💙 Spadkobierczyni Andegawenów ~ Elżbieta Slawońska
Witam 💙
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego w 2 sezonie nie było mowy o sprawie dziedziczenia na Węgrzech? Dlaczego Ludwik i Elżbieta tak mocno walczyli o przyrzeczenie im polskiej korony, skoro i siostrzeniec Kazimierza nie miał dziecka? Bo skoro i tron Węgier był zagrożony to, po co tak bardzo pchali się na kolejny tron? A i na trzeci, bo przecież wciąż zasadzali się na utracony Neapol?
No nie wiem jak Was, ale mnie to czasem mocno zastanawiało i jak się okazało, nie bez przyczyny coś mi tutaj nie grało. Wpadłam na ważną informację, którą pominęli w serialu (przynajmniej ja o tym nie słyszałam), a która tworzy spójną i logiczną całość z akcją KK.
Zatem są to sceny bonusowe / dopełnienie fabuły.💙
Munkacz, 6 kwietnia 1352 r.
Zamek Palanka
Wielce pospieszny przemarsz wojska dopiekał do żywego każdemu żołnierzowi. Od chwili odwrotu spod Bełza nie zwalniano kroku, próbując jak najprędzej dotrzeć do Królestwa Węgier z obawy przed zbliżającymi się wojskami tatarskimi. Poinformowani o ruchu wojsk Andegawena ruszyli im naprzeciw jak natchnieni, ażeby zdążyć, zaatakować przed przekroczeniem macierzystej granicy. Ku utrapieniu jednakowoż Tatarów i samych Węgrów wytracających siódme poty podczas marszu, wojsko Ludwika dotarło wcześniej do Munkaczu unikając starcia.
I królowi nie na rękę była ta gorączkowość, boć poważnie raniony podczas oblężenia – drewnianym młotem ugodzony – sam trudności miał z dosiadaniem swego wierzchowca. Barykadując się na palańskim zamku, chwilę miał bodaj pierwszą od dawna na odosobnienie i wytchnienie od ciężaru zbroi, która ciążyła mu na okaleczonym ramieniu. Rozłożył ręce na tyle, jak dalece zdołał i pozwoliwszy zdjąć wojenny strój, padł ciężko na krzesło okryte grubymi skórami. Sługa skinął głową i wyszedł, uprzednio nalawszy władcy wina po sam brzeg kielicha.
Pochwycił go i zamglonym spojrzeniem obserwował żłobienia, obracając czarę. Czuł pragnienie, acz otępienie przyćmiewało mu jasność umysłu. W końcu przechylił naczynie i wlewając zawartość do gardła, rozkoszował się słodkim smakiem. Odłożył je i usadowił wygodnie na miejscu, głowę opierając o nasadę oparcia. Brak sił odwlekał przeniesienie się na łoże. Pozwolił opaść ciężkim powiekom, zaraz podnosząc je z powrotem i odwracając się w stronę wejścia, zgromił przybyłego posłańca. Srogie i przeszywające ciemne spojrzenie nie odstraszyło przybyłego gońca królowej matki, który zdawał się przywyknąć do podobnych zachowań. Pogładził gęstą brodę i odczekując stosowną chwilę, podszedł bliżej.
— Najjaśniejszy królu, przywożę list od starszej królowej. — Wyciągnął zwinięty skrzętnie pergamin, wsuwając w dłoń Ludwikowi. — Niedzielę temu, pani, wyruszyła na Spisz, władzę w stolicy przekazując w ręce palatyna. Zapewne pamiętasz, mój panie, iż żona twego brata bliska rozwiązania. Królowa matka miała życzenie towarzyszyć w tejże ważnej chwili królewiczowi Stefanowi.
To było do przewidzenia — pomyślał i rozpieczętował pismo.
Wielki królu, mój drogi synu.
Modlę się każdego dnia za twój rychły i co ponadto, bezpieczny powrót do domu. Klaryski wraz ze mną oddają się modlitwie i proszą o wstawiennictwo Świętego Franciszka, ich patrona, ale i Świętego Stefana, ażeby czuwał nad tobą tak, jak opieką otaczał poprzednich królów Węgier.
Pragnę przekazać Ci, iż pragnę towarzyszyć Stefanowi w tak ważnej dlań chwili. Wyruszam do Zsigry¹. Nadzieję żywię i oczekiwać będę ciebie, królu, na spiskim zamku. Nie wiem, jakie plany snujecie wraz z Kazimierzem, acz gdy zwyciężycie już z krwią dzikiego Giedymina, a wnukiem jego Jerzym, przybądź, proszę, na zamek brata.
Jeśli to wprawi cię w lepszy nastrój, tak jak sobie życzyłeś, przekazałam twe pozdrowienia i wyznanie tęsknoty Elżbiecie. Również śle ci wyrazy szczerego oddania i nadzieję żywi, jak i ja, iż prędko wrócisz do nas okryty chwałą zwycięstwa [...].
