IV
Słowa, o których Ellen zapewne zdołała zapomnieć, na dobre zagościły w umyśle Grella Sutcliffe'a. Po raz pierwszy miał styczność z tak nieosądzającą postawą ze strony człowieka. Dlatego też zaczął na poważnie rozważać podzielenie się swoją przeszłością. Z tym że... Za bardzo nie miał czym.
Siedząc na dachu posiadłości rozmyślał nad zagadką, która sprowadziła go do przeszłości. Śledztwo prowadziło do nikąd. W dalszym ciągu nie miał pojęcia jak może pomóc dziewczynie w powrocie do jej oryginalnego życia, jak również nie miał pojęcia, co sprawiło, że w ogóle odbyła podróż w czasie. Biorąc pod uwagę te dwa aspekty, Grell znajdował się w kropce.
Noc była chłodna. Lodowaty wiatr rozwiewał jego włosy, czyniąc nieład i zniszczenie. Rudzielec przesuwał powoli opuszkiem po ząbkach swojej piły, pogrążony w myślach.
Grell nie pamiętał swojego życia zanim stał się Bogiem Śmierci. Po prostu obudził się, wiedząc że jest po drugiej stronie. Zresztą, tak samo jak każdy inny z Instytutu. Do wiedzy powszechnej należał fakt, że aby zostać shinigami, człowiek za życia musiał popełnić samobójstwo. W ramach kary za targnięcie na własne życie mieli za zadanie nadzorować proces śmierci innych. Jak długo - tego nie wiedział nikt. Podobno czas był dla każdego z nich indywidualny i na podstawie własnych obserwacji przypuszczał, że tak właśnie jest.
Przemknęło mu przez myśl, że mógłby skontaktować się z jedną z osób, która aktualnie pełniła służbę w okolicy. Może świeże spojrzenie kogoś z zewnątrz mogłoby rzucić światło na jakiś nowy trop? Na razie nie uśmiechała mu się wizja powrotu z podkulonym ogonem do centrali, prosząc o wsparcie. Grell lubił doprowadzać sprawy do końca, dawało mu to olbrzymią satysfakcję. W końcu był jednym z najlepszych żniwiarzy!
Zaledwie zdążył o tym pomyśleć, gdy zdołał dojrzeć postać skaczącą po dachach i drzewach.
- Idealne wyczucie czasu! - Ucieszył się Grell i ruszył z miejsca za przybyszem. Nie miał wątpliwości: sam los zgadzał się z jego pomysłem i zaoszczędził mu czasu na zbędne poszukiwania. Nie miał chwili do stracenia.
Postać w idealnie skrojonym garniturze odwróciła się w jego kierunku, poprawiając okulary. Kiedy zorientowała się, że Grell podąża za nią, zatrzymała się.
- Kim jesteś i czego chcesz? - zapytał zaskakująco niski, chrapliwy głos. Niebo zasnuły ciemne chmury, więc niewielka ilość docierającego światła nie pozwalała na dokładne przyjrzenie się nieznajomemu.
- Chyba sam możesz się domyślić - odparł nonszalancko Grell, odrzucając swoje włosy do tyłu.
- Nie było cię w przydziale do tego obszaru.
- Wiem. Ogólnie, nie należę do tej linii czasu. Moja postać w tym czasie, jeśli dobrze pamiętam... Hasa gdzieś w okolicach Westfalii! - zawołał odkrywczo. Dotarło też do niego, że w razie gdyby rzeczy poszły bardzo źle, może poszukać siebie z tych czasów w ramach wsparcia. - Mam misję do wypełnienia. Muszę odprowadzić bezpiecznie duszę, która przeniosła się w czasie.
- W takim razie, powodzenia - odparł beznamiętnie gość, po czym odwrócił się i kontynuował bieg w kierunku, w którym uprzednio zmierzał.
