26. Zwycięstwo, ale za jaką cenę?
Siedziba ARGUSA
Red X
Mężczyzna nie zamierzał marnować czasu na bezczynne stanie przed drzwiami, dlatego też ponownie omiótł spojrzeniem korytarz, na którego końcu znajdowały się metalowe drzwi. Te, jak zresztą niemal wszystkie w tym budynku, były odblokowywane za pomocą specjalnej karty dostępu, w posiadaniu której znajdował się chyba każdy agent i strażnik tego ośrodka.
Włamywacz podszedł do jednego z przed chwilą powalonych przeciwników i szybkim ruchem sięgnął po jedną z nich, która znajdowała się akurat w kieszeni mundurowego.
"Kto wie, może się jeszcze do czegoś przyda? Przezorny zawsze ubezpieczony."
Nie było nowością, że X należał do osób, które wolały być gotowe na zbyt dużo niż zbyt mało.
Z tą też myślą wstał i podszedł do elektronicznego panelu przy drzwiach. Jednak nie po to, aby z niego skorzystać. Nie wiedział czy w środku nie czeka na niego kolejna fala przeciwników, a na pewno nie chciał się na nich natknąć bez ostrzeżenia.
Z tego też powodu już po chwili na powierzchni panelu pojawił się wypalony symbol będący jego znakiem rozpoznawczym. Dzięki temu też zyska kilkanaście dodatkowych sekund zanim chcący się tu dostać zaalarmowani przyszłym sygnałem strażnicy, zorientują się, że jedynym sposobem dostania się do środka będzie wysadzenie drzwi.
Następnym jego celem była klapa prowadząca do wentylacji. Niby taka rozwinięta agencja, a dalej nie pozbyli się tak prowokującego do wykorzystania przejścia. Co nie oznacza, że nie spodziewał się w nim jakiejś pułapki. Sięgnął do jednej z przegród przy własnym pasie i już po chwili rozpylił niedużą ilość areozolu, co okazało się naprawdę dobrym zagraniem, gdyż gdy tylko rozpylony gaz opadł, odsłonił sieć cienkich, ale jak zgadywał dość ostrych i odstraszających, laserów. Choć lubił ryzyko, nie koniecznie miał ochotę testować ich zabójczość na własnej skórze.
Po tej krótkiej dygresji, ponownie sięgnął do pasa, w którym znajdowały się różnorodne zabawki, mogące mu się przydać podczas tego typu zadań.
Nie zwlekając, wymienił aerozol na niewielki metaliczny przedmiot, który posłużył mu do odbicia laserów i skierowania ich na siebie. Zdawał sobie sprawę, że awaria sprzętu na pewno już zwróci uwagę personelu tego zacnego budynku. Jednak nie miał już czasu na podchody.
Po chwili znalazł się nad kratą, która oddzielała go od jego obecnego celu, jakim była jedna z pracowni. Z zaskoczeniem stwierdził, że w środku znajduje się tylko czworo ludzi. Przewidywał większe trudności, ale nie zamierzał narzekać na brak wrażeń, których z pewnością będzie miał jeszcze pod dostatkiem.
Nie wparował jednak do środka jak pospolity włamywacz. Co to to nie. Miał w sobie jeszcze odrobinę finezji. Nie przychodzi się przecież w gości z pustymi rękoma, prawda?
W czasie gdy do pomieszczenia wpadły dwie kulki z gazem usypiającym, który szybko zbierał swoje żniwo w postaci strażników nie spodziewających się zagrożenia akurat z tej strony, jemu przyszło na myśl, że co prawda, kiedy przychodzi się do kogoś, to raczej nie witają go oni ogniem. Choć w jego przypadku...zdażało się to dosyć często. Najwidoczniej mało kto lubi niezapowiedzianych gości.
Po zakończonych rozmyślaniach, sprawnie zeskoczył w dół, rozglądając się dookoła i podziwiając swoje dzieło. Gdyby tylko dało się tak wszystkich łatwo wyeliminować...
Westchnął cicho i podszedł do niestrzeżonego obecnie komputera. Nie kłopotał się zbytnio niszczeniem kamery ukrytej w rogu pokoju. Przecież i tak już wiedzieli o jego obecności.
Musiał przyznać, że stał właśnie przed jednym z bardziej zaawansowanych sprzętów. Sam nie często miewał do takich dostęp.
