30. Nareszcie dobre wieści!
Rezydencja Wayn'a, 30 październik, godz. 08:10
Dick
Niechętnie otworzyłem oczy i uświadomiłem sobie, że na dworze jest już jasno. A to oznaczało, że jednak udało mi się trochę przespać. Choć nie powiem, żeby była to jedna z przyjemniejszych nocy.
Może nie posunąłbym się do tak śmiałego twierdzenia, jak to, że nigdy nie miewam koszmarów. Zdarzają się, ale już dawno żaden z nich nie był tak... realny. Jednak w pewnym momencie jakby się urwał, ale czemu? Tego nie wiem.
Zresztą biorąc pod uwagę to co się ostatnio dzieje, pewnie taki sen nie powinien mnie dziwić.
Z cichym westnięciem podniosłem się z łóżka, stawiając stopy na chłodnej podłodze, co zazwyczaj pomagało w szybszym wybudzeniu się. Jednak tym razem tym co sprawiło, że szybko zapomniałem o senności, był widok Jasona, który widocznie sam dopiero co został wyrwany z drzemki.
Niestety nim zdążyłem go spytać, co on właściwie robi w moim pokoju, brunet sam przerwał ciszę.
- No nareszcie, obudził się śpiący królewicz. Już zaczynałem się martwić. W końcu to zwykle ty jesteś rannym ptaszkiem i wszystkich zrywasz z łóżek o niemiłosiernie wczesnej godzinie.- mówiąc to, wstał i przeciągnął się. Jasne było, że jest niewyspany.
Ale bardziej zdziwiło mnie to co mówił. A raczej ile mówił. Zwykle nie bywał tak gadatliwy, chyba, że... próbował w ten sposób coś zamaskować.
I wtedy dopiero połączyłem fakty. Mój nagle przerwany koszmar, jego obecność tutaj no i to niewyspanie, które nieświadomie zademonstrował. Lecz, gdy tylko znać było po mnie pierwsze oznaki zrozumienia, ten szybko odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
- Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu.- rzucił jeszcze stojąc w drzwiach i już zamierzał wyjść, gdy wreszcie udało mi się go choć na chwilę zatrzymać.
- Jay!- zawołałem za nim, na co on się odwrócił, a ja odrazu zauważyłem w jego oczach nieme ostrzeżenie.
Zawsze był skryty, a z wiekiem to tylko się nasilało. Życie na ulicy jak i później z Batmanem nauczyły go jednego. By nie pokazywać swoich słabości. W tym przywiązania i troski o bliskie mu osoby. Ale w głębi serca obaj wiedzieliśmy jak jest. Gdy już na kimś mu zależało, nie było dla niego rzeczy niemożliwych.
Ale gdybym tylko zszedł na ten temat czy zaczął mu dziękować, z powrotem by się zamknął i wszystkiemu zaczął zaprzeczać. Dlatego też jedynie uśmiechnąłem się i skinąłem z wdzięcznością głową.
Tyle mu wystarczyło. Nie oczekiwał poklasku za to co zrobił. Miało to pozostać między nami i tak też będzie.
- Zaraz do ciebie zejdę.- odezwałem się, podchodząc do szafy i wyciągając z niej świeżą koszulkę oraz spodnie.
- Jasne. Tylko nie grzeb się. Wreszcie mam dla ciebie jakieś dobre wieści.- następnie rzucając mi tajemniczy uśmiech, zniknął za drzwiami nim zdążyłem o cokolwiek dopytać.
Nie trzeba chyba mówić, że była to wystarczająca zachęta by w kilka minut ogarnąć się i znaleźć na dole. W końcu zwłaszcza teraz pozytywne informacje były na wagę złota.
Gdy tylko wszedłem do kuchni, przywitał mnie smakowity zapach jajecznicy oraz widok, który zawsze doprowadzał zarówno Bruce'a jak i Alfreda do szewskiej pasji. Jason bowiem miał pewien irytujący zwyczaj, który demonstrował niemal zawsze, gdy tylko było to możliwe. Tak jak teraz na przykład. Siedział on na odchylonym krześle z nogami opartymi na stole i najspokojniej w świecie zajadając swoje śniadanie.
