I
Zwyczajny dzień. Wstaję, ubieram się, jem śniadanie i ide na busa. Lecz coś tu nie gra... Gośka (Moja BFF) siedzi z Olką! W dodatku zaczęły mnie obgadywać! I to nie wszystko! Martyna i Werka też się odemnie odwróciły! To najgorszy dzień w życiu...
Nastempnego dnia...
Dziś sobota przynajmniej na chwile mam z nimi spokój. Teraz zostałam sama... bez nikogo... Patrzyłam w okno. On znowu tam był... Wysoki męszczyzna bez twarzy. Niemiałam co do roboty więc zrobiłam własnoręczną broń. Po co? Niewiem. To był sznurek z ostrzem na końcu.
W poniedziałek
Lekcje, lecz natura wzywa. Spytałam się pani czy moge do WC i poszłam. A tam była Olka. Głosy w głowie mówiły: Zabij! Rozszarp ją! W kieszeni miałam swoją broń. Zaczełam nią krencić
-No prosze prosze! Kogo my tu mamy! Rzekłam i do niej podeszłam
-W-won stond! Powiedziała. W jej głos się łamał
Zaatakowałam. Ona rzuciła we mnie lusterkiem. Dostałam w twarz, lecz i tak ja ją zabiłam. Jak najszypciej uciekłam i po drodze wziełam z klasy teatralnej błękitną maske żeby nie było widać mojej czerwonej z własnej krwi twarzy. Wieczorem poszłam do domu Julki. Właśnie spała. Podeszłam do niej i powiedziałam
-Wake up your death is here
Ona wstała jak po zawale
-K-kim j-jesteś?
Zdiełam maske
-Twoją zgubą
-Patrycja?! To ty?!
Nic jej nie powiedziałam, lecz podeszłam i odciełam jej łeb. Na szawce zobaczyłam niebieską hustę. Postanowiłam ją wziąć. Pobiegłam do lasu, a tam zobaczyłam go.
-Witam jestem SlenderMan a ty?
Nie wiedziałam czy moge mu zaufać
-Zoe... Odpowiedziałam cicho
=====================================================================================
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top