31. Agent Grayson wkracza do akcji
Gotham City, 30 październik, godz. 8:45
Dick
Oparłem głowę na trzymanej kurczowo kierownicy i wziąłem ostatni już głębszy wdech, by uporządkować natłok myśli. Gdy wyjdę z samochodu, nie będzie już odwrotu. Ale nie miałem wyboru. To było jedyne słuszne wyjście.
Nawet jeśli wyjdą z tego niemałe kłopoty. Nawet jeśli Batman będzie wściekły, a będzie z pewnością. Co do tego nie ma wątpliwości.
Mimo wszystko taka jest moja ostateczna decyzja. Nieważne co powiedzą inni. Przynajmniej nie będę miał czyste sumienie.
Teraz tylko muszę odegrać tę rolę na tyle dobrze, żeby A.R.G.U.S. nie zorientował się w podstępie. W końcu nie mam żadnych namacalnych dowodów- realnego nakazu, danych czy choćby potwierdzenia nadania misji. Jednym słowem niczego. No, może prawie niczego. Oby to wystarczyło.
Bez dalszych rozmyślań chwyciłem za klamkę i wysiadłem z czarnego, sportowego auta. Uśmiechnąłem się mimowolnie. To jedna z zalet pracy dla "tajnej" agencji do zadań specjalnych. Na wyposarzenie nie można narzekać. Ale to nie był najlepszy moment na zachwyty. Musiałem się skupić na tym co teraz i tu.
Ruszyłem pewnym krokiem w stronę głównej bramy budynku, do którego, o ironio, miałem zamiar włamać się zaledwie kilka godzin temu. Jednak plany uległy nieco zmianie. I przez to właśnie moje miejsce zajęła osoba zupełnie niezwiązana z tym wszystkim. Ja go w to wplątałem i ja go z tego wyciągnę.
Zatrzymałem się przed budką strażników, gdzie dwójka z nich już zdążyła mi wykść na spotkanie. A kolejny zapewne czekał w środku, gdyby w razie problemów nastąpiła konieczność wezwania wsparcia. To standardowa taktyka.
Miny starszych ode mnie mężczyzn nie wyglądały na zbyt przychylne i zachęcające. Ale to nie oznaczało, że i ja miałem odpowiedziec im tym samym. Uśmiechnąłem się więc do nich przyjażnie i skinąłem na powitanie głową. To chyba nieco zbiło ich z tropu, gdyż spojrzeli po sobie niepewnie. Raczej nie często miewali tu niezapowiedzianych gości. A jeśli już, były to raczej poważne szychy, nie zaś ktoś mojego pokroju.
- To teren prywatny. Niestety nie możemy przepuścić pana dalej.- odezwał się pierwszy z nich, nie wyglądając już jednak na takiego nieprzystępnego. Chyba tak już działałem na ludzi.
- Rozumiem. Ale wygląda na to, że mam tutaj pewną sprawę do załatwienia. Jakby byli panowie tak mili...- spojrzałem znacząco na wciąż zamkniętą bramę, a następnie z powrotem wróciłem wzrokiem do ich dwójki. Wiedziałem co zaraz nastąpi i byłem na to gotowy.
- Obawiam się, że bez przepustki nie będzie to możliwe.- odparł wysoki strażnik, zgodnie zresztą z moimi przewidywaniami.
Wyciągnąłem więc wreszie ręce z kieszeni, a w jednej z dłoni trzymałem moją kartę identyfikacyjną specjalnej agencji, w której pracuję w przypadku nagłych wypadków. Oczywiście nie jako Nightwing, a Dick Grayson. Choć i to nie było na karcie napisane.
- Myślę, że taka przepustka będzie wystarczająca.- odezwałem się wciąż pogodnie, pokazując przy tym kartę ochroniarzowi.
Jedna z zasad agencji, której szybko się nauczyłem brzmiała "Nie sięgaj po nią zbyt szybko, gdyż to wzbudzi podejrzenia o podszywanie się. Nadmierny pośpiech często może wzbudzić niepotrzebą nieufność. Zrób to dopiero, gdy nie będzie innego wyjścia lub kiedy wyraźnie o nią poproszą". Chyba była w tym część prawdy.
Bez wątpienia obaj odrazu rozpoznali symbol widniejący na karcie, mówiący co nieco o moich uprawnieniach. W tej chwili byłem postawiony conajmniej na równi z więkzością pracujących tu ludzi. A przecież A.R.G.U.S. mógł poszczycić się niezależnością i sprym pełnomocnictwem w porównaniu do innych organizacji.
