16. Nieprawdopodobny plan i wypad na kręgle.
Wayne Industries, godz. 8:10
Dick właśnie podjechał pod budynek, w którym znajdowała się firma Bruce'a. Po otrzymaniu wiadomości od niego, praktycznie od razu wsiadł na motor i pojechał na miejsce spotkania. Droga zajęła mu parenaście minut, ale teraz był już na miejscu. Zsiadł z pojazdu i szybkim krokiem skierował się w stronę wejścia.
Normalnie każdy przychodzący, a jednocześnie nie pracujący tutaj, musiał zameldować się na recepcji. Jednak Dick'a ta procedura nie obowiązywała. Co prawda nie bywał tutaj za często, ale wystarczająco, aby być rozpoznawamym praktycznie przez wszystkich. Dodatkowo różnił się on od ich szefa. Bruce prawie zawsze był bardzo poważny, dlatego niejeden z pracowników stawał się przy nim spięty i zdenerwowany. Zaś Dick zawsze miał dla każdego jakieś dobre słowo czy jakiś żart. Poza tym, uśmiech nigdy nie schodził mu z twarzy, co widocznie było częścią jego niezaprzeczalnego uroku.
Tak było i tym razem. Pierwszym miejscem, w które udał się chłopak była recepcja, choć nie było takiej potrzeby. Przyjaźnie uśmiechnął się do młodej kobiety siedzącej za ladą, a ona odwzajemniła ten gest.
- Hej Jenny. Jak tam mija ci dzień?- zagadał do niej.
- Cześć Dick. Minęła dopiero godzina pracy, więc jeszcze nie miało co ciekawego się stać, a u ciebie?
- Niedawno do miasta przyjechał mój stary przyjaciel, więc nie mam na co się skarżyć.
- To miło. A tak w ogóle, to co cię do nas dzisiaj sprowadza?
- Przyszedłem do Bruce'a. Jest u siebie, no nie?
- Tak jak zawsze.- odpowiedziała mu.
- No jasne, bo gdzie indziej miałby być?- spytał bardziej sam siebie, a potem jeszcze pożegnał się z Jenny.- No to miło było cię zobaczyć. Życzę udanego dnia i do zobaczenia.- powiedziawszy to, poszedł w kierunku windy.
Kiedy do niej wszedł, nacisnął przycisk oznaczający najwyższe piętro, które było zarezerwowane tylko dla nielicznych. Jazda tam trwała ze trzy minuty, a kiedy już był na miejscu, wyszedł i ruszył w stronę gabinetu Bruce'a. Po drodze minął jeszcze jego sekretarkę, z którą również nie omieszkał się przywitać.
- Co tam u ciebie Lisa?
- Dziękuję, w porządku. Bruce jest u siebie, jakbyś pytał.
- Super. Dzięki i do następnego.- po tych słowach ruszył dalej.
W końcu wszedł do gabinetu Bruce'a, nie zaprzątając sobie głowy zbędnym pukaniem. Starszy mężczyzna stał przy oknie, odwrócony tyłem do drzwi. Nie zmieniając pozy zwrócił się do swojego podopiecznego.
- Dobrze, że wreszcie przyszedłeś. Czekałem na ciebie.
- Jasne. Też miło cię widzieć.- odparł chłopak, podchodzą do niego. Nie pokazywał tego po sobie, lecz drażniło go te sztywne zachowanie Bruce'a. Mimo iż znali się już tyle lat, to mężczyzna wciąż traktował go z typowym dla siebie dystansem. Jednak to chyba nigdy się nie zmieni i Dick postanowił się z tym po prostu pogodzić.- No więc co było takie pilne?- postanowił przejść do głównego celu tego spotkania.
- Chodzi o Jasona. Wczoraj jeden z policjantów powiedział mi, że są blisko odkrycia jego tożsamości, a to nie dobrze.- zgodnie ze swoim zwyczajem, odrazu przeszedł do sedna sprawy.
- No jasne. Przecież byłoby zbyt pięknie. Czy oni zawsze muszą się wszędzie wtrącić?- Dick zaczął chodzić zdenerwowany po gabinecie.
"Czy choć raz nie mogłoby być łatwo. Tylko czemu akurat wtedy, gdy zaczyna się to powoli układać."
- Problem w tym, że jeśli dowiedzą się o nim, to przy odrobinie szczęścia, mogą dojść także do pozostałych.- kontynuował dalej swoją wypowiedź Bruce.
W tym momencie Dick stanął jak wryty i spojrzał z niedowierzaniem na Wayna.
- Że co proszę? Nie wierzę, ty jak zwykle swoje. Jesteś strasznym egoistą, wiesz? Jasona ściga cała policja z Gotham, a ty martwisz się, że ktoś może cudem wpaść na twoją sekretną tożsamość! Ja mam gdziś, czy poznają moją...
- Dick, uspokój się.
- Uspokój? Wiesz, że wczoraj o mało nie wpadł w ich pułapkę?
- Owszem.
- A to, że go postrzelili, też wiesz?
