Zachariasz

- Ona zawsze chciała mieć dzieci, wiesz? - Zaczął, wydmuchując dym z  papierosa z ust. - Nie mogłem dać jej dziecka, Balthazarze. Wampir i śmiertelna kobieta. Czym byłoby to biedne dziecko?
Balthazar siedział w fotelu, pogrążony w ciemnościach. Milczał, nie chcąc przerywać opowieści towarzysza.
Zachariasz upił łyk krwi z krzyształowego kielicha i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w księżyc. Czasami łapał się na tym, że tęskni za słońcem. Ciepłymi promieniami padającymi na skórę i różowymi zachodami słońca.
- Cholera, naprawdę nie spodziewałem się, że zajdzie w ciążę. Co miałem wtedy zrobić? Było już zbyt późno.
Zachariasz przerwał, zbierając słowa.
- Zostawiłem ją, po prostu ją zostawiłem. Wiedziałem że da sobie radę, ale i tak powinienem był zostać. Może wtedy wciąż by żyła.
Balthazar w napięciu oczekiwał na dalszy ciąg. Nie chciał jednak poganiać Zachariasza.
- Wyobraź to sobie, rodzi ci się dziecko, a ty wiesz, że nigdy nie będziesz w stanie zapewnić mu normalnego dzieciństwa. Że nigdy nie będziesz jego Ojcem. Zawsze będziesz obserwował własne dziecko z daleka, jak obcy człowiek. A później całe jego życie, trwające ledwo kilkadziesiąt lat przeminie. To dla nas jak kilka sekund.
Zachariasz zapalił kolejnego papierosa.
- To cholernie trudne mieć śmiertelną rodzinę. Obserwować jak wszyscy się starzeją, kiedy ty wciąż jesteś młody. Obserwować jak wszyscy umierają, kiedy ty już od dawna jesteś martwy.
I nieśmiertelny, nie tak jak oni.
Balthazar zebrał się na odwagę, by przerwać przyjacielowi.
- Nie myślałeś nigdy o tym, by ją przemienić? - Spytał.
Zachariasz wpatrywał się w księżyc, porządkując sobie w głowie dalszy ciąg opowieści.
- Oczywiście, że myślałem. Milion razy. Nie byłem takim egoistą, by skazać ją na bycie wampirem.
Przeciągnął dłonią przez wciąż wilgotne włosy. Krew zaczynała powoli zasychać, tworząc strupy.
- Wiesz, myślę, że ludziom czasami po prostu odpierdala. Najpierw polowania na czarownice, teraz to. Wielka Masakra, jak to nazywają.
- Ilu zabili? - Balthazar zacisnął dłoń na udzie, wbijając paznokcie boleśnie w skórę.
- Nie mam pojęcia, Balthazar. Nie mam pierdolonego kurwa pojęcia.
Nawet gdybyś chciał to w jakikolwiek sposób policzyć, nie byłbyś w stanie. Ciesz się, że nie widziałeś ich ciał.
Zachariasz wziął głęboki oddech, najwidoczniej mając przed oczami wspomnienia tego widoku.
- Oni nie bez powodu nazywają to Masakrą. Tylko że ich ciała nie były zmasakrowane. To zbyt małe słowo.
Uwierz, że w tej masie trupów naprawdę usiłowałem dostrzec choć jedno nierozczłonkowane ciało. Mówi się, że wampir jest w stanie uleczyć każdą ranę i jestem pewien, że to prawda. Oni wciąż żyli, nawet kiedy odrąbano im głowy.
- Więc... więc jak zginęli? - Balthazar czuł, że zaschnęło mu w gardle.
- Mieli wszystko dokładnie zaplanowane. Wiedzieli gdzie są trumny. Zakradali się przed zachodem i ćwiartowali ciała. A potem zostawiali ofiary na całą noc, żeby cierpiały. To trochę ironia, ale wschód był dla tych wampirów najlepszym, co je spotkało.
Zachariasz wstał z fotela i podszedł do okna.
- Może chcesz coś na przebranie? - Balthazar obrzucił wzrokiem zakrwawionego wampira.
- Nie trzeba - Zachariasz odwrócił się od okna. - Wrócę tam jeszcze.
- Po co? - Balthazar obserwował, jak wampir przechodzi przez pokój, wprost do sofy na której leżał śpiący chłopiec.
- Musisz go przygarnąć. - Odezwał się w końcu, po dłuższej chwili.
- Nie mogę... - Balthazar chciał już zaprotestować, kiedy mu przerwano.
- Jeśli byli w stanie zamordować Victorię tylko za to, że podejrzewali ją o bycie wampirem... Zabiją i jego. Tu będzie bezpieczny.
- Zachariaszu, naprawdę nie sądzę...
Zachariasz przeciągnął zabrudzoną od krwi dłonią po policzku dziecka.
- Wywlekli ją przed dom, wierząc że spłonie na słońcu. A kiedy to się nie stało, do cholery, przecież ona nie była wampirem... Oni wierzyli w to tak bardzo, że byli gotowi ją zabić tylko dlatego, że się pomylili. Nawet sobie nie wyobrażasz jak ich to wkurwiło. Nie wiem jakim cudem śmierć ominęła Victora. Może w ostatniej chwili się opamiętali?
- Victor? - Balthazar wypowiedział imię chłopca na głos, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nosi imię po zmarłej już matce.
- Zrobiłem wszystko co mogłem. Chciałbym wierzyć, że cierpieli bardziej niż ona.
- Co zrobiłeś? - Balthazar nie był pewien czy chce wiedzieć, ale ciekawość była silniejsza od niego.
Zachariasz wstał z podłogi i owinął się szczelniej zakrwawionym płaszczem. Sądząc po stanie jego ubrań, musiał urządzić tam prawdziwą rzeź.
- Urządziłem im Wielka Masakrę. Szkoda tylko, że nie podobało im się to tak bardzo jak wtedy, gdy to oni byli oprawcami.
Zachariasz wyminął Balthazara i ruszył w stronę wyjścia. Zatrzymał się dopiero w progu, stojąc do niego tyłem.
- Nie wspominaj mu o mnie. Ja o nim zapomnę, niech on zapomni i o mnie.
I cokolwiek by się działo, nigdy przenigdy nie zamieniaj go w wampira. Ludzie zawsze będą nas nienawidzić.
Zachariasz wyszedł, czując jak łzy spływają mu po twarzy. To była tylko kwestia czasu, aż Masakra dotrze do posiadłości Balthazara. Chciał wierzyć, że uratował Victora, ale tak naprawdę przedłużył mu tylko życie o parę dni, tygodni, może nawet miesięcy.
Wyszedł tylną, skrzypiącą furtką i ruszył wydreptaną na łące ścieżką, chcąc jak najszybciej zniknąć w ciemności spowijającej las.
Otarł łzy dłonią. W tamtym momencie, na skraju lasu, pomyślał sobie że już nigdy więcej nie zdecyduje się na posiadanie śmiertelnej rodziny. Nigdy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #ffy#lmbyl