11. Plan wedłóg Westa.

Gotham City, październik 28, poniedziałek, godz. 8:40

Dick po odwiezieniu Tima do szkoły, postanowił jeszcze skoczyć w jedno miejsce. Zaś aktualnie wracał do domu. Sprawdził godzinę i stwierdził, że zostało mu jeszcze ok. 20 min. do przyjścia Wally'ego. Przed chwilą zresztą do niego dzwonił, ale po zapytaniu o plan Westa, nie doczekał się żadnej konkretnej odpowiedzi. 

Dlatego postanowił zająć umysł czymś innym. I wkrótce tak też się stało. Powoli zaczynał się martwić, co takiego miał na myśli Damian podczas wczorajszej kłótni. Dick nie wierzył, żeby naprawdę mógł tak po prostu odejść. Jednak z drugiej strony to Damian, a w jego przypadku coś takiego nie byłoby, aż takie dziwne. Oczywiście spróbował do niego zadzwonić, ale ta taktyka z góry skazana była na porażkę. Dick miał nadzieję, że prędzej czy później mu przejdzie. Postanowił się tak o niego nie zamartwiać. W końcu kto jak kto, ale Damian Wayne potrafi o siebie zadbać.

W tej chwili chłopak podjechał pod rezydencję Bruce'a. Chociaż tak naprawdę, to nawet się nie zorientował, że już jest na terenie jej posiadłości. Dick wyszedł z samochodu i skierował się w stronę drzwi rezydencji. Jednak kiedy je otworzył, nie zastał tam nikogo. Nawet Alfreda.

"Dziwne."- pomyślał. Szybko poszedł rozejrzeć się po pokojach. Jednak kiedy doszedł do schodów prowadzących na górę, nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Grayson ruszył więc z powrotem w tamtym kierunku. Długo mu to zresztą nie zajęło. 

Po chwili otworzył drzwi i zobaczył, nikogo innego jak Wallygo. Jednak nie przyszedł on sam. 

- Siema Dick.- przywitał się odrazu sprinter.

- Hej Wally. I cześć... Roy.

- Też miło cię widzieć stary.- odpowiedział mu łucznik.

Po krótkim przywitaniu się, goście weszli do środka. Powiesili kurtki na stojaku, ściągneli buty i skierowali się w stronę salonu.

- Co tutaj tak cicho? I gdzie się wszyscy podziali?- zapytał Wally.

- Tim jest w szkole. Damiana w ogóle nie ma. Bruce pewnie w pracy, a Alfred... w sumie sam nie wiem.- wymienił pokolei Dick.

- Aha. To ja was na chwilę zostawię żebyście sobie pogadali, a ja...

- Jasne Wally. Kuchnia stoi przed tobą otworem. Zresztą jak zawsze.

- I za to cię lubię.

- Tak? A ja myślałem, że za moją ujmującą osobowość.

- To też.- odparł ze śmiechem Wally, po czym zniknął za rogiem, gdzie znajdowało się najważniejsze miejsce w każdym domu. A przynajmniej dla Westa tak było.

- To... Wally coś ci już wyjaśniał?- zapytał Dick.

- Tak. Po drodze opowiedział mniej więcej o co chodzi.- odpowiedział Harper, który już zdążył rozsiąść się wygodnie na kanapie. 

- W sumie to może się udać, biorąc pod uwagę, że jesteś jego dobrym przyjacielem i byliście w jednej drużynie.- myślał na głos Dick.

- Dzięki za podsumowanie faktów mądralo. To gdzie on tak właściwie jest, co?

- Mam nadzieję, że u siebie. To ruszysz się tam wreszcie? Nieść cię nie będę.- po tych słowach ruszył na górę, a po chwili usłyszał, że Roy idzie za nim. Może i szkolił go Arrow, ale jego samego szkolił Batman. Dick jednak szybko przestał porównywać dwóch bohaterów i zaczął się zastanawiać czy plan w ogóle wypali. Pozostawało mieć nadzieję, że tak.

W tym momencie doszli do pokoju Jasona. Dick kulturalnie zapukał i po chwili otrzymał odpowiedź "wejdź". Tak też zrobił. W pokoju zobaczył chłopaka leżącego na łóżku i głaszczącego Asa, który leżał tuż obok. Pies czujnie spojrzał w kierunku drzwi, ale kiedy zobaczył w nich Dicka, z powrotem się położył.

- Wiesz, że nie musisz pukać?- zapytał retorycznie Jason, który nawet nie raczył spojrzeć w kierunku drzwi, dlatego też nie zauważył swojego "gościa". Oczywiście Harper nie zamierzał tego tak pozostawić.

- No pewnie. Ze starym kumplem to już się nie przywita!

Te słowa wystarczyły, aby poderwać chłopaka na nogi.

- Cześć Roy. Nie zauważyłem cię.

- No jak się leży na łóżku i obija, to się nie dziwię.

- Bardzo zabawne.

W trakcie kiedy chłopcy witali się nawzajem, Dick dyskretnie wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Przez chwilę kusiło go, żeby zostać i posłuchać przebiegu rozmowy, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. To była prywatna rozmowa i nie powinien się do niej mieszać. Dlatego też ruszył w kierunku kuchni, aby zobaczyć czy coś z niej jeszcze zostało po wizycie Wally'ego.