Do uszu włamywacza doszły zbliżająve się pokrzykiwania agentów. Zignorowawszy ich, spokojnym ruchem podpiął do komputera dysk, wręczony mu przez Nightwinga. Podobno za jego wykonanie był odpowiedzialny pewien "technologiczny geniusz" więc przynajmniej z usunięciem danych nie będzie musiał zmagać się osobiście. Miał tylko nadzieję, że ten kto to zaprogramował, zna się na swoim fachu lepiej od pierwszego Robina, którego przecież okraść nie było tak trudno.
Gdy na drzwi naparli pierwsi strażnicy, X mimowolnie zerknął na godzinę wskazującą 23:52.
Osiem minut. Tyle musiał wytrzymać. Nie jest tak źle. Da się zrobić. Przecież to tylko ludzie. Może i mają pełno broni, granatów, laserów i kto wie czego jeszcze....
Dobra, to nie zabrzmiało przekonująco. Okłamywanie siebie samego jednak nie było mocną stroną złodzieja.
Jego myśl została przerwana przez odgłos zakładanego na drzwi ładunku wybuchowego. Tak jak zresztą przypuszczał, że się stanie.
Po raz ostatni przejrzał pospiesznie zawartość własnego pasa. Chciał wiedzieć, jakimi sztuczkami będzie miał okazję zaskoczyć przeciwników. Choć jego główny atutem było xenotium, którego jak na złość, zostało mu niewiele.
Natknął się też na coś jeszcze. Po raz kolejny trzymał w ręku komunikator podarowany mu przez bohatera. W ostateczności zawsze mógł wezwać go na pomoc. Był pewien, że by ją otrzymał. I w tym problem.
W tym momencie salą wstrząsnął wybuch, a widoczność została utrudniona z powodu klębów dymu, które były skutkiem działań saperów. Mimo to do pomieszczenia wbiegło parunastu agentów z bronią w każdej chwili przygotowaną do strzału. Każdy zajął z góry ustalone pozycję, jednak musiało minąć kilka sekund, by mogli oni lepiej rozejrzeć się w sytuacji.
Czekało ich bowiem zaskoczenie, gdy spostrzegli, że poza nimi w pomieszczeniu nie ma nikogo. Brak jakiegokolwiek intruza. Mężczyźni rozglądali się jednak uważnie, nie dając się tak łatwo zmylić. Wiedzieli, że intruz nadal znajduje się w środku. Jest tylko dla nich niewidoczny.
Wreszcie jeden z agentów, na znak głównodowodzącego, podszedł w stronę komputera, który jak nie trudno się domyślić, był celem włamywacza. W końcu nie było tu praktycznie niczego cennego. Poza informacjami.
Jednak gdy mężczyznę dzieliło od urządzenia już zaledwie parę kroków, niespodziewana siła pchnęła go gwałtownie w tył, przez co wpadł na swoich towarzyszy. Zaś w następnej chwili, w ich kierunku został wystrzelony elektryczny X. Większość z nich zdążyła w porę wykonać unik, lecz troje zostało powalonych już na samym początku.
"Czyli zabawa się zaczyna."
Włamywacz ani myślał dezaktuwować opcję niewidzialności, która choć przez chwilę mogła mu zapewnić przewagę w tym starciu. A przynajmniej do czasu, aż któryś z nich nie wpadnie na pomysł z noktowizorem.
Ruszył więc w sam środek zdezorientowanej grupy agentów, którzy nie będąc pewnym lokalizacji przeciwnika, woleli nie strzelać gdzie popadnie. A to z kolei dawało X czas na pokonanie kolejnych dwóch.
"Jak na razie, idzie całkiem nieźle."
Jak na zawołanie, w chwili kiedy myśl ta zaświtała w głowie bohatera, po pomieszczeniu rozległ się okrzyk głównodowodzącego.
- Uruchomić noktowizory! Strzelać bez rozkazu, ale tak by nie zabić!
X gdyby tylko mógł, z pewnością przewróciłby w tej chwili oczami. Drugi rozkaz bowiem, choć powinien go ucieszyć, podziałał wręcz przeciwnie. Nie żeby prosił się o śmierć, ale nie trzeba było być geniuszem, aby wiedzieć, że jeśli da się złapać przez tych ludzi to nawet i wizja śmierci będzie wyglądała przy tym kusząco.
Jednak teraz musiał się skupić na chwili obecnej. Po wytrąceniu z rąk broni jednego z agentów, zaraz posłał go w ślad za nią wkładając w ten cios całą swoją siłę. Następnie wykonując szybki zamach, podciął następnego przeciwnika, sięgając przy okazji po wypuszczoną przez poprzedniego broń i za jej pomocą ogłuszył kolejnego z wrogów.