- Zaczekaj! - zawołał Grell, pędząc za swoim pobratymcem. Jego zielonkawo-limonkowe oczy tylko utwierdziły go w przekonaniu, z kim ma do czynienia. Nie było mowy o pomyłce. Nie miał wątpliwości, że właśnie znalazł jednego z nich. - Dokąd tak się śpieszysz? Mogę pomóc! Czuję, że odrobina ruchu zadziała zbawiennie i w końcu ruszę z miejsca ze śledztwem. Mógłbyś się chociaż przedstawić! Bożeeeee, nic się nie zmieniło - westchnął w końcu teatralnie - wieki mijają, a z bogowie śmierci nadal są straszliwymi nudziarzami.
- Edward Colonel - odparł w końcu jego towarzysz, zwalniając nieco tempa, jakby chciał wysłuchać propozycji rudzielca.
- Widzisz, od razu lepiej! Grell Sutcliffe, samo Grell wystarczy. A więc, co się dzieje?
- Kolejne anomalie. Nadprogramowa liczba nieprzewidzianych zgonów na przedmieściach Londynu. Nie panuje aktualnie żadna zaraza, liczby nie zgadzają się nam w księgach.
- Robi się gorąco!
- Właśnie. Musimy znaleźć przyczynę.
- Spodziewasz się ingerencji kogoś... nieludzkiego? - zapytał Grell, a jego oczy aż się świeciły z ekscytacji. Trójkątne zęby odsłoniły się w szerokim uśmiechu. - W końcu przetestuję, jak sprawuje się moja piła. Wiesz, zrobiłem ostatnio przegląd i dokonałem parę ulepszeń...
- Możemy mieć do czynienia z demonami - Edward próbował ostudzić zapał Grella. - Walczyłeś kiedykolwiek z nimi?
- Jeszcze pytasz? - podekscytował się Grell. - I to jak! Kocham mierzyć się z kimś, kto jest na moim poziomie! To przynajmniej jest jakieś wyzwanie! Nie czujesz tego dreszczyku emocji, tego mrowienia w podbrzuszu? To niemal jak akt miłości!
Edward z obrzydzeniem odwrócił twarz. Grell zauważył, że miał krótkie, blond włosy.
- Ja nie.
- W takim razie, zostaw to mnie. Ty się zajmiesz papierologią, a ja cię będę ubezpieczał - zaproponował ochoczo rudzielec.
- Mogę na Ciebie liczyć?
- Oczywiście! W końcu jesteśmy Shinigami, a to zobowiązuje. Będziemy mieli z tego obupólną korzyść - zapewnił Grell, ochoczo wyciągając rękę, by jak prawdziwy gentleman uścisnąć dłoń swojego nowego kolegi po fachu.
Kiedy dotarli na miejsce zaskoczyła ich liczba zwłok porzuconych na ulicy. Oczywiście zdarzali się złodzieje, którzy nigdy nie przepuszczali okazji by sprawdzić co pozostało w kieszeniach nieszczęśników, ale większość ludzi ewidentnie bała się do nich zbliżyć.
- W mieście ludzie plotkują o wampirze - zauważył Edward, mrużąc oczy. Właśnie podszedł do pierwszego denata, którego zaczął uważnie obserwować. Potem zaczął szukać stosownych dokumentów.
- Wampirze? Bzdura - prychnął Grell, rozglądając się wokół w poszukiwaniu wskazówek bądź śladów pozostawionych przez napastnika.
- Niekoniecznie. Mają ślady po ugryzieniach, jak również poprzecinane żyły. Lub rozszarpane. - dodał na koniec, przybijając stempel do arkuszy. - Pora na przejrzenie nagrań.
Grell kucnął obok Edwarda, przypatrując się w wylatujące klisze. Jednak wkrótce jego oczy rozszerzyły się w bezgranicznym zdziwieniu.
- Sebastianek! - zawołał, po czym głęboko się zamyślił.
- Znasz go? - zdziwił się Edward.
