27. Zapowiedź klęski
Okolice siedziby ARGUSA, 30 października, godz. 00:05.
Nightwing
Jedynie dzięki staraniom Jason'a Nightwing nie ruszył z odsieczą, gdy tylko w obserwowanym dotychczas budynku, zapanowało nagłe poruszenie zwiastujące tylko jedno. Kłopoty.
Dick taki już po prostu był. Chciał pomóc niemal wszystkim, gdy tylko leżało to w jego mocy. Często nie mając przy tym na uwadze własnego bezpieczeństwa czy możliwych konsekwencji. Po prostu nie mógł usiedzieć w miejscu, kiedy komuś działa się krzywda.
A wiedział, że obecnie tak właśnie było. I co gorsza z jego powodu. To on go w to wciągnął. I to on teraz powinien mu pomóc.
A jednak tego nie zrobił. Było tak tylko dlatego, że młodszy chłopak wpierw próbował go przekonywać, że tylko pogorszyłby tym sytuację. Następnie musiał siłą utrzymywać go na miejscu. Aż wreszcie był zmuszony posunąć się do groźby, że jeśli Grayson ruszy się choćby na krok, to będzie miał z nim do czynienia.
To był cios poniżej pasa, poniważ było jasne, że nieboeskooki z własnej woli nigdy nie podniósłby ręki na brata. Nie ponownie.
Dlatego też nie pozostało mu nic innego jak biernie przyglądać się betonowym murom pogrążonym w nikłej poświacie rzucanej przez porozstawiane tu i ówdzie lampy, mając nadzieję, że za chwilę dostrzeże nagły zarys ruchu. Oznaczałoby to, że choć raz wszystko poszło gładko i obyło się bez ofiar.
Jednak nic takiego się nie stało. Mimo iż na trzymanym w dłoni urządzeniu już od kilku minut widniał napis "usówanie zakończone" nie potrafił zdobyć się na uśmiech.
Misja została zakończona pomyślnie i według nauk Batmana tylko to powinno się liczyć. Lecz Dick już dawno odkrył, że dla niego to wcale nie był żaden sukces. Nie jeśli ktokolwiek przez to ucierpiał. Dla niego misja udana to taka, z której wszyscy wyszli cało.
Tak więc ta była zakończona porażką.
Jason
Chłopak nie chciał przeszkadzać w tej chwili starszemu. Nie wiedział nawet co właściwie miałby w tej sytuacji powiedzieć. Kiepskie żarty bowiem wydawały się tu wyjątkowo nie na miejscu. Zaś okłamywanie siebie lub innych tylko po to, by wzbudzić złudne nadzieje, nie leżało w jego naturze. Nie zamierzał też rzucać takimi banałami jak "wszystko będzie dobrze, zobaczysz". Nie byli w końcu małymi dziećmi i już nieraz zetknęli się z utratą kogoś bliskiego.
A ten człowiek nawet nim nie był. Zasługiwał co najwyżej na miano znajomego. Tak zresztą określał go sam Grayson.
Więc skąd brało się to irytujące poczucie winy? Od kiedy to obchodzi go los praktycznie nieznajomych ludzi? Nie był już bohaterem i do tej pory był pewien, że pozbył się podobnych sentymentów.
Jednak najwidoczniej nie docenił wpływu starszego bohatera, jaki ten miał na niego.
Choć w przeciwieństwie do brata potrafił zachować trzeźwe myślenie, nawet gdy sytuacja rysowała się w nie najjaśniejszych barwach. Tamtego feralnego dnia, gdy okazało się, że cudem przeżył spotkanie z obłąkanym maniakiem i dostał drugą szansę, obiecał coś sobie. Przysiągł, że nigdy więcej nikt nie zobaczy jego słabości. Przeżyją tylko najsilniejsi- tak głosiła reguła. Choć nie był pewien ile w niej prawdy.
Pewien był za to jednego. Że to nie jest pora na użalanie się nad tym co się stało. Zbliżało się coś niedobrego. Czuł to. I jeżeli mają być na to gotowi, nie mogą sobie pozwolić na słabość w tym momencie.
Odszedł parę kroków w tył, nie spuszczając jednak z oczu Nightwinga, który jak przypuszczał, byłby gotowy skorzystać z nieuwagi i rzeczywiście ruszyć w sam środek akcji. W tym samym momencie starał się przywrócić połączenie z Batjaskinią, albo przynajmniej odszukać źródło problemu. Jeszcze nigdy coś podobnego nie miało miejsca, a to nie wróżyło niczego dobrego.
Po kolejnej nieudanej próbie zaklął cicho pod nosem i wreszcie postanowił przerwać panującą ciszę. Gdyby nie było to konieczne, dałby Dickowi więcej czasu na dojście do siebie, lecz teraz nie mogli sobie pozwolić na utratę choćby minuty więcej.
