[Tom 1] 0.Uciekaj...

Seria I - Attempted to Live [Próbowałem Żyć]

"Bałem się mówić ludziom jak się czuję, bo mogliby mnie zniszczyć..."


★♡★♡★♡★

Mówią, że ludzi się docenia dopiero po stracie, ale w moim wypadku było inaczej. Doceniałem staruszka, był dla mnie kimś naprawdę ważnym w życiu i nigdy nie spodziewałbym się, że zostanie tak brutalnie wyrwany z mojego życia. A jednak stoję tu, w deszczu, obserwując jak ludzie składają białe róże i patrząc wrogo na mnie. Nienawidzili mnie, uważali, że to z mojej winy zginął Trzeci Hokage, a to nie prawda. Kochałem go jak dziadka, którego nigdy nie miałem.


Niech przestaną... To boli...


Zacisnąłem mocniej dłoń na łodydze białej róży, której kolce boleśnie wbiły się w moją dłoń. Czułem, jak krew spływa po palcach, barwi szkarłatem delikatne białe płatki kwiatu, ale to był mniejszy ból niż ten psychiczny.


Kiedy nadeszła moja kolej, pozostawiłem na stosie jedyną krwawą różę. Czułem na sobie palące spojrzenia ludzi, ich nienawiść. Nikt nic nie mówił, ale nie chcieli mnie tutaj. Mieli nadzieje, że zginę podczas ataku na Konohę, ale zamiast mnie, stracili dobrego przywódcę.


Uciekaj...


Czułem, jak powoli brakuje mi tlenu, jak coś silnie odbiera mi oddech, a zimny deszcz wdziera się w zakamarki mojej duszy. Niepokój powoli ogarniał mój umysł i nie wiedziałem skąd ta dziwna myśl. Nie mogłem tego dłużej znieść. Wycofałem się do wyjścia, a kiedy byłem pewien, że zagrożenie powoli znika, odwróciłem się z zamiarem ucieczki.


Uciekaj.


Przystanąłem gwałtownie. Czemu? Dlaczego uciekam? Uczucie przerażenia i niepokoju powoli wzrastało. Nie mogłem znieść nasilającego się przeciągłego pisku, który wwiercał się w moją czaszkę. Wszystko nagle zniknęło, gdy ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Z niemą paniką wyszarpnąłem się, oglądając za siebie.


- A ty niby dokąd?


Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale słowa uwięzły w gardle. Nie wiem, chciałem odpowiedzieć, ale nie mogłem wydusić słowa.


- Uciekasz. - To nie było pytanie.


Patrzyłem niezrozumiale w czarną głębię oczu Uchihy i mógłbym przysiąc, że na mili sekundę zabłysły złotem.


Uciekaj!


Wykonałem krok w tył. Dziwna myśl, która wcześniej mnie nękała, teraz była niemal rozkazująca. Skąd ona się wzięła? Nie miałem pojęcia, ale paraliżujący strach teraz ścierał się z nieznanym źródłem gniewu, co doprowadzało mnie do palpitacji serca i niejasnym uczuciem niepokoju. Coś było nie tak.



- Czego chcesz? - Wydusiłem w końcu, siląc się na w miarę spokojny ton. - Nie mam ochoty na rozmowy z tobą, Uchiha.



- Morderca nie ma zamiaru rozmawiać o śmierci swojej ofiary, a to ci nowość. - Zakpił.


Nie słuchaj go.


Sakura podbiegła do nas, coś mówiła, ale przeciągły szum i pisk, zagłuszał wszystko i wszystkich, oprócz Sasuke. Zacisnąłem mocniej pięści. Myśli galopowały bez większego sensu i znaczenia, pojawiały się i znikały.


Zabij!


Nie wiem, co właściwie się stało. Pamiętam urywki. Uderzyłem Sasuke w twarz z pięści, on mi oddał. Powaliłem go na ziemię i uderzyłem raz, drugi, trzeci, potem on kopnął mnie w brzuch. Wpadłem w kałużę. Sakura coś krzyczała. Próbowała nas uspokoić, ale dopiero kiedy stanęła pomiędzy nami i odepchnęła na boki, coś w moim umyśle kliknęło i zelżało.


- Czy ty tego nie widzisz?!-Sasuke syknął, ocierając krew w pękniętej wargi. - Jesteś potworem, który niszczy wszystko wokół. Najpierw Hokage, a teraz ja, co? A potem kogo następnego zabijesz, Sakurę? Kakashi'ego? A może od razu całą wioskę?!



- Sasuke, przestań!


Patrzyłem w szoku, który odmalował się również w oczach Uchihy, gdy oberwał od dziewczyny z liścia w twarz. Wyglądał na zaskoczonego, ale czym? Swoimi słowami czy gestem dziewczyny?


- Naruto, ja...


Uciekaj!