- Czy go znam? Ja się z nim tyle razy tłukłem, że straciłem rachubę! Chłopie, ile on mi problemów robił w robocie! Jakoś zaczęło się od tego, że... wytropił mój lewy interes. Mniejsza o to. Potem byłem zaciekawiony jego osobą, więc przebywałem w pobliżu, a przy okazji pilnowałem zakontraktowanej duszy. Nie udało mi się jej ochronić, zjadł ją. Potem jeszcze wiele razy nasze ścieżki się krzyżowały. Wyobrażasz sobie, że przez niego moja duszyczka przeniosła się w czasie? On jest jak widmo nieszczęść! Czemu ja nie mogę mieć spokojnej roboty?! - zakończył swoje lamentacje w takim stanie, że niemal był gotów wyrywać sobie włosy z głowy. - I do tego jest zimnym, skończonym, sadystycznym draniem! Nigdy nie odwzajemnił moich gorących uczuć! Zasrana Królowa Lodu!
Mina Edwarda ponownie przybrała wyraz obrzydzenia pomieszanego z zaskoczeniem, ale nie odniósł się w żaden sposób co do rewelacji, którymi podzielił się z nim Grell. Zamiast tego zapytał jedynie:
- Skoro go znasz, może... Jesteś w stanie zrozumieć, dlaczego tak zrobił? Może w ramach zlecenia? Jest aktualnie związany kontaktem?
- Szczerze wątpię. Kiedy jest, ma pieczęć faustowską na dłoni, a na nagraniu jej nie zauważyłem. Co więcej... Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że zwyczajnie nie przyjąłby zlecenia "wymorduj losowych ludzi". Z tego co wiem, to on od jakiegoś czasu lubował się w wysublimowanych zleceniach, które pozwalały mu zabić nudę. Zresztą... Spójrz. Coś mi się tu nie zgadza.
- Co takiego? - zainteresował się Edward.
- Oni wyraźnie zmarli na skutek utraty krwi. Jednak ich dusze pozostały nietknięte. Sposób, w jaki to zrobił... Przywodzi mi na myśl sposób, w jaki mogą pożreć duszę. Z ran szarpanych mógł napełniać naczynia... Jak na przykład filiżankę... Była na nagraniu, prawda? - Grell zrozumiał, że właśnie odkrył coś, co było bardzo istotne. - Co za tym idzie... - Kontynuował ostrożnie, szczęśliwy z nowego tropu na sprawę, jak również przerażony myślą, że nie wie, do czego nowa wiedza go doprowadzi i jaki to m związek z Ellen. - Można założyć, że on chciał pożreć duszę, ale z jakiegoś powodu nie był w stanie. Nie był w stanie... - powtórzył jak echo, pogrążony we własnych myślach. Nigdy wcześniej mu się to przecież nie zdarzyło! Przynajmniej tak dlugo, jak go znał. Czyli kilka ładnych stuleci.
- Powinniśmy sprawdzić nagrania reszty - zauważył Edward. - Jeżeli masz rację, zauważymy tam jego poczynania. Zwrócę szczególną uwagę na jego dłonie i filiżanki.
- Będę ci towarzyszył. Mam wrażenie, że jest to powiązane z podróżą w czasie Ellen.
***
Tymczasem Ellen pogrążona była w swoich obowiązkach, do tego czasu że nie miała chwili dla siebie. Rezydencja lada dzień spodziewała się gości, więc służba aż uwijała się wokół swoich prac, nie wiedząc w co ręce włożyć. Z plotek, jakie krążyły po posiadłości dowiedziała się, że miał zjechać bratanek hrabiego Aylesford, czyli Sebastian Aylesford, kuzynki ze strony pani domu, których imion Ellen nawet nie kłopotała się pamiętać, ponadto dwie zaprzyjaźnione rodziny. Planowano dłuższy pobyt, w tym co najmniej kilka polowań. Oczywiście planowano wystawne uczty, towarzyskie spotkania i inne, popularne rozrywki w tych czasach.
- Mam nadzieję, że udało ci się przyzwyczaić do naszego domu? - Ellen niespodziewanie usłyszała za sobą łagodny, męski głos. Kiedy się odwróciła, z zaskoczeniem zobaczyła jednego z synów hrabiego, George'a. Odłożyła ścierkę do wiadra, po czym szybko wytarła wilgotne ręce o kawałek fartucha.