Złożył list, zaciskając boleśnie palce na linii zgięcia. Usta jego wykrzywiły się w grymas, a oczy przejawiały coś, na wzór wstydu pomieszanego ze wzruszeniem, ale i ulgą. Miło mu było również na sercu na wieść o blondwłosej piękności, do której żywił coraz silniejsze uczucia i o której myślał nazbyt często. Pojawiło się jednak i ukłucie zazdrości względem brata. Młodszy o sześć lat i żonaty od zaledwie dwóch, witać miał niedługo swego potomka, podczas gdy on, król Węgier, pogrzebał już jedną żonę. Szybko wszelako zaniechał tak nieprzyzwoitym myślom, zwracając się wtem do gońca:
— Zatem królowa nic nie wie o mej ranie?
— Nie — potwierdził.
— Dobrze — odparł smętnie, stukając pergaminem w palce. — Sam będę musiał jej to wyznać.
— Jeśli mogę sobie pozwolić, królu. — Na widok uniesionej brwi, kontynuował: — Królowa matka pewno znacznie łagodniej przyjmie wiadomość o wypadku z twych ust, panie. Będzie miała pewność, iż nic ci nie jest i nie próbujesz utajnić prawdy, chcąc odjąć jej trosk. — Uniósł delikatnie kącik ust, gdy oczy króla czujnie w niego wymierzyły. — Szczęśliwie nie widziałeś nigdy reakcji jej na podobne listy. I oby niedane ci było być ich świadkiem.
Ludwik mruknął pod nosem, odwracając wzrok. Podejrzewał, iż matka nie przyjmuje kolejnych wieści z wojen ze spokojem, a pewniej ze spiętym matczynym sercem czekającym na najgorsze. Potarł zmęczone oczy, po czym machnął ręką, uprzednio wydając rozkaz:
— Przekaż marszałkowi, że wyruszamy na Spisz. On będzie wiedział co dalej robić.
Zamek Spiski
Gorąc przepełniał małą alkierz Bawarki. Zwijała się z bólu na łożu otoczonym jeno zaufanymi służkami i starszą akuszerką, która pomagała odbierać ostatni poród wtedy jeszcze prawowitej węgierskiej monarchini. Spoczywała ona w rogu pomieszczenia, obserwując zmagania synowej i kontrolując czujnie krzątające się wokół niej niewiasty. Nie było tutaj miejsca nawet na najmniejszy błąd, zatem służki czuły nie lada ciężar na swych barkach, zza których Piastówna dostrzegłaby każdą nieprawidłowość.
— Aaaaa! Dosyć! Wyjmijcie je ze mnie! — warknęła Małgorzata, rozkazując tonem niecierpiącym sprzeciwu.
Purpurowa od zmęczenia i złości twarz nadymała się, oblewając sińcem.
— Na Boga, cóż ty wyrabiasz?! — Poderwała się z miejsca Elżbieta, dochodząc prędko do rodzącej. Usiadła obok niej i ścisnęła za dłoń, głęboko oddychając. — Wdech, wdech, Małgorzato! — Podniosła ton, widząc, jak się zapowietrza. — Inaczej udusisz i siebie, i to dziecię!
Złość rosła w królowej matce i irytacja, boć miała przed sobą dwudziestosiedmioletnią dziewczynę, która panikowała jak czternastolatka. Chwyciła jej podbródek, lekko nim potrząsając. Odetchnęła, widząc, jak nabiera wreszcie powietrza i uspokaja, zmuszona tuż po do kolejnego parcia.
— Małgorzato, to zadanie każdej niewiasty. Dasz radę, jeno oddychaj i skup się na powiciu, a nie bólu — rzekła nieco łagodniej, kiwając przyjaźnie głową. — Masz pod sercem mego wnuka, musisz. Ono wytrzyma, to w końcu moja krew.
Popatrzyła nań wyrozumialej. Małgorzata zebrała się w sobie i dalej poczęła zmagać się z bólami, acz teraz zdecydowanie napierając na brzuch. Elżbieta wstała i wzdychając ciężko, wygładziła suknię, wychodząc z alkierzy, przed którą dopadł ją zaraz drogi syn.
— Co z nią, matko?!
— Spokojnie. — Ułożyła dłonie na torsie syna i pchnęła go w tył. — To normalne, ale nic jej nie grozi, spokojnie.
— Te wrzaski... — Jasne oczy bliźniaczo podobne do Karolowych zalśniły z utrapienia i zamartwiania się o małżonkę.
— Wiem, trudno ich słuchać, lecz to normalne. Musi wykrzyczeć swój ból, by wydać nowe życie na świat.
— Ty też tak krzyczałaś? — spytał, patrząc na nią szklanymi oczami. Zaśmiała się w duchu na ten wyraz, na zewnątrz utrzymując opanowanie, boć wiedziała, że i ojcowie mocno doświadczani byli podczas porodów. Zwłaszcza ci, którym małżonka nie była obojętna, a Stefan z pewnością do nich należał.
