25. Chwile niepewności i zwątpienia

Obrzeża Gotham, godz. 23.48
Nightwing i Red hood

Dwaj młodzi chłopcy, przebywało na jednym z dachów będących w okolicy, na tyle blisko by móc stąd obserwować ogrodzony wysokim ogrodzeniem betonowy budynek oświetlany przez dość liczne lampy elektryczne. Zbyt liczne, żeby móc mówić tu o zwykłej hali produkcyjnej czy magazynie. Bo też i nie był to żaden z wyżej wymienionych budynków.
Obaj doskonale zdawali sobie sprawę, że mają przed sobą jedną z nowocześniejszych i lepiej zabezpieczonych siedzib agencji rządowych. I właśnie tam posłali pojedyńczego człowieka.

Już na pierwszy rzut oka było widać, że Nightwing nie potrafił odrzucić od siebie wyrzutów sumienia, które co chwilę go nawiedzały. Przez to też nie był w stanie spokojnie usiedzieć w miejscu, a chęć działania czy wkroczenia do akcji aż się w nim buzowały. Chciał tam pójść i pomóc. Niewažne jak bardzo byłoby to niebezpieczne. Nie lubił narażać innych, samemu  pozostając bezczynnym w bezpiecznej odległości.
Drugą zaś rzeczą, która nie dawała mu spokoju, była zagadkowa utrata łączności z Timem. Znał chłopaka i mało prawdopodobne było, aby było to spowodowane zwykłymi zakłóceniami. W końcu z nimi bez problemu by sobie poradził. Więc pozostawało pytanie, co innego mogło się tak nagle wydarzyć?
Jakby tego zaś było mało, gdy tylko próbował pozbyć się choć na chwilę wszelkich natarczywych myśli, przyniosło to zgoła odwrotny efekt. Już od jakiegoś czasu z tyłu jego podświadomości pojawiło się kolejne pytanie, na które niestety nie znał odpowiedzi. A mianowicie, gdzie przez ten cały czas podziewa się Damian? Prawdą było, że zdarzało mu się już wcześniej znikać, ale...czuł, że tym razem jest inaczej. Jego braterski instynkt podpowiadał mu, że bliskiej mu osobie grozi poważne niebezpieczeństwo. Z początku wmawiał sobie, że to jedynie wytwór jego wyobraźni, jednak im więcej czasu mijało, tym bardziej docierało do niego, że musi być w tym więcej prawdy niż początkowo mogłoby się wydawać.
Innymi słowy działo się tutaj coś naprawdę niedobrego. Coś złego się zbliżało, a co gorsza, on nawet nie wiedział co konkretnie.

- Jeszcze parę minut i ścieżkę na tym dachu wydepczesz.- rozmyślania bruneta zostały nagle przerwane przez niespodziewane przerwanie panującej od jakiegoś już czasu ponurej ciszy.

Dick gwałtownie zatrzymał się i skierował roztargnione spojrzenie na młodszego od siebie o parę lat towarzysza.

- Co mówiłeś?- spytał odruchowo, gdyż za pierwszym razem słowa czarnowłosego nie w pełni do niego dotarły.

Ten zaś tylko westchnął cicho i nawet na moment nie przerywał dotychczasowej czynności, czyli obserwowania przez niedużą lornetkę strażników widocznych tu i ówdzie na terenie budynku przed nimi. 
W przeciwieństwie do jego partnera, po nim nie było widać praktycznie żadnego zdenerwowania. Był cichy i spokojny. Jednak ten kto miał okazję poznać go lepiej, wiedziałby, że to właśnie jest najlepszy dowód niepokoju jaki teraz odczuwał. Zazwyczaj nie należał on do osób zachowujących swoje zdanie dla siebie i śmiało wygłaszał własne opinie, bez względu na to czy ta druga osoba się z nimi zgadza czy też nie. W tym wypadku jednak sprawa przedstawiała się inaczej. Zdawał sobie sprawę, że to on jest przyczyną całego tego zamieszania. To, że inni załatwiali jego sprawy, było dla niego czymś nowym. Zazwyczaj był tym typem, który sam radził sobie z problemami, nie angażując w to osób trzecich.