Z początku chciałem go o to upomnieć, ale darowałem sobie i machnąwszy tylko ręką, również usiadłem przy stole.
- Nie wiedziałem, że umiesz ugotować cokolwiek co nie wymaga mikrofali.- zażartowałem nalewając sobie parującej jeszcze kawy.
- No widzisz, to tylko jeden z moich ukrytych talentów.- odpowiedział z zawadiackim uśmiechem i nabrał kolejną porcję jedzenia.
Widocznie humor mu dzisiaj dopisywał. Była to przyjemna odskocznia. Też chciałbym umieć odciąć się od wszystkich czarnych scenariuszy czy zmartwień i udawać, że jest to zwykłe, miłe, wspólne śniadanie z bratem.
Ale problem w tym, że nie potrafiłem. Nie póki wiedziałem, że Tim i Damian gdzieś tam są, a co gorsza mogą być w niebezpieczeństwie.
Jason jednak zdawał się nie zwracać uwagi na mój posępniejący powoli nastrój i nadal wyglądał na niezwykle zadowolonego z jakiegoś powodu.
- No to jaka jest ta dobra wieść, o której mówiłeś?- pospieszyłem go trochę, ponieważ wcale nie wydawał się skory do podzielenia ową informacją.
Tak też było w istocie, gdyż odpowiedzią, jaką od niego otrzymałem, nie było to co chciałem usłyszeć.
- Lepiej najpierw zjedz śniadanie, bo znając ciebie, kiedy tylko się dowiesz, nie będziesz już miał do tego głowy.
Pewnie miał rację, ale i tak obdarzyłem go niezadowolonym spojrzeniem. Byłem naprawdę ciekawy, a on perfidnie trzymał mnie w niepewności.
Wiedziałem, że nie ma sensu się z nim spierać, więc po prostu zrobiłem to co mi doradził. Jednak gdy byłem dopiero w połowie posiłku, morskooki przerwał ciszę, nie mogąc widocznie już dłużej wytrzymać.
- No dobra, powiem ci. Tylko słuchaj uważnie.- zrobił pauzę, by osiągnąć lepszy efekt. Za to ja byłem już tak ciekawy, że obiecywałem sobie, że jeśli zaraz nie przestanie pogrywać w te gierki, to słowo daję, rzucę w nim tym co akurat będę miał pod ręką. Nie okazało się to na szczęście konieczne, gdyż zaraz dokończył przerwany wątek.- Bruce razem z Alfredem wyjechali i mamy całą rezydencję dla siebie.
Patrzyłem na niego zaskoczony i z nutą niedowierzania, a jemu za to uśmiech nie schodził z twarzy. I to była ta jego dobra wiadomość? Też nie mieli kiedy wyjeżdżać. Jak raz Batman byłby nieoceniony, to akurat go nie ma.
Oparłm głowę na dłoni i westchnąłem ciężko, niezbyt rozbawiony jego żartem. Nie byłem w nastroju na takoe rzeczy. Naprawdę liczyłem na coś pozytywnego.
Chłopak widocznie szybko to zrozumiał, gdyż zreflektowawszy się, usiadł już normalnie i popatrzył na mnie poważniejszym już wzrokiem.
- Ok, ok. To nie była ta dobra wiadomość, ale nie kłamałem. Alfred naprawdę zostawił kartkę, że wrócą jutro, góra za dwa dni.- kiedy już zamoerzałem mu przerwać i coś powiedzieć, on nie dopuścił mnie do słowa, mówiąc coraz żywiej oraz z nieukrywaną dumą.- Ale słuchaj. Wczoraj miałem trochę czasu, żeby pogrzebać przy komputerze w jaskini i udało mi się dostać do kamer z ARGUSA. Tak, tej samej placówki, w której byliśmy wczoraj. Okazuje się, że ten twój znajomy żyje i ma się całkiem nienajgorzej zważając na to, gdzie konkretnie się włamał.