— Nawet głośniej — zażartowała, uśmiechając się życzliwie, na co spięcie na twarzy dwudziestolatka ustało. — Twój ojciec pewno posyłał mnie w diabły, bo zamek aż drżał w posadach.
Udało się. Rozluźniła nieco atmosferę, choć zza drzwi dalej dochodziły urywane jęki synowej. Stefan wydawał się jednak nieco mniej przerażony zaistniałą sytuacją, która była dlań zupełnie nowa. Po chwili jednak znowuż zasępił się i przygryzł zęby na kolejne wrzaski dobiegające z alkierzy.
— Nie zamartwiaj się, Stefanie, błagam. Zaszkodzisz ino sobie, a jej w niczym nie pomożesz. — Podeszła, kładąc dłoń na spiętym ramieniu. — Małgorzata przygotowywana była do tego dnia od miesięcy. Jest dojrzała i silna.
— A co jeśli zemrze? Małgorzata to moja pierwsza żona, ojcu dopiero ty powiłaś synów. Maria zmarła, Beatrycze nie wytrzymała porodu...
— Ona jest silna — powtórzyła opryskliwie tak, jakby miało wryć mu się to w pamięć, ażeby nigdy nie wspominał już wcześniejszych żon Caroberta. — Da radę, wiem to. — Chciała brzmieć zdecydowanie, lecz nie zmieniło to nastawienia chłopaka. — Wiesz — przymrużyła oczy, zagłębiając się głęboko w swej pamięci — gdy wydawałam cię na świat, zdawało mi się, że to istny cud. Bałam się, bardziej niżeli w trakcie pierwszej ciąży z Karolkiem, a później pozostałych. Nie wierzyłam, że podołam. Byłam zhańbiona, nie miałam palców, nie miałam siły, żeby podciągnąć się nawet na łożu. Myślałam, że umrę, a ty razem ze mną. — Stefan wzdrygnął się na te słowa i ujął zaraz jej dłonie. — Wiesz, co dało mi siłę? Ty. Czułam cię pod sercem, a ostatni twój ruch, był dla mnie zbawienny. Wiedziałam już, że muszę podołać, muszę pozwolić ci żyć.
— Nigdy mi tego nie wyjawiłaś. — Pogłaskał troskliwie dłoń matki, jakby była najcenniejszą rzeczą na ziemi.
— Wiesz dlaczego? Bo katusze, których mi przysporzyłeś wraz z twym ciepłem znikły, uleciały w niepamięć. — Pogłaskała jego policzek, roniąc łzę. — Pokochałam cię od pierwszej chwili. Poczułam się znowu silna, silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Dałeś mi nadzieję, synu. I Małgorzata podoła, gdy tylko poczuje najmniejszy ruch waszego dziecka, obdarzy je dozgonnym uczuciem. Nawet jeśli będzie to dziewczynka, Stefanie, wiesz co robić.
— Wiem, nauczyłaś mnie tego — odrzekł wzruszony i ucałował czubek jej głowy niczym ojciec swą córkę. — Niektóre kobiety potrafią być silniejsze od mężczyzn, jesteś na to dowodem, mateńko — orzekł ckliwie i zaśmiał się, boć oboje wiedzieli, od jak dawna jej tak nie nazywał. — Będę kochał każde swe dziecię i córkę, i syna.
— Rada jestem. — Popatrzyła nań z dumą. — Małgorzata nawet nie wie, jak wspaniałego człowieka ma u swego boku, mimo iż tak młodego.
Ciepło zalewało falami każdy skrawek jej ciała, gdy Stefan patrzył na nią z taką czułością i miłością jak ona, kiedy tuliła go do swej piersi ponad dziesięć lat temu. To, z jakim szacunkiem odnosił się do żony i mówił o niej, było tylko zasługą jej wychowania. Walkę, którą toczyła przed laty z zatwardziałym i z początku rozwiązłym mężem, wygrała za pomocą artylerii, którą wytoczyła przeciwko niemu już na początku, próbując zrobić z jego synów, jego przeciwieństwa. Nauki, które sama wpajała synom wraz z ćwiczonymi zasadami kodeksu rycerskiego wpajanymi im przez ojca z pomocą oddanych zakonników bractwa Świętego Jerzego, musiały dać solidny efekt i cieszyła się, że przynajmniej tyle dobrego wspólnie uczynili dla dobra synów.
— Panie! Królowo! — krzyknęła jedna ze służek, patrząc na nich oczami przepełnionymi radością. Czerwona twarz wskazywała wyraźnie, ile zachodu im przyszło nad porodem, niemniej przebijała przez zmęczenie wielka satysfakcja.
Stefan poderwał się zaraz z miejsca i ruszył ku alkowie. Zatrzymał się na środku niczym rażony gromem. Krok za krokiem kierował się do małżonki, w której ramionach już chlipało małe zawiniątko, niezwykle spokojne. Nachylił się i ucałował gorącą i wilgotną głowę Małgorzaty, po czym uklęknął, delikatnie odchylając materiał. Malutkie czółko było jeszcze lekko zarumienione, a oczka i paluszki uparcie zaciśnięte.