Niczym w transie, odwróciłem się i ruszyłem biegiem. Słyszałem krzyki Sakury, która mnie nawoływała, ale zignorowałem ją. Jedna myśl kłębiła się w mojej głowie, uciskała czaszkę tak bardzo, że nie mogłem myśleć racjonalnie. Powtarzalna niczym mantra.


Uciekaj! Uciekaj! Uciekaj!


Potykając się o własne nogi, wpadłem jak burza do mieszkania. Zatrzasnąłem drzwi, chwyciłem plecak i wyrzuciłem z komody wszystko, co miało jakieś większe znaczenie i zapakowałem. Pakowałem się chaotycznie, bezmyślnie. Nie myślałem nawet racjonalnie, w ogóle nie myślałem. Słuchałem jedynie głosu, który wciąż odbijał się w mojej głowie jednym słowem, uciekaj i tylko tyle się dla mnie liczyło.


Nagle wszystko ucichło, gdy mój wzrok padł na zdjęcie w beżowej ramce. Team 7. Ja i Sasuke patrzący na siebie wrogo, Sakura uśmiechnięta i nasz niepewnie radosny Sensei, Kakashi. Staliśmy się drużyną, jednością, a teraz? Byliśmy jak potłuczony wazon, którego nikt nie chce posklejać.


Żałosne...


Po moich policzkach spłynęły łzy, które wstrzymywałem nawet na pogrzebie trzeciego. Z wrzaskiem cisnąłem zdjęciem w ścianę. Złapałem za komodę i zrzuciłem ją na ziemię. Usiadłem na ziemi, roniąc łzy, które nie chciały przestać płynąć. Byłem żałosny, beznadziejny i słaby.


Puk, puk...


Idź sobie...


Puk, puk...


Wynocha.


Puk, puk...


- WON!!


Cisza...


Zacisnąłem mocno pięść. Czy ja naprawdę chciałem, żeby ten ktoś sobie poszedł? Żeby mnie zostawił? Żebym został całkiem sam?


- Naruto...?


Skrzypnięcie drzwi. Ciche kroki.


- Naru...


- I co? Chcesz się pośmiać? - Parsknąłem śmiechem z nutą goryczy. - Proszę, jestem bezsilny, beznadziejny, głupi i wszystko moja wina. Poużywaj sobie, po to tu przyszłaś, prawda? - Uniosłem puste oczy wprost na jasne tęczówki, w których tliło się tyle przeróżnych emocji. - Czemu milczysz? Czemu tylko stoisz? No już! - Rzuciłem w jej stronę plecakiem, przed którym się uchyliła, przez co uderzył w ścianę. - Zrób cokolwiek! Uderz mnie! Nawrzeszcz! Zrób, co tylko chcesz, przecież tylko na to zasługuje! Jestem potworem niszczącym szczęście innych!


- Naru, już dobrze...


Przyklęknęła obok i mimo swojej wiecznej nieśmiałości, otuliła mnie ramionami.


- Nie jesteś sam, kocham cię... - Szepnęła tak cicho, że byłem pewien omamów słuchowych. - Nie jesteś potworem... Jesteś dla mnie ważny... Nie zostawię cię samego, Naru...


Uniosłem drążące dłonie, ale ostatecznie je opuściłem. Zamknąłem oczy, kładąc głowę na jej ramieniu. Jak mogła kochać wrak człowieka, którym byłem w tamtej chwili? Nigdy nie uzyskałem na to odpowiedzi, ale tamtego deszczowego dnia, Hinata Hyūga stała się dla mnie najważniejszą osobą, jedyną, która wyrwała mnie z okowów rozpaczy i dała nadzieje na lepsze jutro.




★♡★♡★♡★♡★


Data publikacji: 15 Czerwca 2009

Data korekty: 24 Lutego 2023

Ilość słów przed korektą:  790

Ilość słów obecnie:  961

Kilka słów od Autorki:

Duuuużo zmian. Od czego by tu zacząć...

Wzbogaciłam rozmowę Sasuke i Naruto o małe obicie sobie facjat. 

Dodałam pierwiastek głosu w głowie, żeby dać do zrozumienia dogłębniej, co dzieje się z umysłem Naruto i to nie jest coś, co zdarzyło się samoistnie, tylko istniało i zgłębiało swoje istnienie z czasem (Mowa tutaj o Ikari - starzy czytelnicy pamiętają, a nowi dowiedzą się z czasem).

Usunęłam rozmowę z Konohamaru, Moegi i Udon'em na rzecz załamania psychicznego Naruto.

Zmieniłam również formę wyznania Hinaty i dodałam małe załamanie nerwowe u naszego kochanego blondyna, żeby uwydatnić jego utraty powoli kontroli i chęci do życia, bo samo stracenie jednej bliskiej osoby nie prowadzi do tego, co Naru zrobił późniejszych rozdziałach. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top