Nie zdążył się jednak podnieść, gdy po pomieszczeniu rozeszły się odgłosy kolejnych wystrzałów. Z tą różnicą, że tym razem niektóre z nich sięgnęły celu.
W pierwszej kolejności poczuł gwałtowny odrzut, który skutecznie posłał go na ziemię kilka metrów dalej. Dopiero kiedy spróbował podnieść się z powrotem na równe nogi, poczuł przenikliwy skurcz bólu rozchodzący się od prawego uda. Niemal w tym samym momencie, odczuł to samo w okolicach barku.
Tak. Tym razem zdecydowanie go widzieli.
Mężczyzna oddychał ciężko i jedynie dzięki sile woli, nie pozwolił sobie na wydanie jakiegokolwiek krzyku czy nawet jęku. Patrzył natomiast ze złością na zbliżających się do niego powoli ludzi, którzy wciąż nie opuszczali broni, gotowi w każdej chwili ponownie jej użyć.
Włamywacz nie musiał nawet sprawdzać, by wiedzieć, że wciąż jeszcze nie minęło wystarczająco czasu by mógł się wycofać. Nie ze świadomością dobrze wykonanego działania.
Choć w obecnym stanie nie był pewien czy w ogóle byłby w stanie im jeszcze uciec.
Nagle do głowy wpadł mu ostatni już pomysł, który w normalnych okolicznościach uznałby za szalony, ale teraz był gotowy zaryzykować. Wiedząc, że kamuflarz i tak na nic mu się już nie przyda, a zapas xenotium był na wyczerpaniu, bez dłuższego wachania odpiął od pasa główną przegródkę, w której to znajdował się zbiornik z jaskrawą substancją i rzucił go wprost pod nogi zbliżających się ludzi.
Doskonale wiedział jak niestabilnym pierwiastkiem jest xenotium i jak ostrożnie trzeba się z nim obchodzić. Tak samo jak wiedział, że w chwili zetknięcia fiolki z podłogą, nastąpi wybuch, rozrzucając nieprzytomnych lub rannych członków oddziału po całym pomieszczeniu.
Co prawda siła odrzutu i jego posłała pod pobliską ścianę, ale w tej chwili było mu już wszystko jedno. Promieniujący ból, który zaczął go ogarniać ze zdwojoną od uderzenia siłą, uniemożliwiał mu choćby podniesienie się na nogi, nie mówiąc już o próbie ucieczki.
Jednak mimo wszystko nie mógł się nie uśmiechnąć. Udało mu się. Wykonał swoją część zadania. Słyszał co prawda nadbiegający kolejny oddział, lecz było jasne, że nie zdążą na czas. A to oznaczało, że tę rundę wygrał on.
Pytanie tylko jakim kosztem? Czy naprawdę było warto?
Na wpół świadomy sięgnął raz jeszcze po niewielki przedmiot, który wciąż miał przy sobie. Komunikator.
Być może był on jego ostatnią szansą ratunku. A niestety musiał to przyznać sam przed sobą, byłby mu w tej chwili potrzebny. Został ranny, ale co gorsza, teraz był skazany na łaskę agencji. I chociaż na codzień był optymistą, to nawet on wiedział, że w tym miejscu nie ma co liczyć na ulgowe traktowanie.
Biorąc to pod uwagę, miał ogromną chęć go użyć. W końcu jakby nie patrzeć to Nightwing go w to wplątał i powinien mu to wynagrodzić.
A mimo to, wciąż nie mógł się na to zdecydować. Prawda była bowiem taka, że od samego początku nie zamierzał tego robić. Nie dlatego, że wstydził się prosić o pomoc. Powód był inny.
Tak jak wcześniej mówił, bohater w przeciwieństwie do niego, ma co stracić. Gdyby tylko rozeszła się wieść, że brał on udział we włamaniu do agencji rządowej, z pewnością zostałby pociągnięty do odpowiedzialności. A co gorsza, sam ARGUS mógł go w odwecie obrać za swój cel.
Dlatego też nie zamierzał go w to wplątywać.
Z tą myślą zacisnął pięść, niszcząc w ten sposób jedyną wskazówkę, która mogłaby łączyć go z chwilowymi sojusznikami, lub co gorsza zostać wykorzystana właśnie przeciw nim.
W chwili, kiedy w duchu obiecywał sobie, że to ostatni raz, gdy zgrywa bohatera, jak przez mgłę słyszał tupot mężczyzn wbiegających do sali.
Potem zaś nie słyszał już nic i ogarnęła go porządana i na swój sposób kojąca ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top