— Jak bojowo nastawiony — zaśmiał się ze łzami w oczach i pogłaskał mały, jasny puszek na czubku główki.
— Nastawiona. — Małgorzata przeniosła blask tęczówek o piwnym odcieniu na męża, pełna nadziei. — To dziewczynka.
Machinalnie rozszerzył mocniej usta w uśmiechu i odwrócił się w stronę drzwi, w których matka przyglądała się im ze wzruszeniem.
— Nic nie szkodzi — orzekł, odwracając się z powrotem i delikatnie muskając suche usta. — To równie wspaniała nowina. Jest wiele silnych i mądrych niewiast. Niczego jej nie zabraknie.
Pogłaskał policzek małżonki, która niepostrzeżenie zerknęła na świekrę, napuszoną jak dumny paw. Nie dziwiła się jednak na to wielce. Mało który mężczyzna okazywał tak wielki szacunek kobietom, a synowie królewscy robili to czasem i przesadnie, zwłaszcza względem swej matki. Popatrzyła w lico córki Łokietka. Liczyła czterdzieści siedem wiosen, przekroczyć niedługo miała piąty krzyżyk, a urody pozazdrościć jej mogła niejedna trzydziestolatka.
Westchnęła, uśmiechając się do męża i podając mu dziecko, opadła wycieńczona na posłanie.
— To dobrze, mężu — odrzekła cicho i przeciągnęła się leniwie.
Stefan zaś wstał i utulił mocno niemowlę do siebie. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
— Moja maleńka. — Pogłaskał pucołowaty policzek i ucałował nosek, który zmarszczył się jak na zawołanie. Dziewczynka przeciągnęła rączkę, pocierając swą twarz, na co Stefan wybuchł śmiechem. Był to widok dotychczas najsłodszy, jaki ujrzał za swego życia.
— Matko — zagadnął, podchodząc do jej boku. — Zechcesz spróbować? — Wyciągnął po trosze pacholę w jej stronę, acz wystawiła dłoń i jeno zrobiła krok ku nim.
— Lepiej będzie jej w twych ramionach. — Przełknęła, nie chcąc ryzykować. Zaiste nauczyła się nosić dzieci, zwłaszcza gdy Stefanek był malutki i musiała uczyć się tej czynności od nowa, lecz teraz nie była pewna, czy aby nie wyszła z wprawy. — Jak dasz jej na imię?
Stefan uśmiechnął się przebiegle i kątem oka popatrzył na żonę.
— A jak myślisz, matko? — Uniósł brew, na co twarz starszej królowej pojaśniała. — Lepszej imienniczki już mieć nie może.
— To miłe, synu — odrzekła, zaraz spuszczając wzrok na dziecinę. Łzy szybciej niż przypuszczała, zbierały się jej pod powiekami i zaraz dała upust emocjom. Nie odrywając wzroku od słodkiej twarzyczki i niewiele myśląc, wyciągnęła dłonie. Odważyła się. Przejęła wnuczkę i prędko utuliła, nie czując już strachu. Była spokojna, śniła i widocznie nie zamierzała sprawiać trudności w ramionach babki.
— Elżbietka... — wyszeptała, próbując przezwyciężyć pełne skrajnych emocji myśli. Wnuczka mogła być jej córką, której nie zdążyła nawet wziąć w ramiona i obdarzyć matczyną miłością.
Teraz trzymała jednak ją, ukochaną córkę, ukochanego syna.
Zabawa i radość przepełniała zamek. Władca Szepes i Sáros zarządził uczty w całym mieście i poczęstunki dla ubogich w większych miastach jego ziem dla uczczenia narodzin pierwszej Andegawenki. Królowa wdowa zaś i matka, zarządziła podobnie, acz jałmużna miała być rozdawana w głównych miastach każdego komitatu w królestwie, a biesiada dla ludu zaplanowana została w Budzie, o co zadbał już marszałek jej dworu.
— Dziękuję, matko. — Ucałował jej dłoń, gdy zasiadła u jego boku na uczcie dworskiej, dwa dni po porodzie. Małgorzata nie wydobrzawszy jeszcze z połogu, również postanowiła potowarzyszyć wielkiej królowej i mężowi, choćby jeno do zmroku. — To przyjemne uczucie, gdy wraz z nami raduje się całe królestwo.
— Nie mogło być inaczej, synu. To pierwsze narodziny królewskie od czasu twego porodu. Należy nam się radować. Nowe życie zawżdy winno nieść z sobą radość z nowego wiernego. Poza tym powiadają, iż narodziny dziewczynki zwiastują pokój i pomyślność — dodała, pocieszając się, choć podświadomie wiedziała, że sytuacja z nagła się nie uspokoi. Zwłaszcza gdy jej starszy syn zmierzał właśnie do kraju z wojennej wyprawy.
— Mądre słowa, królowo — kadził Oliwier, królewski sędzia.