- Tak, zdecydowanie - zgodziła się Ellen, po czym doznała olśnienia. Zorientowała się po chwili, kiedy młodzieniec zaczął się na nią patrzeć z pytającym spojrzeniem. Przez jakiś czas stała z otwartymi ustami, jakby chciała coś powiedzieć, ale zastygła w bezruchu. - Czy mogę zająć chwilę?
- Oczywiście - uśmiechnął się dobrotliwie George. - O co chodzi?
Ellen pomyślała, że ma uśmiech anioła. I że kiedy w literaturze opisywano taki grymas, zapewne wzorowano się na nim.
- Wcześniej nie było ku temu okazji, ale chciałabym podziękować za ratunek. Gdybyś nie znalazł mnie pod lasem i nie przywiózł do rezydencji, mogłabym już nie żyć. - Co do tego, nie miała cienia wątpliwości, że gdyby nie interwencja George'a, jej start w tym świecie mógłby być zupełnie inny. O wiele bardziej dramatyczny. - Jestem bardzo wdzięczna - dodała, dodając delikatny ukłon, po czym dodała już zupełnie rozbrajająco. - Chyba właśnie tak powinnam to robić, prawda? Jeśli ukłon był niedopracowany, proszę się nie gniewać. Wciąż pracuję nad etykietą, chociaż jest ona dla mnie momentami zupełnie niezrozumiała.
Słysząc to, George parsknął śmiechem. Podszedł nieco bliżej Ellen, po czym zaproponował, żeby usiadła na chwilę. Ellen nie była do końca przekonana, tym bardziej że była w samym środku porządków i doprowadzania do stanu użyteczności pokoje gościnne. Ledwo zdjęła pokrowce z foteli, meble i łóżko wciąż jeszcze było zasłonięte.
- Doceniam słowa szczerości. To mi w zupełności wystarcza - zapewnił panicz, zakładając nogę na nogę.
Ellen ze zdumieniem przyglądała się pantoflom pokojowym, jakie nosił George. Widywała takie jedynie w filmach i chociaż wyglądały zabawnie jak na standardy XXI wieku, tak tutaj uchodziły za krzyk mody.
Z drugiej strony, dobrze że jeszcze nie dotarła tutaj moda na spodnie rurki. Chociaż czy to było aż tk złe w porównaniu ze średniowiecznymi rajtuzami?
- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? Z tego co się orientuję, to nie jest zwykła sytuacja, aby członek rodziny rozmawiał z kimś ze służby w podobny sposób.
- Owszem, nie jest. Jednak... Też jesteś naszym gościem.
- Tylko takim wyjątkowym - dokończyła, zwalniając swego rozmówcę z doprecyzowania tej niewygodnej prawdy. Klopotliwy śmiech obojga uzupełnił tę niezręczną wymianę zdań.
- Taaaak... Posluchaj Ellen - zaczął George, spoglądając uważnie w twarz dziewczyny. - Czy chciałabyś wziąć udział w naszym przyjacielskim zjeździe?
Dziewczyna zdumiała się, słysząc taką propozycję.
- W jakim charakterze?
- Oczywiście, gościa. - doprecyzował młody Aylesford - Pomyślałem, że może obcowanie w towarzystwie pomoże ci w szybszym przyswojeniu etykiety. Naturalnie, do tego czasu służę pomocą. Postaram się przekazać ci absolutne podstawy, które nie narażą cię na śmieszność.
- Czy to Pański pomysł? - zapytała nieufnie Ellen.
- Tak. Jestem w stanie przekonać matkę, także nie obawiam się żadnych przeszkód z tej strony. Na pewno przyda się dodatkowa osoba do partii Wista - wtrącił życzliwie.
Dziewczyna zamyśliła się. Rozumiała też, że musi podjąć decyzję teraz.
- Będę bardzo zobowiązana - odpowiedziała łagodnie.
- W takim razie, nie mogę się doczekać naszych wspólnych lekcji. Nie będę już przeszkadzał. Proszę przyjść do mojego gabinetu jutro po trzynastej - zaordynował, po czym posłał kolejny z jego zniewalających uśmiechów w stronę rozmówczyni.