Jednak zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że chociaż jeden z ich dwójki musi zachować spokój, a jasnym było, że ta rola nie przypadnie jego bratu. Tak więc został tylko on. Musiał wiec wziąć się w garść i nie wprowadzać niepotrzebnej paniki, która i tak udzielała się już Dick'owi. Czuł jednak, że nie tylko to dręczy jego przyjaciela. Było coś jeszcze, ale sam niestety nie zdawał sobie sprawy co to takiego.

- Usiądź chociaż na chwilę. Takie zamartwianie się, do niczego dobrego nie doprowadzi.- wyjaśnił raz jeszcze, a mówiąc to poklepał miejsce na skraju dachu koło siebie.

Nie minęło dużo czasu jak usłuszał zbliżającego się chłopaka, który bez słowa sprzeciwu wykonał jego polecenie. Dziewiętnastolatek uniósł lekko brew w geście zdziwienia. To nie był Grayson, którego znał.

- Jak do tej pory wszystko idzie zgodnie z planem. Strażnicy nie wszczęli żadnego alarmu, czyli twój znajomy rzeczywiście musi być w tym niezły.- spróbował raz jeszcze do niego zagadać, tym samym chcąc choć trochę podnieść go na duchu. Aby udowodnić mu, że mówi prawdę, wyciągnął w jego kierunku lornetkę, którą do tej pory sam trzymał.

Jednak ten zdawał się tego zupełnie nie zauważać, gdyż nawet nie drgnął i jedynie wpatrywał się tępo w przestrzeń przed siebie, co było jasnym dowodem, że myślami jest obecnie daleko stąd.

Gdy przez następne przeciągające się sekundy nic się nie zmieniło, przez twarz Jason'a przemknęła oznaka poirytowania. Mimo to, gdy zabrał głos, wysilił się na spokój, choć jednocześnie nie można było nie wyczuć w tym stanowczości.

- Co z tobą Night? Wiem, że się martwisz, zresztą jak zawsze, ale to w tej chwili zupełnie w niczym nie pomoże.- urwał na chwilę, po czym utkwił spojrzenie w twarzy przyjaciela, co było pewnym problemem zważając na to, że ten w dalszym ciągu nawet na niego nie spojrzał. Jason domyślając się, że nie otrzyma od niego żadnej odpowiedzi, postanowił spróbować raz jeszcze.- Wiesz, że kiedy spotkałem cię po raz pierwszy, szybko stałeś się moim idolem?

Tym razem wreszcie słowa chłopaka odniosły pewien efekt, gdyż starszy jakby ponownie wyrwany z zadumy, odwrócił się w jego kierunku. Zaś gdy sens dopiero co wypowiedzianych przez morskookiego słów w pełni do niego dotarł, na jego twarzy przez krótką chwilę dało się dostrzec cień uśmiechu, co Todd od razu postanowił wykorzystać.

- Nie śmiej się, mówię serio. Dla dzieciaka z ulicy ktoś taki jak ty był wzorem. Zawsze potrafiłeś znaleźć wyjście z sytuacji, a przy tym nie byłeś takim sztywniakiem jak Batman. To z tobą mogłem o wszystkim pogadać, chociaż ledwo co się znaliśmy. Nauczyłeś mnie o co chodzi w tym fachu i zawsze byłeś na miejscu pierwszy, gdy cos poszło nie tak.

W tej chwili Dickowi przemknęło na myśl, że właśnie nie zawsze, jednak był to tylko moment. Musiał przyznać, że chociaż sam nie był w stanie wybaczyć sobie tego co wydarzyło się już kilka lat temu, to słowa Jasona niezwykle podnosiły go na duchu. Strach, który do tej pory odczuwał, powoli przeobrażał się w pewność, że za nic nie pozwoli, aby tamta syutuacja miał się znowu powtórzyć. Dowie się o co w tym całym zamieszaniu chodzi i uratuje ich wszystkich...za wszelką cenę.