— Bawmy się! — Stefan uniósł się do toastu, unosząc kielich ponad głowę. Wszyscy wstali wraz z nim, powielając gest. — I wypijmy za pokój, mego niezwyciężonego brata, króla Ludwika, roztropną królową matkę — skinął w jej stronę, na co odpowiedziała uśmiechem — za moją piękną żonę i uroczą córkę, Elżbietę!
— Wiwat! — Poniosły się głosy, zaraz stłumione w gardłach mocnym spiskim winem.
Chwila wyjątkowa trwać miała cały tydzień, zatem Ludwik zdążył dotrzeć do spiskiego zamku w cieniu hucznych biesiad. Z pomocą giermków zsiadł z konia i skierował się zaraz do komnat, w których zwykle mieszkał, będąc na zamku. Nie pomylił się, boć komnaty były przygotowane i nietknięte. Odchrząknął, zdejmując ciężki pas z bioder. Rzucił go na stół, pozbywając się pozostałych części garderoby. Obmył twarz, ocenił przyszykowany wcześniej przez garderobianego strój i przywołał go do siebie, boć sam nie był w stanie się odziać. Syknął głośno, gdy przypadkowo chłopak nacisnął silniej na jego ramię.
— Uważaj! — krzyknął, poruszając delikatnie obolałym barkiem. — Wiesz przecie, że okaleczony!
— Okaleczony?! Coś ty znowu zrobił?!
Głos matki sprawił, że połknął język niczym pacholę przyłapane na czymś nieprzyzwoitym. Zamknął oczy, marszcząc czoło i zaraz odesłał garderobianego. Dokończył użeranie się z wiązaniami kabata wyszytego złotą nicią, nasłuchując szelestu sukni i kroków, które się doń zbliżały. Spuścił luźno ręce, kątem oka patrząc w przeszytą bólem twarz rodzicielki. Pochyliła lekko głowę, mrużąc oczy i próbując zmusić go do mówienia.
— Chciałem rzec ci w stosownej chwili...
— O czym? — wcięła mu agresywnie w słowo. — Co tym razem, Ludwiku?
Chwycił jej drżące ręce, chcąc usadzić, acz się wyrwała.
— Nie próbuj mnie uspokajać. Mów.
— Jak wolisz — odparł zrezygnowany, zataczając koło na środku komnaty. — Przeprowadziliśmy szturm na twierdzę w przeddzień Niedzieli Palmowej. Okazało się, że fosa była głębsza, niż przypuszczaliśmy i woda sięgała niektórym szyi. Kiedy zbliżyliśmy się do wałów obronnych nastała cisza, zbyt dziwna jak na okoliczności. I przeczucie mnie nie zawiodło. — Elżbieta słuchała uważnie, oddychając coraz szybciej. — Nieoczekiwanie nas zaatakowali. Posypały się kamienie, strzały, wielkie drwa i dziwny... drewniany młot, który ugodził mnie.
Elżbieta zassała powietrze, nadymając policzki i zatrzymując napływające łzy. Poczuła dobrze znane jej ukłucie, przeszycie serca, które towarzyszyło jej już kilkukrotnie podczas wypraw syna. Ocknęła się, pytając:
— Gdzie był wtedy Kazimierz?
— Matko, przestań! Nie jestem dzieckiem i nie musiał mnie niańczyć. Świadomie podejmuję to ryzyko.
— Świadomie? Świadomie?! — Drugi raz już krzyknęła. — Kto świadomie ryzykuje własnym życiem?! Kto?! Król? Może, ale nie ten, który nie ma jeszcze dziedzica i z każdą wojną stawia na szali przyszłość Korony! Dlatego Kazimierza tam nie było? Nie ruszył przodem, a obstawiał tyły i rozmieszczał dowódców?
Ten argument dźgnął go mocniej, niźli przypuszczał.
— I ja miałem takie zadanie...
— Ale i tak ruszyłeś w pierwszym szeregu, nie myśląc o nikim poza sobą! — Traciła cierpliwość, a co gorsza, znowuż traciła nad sobą kontrolę. Czuła jak gorąc podchodzi jej do gardła i gotów jest wystrzelić strumieniem ognia. — Dlaczego to robisz? Dlaczego się tak ciągle narażasz? — westchnęła bezsilnie.
— Jestem królem. Muszę myśleć jak król i działać jak król. Ojciec prawie zginął w bitwie pod Posadą...
— I co mu z tego przyszło? Jeno jego stan zdrowia się pogorszył — dodała smutno. — On nigdy nie ryzykował życia, jeśli wiedział, że może skończyć się to dlań tragicznie. Był znakomitym strategiem, był mózgiem wszystkich wypraw, ale nigdy się niepotrzebnie nie narażał.
— Nie narażam się niepotrzebnie, matko — bronił się, boć płynąca w nim krew Piastów, Andegawenów i Arpadów pulsowała intensywniej niż u innych ludzi. Spragniony był wojennej pożogi, adrenaliny i poczucia władzy.
