Rozdział 1 - Początek czegoś większego.

 * Perspektywa Jaczemira *

   Siedziałem w mojej chacie. Nie była ona stabilna, każde przejście deszczu niszczyło drewno, a dach prawie się rozpadał. Próbowałem go naprawiać wiele razy, niestety nieskutecznie. Postanowiłem zakończyć to nic nie warte siedzenie. Już od dawna planowałem przygodę, która miała raz na zawsze odmienić moje życie. Po wyruszeniu nie wrócę już w to miejsce, więc wszystko musiałem przemyśleć. Przede wszystkim trzeba było zebrać potrzebne rzeczy, takie jak broń, pieniądze czy prowiant. Większość była już gotowa, jednak problem nadal pozostawał jeden. Co mam zrobić z moim towarzyszem? Mój wierny pies nie mógł wyruszyć razem ze mną, a co za tym idzie, musiałem zostawić go u zaufanej osoby. Mój sąsiad Bolemir wydawał się dobrą opcją, ale przypomniało mi się, że kiedyś przyszło mu się znęcać nad koniem. Po tym zdarzeniu biedny rumak nie wytrzymał trzech dni. Sadysta ten Bolemir.

   A więc on odpadał. Pomyślałem o Mysławie. Tak, on wydawał się tym, któremu powinienem powierzyć opiekę nad mym przyjacielem. Był odpowiedzialny, dodatkowo nieraz przyszło mi razem z nim walczyć, a potem pić razem trunek. Zdecydowanie był najlepszym wyborem w tej sprawie.

   Zdawałoby się, że sprawa była rozwiązana. Jednak gdy zapytałem Mysława czy mógłby się nim zaopiekować na stałe, odpowiedź była przecząca.
Ostatnimi czasy przez naszą wioskę przeszła silna fala wiatru z deszczem. Mój sąsiad był dobrym wojownikiem, ale główną formą jego zarobku było rolnictwo. Miał sporej wielkości pole uprawne, które podczas ulewy zostało w większości zniszczone. Nastała u niego bieda, ledwo wiązał koniec z końcem. Prosił nawet miejscowego maga Zdzierada mieszkającego w jaskini nieopodal o pomoc z ziemią. Jednak nawet jego moc nie wystarczała na naprawę takich szkód. Bądź co bądź - był amatorem. Minął dopiero rok od czasu, gdy rzucił pierwsze zaklęcie. Oczywiście pomijając fakt, że nieudolna magia w jego wykonaniu spowodowała wybuch, który wystraszył wszystkie owce Wojmira ( których potem szukaliśmy 4 dni w sumie), nie było tak źle.

Podarowałem mu 50 sztuk złota i powiedziałem, że może chociaż w ten sposób mogę jakoś pomóc. Podziękował po czym odszedł zająć się polem.

Ruszyłem więc do kolejnego - ostatniego już - sąsiada, którym był Ubysław.

   Poszedłem do jego chałupy położonej 20 metrów dalej. Nie był ubogi, a z walką był zaznajomiony. Nie powinno więc być większych problemów. Gdy zapukałem do jego drzwi zrobionych z drewna, wzmocnionych stalą, otworzył mi i na mój widok na jego twarzy pojawił się uśmiech. Przywitał mnie jak dobrego przyjaciela z dzieciństwa i zaprosił do środka. Opowiedziałem mu o zaistniałej sytuacji, po czym odparł że chętnie weźmie to na siebie.
Ucieszyłem się. Mój mały kolega mógł żyć w spokoju i dostatku, bo Ubysław raczej nie zamierzał go głodzić.

   Wreszcie mogłem skupić się na planowaniu mojej wyprawy w głąb kraju, a może nawet poza moją ojczyznę!
Miałem broń, wystarczająco pieniędzy. Teraz trzeba było załatwić prowiant. Ruszyłem w stronę miasta. Do miasta nie było daleko, to tylko godzina drogi w jedną stronę.

Godzina później

   Wszedłem przez bramę główną prosto na zatłoczony rynek. Kupcy pchali się, by zająć dobre miejsce na stragan. Było dość wcześnie, dlatego dopiero teraz rozkładali towary. Czułem tu przeróżne zapachy. Przechodziłem koło straganu z rybami. Spojrzałem na zapewne zmęczonego długą żeglugą marynarza, który trudził się by teraz choć trochę zarobić. Myśląc w ten sposób, nie byłem w stanie nie kupić ani jednej, świeżutkiej rybki. Po zakupie poszedłem dalej. Widziałem okolicznych farmerów sprzedających plony. Nie wiem, jakim cudem uchowali je przed wielką ulewą, ale pewnie zebrali je wcześniej niż miał w zamiarze to zrobić Mysław.

   Zmierzałem w stronę piekarza. To on był moim głównym celem. Nie mogłem odpuścić sobie pysznego, chrupiącego chleba. Tasław miał najlepszy z najlepszych.

   Podszedłem do niego i nie patrząc na cenę poprosiłem o cztery bochenki. Potem kupiłem jeszcze owoce, warzywa i postanowiłem wrócić do mojej rozpadającej się już chaty. Będzie mi ciężej z moimi zakupami, ale bez przesady, mam wystarczająco siły żeby nosić jeszcze 3 razy tyle!

Powrót trwał godzinę

   Po powrocie schowałem jedzenie w takie miejsce, by nic mi go nie zeżarło. Ostatnio jedna z owiec Wojmira urwała się z jego pastwiska i zjadła wszystkie moje zioła. Cóż, zupa już nie smakowała tak dobrze jak z nimi.

   Resztę dnia spędziłem na myśleniu jak to będzie. Nigdy wcześniej nie planowałem aż tak sporej wyprawy. Bo zdarzyło się kiedyś że nie było mnie w domu parę dni, ale nigdy nie miałem w planach opuszczać naszej wioski. Do pewnego dnia.

   Mój rumak wierny niczym mój pies stał grzecznie przy domu. Dostał więcej jedzenia i wody niż zwykle. Ale czekała go tak samo długa droga jak mnie. Mam nadzieję że nie będzie tam za wielu koniokradów.
Po chwili leżenia w łóżku, odszedłem w świat snu zasypiając.

Zapowiada się dobra noc.

________________________________________________________________________________

Witam wszystkich! Postanowiłem napisać nowe opowiadanie! Dlaczego? Sam nie wiem, brakowało mi tego. Będę starał się wrzucać 2 rozdziały w ciągu tygodnia. Jeśli zauważysz jakiś błąd, nieważne czy ortograficzny, czy interpunkcyjny, daj znać w komentarzu lub na pv!
Oczywiście o okładkach też nie zapomnę! :D Miłego dnia/nocy w zależności kiedy to czytasz :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top