Ellen z westchnieniem opadła na fotel, gdy tylko zamknęły się drzwi. Nie miała pojęcia, czy to posunięcie jest słuszne czy też nie, ale dawało jej to możliwość do obserwacji i ewentualnej konfrontacji z Sebastianem. Liczyła, że przebywając w jego obecności może odnajdzie podpowiedź, co ma zrobić, aby powrócić do swojego świata.
Plan wydał się jej doskonały, okoliczności sprzyjające, więc w zasadzie powinna być w euforii. Tymczasem, nie czuła nic.
Zdumiona położyła rękę na piersi, zastanawiając się, gdzie podziało się całe podekscytowanie, które powinna teraz odczuwać. Zamiast tego przepełniała ją pustka.
- Dziwne - mruknęła, zabierając się ponownie za porządki.
Gdyby sprawy obrały bardzo niepomyślny obrót wydarzeń, na pewno pani Jane zareaguje, a jej obecność zostanie usunięta z towarzystwa. Kiedy tak myślała o sprawie, wyglądało że naprawdę nie miała nic do stracenia.
Dzień upłynął do końca bez większych niespodzianek.
Wieczorem, kiedy obie z Polly szykowały się do snu, myślami znowu biegała wokół filiżanki i tego, jak przeniosła się w czasie. Ze zdumieniem zauważyła, że wieczorna paplanina Polly przestała ją nawet irytować. Słuchała ją, odpowiadając kiedy sytuacja tego wymagała, ale nie przeszkadzało jej to aż tak, jak wcześniej, kiedy żałowała, że nie może mieć pokoju tylko dla siebie.
- Chyba przywykłam do życia tutaj - westchnęła z bólem w sercu.
- Nawet nie wiesz, ile masz szczęścia - przyznała rozropnie Polly.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Tobie zapewne nie było tak łatwo.
- Zdecydowanie. Wiesz, rodzice oddali mnie na służbę, jak skończyłam dwanaście lat. Wcześniej opiekowałam się w domu rodzeństwem, pomagałam w gospodarstwie i w polu. Pani Aylesford to moja druga pani. Wcześniej pracowałam u jej ciotki i mnie poleciła ze względu na staranność i uważność. Daleko mam do domu, fakt, ale zawsze przesyłam im moją wypłatę.
- Dużo was tam jest?
- Jedenaściorga - zaśmiała się wesoło - i w domu zawsze jest gwarno i wesoło. Tylko czasami matka nie ma pojęcia, czym wszystkich wykarmić.
- Musisz być olbrzymią pomocą dla swojej rodziny.
- To nic wyjąkowego. Moje dwie kolejne siostry wyszły za mąż, a młodsza też służy we dworze jako pomoc kuchenna.
Ellen pokiwała głową w milczeniu. Kiedy Polly dowiedziała się, że Ellen nie miała rodzeństwa, niezwykle jej współczuła, uznając, że widocznie jej rodzice musieli umrzeć kiedy była jeszcze dzieckiem. Dziewczyna postanowiła nie wyprowadzać jej z błędu. W końcu, w tych czasach najczęściej właśnie tak to wyglądało.
- Polly, pójdę na spacer. Nie mogę zasnąć.
- W porządku, tylko nie obudź mnie jak wrócisz.
- Postaram się. Dobranoc - życzyła Ellen, wychodząc po cichu z pokoju z narzuconą chustą na ramiona.
Chociaż początki były trudne, zdołała przełamać lody nawet z Judith, która na swój sposób polubiła "dziwaczkę", jak mawiała o pannie Clarke.
Ellen postanowiła przejść się do pobliskiej wioski, licząc na to, że to będzie cichy i spokojny spacer. Nic bardziej mylnego.
Gdy tylko oddaliła się z terytorium posiadłości i wyszła na polną dróżkę, usłyszała jak ktoś woła jej imię. Głos wydał się znajomy, a gdy odwróciłą głowę w jego kierunku, zobaczyła wymachującego rękami w powietrzu Grella. Delikatny uśmiech zakradł się na jej policzki, a oczy nabrały delikatnego blasku.