- Nie, tego nie wiedziałem. Nic mu nie jest?- spytał Bruce, lecz tylko nieliczni daliby radę wychwycić w tonie jego głosu niepokój.
- Żyje, co nie zmienia faktu, że policja na prawdę się na niego uwzięła.- po tych słowach usiadł zrezygnowany w fotelu, poczym wziął głęboki wdech i spytał.- Dobra, to masz plan, co teraz z tym zrobić?
- Tu pojawia się kolejny problem.- mówiąc to, włączył na ekranie komputera mapę Gotham, gdzie był zaznaczony pewien punkt, a obok na zdięciu, widniał obraz jednago z dużych kompleksów.- Sprawdziłem to i dowiedziałem się, że badania nad tym trwają w tym budynku. A ich zabezpieczenia są... niezwykle skrupulatne. Mało kto potrafiłby się tam włamać i zostać niezauważonym. Zaś innym problemem, nie jest samo wejście tam, lecz późniejssze wyjście z tamtąd.
- Możliwe, ale ty dałbyś radę. W końcu nie takie rzeczy robiłeś.- Dick próbował dalej być opytmistyczby, choć w tej sytuacji to nie było łatwe.
- Dick to nie jest takie proste. Zrozum, chciałbym, ale co by było, gdyby coś jednak poszło nie tak? Co by wszyscy pomyśleli, gdyby Batman zaczął włamywać się do budynków policyjnych? Rozumiesz?
- Skoro ty boisz się to zrobić, to ja się tym zajmę.- powiedział po krótkim namyśle chłopak.
Bruce westchnął zrezygnowany, poczym zaczął tłumaczyć Dickowi, że to nie jest dobry pomysł.
- To się nie uda. Nauczyłem cię wiele, lecz to jest zupełnie coś innego. Nie jesteś złodziejem, a tutaj potrzeba by było takiego i to nie byle jakiego, tylko profesjonalnego.
- Tak myślisz?- Dick wpadł nagle na pewien pomysł.
"To istne szaleństwo. Nie ma opcji żeby na to poszedł. O ile go znam, to jest na to zbyt ostrożny. Jednak umiejętności nie można mu odmówić. W końcu, żeby mnie okraść... i to dwa razy, to trzeba się znać na swoim fachu. Zresztą co ja mam do stracenia? Jeżeli odmówi, to sam się tym zajmę."
- Widzę, że masz już pewien pomysł.- zagadnął go nagle Bruce.
- A żebyś wiedział. Poproszę o pomoc starego znajomego.- odparł Dick z zadziornym uśmieszkiem.
Gotham City, godz 12:32
- Ha! - krzyknął Roy, podnosząc ręce w zwycięskim geście. - znowu trafiłem we wszystkie. Znowu. - podkreślił ze swoim uśmieszkiem.
- He, he- zaśmiał się pod nosem Jason. - Załóżmy się, jeśli zbije wszystkie za pierwszym, to stawiasz mi lody.
Harper skinął na to potakująco, ale musiał postawić jakiś swój warunek.
- Ale tą piłką. - podał mu najcięższą kulę.
- Ok. - przyjaciel wyjął rękę z kieszeni i wziął od niego przedmiot.
Czarnowłosy chwilę kręcił kulą w rękach i przyglądał się kręglom, jakby obliczał prędkość, siłę, opór powietrza... Ale w końcu przyszedł ten chwalebny moment, w którym musiał rzucić. I rzucił.
I został przy tym popchnięty.
- Przyznaj aię Roy, bałeś się, że to przegrasz. - powiedział ze spokojem w głosie, ale Roy się nie przyznał.
Za to obaj patrzeli na kulę, która potoczyła się na "pobocze" toru. Roy już czuł ten smak wygranej.
- Nie łudź się, że ci coś postawię, tego nie było w umowie. - zapewnił go Jason, po czym westchnął sięgając do kieszeni i wyjął z niej małe urządzenie.
- Nie mogłeś bez swoich zasad?
- Nie. - stwierdził krótko, raz za razem wciskają trzymany w dłoni przycisk, który najwyraźniej się zaciął. - No dawaj! - nakrzyczał na niego po czym rzucił o podłogę.
Roy skrzyżował ręce na piersi i już miał coś powiedziedzieć, ale wtem zobaczył, że stojąca już w miejscu kula, zaczęła się gwałtownie przybliżać do kręgli a za chwilę zbijać je wszystkie po kolei.
- Czy ty przyczepiłeś do tego mini silnik rakietowy? - spytał zdziwiony Roy, łypiąc lekko na przyjaciela.
- Tak. - uśmiech zwycięzcy wszedł tym razem na twarz Jasona. - I to nie zmienia faktu, że stawiasz mi lody. Trzy gałki proszę. - stwierdził tonem nie przyjmującym sprzeciwu, a potem po prostu poszedł sobie.
Roy chciał zaprotestować, ale chyba już postanowił sobie darować.
- Dobra, niech ci będzie. - powiedział praktycznie tylko do siebie - Ej! Poczekaj! - krzyknął, dobiegając do towarzysza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top