29. Ukryty lęk oraz dowód troski

Jason

Morskooki odprowadzał brata wzrokiem dopóki ten nie zniknął za drzwiami prowadzącymi do głównej części rezydencji.

Będąc szczerym, jego proopzycja nie wynikała jedynie z tak altruistycznych pobudek jak mogłoby się wydawać. Owszem, chciał aby Dick mógł wreszcie odpocząć, bo przez ostatnie dni nie miał ku temu wielu okazji. Teraz zaś z pewnością mu się to przyda.

Lecz główną przyczyną owej propozycji był wstyd, który czuł za swój poprzedni wybuch. Nie mówił o tym starszemu nie chcąc go niepotrzebnie martwić, ale w ostatnim czasie coraz trudniej było mu momentami nad sobą zapanować. Doskonale wiedział jaka jest tego przyczyna. Był to jeden ze skutków Jamy Łazarza.

Co prawda jego przypadek i tak można było uznać za dość łagodny. Słyszał bowiem nie jedną historię o ludziach, którzy po skorzystaniu z tamtego miejsca, zaczęli odczuwać nieodpartą wręcz chęć zabijania. Na szczęście jego to jeszcze nie dosięgło.

Ale bał się, że to tylko kwestia czasu. Koszmarnie się tego bał.

Wizja, że jeden z jego napadów złości mógłby skończyć się tragicznym wypadkiem, była nie do zniesienia. W zaledwie parę sekund mógłby utracić to wszystko co tak niedawno z powrotem uzyskał- stabilizację, poczucie, że nie jest wreszcie sam. Jednym słowem dom.

A przecież nieraz zdarzało mu się powstrzymać się w dosłownie ostatnim momencie podczas jego licznych kłótni z Damianem. Wystarczyła chwila i nigdy w życiu nie byłby w stanie ponownie spojrzeć w oczy Dickowi.

Chłopak westchnął cicho i opadł na pobliski fotel. Żałował tego co mu powiedział. A raczej tego, w jaki sposób to zrobił. Mówił bowiem szczerze, ale nie chciał przecież wyżywać się na bracie. A tak właśnie wyszło.

Nigdy nie zamierzał sprawić, by ten poczuł się z jego powodu winny czy też dotknięty jego słowami. Jednak znał go na tyle, żeby przypuszczać właśnie taki obrót spraw.

Z całej ich "rodziny" to przecież nikt inny jak Grayson był najbardziej wrażliwy i trzeba było naprawdę nieiwiele by wzbudzić w nim poczucie winy. Często brał na siebie zbyt wiele, nawet gdy sam w niczym nie popełnił błędu.

Tak się składało, że Jason wiedział skąd u niego ta skłonność. Świadomość, że zawsze mógł zrobić więcej by czemuś zapobiec. Że nie zareagował dość szybko. Że coś przeoczył.

Na jednym z ich patroli, kiedy byli jeszcze młodsi nkebieskooki wyznał mu, co spotkało jego rodziców oraz to, że podświadomie jeszcze bardzo długo czuł, że to była jego wina.

Widocznie ta mentalność została z nim aż do dzisiaj.

Dlatego właśnie był na siebie podwójnie wściekły za to co mu powiedział. Nie miał przecież przyjacielowi niczego do zarzucenia. Z wszystkich znanych mu osób, to na niego najbardziej mógł liczyć. Nie skreślił on go nawet, gdy wszyscy inni to zrobili.

Chciał mu się więc za to odwdzięczyć. Znajdzie młodszych chłopców i sprawi by wrócili bezpiecznie do domu. Choćby nie wiem co.

Batcave, godz. 03:15

Chłopak rozejrzał się po jaskini i uznał, że wygląda ona całkiem nienajgorzej zważywszy na to, co stało się tu jeszcze parę godzin temu. Co prawda nie umywało się to do poziomu godnego Alfreda, ale jak na niego i tak było dobrze.

Przez ten czas próbował również odnaleźć jakikolwiek ślad po zaginionych, jednak z marnym skutkiem. W jego głowie zaświtała jeszcze jedna opcja, którą mógłby sprawdzić, ale to wymagało pozbycia się nadopiekuńczego brata conajmniej na godzinę.

I tak się składało, że znalazł coś co powinno go zainteresować na tyle, by zajął się tym, pozostawiając tym samym młodszemu wolną rękę. To jednak musiało zaczekać do rana. Przecież nie będzie go budził w środku nocy, tylko po to by mu o tym opowiedzieć.

Wreszcie więc sam skierował się w kierunku schodów, a następnie własnego pokoju, by choć na chwilę się zdrzemnąć.

Podczas drogi jednak nagle coś zwróciło jego uwagę. A były to niedomknięte drzwi do pokoju Dicka. Niby nie było w tym nic niezwykłego, ale coś podpowiadało mu, aby dla pewności jeszcze to sprawdził. W końcu co mu szkodziło?

Starając się więc zachować maksymalną ciszę podszedł do drzwi i ostrożnie wślizgnął się do środka. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało bez zarzutu. Już zaczynał sądzić, że to zapewne tylko jego wybujała wyobraźnia, ale w tej właśnie chwili do jego uszu doszło ciche, ledwodosłyszalne stęknięcie.

Rozejrzawszy się uważnie po pomieszczeniu i niedostrzegłszy niczego podejrzanego, podszedł wreszcie bliżej łóżka stojącego na środku pokoju. Wtedy też zrozumiał co wzbudziło jego niepokój.

Przyspieszony oddech bruneta oraz wydawane przez niego co jakiś czas ciche jęknięcia, jasno wskazywały, że śni mu się coś nieprzyjemnego.

A tak się akurat składało, że Jason o koszmarach wiedział całkiem sporo. Jeszcze do niedawna miewał je niemal każdej nocy. Ustały mniej więcej po ponownym wprowadzeniu się do rezydencji.

Nie zastanawiając się długo nad tym co robi, przysiadł na brzegu materaca i z początku niepewnym oraz delikatnym ruchem parokrotnie pogładził brata po włosach, mówiąc przy tym cichym, uspokajającym głosem.

- Spokojnie Rich. Jakoś to wszystko rozwiążemy. Ty i ja. Obiecuję, że nim się obejrzysz, młodzi będą tutaj z powrotem cali i zdrowi.

Ciemnowłosy nie był pewien czy to jego słowa, czy też sama obecność drugiej osoby sprawiły, że po chwili oddech starszego zaczął się wyrównywać, a on sam zapadł wreszcie w spokojny, pozbawiony dalszych koszmarów sen.

Jason uśmiechnął się pod nosem. Cieszył go fakt, że przynajmniej tyle mógł zrobić. Choć gdyby ktokolwiek dowiedział się o tej sytuacji, wszystkiego by się wyparł. Nie pasowało to przecież do jego niezależnego, pewnego siebie wizerunku. Jednak póki byli tu sami, mógł sobie pozwolić na małe odstępstwo.

Wstał więc i podciągnąwszy jeszcze koc na ramiona śpiącego, ruszył powoli w stronę wyjścia. W połowie drogi jednak jakby się rozmyślił i zawrócił siadając w stojącym pod ścianą fotelu.

Nie specjalnie spieszyło mu się do pustego i ciemnego pokoju. Równie dobrze mógł spędzić te parę godzin tutaj, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top