- Cóż... To zmienia postać rzeczy.- odchrząknął zaskoczony i nieco niepewny mężczyzna.- Proszę za mną. Zaprowadzę Pana do kierownika. Z nim lepiej się rozmówić w tej kwesti.
Po tych słowach skinąłem głową i posłusznie ruszyłem za nim. Dodałem jednak, gdyż inaczej nie byłbym sobą.
- Dzięki. Ale w zupełności wystarczy Richard, nie żaden "Pan".- odezwałem się pogodnie, a nawet z cieniem uśmiechu. Nigdy nie przepadałem za tego typu określeniami. Choć co prawda, to w żadnym stopniu nie przeszkadzało to Alfredowi. Ale z upływem lat zdążyłem już do tego przywyknąć.
Nim się obejrzałem przeszliśmy przez głowne wejście, którego pilnował kolejny z zatrudnionych tu strażników. W dodatku przed ostatecznym przekroczeniu progu, konieczne było przeskanowanie, w razie gdybym chciał wnieść na teren ośrodka coś niezbyt legalnego. Ale tak się akurat składa, że nie miałem ze sobą niczego poza wcześniej pokazaną kartą, zegarkiem oraz prywatnym telefonem.
Tak, czegoś w tym opisie brakowało. I odrazu zwróciło to uwagę człowieka trzymającego urządzenie do weryfikacji.
- Żadnej broni?- spytał, oceniając mnie nieufnym wzrokiem. W ich branży raczej był to niespotykany przypadek.
- Nie korzystam.- odparłem krótko, nie chcąc wdawać się w zbędne szczegóły.
Tak, to chyba była jedna z niewielu rzeczy, która łączyła mnie z Batmanem. Niechęć do broni palnej. Żaden z nas nie wyobrażał sobie by mógł go użyć podczas walki.
Z podobnym zaskoczeniem spotkałem się ze strony moich przełożonych, gdy usłyszeli odmowną odpowiedź, w momencie gdy chcięli wręczyć mi "przydziałowy sprzęt".
Na całe szczęście pracujący tu ochroniarz przyjął moją odpowiedź i skinął głową na znak, że mogę iść dalej.
Jak się okazało już za automatycznymi drzwiami czekał agent Nixon. Kojarzyłem go. Kiedy Amanda Waller była niedostępna, często to właśnie on pełnił rolę jej zastępcy. A przynajmniej w kwestiach należącyh do tych raczej tajnych, a co za tym idzie- niewygodnych. I jedno trzeba było mu przyznać. Był idealnym kandydatem na to stanowisko. Nie był osobą, którą będzie łatwo wywieść w pole. A to zdecydowanie nie ułatwi mi zadania.
Po chwili też zostaliśmy tylko we dwóch, gdyż dotychczas eskortujący mnie strażnicy, zostali dyskretnie odesłani. W końcu potencjalnie przyszedłem tu ze sprawą, która nie powinna trafić do szerszej liczby odbiorców.
- Witamy w naszych skromnych progach agencie Grayson.- odezwał się jako pierwszy, wyraźnie kładąc nacisk na ostatnie słowa.
Stanowiło to jasny przekaz. I ostrzeżenie.
Prawdziwe tożsamości zwłaszcza w tajnych organizacjach nie są znane poza jej granicami. To środek zapobiegawczy zarówno dla bezpieczeństwa poszczegónych osób jak i większego ogółu. A fakt, że Nixon właśnie jej użył, miało dać mi do zrozumienia jedno. Gdybym przyszedł w niewygodnej sprawie, mają na mnie haczyk.
Mimo to nie dałem się wyprowadzić z równowagi i jak gdyby nigdy nic, uścinąłem dłoń stojącego naprzeciwko mnie zastępcy.
- Widzę, że moja sława mnie wyprzedza.- rzuciłem pozornie żartobliwie. Jednak dałem tym również znak, że zrozumiałem przekaz.
- A więc co cię do nas sprowadza?- spytał dość wysoki i szczupły blondyn, odrazu przechodząc do konkretów. Widocznie nie przyszedłem w porę. A ja już wiem co zaplątało mu w tej chwili myśli.