— Ludwiku, mało ci?! — wybuchła, nie mogąc już ukrywać swego stanu, boć czuła, że to niszczy ją od wewnątrz. — Wpierw polowanie na niedźwiedzia, który omal cię nie rozszarpał! Mało ci nadstawiania karku na linii frontu?! Pod Aversą wwiercono ci strzałę w nogę! Pod zamkiem Canosa kamień niemal roztrzaskał ci czaszkę, spychając z drabiny oblężniczej do fosy! — Gotowała się wyraźnie, walcząc ze złością do syna za tak wielką lekkomyślność i ciągłym strachem o jego życie. — Teraz to! — wskazała na ranę na jego ramieniu. — Ile jeszcze razy ryzykować będziesz swym życiem?!
Wykrzyczała ostatnie słowa, padając niemalże na ziemię i wybuchając żałosnym płaczem. Sprawy kraju przysparzały jej zmartwień, acz to, na co skazywał ją własny syn, nie mogło mierzyć się z żadnym politycznym zatargiem. Wtopiła twarz w szyję Ludwika, który troskliwie gładził jej włosy spięte w misternego koka, rozluźnionego od nagłych ataków złości królowej matki.
— Nie rań mnie tak więcej — wyszeptała, dłonie przesuwając na plecy syna i mocniej go do siebie przyciskając. — Nie przeżyję, padnę zimna niczym trup, gdy naprawdę przyślą mi twe serce i głowę z pola bitwy².
— Matko... — westchnął zaskoczony wyznaniem. Teraz zdał sobie sprawę, jakie katusze przeżywać musiała jego rodzicielka za każdym razem, gdy rozsyłał wici. Jaki ból rozrywał jej serce, gdy czytała o kolejnej ranie na jego ciele. Objął ją ciasno ramionami i pogłębił uścisk, wciskając twarz w jej szyję. — Wybacz mi.
Sunął delikatnie palcem po pucołowatej buźce. Maleństwo spało w wujowskich ramionach, cichutko pomlaskując. Niekiedy miał wrażenie, że się do niego uśmiecha i prosi, ażeby nie zaprzestawał kołysania. Powoli podszedł do łóżeczka i najostrożniej jak tylko potrafił, ułożył śniącą bratanicę w posłaniu. Spojrzał na nią raz jeszcze z daleka. Wcześniejsza zazdrość o brata odeszła w zapomnienie, kiedy tylko ujrzał to niewinne lico wyzbyte niemalże grzechu pierworodnego. Nie wiedział, czy dane będzie mu wziąć w ramiona córeczkę, czy tak jak jego ojciec, witał na świecie będzie jeno chłopców, ale dla tej małej duszyczki gotów był na wszystko. Córka jego brata była i jego córką.
— Moja córa będzie miała chyba najlepszego wuja pod słońcem — zauważył Stefan, nie odrywając wzroku od Ludwika, który niemalże zapomniał, że mu towarzyszy.
— Tak będzie. — Uśmiechnął się, wbijając czarne spojrzenie w brata.
— A ramię? Nie bolało cię?
— Nieco, ale ta mała. — Urwał, raz jeszcze patrząc na Elżbietkę. — Przywiodła mnie do siebie. — Podszedł do brata i usiadł naprzeciwko tuż obok kominka. — Twe rodzinne szczęście napawa mnie spokojem. Przynajmniej tutaj się nie pomyliłem.
Przygnębienia i poczucia winy w głosie brata Stefan nie zdołał przeoczyć. Nalał do kufli piwa przywiezionego z wyprawy i podał mu, a sam ustawił spód na podłokietniku. Ludwik niemal jednym susem opróżnił zawartość, ocierając lekką brodę.
— Spragniony byłeś. Nalać ci jeszcze? — Skinął i na wymowny uśmieszek, nalał mu tym razem czubato. — A teraz mów.
Król oparł bezsilnie głowę na oparciu i westchnął. Trwali w milczeniu, nasłuchując spokojnego oddechu małej Andegawenki. Stefan odważył się rzec, co sunęło mu na język:
— Nie możesz dalej się obwiniać, bracie. — Zwilżył gardło trunkiem. — To była wola ojca, jego marzenie i jego scheda.
— Szkoda, że dla Andrzeja skończyło się to śmiercią — wspomniał tragiczne wydarzenia, zaciskając palce na czubku nosa.
— Nawet matka nic nie wskórała. Najbardziej to przeżyła. Neapol to gniazdo kobiet przy władzy, które gorsze są jeszcze od żmij. Ojciec miał dobry plan, acz odległość nie pozwoliła, ażeby powstrzymać to, co zapewne Joanna planowała od dawna. I ty, i matka zrobiliście wszystko, co było w waszej mocy. A ta wszetecznica wcześniej czy później zapłaci srogo za swe występki.
— Chcieli ciebie swatać z jej siostrą³ — przypomniał Ludwik i roześmiał się gardłowo, bo przywołał sobie w pamięci mało entuzjastyczną reakcję matki na tę propozycję.