- Gdzie się podziewałeś cały dzień? To do ciebie nie podobne.
- Insynuujesz, że się obijam? - zapytał bóg śmierci.
- Coś w ten deseń. Ale w baśniach, gdy śmierć się obija, to zawsze dobry znak.
Grell mógł jeszcze długo spierać się w kwestii nicnierobienia, ale zbyt pilno mu było do podzielenia się nowościami, które odkrył. Dlatego też niezwłocznie podzielił się dzisiejszymi odkryciami. Oczy Ellen stały się okrągłe ze zdziwienia jak spodeczki od filiżanek.
- Sugerujesz, że to może być... Przeze mnie?
- Tak. W oryginalnej linni czasu nie miał tego problemu.
- A więc stało się coś, czego obawiałam się najbardziej - jęknęła dziewczyna.
- Czyli co? - Grell nie do końca rozumiał, co miała na myśli.
- Słyszałeś o efekcie motyla? - zapytała zrezygnowana Ellen. - Nawet najmniejsza zmiana może nieść niedające się przewidzieć konsekwencje.
- W końcu jakieś poetyckie porównanie z twojej strony! Tak, zdecydowanie mogę sobie wyobrazić cię jako kruchego motyla - rozmarzył się Grell.
- O właśnie... Czy... Może zabierałeś pacjentów z naszego szpitala? - spytała nagle Ellen, zupełnie odbiegając od tematu.
Grell nie zrozumiał, do czego zmierza, niejmniej chwilę zajęło mu zastanowienie się nad odpowiedzią.
- Pewnie tak. Nie pamiętam każdego, kogo zabrałem.
- Czyli naprawdę jesteśmy tylko numerkami? - niespodziewanie, w głosie Ellen dało się wyczuć nutę goryczy.
- Nic na to nie poradzę - Grell rozłożył ręce. - Mogę jedynie zapewnić, że kogo byś nie zapytała z naszego personelu, zapewne udzieliłby ci identyczną odpowiedź. Nikt nie pamięta wszystkich naszych zleceń.
- Dziwne... To okrutne, a mimo to nie czuję smutku... Czuję tylko pustkę - podzieliła się swoim odkryciem.
- Nie chcę nic mówić, ale ty ogólnie jesteś bardzo zamkniętą w sobie kobietą, Ellen. Powinnaś się otworzyć na ludzi. Zakochaj się, potraktuj ten czas tutaj jako urlop. Wyemanuj trochę ciepła z siebie, jak prawdziwa kobieta - jęknął Grell.
- Jak prawdziwa kobieta, co? - powtórzyła jak echo dziewczyna, a w kącie jej oka błysnęła łza.
Grell zrozumiał, że popełnił nietakt, ale było już za późno, aby cofnąć wypowiedziane słowa. W końcu znał jej historię, osobiście przeczytał jej zapis życia. Fakt, mógł to powiedzieć bardziej delikatnie.
- Przepraszam. Nie powinienem tak mówić. Możesz mi przyłożyć z liścia! - zaproponował uczynnie, nadstawiając policzek. Tymczasem Ellen po prostu go wyminęła, czego Grell nie mógł zrozumieć, ani co ważniejsze, zignorować. Chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie, tuląc mocno. Nie zamierzał ją puścić, dopóki nie ujrzy jakiejś oznaki życia z jej strony. Mogła równie dobrze zacząć się szamotać, kopać, gryźć, klnąć, to nie zmieniało jego postanowienia. W końcu jeżeli radził sobie w potyczce z 1:1 z demonami, to z rozsierdzoną kobietą sobie nie da rady?
Nie spodziewał się jednak tego, że Ellen będzie bezgłośnie płakać w jego ramię, nie wydając z siebie ani jednego słowa skargi.
- Przepraszam. To było głupie i okrutne - szepnął cicho, gładząc Ellen po głowie, odkrywając, jakie miękkie były jej włosy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top