No więc nadszedł ten moment. W opinii Jason'a nie potrafię kłamać. Oby w tej jednej kwesti nie miał racji. Zaraz się przekonamy czy umiem wiarygodnie wczuć się w rolę.
- Jakiś czas temu powierzono mi pewne zadanie. Miałem odszukać oraz sprowadzić osobę będącą w posiadaniu niestabilnej i przez to groźnej broni. I tak się złożyło, że gdy byłem o krok od złapania go, wyprzedziliści mnie. Bodajże wczoraj w nocy.- podczas trwania rozmowy, ani na moment nie spuszczałem badawczego spojrzenia z Nixona. Dzięki temu też zauważyłem jego gniewny wyraz twarzy, który jednak szybko starał się zamaskować pod maską obojętności.
Na krótką chwilę zapadła cisza, podczas której z pewnością rozważał jak w najlepszy sposób wybrnąć z zaistniałej sytuacji. W końcu też odrzucił wykręty czy inne półprawdy. W zamian postanowił zagrać w otwarte karty.
- Skąd wiesz, że jest u nas? A jeśli go obserwowałeś, dlaczego nie zareagowałeś wcześniej?
- Nie byłem pewien co zamierza. Poza tym nie mogłem wejść w bezpośredni kontakt z waszymi agentami. Chyba nie bylibyście za szczęśliwi, gdybym i ja postanowił się tu włamać, nie prawdaż?- spytałem retorycznie, unosząc przy tym jedną brew do góry.
Jak ironicznie to brzmiało, w kontekście tego, że tak niewiele brakowało bym rzeczywiście był zmuszony się do tego posunąć.
- Uznałem więc, że grzeczniej będzie załatwić tę sprawę drogą oficjalną.- dodałem, gdy ze strony mężczyzny nie padła żadna odpowiedź. Wyraźnie nie w smak był mu obrót rozmowy.
- Rozumiem i doceniam twoje dyplomatyczne podejście.- odezwał się wreszcie, choć wyczułem w tym cień ironii z jego strony. Następnie zaś dodał tonem pewnym i nie przywykłym do sprzeciwu.- Jednak niestety nie możemy spełnić twojej prośby. Najpierw musimy z niego wyciągnąć, dlaczego postanowił się do nas włamać.
Tego się obawiałem. Choć skłamałbym, gdyby powiedział, że nie przygotowałem się na taką ewentualność. Było raczej pewne, że nie zgodzą się go tak po prostu wydać.
- Coś, chyba nie zaprzeczy Pan, że w wyposarzeniu A.R.G.U.S.A. jest nie mało sprzętu, na króry niejeden złodziej mógłby się połakomić.
Problem leżał w tym, że nie chodziło tu o żaden przedmiot. To byłoby zrozumiałe. Oczywiscie nadal nielegalne, ale nie niosłoby za sobą zbytnich niejasności. Jednak sytuacja wyglądała inaczej. X włamał się tu w konkretnym celu i napsuł im sporo krwi. Zniszczył coś nad czym pracowali od dłuższego czasu. Co więcej nie miało to z nim samym nic wspólnego. I to właśnie nasuwało pytanie: dlaczego zrobił to, co zrobił?
Ale tego wszystkiego blondyn nie mógł i z pewnością nie zamierzał mi powiedzieć. Dlatego zamiast tego, odpowiedział dość oględnie, zapewne zmierzając do końca tej rozmowy. A przynajmniej chiał, aby na tym zakończyło się nasze spotkanie.
- Niewykluczone. Mimo wszystko zanim wydamy go w twoje ręce, musimy zakończyć to co zaczęliśmy.
Jeśli sądził, że po tych słowach potulnie odpuszczę i dostosuję się do jego reguł, to źle mnie ocenił. Tym razem nie zamierzałem się tak po prostu poddać. Jeśli już ryzykuję, to lepiej pójść na całość.
- Rozumiem pańskie stanowisko, ale tak się składa, że rozkazano mi sprowadzić go żywego. A jak wiemy, nie każdy wasz przesłuchiwany wychodzi z tego cało.- powiedziałem wprost, to o co martwiłem się już od dłuższego czasu. A ostatnie słowa dowodzącego tutaj jeszcze bardziej podtrzymywały ten stan.