— Ciebie też. — Wskazał nań palcem ze śmiechem. — Po śmierci Małgorzaty byłeś lepszą partią. — Wtem Stefan skamieniał. Obserwował, jak twarz króla ściąga się z bólu. Upił nieco piwa, błądząc tępym wzrokiem po blacie małego stoliczka stojącego pomiędzy nimi. — Wybacz. Źle to zabrzmiało.
— Powiedziałeś jeno prawdę. — Ludwik wzruszył ramionami. — Przynajmniej tyś szczęśliwy.
— I na ciebie przyjdzie pora. — Stefan uniósł przebiegle brew i pokiwał głową. — A co z naszą drogą krewną?
— Z Anną? — zablefował Ludwik. — Ma się dobrze.
— Dowcipniś. — Machnął ręką Stefan i poklepał brata po kolanie. — Śliczna Elżbieta. Nie powiem, sam oczarowany byłem jej urodą, ale na tobie chyba większe wrażenie wywarła, czyż nie?
— Może — odciął starszy, ukrywając usta za kielichem. Przypomniał sobie w lot anielskie lico, pociągające usta i oczy jasne niczym nieboskłon. Zamyślił się, widząc, że i brat wpatruje się w języki ognia. — A twoja Małgorzata?
— Nie tak piękna, jak twoja wybranka, ale jest urodziwa. Jutro ją poznasz. Jestem chyba jedyny, który pojął za żonę starszą od siebie niewiastę.
— Może i lepiej? — rzucił zadziwiająco Ludwik. — Jest pewno dojrzalsza, prościej z nią o rozmowę na poziomie. — Przypomniał sobie osobę młodziutkiej dziesięcioletniej żony, która pomimo kształcenia wcześniej na czeskim i węgierskim dworze, była nazbyt młoda na towarzyszkę. — Mniemam, że nie żywisz do mnie o to urazy.
— Nie — potwierdził zdecydowanie. — Twoja wola jest najważniejsza, jesteś królem, a ja twym oddanym bratem. Może nie jest to wielka miłość, ale dobrze mi z Małgorzatą, rozumiemy się, darzymy zaufaniem i szacunkiem. To wystarczy.
— Rad jestem to słyszeć. — Spojrzał na rzeźbione łóżeczko i uniósł kufel. — Wypijmy za twą córeczkę i miłowanie.
— Zdrowie.
Suto zastawiony stół, ze spływającymi z nań długimi obrusami, stał na środku przytulnej jadalni. Jedna ściana po stronie okien, obwieszona była trofeami młodszego Andegawena, który lubował się w polowaniach i nieczęsto wracał bez solidnej zdobyczy. Prandium odbywało się jeno w gronie rodzinnym. Chciano nacieszyć się swym towarzystwem przed tym, jak rozjechać się mieli w przeciwne strony.
— Wracam do Budy. Zbyt długo byłem nieobecny — obwieścił Ludwik, przegryzając skrawek dziczyzny.
— Matko, a ty? — skierował pytanie Stefan.
— Zostanę jeszcze jakiś czas, jeśli nie macie nic naprzeciwko. Następnie ruszę do Polski. Pragnę spotkać się z bratem w Sączu.
— Jak sobie życzysz. Zawsze jesteś mile widziana na naszym zamku — zapewnił Stefan, a Elżbieta powoli zerknęła na synową siedzącą naprzeciwko, przy drugim szczycie stołu. Zdziwiła się, boć nie dojrzała tego, co myślała ujrzeć. Sprawiała wrażenie, iż podziela zdanie męża i delikatnie unosiła kąciki ust. Musiała przyznać się do błędu, boć zbyt pochopnie oceniła tę dziewczynę szczególnie przez pryzmat jej wieku, który zdaniem Piastówny, nie był odpowiedni dla jej syna.
A może się myliłam — pomyślała, odwzajemniając życzliwy uśmiech Bawarki, która wyraźnie poczuła się z tym lepiej.
— Ludwiku — zagadnęła tym razem króla, zmieniając temat. — Pojawiła się wraz z narodzinami Elżbiety trapiąca mnie myśl.
— Mów zatem — zezwolił, a ona poprawiła się na miejscu, pocierając palce.
— Od wielu lat doglądamy sprawy dziedziczenia polskiego tronu. Kazimierz dalej nie doczekał się syna, ale... i ty go nie posiadasz. — Ludwik przełknął, przeszywając rodzicielkę chłodnym spojrzeniem. — Może, dopóty się nie ożenisz... — Przerwała, niepewnie spoglądając na Stefana. — Obwieśćmy, że dopóty nie doczekasz się potomka, Elżbieta zostanie legalną spadkobierczynią Świętego tronu.
Stefan opuścił widelec, Małgorzata rozszerzyła ze zdziwienia oczy, świdrując nimi świekrę i upewniając się, iż dobrze usłyszała. Ludwik zaś przybrał kamienną twarz, patrząc na matkę beznamiętnie.
— Dziewczynka ma zostać spadkobierczynią? — wydusił w końcu oszołomiony z lekką kpiną w głosie.
