nas, kiedy będziesz miał zamiar złożyć nam niezapowiedzianą wizytę... Grayson.
Doskonale wiedział, że nie powinien używać mojego nazwiska w obecności innych. Zwłaszcza przestępców. Ale jeśli chciał mi w ten sposób dopiec czy wyprowadzić z równowagi, nie udało mu się. Przychodząc tutaj byłem gotowy na ujawnienie tożsamości.
Spojrzałem więc tylko przez ramię na wykrzywionego w złośliwym uśmiechu blondyna, który najwidoczniej nie zamierzał nam już dłużej towarzyszyć.
- Bez obaw. Nie nastąpi ona zbyt szybko.- odparłem spokojnie, a następnie ruszyliśmy już bez dalszego ociągania się.
Na całe szczęście reszta drogi minęła bez większych problemów. Strażnicy choć wyraźnie zdziwieni, nie próbowali nas zatrzymywać. To prawie zabawne, ile potrafi zdziałać jedna mała wizytówka. Jeden z nich wręczył mi też przygotowaną wcześniej walizkę, w której jak przeczuwałem, schowany był cały sprzęt odebrany Red X.
Wkrótce też dotarliśmy do auta. Przez cały ten czas panowało między nami napięte, głuche milczenie. Ale nie mogłem się mu dziwić. Z pewnością był na mnie wściekły. I miał do tego solidne podstawy.
Dopiero w chwili, gdy obaj znaleźliśmy się wewnątrz pojazdu, mężczyzna spojrzał na mnie przeciągle. Nadal jednak zachowując ciszę. I muszę przyznać, że nie potrafiłem rozszyfrować jego wzroku, ani tego co się za nim kryło. Złość? Zaskoczenie? A może jedynie niezrozumienie całej sytuacji?
W końcu nie wytrzymałem i jako pierwszy przerwałem panującą ciszę.
- Słuchaj, rozumiem jeśli teraz nie chcesz mnie znać. Masz prawo. To wszystko... nie tak miało się potoczyć. Od początku nie chciałeś brać w tym udziału, bo wiedziałeś, jak to się skończy. I jeśli...- zacząłem się pośpiesznie tłumaczyć. Zwykle tak robiłem, gdy wiedziałem, że zawiniłem.
Jednak nie dane mi było dokończyć.
- Zamkniesz się wreszcie?- przerwał mi gwałtownie brązowooki, a ja zgodnie z jego słowami zamilkłem. Spuściłem jedynie wzrok, nie mogac się zdobyć by spojrzeć mu w oczy. Ten odczekał chwilę, a ja niecierpliwie szykowałem się na to, co zamierza powiedzieć. Ale tego co nastąpiło, nigdy bym się nie spodziewał.- Nie wierzę, że naprawdę tutaj wróciłeś. To... było czyste szaleństwo. Wychodzi więc na to, że jesteś największym wariatem jakiego kiedykolwiek poznałem.- zaśmiał się krótko, ale przerwał mu napad suchego kaszlu. Zaś na dłoni, którą przyłożył do ust, pozostał wyraźny czerwony ślad.
Wyjaśnienia wyjaśnieniami, ale były teraz inne priorytety.
- Potrzebujesz lekarza.- stwierdziłem krótko i rzeczowo, przyglądając mu się z zaniepokojeniem oraz włączając jednocześnie silnik auta. A raczej zamierzając to zrobić. Lecz mój rozmówca złapał mnie stanowczo za madgarstek, uniemożliwiając to.
- Nie gadaj głupot. I niby co miałbym im powiedzieć? Dam sobie radę. Potrzebuję tylko krótkiego odpoczynku i tyle.- brzmiał na pewnego siebie, ale mimo to niezbyt to do mnie przemówiło.
- Ale...
- Mówię poważnie. Odpuść.
Cóż, był dorosły i nie mogłem go do niczego zmusić. Cofnąłem więc rękę i spojrzałem ponownie na niego. W takim razie chyba jednak czas na wyjaśnienia.
Poczułem też jak kamień spada mi z serca. Czyli może nie było tak źle jak początkowo przypuszczałem. Może da mi to jeszcze wyjaśnić.