Chyba też moja bezpośredniość nie przypadła mu do gustu, gdyż skrzywił się z niesmakiem i skrzyżował ręce na piersi w poirytowanym geście. Choć nie można było kłócić się z owym zarzutem, bowiem powszechnie wiadomo, że metody stosowane przez A.R.G.U.S.A. mają być w głównej mierze skuteczne. A to nie zawsze szło w parze z humanitarnością.
- Nie posuwamy się dalej niż wymaga tego sytuacja. Jeśli przestępcy współpracowaliby z nami, nie byłoby konieczności do używania siły.- wyznał wprost. W końcu przede mną nie musiał zachowywać pozorów. Zwłaszcza, że przecież sam dałem mu do zrozumienia, że znam prawdę.
- Nie wnikam w wasze metody panie Nixon. Jestem tu by wykonać zadanie i tyle. A nie mam w zwyczaju rezygnować z misji w jej trakcie.
Nie było to w pełni prawdą. Nie podobały mi się metody stosowane przez tą organizację. Ale w tej chwili nie mogłem się na nich skupiać. Musiałem zachowywać pozory profesjonalności.
- Cóż. W takim razie chyba doszło do tak zwanego konfliktu interesów.- odparł chłodno i nieprzychylnie blondyn.
Wiem, że wykonywał tylko swoją pracę. Waller i inni przełożeni wyciągnęliby konsekwencje, gdyby bez słowa sprzeciwu wydał więźnia pierwszemu lepszemu intruzowi.
Co nie oznaczało, że tylko z tego powodu zamierzałem odpuścić.
- Chyba na to wychodzi.- przyznałem również krzyżując ręce na piersi, w oznace, że nie poddam się tak łatwo jak by sobie tego życzył.
Przez chwilę obaj mierzyliśmy się upartymi spojrzeniami, wiedząc jednak, że żaden z nas nie odpuści. W końcu więc mężczyzna westchnął poirytowany i potarł nasadę nosa. Następnie zaproponował pierwsze wyjście z obecnej sytuacji jakie przyszło mu na myśl.
- W takim razie skontaktuję się z twoimi przełożonymi i wspólnie spróbujemy wyjaśnić tę sprawę.
- Nie wolno mi podawać do nich namiarów nikomu. Nawet panu. To wbrew zasadom.- odpowiedziałem niewzruszony. Było to zresztą po części prawdą.
Tym razem wzrok mężczyzny przybrał surowy i groźny wyaz. Myślał zapewne, że pod jego wpływem się złamię i ulegnę. Ale i w tym się przeliczył. Bowiem doskonale znałem ten wyraz twarzy, mówiący "Rób jak ja mówię". Lepiej niż mogłoby przypuszczać. I właśnie przez to zamiast poraz kolejny się mu podporządkowywać, miałem siłę by uparcie stać przy swoim.
Po chwili Nixon widocznie to zrozumiał, gdyż zrezygnowawszy z poprzedniego pomysłu, zaproponował inne rozwiązanie.
- W takim razie chciałbym chociaż zobaczyć coś co potwierdziłoby twoje zadanie.
Całe szczęście, że Jason o tym pomyślał i przygotował coś na taką ewentualnośc. Oby tylko ten podrobiony dokument przeszedł. Mówił, że jest w tym mistrzem i niewykluczone, że rzeczywiście miał w tym wprawę. W końcu miał doświadczenie praktycznie we wszystkim co było nielegalne. Ale to właśnie był cały Jay.
Skinąłem więc głową i wyświetliłem holograficzny dokument nadający mi tę misję oraz wszelkie pełnomocnictwa z nią związane.
Mówiłem wcześniej, że mam ze sobą tylko trzy rzeczy, w tym zegarek. Nie wspomniałem tylko, że w rzeczywistośi był to wielofunkcyjny sprzęt wręczany każdemu z agentów. A przypominał on zwykłą ozdobę po to, by nie wzbudzać zbędnych podejrzeń.
Blondyn uważnie przeczytał każdą linijkę conajmniej dwa razy, mając nadzieję, że uda mu się znaleźć jakieś niedopatrzenie. Ale Red hood musiał świetnie się spisać, ponieważ mężczyzna w końcu odpuścił. Choć widać było, że zrobił to nadwyraz niechętnie.
- Niech będzie. Chodź więc ze mną.- nie czekając na moją odpowiedź, ruszył niespiesznie w stronę jednego z kilku korytarzy.