- Musimy wracać do jaskini. Teraz.- odezwał się stanowczo i ponaglająco, dając w ten sposób sygnał, że to naprawdę pilne.
Zresztą brunet nie próbował nawet oponować. Gdy tylko pochwycił poważne spojrzenie chłopaka, zrozumiał że coś musi być na rzeczy.
Bez słowa sprzeciwu wstał i wymijając towarzysza, ruszył w kierunku gdzie pozostawili wcześniej swoje pojazdy. Nie potrafił, a może i nie chciał, jednak ukrywać własnych uczuć. Zaś smutek i ból malujący się na jego twarzy, spowodowały, że również serce młodszego nieprzyjemnie ścisnęło się z żalu.
Nie odezwał się jednak ani słowem i w milczeniu skierował się za nim. Bywały chwile kiedy żałował, że nie potrafił wykrzesać z siebie choć odrobiny empatii. Od zawsze było to rolą właśnie Dicka. Teraz jednak to właśnie on potrzebował wsparcia.
A Jason nie potrafił mu go udzielić.
Chłopak westchnął ciężko i wściekły na siebie wsiadł na motor. Następnie odpalił silnik, mając nadzieję, że jego warkot zdoła zagłuszyć kłębiące się w głowie ponure myśli. A było ich tam sporo.
Z piskiem opon ruszył przed siebie, zostawiając za sobą to nieszczęsne miejsce. Droga powrotna minęła im nadzwyczajnie szybko i żaden z nich nie próbował nawet nawiązywać rozmowy. Każdy bowiem był pochłonięty własnymi rozmyślaniami, którymi najwidoczniej nie mieli ochoty się ze sobą dzielić.
Dopiero, kiedy minęli ostatni zakręt prowadzący do wjazdu do Batjaskini, Dick jakby wyrwany z dotychczasowego transu, spojrzał na niego i zadał pytanie, które w zasadzie powinno paść już dawno.
- Co się właściwie stało?- postarał się przybrać rzeczowy ton, za którym ukrył ciągle nieopuszczający go niepokój i strach.
Jednak Jason'a nie tak łatwo było oszukać. Wiedział, że była to wyłącznie wypracowana przez lata zagrywka. Lecz teraz nie miał czasu by się nad nią roztrząsać. Nie żeby miał przyszykowaną dobrą odpowiedź. W zasadzie była ona jedną z gorszych.
- Będąc szczerym, sam chciałbym wiedzieć. Ale chyba przyznasz, że zazwyczaj Tim nie znika tak bez żadnej zapowiedzi. No chyba, że jednak tak...- ostatnie zdanie mruknął jedynie pod nosem, mając nadzieję, że Dick tego nie dosłyszał.
Nim jednak którykolwiek zdążył ponownie zabrać głos, zdążyli dojechać na miejsce. I już kiedy zsiadali z motorów było jasne, że coś było bardzo nie wporządku.
Ekran ogromnego komputera, który zazwyczaj oświetlał jaskinię, tworząc przy tym ponure cienie na ścianach, nosił wyraźne ślady uderzeń. Po podłodze zaś leżały porozrzucane wszelkiego rodzaju gadżety czy narzędzia zazwyczaj należące do Red robina.
Tym co jednak nasuwało najczarniejsze scenariusze, były niewielkie choć zauważalne ślady krwi.
Było jasne, że doszło tu do walki, a skoro Tima tu nie było, nietrudno było odgadnąć wynik owej potyczki.
Jason jako pierwszy otrząsnął się z osłupienia i bacznym wzrokiem prześledził całe pomieszczenie. Na efekt nie trzeba było długo czekać, gdyż po chwili jego wzrok napotkał coś interesującego.
A przez słowo "interesującego", miał na myśli coś czego w żadnym razie nie powinno tu być.
Szybkim krokiem skierował się w stronę schodów, gdzie w ścianie został wbity niewielki sztylet, przytrzymujący krótką wiadomość.
Jason nie rozpoznał broni jako takiej, z której korzystał jakikolwiek z domowników, dlatego zamiast chwycić za rękojeść i zwyczajnie wyciągnać ostrze, złapał za płaską część rękojeści. Dzięki temu była szansa, że nie zatrze możliwych odcisków. Choć szczerze wątpił by ktoś, kto zdołał odnaleźć Batjaskinię, pozwolił sobie na taki amatorski błąd.
Po chwili w jednej dłoni trzymał owy przedmiot, lecz jego uwaga była w pełni skupiona na wiadomości zapisanej na skrawku papieru.
A brzmiała ona wyjątkowo niepokojąco.
"Dwóch już mamy. Pora na trzeciego.
S."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top