W połowie jego wypowiedzi podniosłem na niego wzrok i zacząłem uważniej słuchać. I to brzmiało już jak pozytywna wiadomość. Miałem jednak wrażenie, że to jeszcze nie wszystko co chce mi powiedzieć. I miałem rację.
- Trochę nad tym pomyślałem i wpadłem na pewien pomysł. Ryzykowny i nienajmądrzejszy, ale w końu każdy należący do mnie tak właśnie wygląda.
Wyczuwalnie był podekscytowany, ale nie on jeden, to też przerwałem mu i wtrąciłem ponaglająco.
- Mów wreszcie jaki pomysł.
- Aleś ty niecierpliwy.- zaśmiał się pod nosem, ale zaraz przeszedł do sedna.- Tak sobie myślałem. Jakby nie patrzeć, to jest agemcja rządowa, nie? Więc musi do pewnego stopnia współpracować z władzami, a co za tym idzie, organami ścigania. A powiedz mi, kto tutaj jest detektywem i agentem do zadań specjalnych, zarówno jako bohater, jak i w cywilu?- mówiąc to, posłał mi porozumiewawcze spojrzenie, a do mnie powoli zaczynało docierać to, co właśnie zaproponował ciemnowłosy.
- Sugerujesz, żebym poszedł tam jako detektyw? Przecież mnie nie wpuszczą, a nawet jeśli, to przecież nie zaprowadzą do niego.- zaoponowałem, choć przyznaję, że to wydawał się nadwyraz obiecujący trop.
- No chyba, że akurat została ci przydzieloma sprawa pewnego złodzieja, który korzysta z niebezpiecznej technologii. Na a przecież nie porzucisz zadania w połowie i musisz go przewieść dajmy na to, na komisariat. Niestety los będzie chciał, że podczas transportu, ten przebiegły gość ci ucieknie. Hipotetycznie jest to możliwe, no a ty nie mogłeś nic z tym zrobić.- trzeba było przyznać, że Jason wczuł się odgrywając tę niemal scenkę, nadwyraz przekonująco. Na koniec dorzucając jeszcze z nikłym uśmiechem.- Co za tragiczny zbieg okoliczności. Nie sądzisz?
Przez dłuższą chwilę rozważałem to co powiedział. Oczywiście było w jego rozumowaniu parę luk czy niedociągnięć, ale poza tym, naprawdę mogło coś z tego wyjść.
Po upływie paru minut chłopak wreszcie uznał, że dał mi wystarczająck czasu do namysłu i zapytał.
- No i co o tym sądzisz?
Spojrzałem na niego i wreszcie sam uśmiechnąłem się lekko.
- Rzeczywiście brzmi jak twój plan- ryzykownie i nie w pełni legalnie. Ale wchodzę w to.- zadeklarowałem, nie myśląc nad tym długo. Przecież byłem mu to winien.
Nagle Todd wstał z krzesła i przeszedł parę razy w tą i z powrotem jakby coś go niepokoiło. Wreszcie zatrzymał się i rzucił mi uważne spojrzenie.
- Tylko wiesz, że jest w tym spore ryzyko? Jeśli tylko X ma trochę oleju w głowie, to połączy fakty, a wtedy twoja tożsamość...- nie dokończył, ale i bez tego myśl ta zawisła w powietrzu.
Czy ratowanie go, jest warte wydania mu swojej tożsamości? Tego co tak bardzo starałem się chronić?
Odpowiedź nie była prosta. Ale wydawało się oczywiste, że nie miałem innego wyjścia. Musiałem podjąć to ryzyko. Inaczej nie byłbym w stanie spojrzeć sobie w oczy wiedząc, że mogłem coś zrobić, a jednak się zawachałem. Nie pozwolę by to się powtórzyło...
- Wiem, ale to nie znaczy, że się wycofuję. Niech i tak będzie.- odpowiedziałem mu pewnie i bez zawachania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top