Ruszyłem za nim, nie chcąc za wczasu się cieszyć z sukcesu. Jednak wyglądało na to, że najtrudniejsza część była już za mną. Nie przypuszczałem, aby zdecydowali się na jakiś podstępny atak. Nie zaryzykowaliby konfliktu z inną agencją, która mogłaby stosunkowo łatwo sporo na nich znaleźć.
Zjechališmy windą na jedno z niższych pięter i przez chwilę szliśmy ponurym, metalowym korytarzem gdzie jedynymi odgłosami zakłucającymi głuchą ciszę były echa naszych kroków. W końcu jednak zatrzymaliśmy się przed jednymi z metalowych drzwi niewyróżniających się niczym spośród wielu pozostałych.
Mężczyzna bez słowa otworzył je, ale sam widocznie nie zamierzał tam wchodzić.
- Jest twój.- rzucił oschle.
W pierwszej chwili nie rozpoznałem brązowowłosego mężczyzny, który po otwarciu drzwi z widocznym wysiłkiem podniósł się i przybrawszy wrogą postawę, obdarzył nas obu nieprzychylnym spojrzeniem. No tak, nigdy jeszcze nie widziałem go bez kostiumu. Swoją drogą zaskoczył mnie fakt, że wcale nie był ode mnie tak dużo starszy, jak wcześniej sądziłem. Na oko może tylko z sześć-siedem lat.
Siłą powstrzymałem się od podejścia do niego by go chociaż podtrzymać, nie mówiąc o udzieleniu konkretnej pomocy. To musiało być dla niego długie i męczące osiem godzin.
I to była moja wina. W pełni zasługiwałem na ten oskarżycielski i nieufny wzrok.
Mimo to na zewnątrz nie mogłem pokazać po sobie większych emocji. To by mogło wydać cały podstęp. A na tym etapie nie mogłem sobie na to pozwolić.
Jednak chciałem mu jakoś pzekazac, że już po wszystkim. Że jestem tu, aby mu pomóc. I nawet wiedziałem jak to zrobić.
- Spokojnie. Tylko nie zgrywaj bohatera i chodź ze mną.- odezwałem się, ale powstrzymałem od porozumiewawczego uśmiechu. Pozostawało mieć nadzieję, że zrozumie wiadomość.
W pierwszej chwili nic się nie zmieniło w jego napiętej postawie. Jednak nagle zauważyłem w jego spojrzeniu błysk zrozumienia, ale i zdumienia, które na całe szczęście udało mu się dość szybko ukryć. Byłem pod wrażeniem, że nawet w takich okolicznościach zachował trzeźwość myślenia.
- Nie zamierzasz go przypadkeim skuć?- wtrącił zdegustowany Nixon, patrząc krytycznie to na mnie, to znów na niego. Ja z kolei nie patrzyłem na blondyna wcale, nie chcąc pokazać gniewu, który zaczynał we mnie wzbudzać.
- Myślę, że w obecnym stanie, nie będzie sprawiał problemów.- odparłem chłodno, co było do mnie nie podobne. Jednak nie zamierzałem na ten temat dyskutować.
W zasadzie chciałem stąd jak najszybciej wyjść i najlepiej nie wracać w najbliższym czasie.
Podszedłem więc do niego i tym razem pozwoliłem sobie na nikły uśmiech, gdyż stojący za moimi plecami kierownik nie mógł go zauważyć.
- Nie ma co tracić czasu. Chodźmy stąd.
No więc witam ponownie po kolejnej długiej przerwie. Wiem, że was one irytują, choć pewnie mniej niż mnie. Ale też jestem na siebie wściekła za taką niesystematyczność.
Jest to bowiem (a może raczej była) książka, która cieszy się waszym uznaniem. Żadna inna nie miała tak dobrego odbioru jak ta, a mimo to znięchęciłam pewnie nie jedną osobę do śledzenia jej.
I za to ogromnie przepraszam.
Nie chciałam z niej jednak całkowicie rezygnować i jej zawieszać, ponieważ przeczuwałam, że kiedyś mogę do niej wrócić. Tak też się stało, choć nie wiem czy nie jest już trochę za późno.
Ale w rekompensacie macie najdłuższy z wszystkich dotychczasowych rozdziałów jakie się tu pojawiły (2642 słowa). Może choć tym was trochę udobrucham.
A jako zapowiedź mogę powiedzieć, że następny rozdział dokończy jeszcze sprawę tutaj, ale jego główna część będzie skupiała się na Jasonie. Może kogoś to zainteresuje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top