- Dobra, wygrałeś. No to pytaj. Widzę, że tego chcesz. Przynajmniej tyle jestem ci winien.- odezwałem się, nie mając zamiaru niczego przed nim ukrywać. O cokolwiek by nie zapytał.
- Mówisz? Jak dla mnie chyba jesteśmy kwita. Wróciłeś. Nie wiem jak ich przekonałeś, ale najwyraźniej ci się udało. Pytanie tylko, czemu to zrobiłeś? Przez to wiem, no... to czego raczej nie powinienem.- przyjrzał mi się uważnie.
A ja zgodnie z obietnicą nie zamierzałem wykręcać się od odpowiedzi.
- Nie mogłem postąpić inaczej. Obiecałem wtedy, że w razie potrzeby ci pomogę.- odparłem, przypominając sobie naszą ostatnią wymianę zdań na szczycie tamtego dachu zeszłej nocy.
- Ale o nią nie prosiłem.- przerwał mi w połowie. Przypuszczałem co mogło kryć się za jego nastawieniem. Był kolejną osobą, która z natury nie polegała na innych. Uważała, że sama da sobie radę. I dlatego właśnie trudno było mu zrozumieć czym tak naprawdę była lojalność.
Dokładnie tacy sami byli z początku Jason i Damian. Uśmiechnąłem się na ich wspomnienie, ale na równi poczułem wzmagający się niepokój o chłopców. O moich młodszych braci. O wszystkich z nich.
- Wcale nie musiałeš.- odparłem, pospiesznie wracając do rzeczywistości. To nie był najlepszy moment na zamartwianie się. Mimo to nie mogłem wyzbyć się przeczucia jakby coś było mocno nie w porządku.- Na tym właśnie polega współpraca. Ja nie zostawiam swoich. Nigdy.
Przez chwilę brązowowłosy rozważał sens moich słów, ale w końcu z politowaniem pokręcił głową.
- Chyba nigdy nie zrozumiem bohaterów.- podsumował, a następnie po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć jego uśmiech nie skryty za maską.
To sprawiło, że i ja się uśmiechnąłem. W obliczu tego wszystkiego co się dzieje, chyba chwila krótkiego napawania się sukcesem nikomu nie zaszkodzi?
- Tak sobie pomyślałem, że skoro i tak już wiesz... Richard Grayson. Dla przyjaciół Dick.- po tych słowach wyciągnąłem w jego kierunku rękę w geście zapoznania.
Ten przez chwilę patrzył na mnie zakoczony i niezbyt rozumiejąc moje intencje.
- Czemu mi o tym mówisz? Nie uważasz, że to raczej niezbyt mądre z twojej strony?
Ja za to wzruszyłem ramionami w niefrasobliwym geście.
- Skoro znałesz nazwisko, rónie dobrze możesz poznać i imię.- wyjaśniłem spokojnie. Wiedziałem, że miał rację i to co robiłem w niepisanych zasadach bohaterów było surowo zabronione. Jednak miałem też przeczucie, że nie wykorzysta tego przeciwko mnie. A zazwyczaj starałem się ufać mojemu przeczuciu.
Po krótkiej chwili odwzajemnił gest, ponownie się uśmiechając się zawadiacko.
- Jasne. Ale nie myśl, że odpłacę ci się tym samym.- dodał przekornie.
- Wcale tego nie...
I tym razem mi przerwano. Jednak teraz nie była to sprawka brązowowłosego. To odezwał się mój komunikator, który leżał schowany w schowku.
Dziwne. Do tej częstotliwości dostęp miały tylko osoby blisko związane z Batmanem.
Sięgnąłem więc po niego, przerywając dotychczasową rozmowę. Założyłem go i nacisnąłem przycisk aktywujący urządzenie.
- Co jest?- rzuciłem, czując powoli wzbierającą z niejasnego powodu falę niepokoju.
Jednak to co usłyszałem w odpowiedzi sprawiło, że zaniemówiłem, a serce ścianęło się z ogarniającego mnie stopniowo przerażenia.
No dora. Rozdział pojawił się szybciej niż przypuszczałam. Mam nadzieję, że udało mi się wprowadzić jakiś nastrój czy napięcie, bo pisanie o tej porze mogło nie wyjść mi najlepej.
W każdym razie dobranoc lub miłego dnia.
Pa!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top