— Do czasu, gdy zostaniesz ojcem. — Położyła dłoń na dłoni Ludwika. — Możemy tak uczynić. Joanna została legalną władczynią Neapolu — przypomniała z kwaśnym posmakiem w ustach. Nie sądziła, iż będzie kiedykolwiek podawać zabójczynię swego syna za przykład. — Jak wiemy, radzi sobie. — Ledwie przeszły jej ów słowa przez gardło, ale była to wyższa konieczność. — Elżbieta będzie gwarantem ciągłości naszego rodu i dziedziczenia na Węgrzech, a w razie konieczności będzie mogła objąć koronę polską.
— Moja córka? — wtrącił Stefan. — Nie jestem królem.
— Jesteś bratem króla, to wystarczy. Twój ojciec był wielkim władcą. Udowodnimy naszą siłę, pokażemy, żeśmy jednością.
Pewność i zacięcie bijące od Elżbiety poczęło przekonywać synów do słuszności jej słów. Próba usadzenia w razie konieczności bratanicy króla na tronie była możliwa. Pokazaliby siłę i jedność, zwłaszcza że Stefan był prawdziwie jednym z najbardziej zaufanych ludzi Ludwika. Władał Szepes i Sáros oraz doglądał spraw królewskich na północnych terenach Węgier. Mianowany na zarządcę Slawonii równie dobrze się sprawdzał, co umocniło jego pozycję u boku króla, który przekazał mu i zarząd nad Chorwacją i Dalmacją. Uchodził za poważnego gracza na węgierskim dworze, a matka nigdy nie pozwoliłaby, ażeby brat stanął przeciwko bratu. Wszystko okazywało się jasne.
— Dobrze. Dopóty nie będę miał potomka, Elżbieta pozostanie mą spadkobierczynią — oświadczył chętnie Ludwik i wyciągnął dłoń w kierunku brata, którą przyjął, odwzajemniając uścisk. — Na razie to twoja córka jest przyszłością, bracie.
Łokietkówna odetchnęła z dumą, napawając się myślą, iż dziewczynka oficjalnie będzie dzierżyła miano spadkobierczyni Królestwa Węgier, fortuny, którą również budowała przy boku męża. Nie przypuszczała nawet, że za paręnaście lat, jej wnuczki naprawdę zasiądą na dwóch tronach jednocześnie jako prawowici królowie.
Nie pisałam na początku o co będzie dokładnie chodzić w #bonusie, być może dlatego, że chciałam podsycić ciekawość 😋 ale teraz już wiecie.
Andegawenowie mieli od 1352 roku swego spadkobiercę, córkę Stefana, Elżbietę, która przez blisko osiemnaście lat była typowana do objęcia tronu. Oczywiście sen prysł wraz z narodzinami Katarzyny, pierwszej córki Ludwika, a Maria i Jadwiga tylko oddaliły ją od zamierzchłych postanowień.
Co również ciekawe od 1355 roku do roku 1363 Andegawenowie mieli również spadkobiercę do tronu polskiego, a mowa o Janie, synu Stefana, który niestety urodził się w tym samym roku, w którym zmarł jego ojciec.
Myślę, że taki one-shot był potrzebny, ponieważ brak jakichkolwiek informacji w serialu o potomkach Stefana i samym królewiczu, tworzył pewną lukę, która mnie szczerze mówiąc, trapiła od początku 2 sezonu.
Na dodatek dołożyłam oczywiście coś od siebie.😁 Nakreśliłam relacje rodzinne Andegawenów, czego nie dostaliśmy w serialu, np. relacja Stefan-Ludwik czy Stefan-Elżbieta. Nie mogłam nie dodać również scen Elżbiety utrapionej zachowaniem Ludwika, co oczywiście przyszło mi dość łatwo, bo zdarzenia historyczne – [narodziny Elżbietki, szturm na Bełzo, wyjazd Łokietkówny do Sącza na spotkanie z Kazimierzem] – pokrywają się z całą akcją one-shota. 💙
Plus wszystkie wspomniane wydarzenia/wypadki Ludwika wydarzyły się naprawdę. Zaskoczeni? 😅
Dedykacja dla PaniZaczytana302, która wspominała, że chętnie poczyta o relacji Elżbiety i Stefana lub Andrzeja, więc na pierwszy ogień poszedł Stefcio 💙
Mam nadzieję, że się podobało! 💙
¹ Zsigra – najbliższa wieś położona przy spiskim zamku.
² Ludwik naprawdę rozkazał, będąc w Neapolu, że jeśli polegnie jego serce i głowę mają odesłać matce.
³ Rzeczywiście Maria – siostra Joanny I – próbowała układać się z Elżbietą i Ludwikiem, chcąc poślubić Stefana. Następnie, gdy Małgorzata zmarła podczas zarazy, Maria widziała się u boku króla, ale i Łokietkówna nie chciała o tym słyszeć, i Joanna, która nie znała planów siostry i ostatecznie ją uwięziła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top