Tymczasem w pokoju Jasona.

- Miło cię widzieć, ale teraz mów po co przyszedłeś.- Jason przeszedł do konkretów.

- To już nie można po prostu wpaść w odwiedziny do przyjaciela?

Jason nic na to nie odpowiedział. Za to patrzył na przyjaciela wymownie.

- No dobra, już dobra.- Roy westchnął, lecz po chwili kontynuował.- Dick pomyślał żebym z tobą pogadał o tej całej sytuacji. W końcu znamy się nie od dziś.

- Niby o czym tu gadać? Nie lubią mnie i tyle. Jakoś przeżyję.- chłopak po tych słowach spuścił wzrok, tak jakby sam nie był co do tego przekonany.

- Stary, wiesz, że mnie nie oszukasz. A teraz tak poważnie. Nie chcesz pogadać o tym z Dickiem, bo nie chcesz go zbytnio martwić. Rozumiem to. Dlatego tu jestem. Wiesz, że mi możesz ufać.

- No wiem.

- Więc? Co cię gryzie?

Przez pewien czas panowała cisza. Roy jednak nie poganiał przyjaciela. Wiedział, że powie coś wtedy, gdy będzie gotowy. I tak też się stało. Jason westchnął ciężko i po chwili wyrzucił to z siebie.

- Rozumiem, że zachowałem się wtedy jak palant i totalny kretyn, kiedy ich zaatakowałem, ale teraz tego żałuję. Naprawdę. Ale cokolwiek bym nie zrobił, oni są na mnie wściekli. Próbowałem się z nimi dogadać i to kilka razy, ale do tego potrzeba chęci z obu stron. A teraz tylko narobiłem Dickowi problemów.- Jason podłamany usiadł z powrotem na łóżku i ukrył twarz w dłoniach.

Roy po chwili usiadł koło niego i położył mu rękę na ramieniu, zwracając tym samym na siebie jego uwagę.

- Posłuchaj Jay. Każdy popełnił w życiu jakieś głupstwa. A jedyne co teraz możesz zrobić to pogodzić się z tym i żyć dalej. Nie przejmuj się jednym dzieciakiem z przerośniętym ego. Uwierz mi, Damian nieraz już uciekał. I zawsze wracał. Po prostu potrzebuje dla siebie trochę czasu. A co do Dicka. Myślisz, że aż tak by się fatygował, żeby cię tu sprowadzić, jeżeli naprawdę by tego nie chciał? Bardzo mu na tobie zależy. To szczęście mieć kogoś takiego.

- Dzięki Roy. 

- Żaden problem. A zmieniając temat, to jak z Timem?

- Lepiej niż z Damianem, ale słowem "dobrze" to bym tego nie określił.

- Co przez to rozumiesz?- Roy podniósł pytająco brew.

- Od kiedy się tu zjawiłem, unika mnie jak ognia. Kiedy tylko się do niego zbliżę, on odchodzi.

- Odzywa się?

Jason przecząco pokręcił głową.

- Wiesz co ja myślę?- odezwał się Roy po chwili namysłu.

- Jeszcze nie, ale zapewne zaraz mi powiesz.

- Wydaje mi się, że w przypadku Tima nie jest to wrogość, tak jak jest u Damiana.

- Nie? To niby co?

- On chyba po prostu... się ciebie boi. Walczyłeś z nim dwa razy i wygrałeś. Zyskałeś tym jego szacunek, ale kiedy teraz tutaj jesteś, on po prostu nie czuje się pewny. 

- Może i masz rację. Nigdy nie patrzyłem na to z tej strony.

- Może po prostu spróbuj z nim pogadać i go przeprosić. Jestem pewny, że ci wybaczy. Tim nie jest osobą, ,która długo trzyma urazę. 

- Tego nie wiesz. Poza tym i tak nic z tego nie wyjdzie.

- A próbowałeś?

- No nie, ale...

- Jay nie mów, że pękasz przed powiedzeniem głupiego "przepraszam"?

Chłopak popatrzył tylko na niego gromiącym wzrokiem.

- No nie. A ja myślałem, że ty niczego się nie boisz. Dawaj, co ci szkodzi spróbować?

- Zobaczę, zgoda?

- No i to rozumiem. To jak? Trochę lepiej, jak o tym pogadałeś?

- Tak. Dziękuję Roy.

- Nie ma sprawy. Po to są przyjaciele.

Po tych słowach obaj wyszli z pokoju i skierowali w stronę kuchni, gdzie spodziewali się zastać pozostałych. Zaś As, jak przystało na wiernego psa, podążył za nimi.

Tymczasem w innej części Gotham.

W ciemnym pomieszczeniu stoi mężczyzna. W pewnym momencie podchodzi do niego dwóch innych.

- Szefie, mamy to.

- Doskonale. W takim razie czas zapolować na Kapturka.- po tych słowach na jego twarzy pojawił się grymas, który nie zwiastował nic dobrego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top