Tymczasem młodszy chłopak mówił dalej, nie wiedząc czy jego monolog w ogóle odnosi jakikolwiek skutek. Jednak skoro już się go podjął, to był zdecydowany go dokończyć.

-Nie było takiej sytuacji, w której nie umiałbyś mi pomóc, bez znaczenia czy chodziło o bezpośrednią pomoc, radę czy ciepłe słowo. Zawsze byłeś i będziesz w moich oczach uchodził za wspaniałego bohatera...i najlepszego brata w historii.

Wreszcie, powiedziawszy to co w rzeczywistości myślał, czarnowłosy umilkł. Nieczęsto zdarzało mu się tak otwarcie mówić o swoich uczuciach, więc teraz, gdy to zrobił, czuł się nieswojo i niezręcznie. A jeśli powiedział coś nie tak? Jeżeli zamiast polepszyć, tylko jeszcze bardziej pogorszył sprawę?

Jego rozmyślania jednak szybko zostały przerwane przez niespodziewany, ale pełen niemej wdzięczności i wzruszenia, uścisk Dick'a. Z początku był nim na tyle zaskoczony, że siedział w bezruchu, niewiedząc co powinien teraz ze sobą zrobić. Przez niemal całe życie zdążył się nauczyć, że tak bliski kontakt z inną osobą, powoduje jedynie ból i jest czymś czego powinien unikać. Jednak akurat w przypadku Dick'a, wszystkie te zasady, które przyswoił, nie miały zupełnie żadnego zastosowania. Jego bliskość już od pierwszego spotkania napawała spokojem i niosła ze sobą irracjonalne poczucie, że wszystko będzie dobrze, a świat nie jest tak ponury i oziębły jak do tej pory myślał.

Dlatego też po krótkiej chwili wykonał ten sam gest, ciesząc się, że chociaż tym razem to on mógł się na coś przydać i podnieść brata na duchu.

- Dziękuję Jay...Nawet nie wiesz jak bardzo tego potrzebowałem.- Nightwing po raz pierwszy przerwał ciszę i ku swojej uldze, dziewiętnastolatek tym razem nie słyszał w jego głosie takiej bezsilności, jaką jeszcze chwilę temu całym sobą emanował.

- Nie ma sprawy, powiedziałem tylko to co myślę. To wszystko.- znali się już wystarczająco długo, by morskooki potrafił przewidzieć co teraz zamierzał powiedzieć jego kompan, dlatego też zanim ten zdążył choćby dojść do słowa, szybko zmienił niezbyt wygodny dla siebie temat.- A teraz lepiej z powrotem się skupmy. W końcu nasz sygnał do działania może przyjść w każdej chwili.

Po pierwsze chciałabym na wstępie zaznaczyć, jak miłą niespodziankę mi zrobiliście. Byłam pewna, że już prawie nikt tu nie został, a tu proszę. Pierwszy rozdział od kilku miesięcy i bardzo szybko spotkał się z pozytywnym odzewem. Jeszcze raz bardzo dziękuję. Jeszcze jakiś czas temu myślałam czy nie zawiesić tej książki, a tu proszę. Zamiast tego ją piszę. A to wszystko dzięki osobom, które nie dały mi tak łatwo porzucić tej książki.

W zamian za to wrzucam ten rozdział dużo szybciej niż zamierzałam.

I już tutaj od razu mówię, że nie wiem kiedy będzie następny rozdział. Zobaczymy jak czas mi pozwoli. Postaram się aby był w przyszłym tygodniu, ale nie powiem niestety kiedy dokładnie, bo to nie zależy wyłącznie ode mnie, a od szkoły i pozostałego mi czasu.

Tak więc chce też podziękować za wszystkie wasze komentarze, które niezwykle motywują. Uwielbiam je czytać i pewnie tez dlatego daje ten rozdział już teraz, a nie zostawiam na czarną godzinę.

I to chyba tyle. Trochę się rozpisałam, ale cóż...

To do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top