III


Sprawa wyglądała na przegraną. Niemniej z jakiegoś powodu hrabia postanowił zatrzymać Ellen i pozwolił jej odejść. Wychodząc minęła Sebastiana, który był równie obojętny w stosunku do niej jak w chwili, kiedy wszedł do gabinetu. Kobieta zacisnęła usta w wąską linię. Rzuciła mu pełne wyrzutu spojrzenie i zamknęła za sobą drzwi. Przez chwilę stała, przed gabinetem, próbując coś usłyszeć z prowadzonej wewnątrz rozmowy, ale wyglądało na to, że nie dotyczyła ona tematu, który interesowałby Ellen. Jakieś podróże, polowania, nowa broń myśliwska. Plecami osunęła się po rzeźbionych dębowych drzwiach. Dłonie zacisnęła tak mocno, aż kości zaczęły prześwitywać przez skórę.

- Nie wierzę, że mnie nie pamięta. Wygląda identycznie! - mruknęła sama do siebie, schodząc kamiennymi schodami przeznaczonymi dla służby. 

- Ellen! - usłyszała głos Judith - Przyjdź tu na chwilę. Mam dla ciebie zadanie. 

- Słucham? 

- Idź do miasta po odbiór paczki, którą miał mi przygotować rzeźnik dzisiaj rano - wydała polecenie. 

Szatynka z rozrzewnieniem pomyślałą o ludziach z XXI wieku, którzy specjalnie pobierali apki z krokomierzem, aby pilnować dziesięciu tysięcy wykonanych kroków dziennie. Teraz Ellen marzyła jedynie o tym, aby po prostu usiąść i nie musieć nigdzie iść. Była też bardziej niż pewna, że schudła przez cały swój pobyt tutaj. Wszak jedzenie dla służby do najlepszych nie należało. Gotowała wszystkim Judith, ale wiadomym było, że służba nie mogła liczyć na przysmaki z pańskiego stołu. Mięso było bardzo rzadko, podstawą wyżywienia były kasze, warzywa i słonina. Coś, czego dobrowolnie nigdy by nie spróbowała, gdyby nie trafiła tutaj.

Ellen sięgnęła po ciepłą, wełnianą chustę i płaszcz. Wszystkie ubrania, które dostała od hrabiny podobno należały kiedyś do niej samej. Lekarka szczerze w to wątpiła ze względu za bardzo prosty krój i niewyszukane barwy. Mimo to z zadowoleniem odkryła, że mimo swojego niezachęcającego wyglądu ubrania były bardzo wygodne, a co najważniejsze, ciepłe. Zważywszy na fakt, że w posiadłości nie ogrzewano nadmiernie pokoi dla służby, ciepłe ubrania były czymś niezwykle pożądanym. 

Prawdę mówiąc, cieszyła się, że może się przejść i to w ramach pełnionych obowiązków. Do tej pory była zaledwie kilka razy wraz z kamerdynerem domu, panem Brownem, jako osoba wydelegowana z kuchni i z ogrodu ze spisaną listą zakupów. W mniemaniu zarządzającego ekonoma spisała się dobrze, więc zaczęto jej powierzać niektóre lżejsze sprawunki od czasu do czasu. Ponadto jako jedyna kobieta ze służby potrafiła czytać i pisać. Skrycie wiele osób z jej nowego otoczenia zazdrościło jej tego i jednocześnie traktowano Ellen z pewną dozą szacunku. Wszak umiejętność ta wcale nie była taka powszechna w niższych warstwach społeczeństwa, a szczególnie wśród chłopów.

Teraz lekarka potrzebowała chwili samotności, aby przemyśleć swoją sytuację. W posiadłości spędziła dwa tygodnie, mniej więcej wiedziała już co i jak. Wyglądało też na to, że Sebastian Michaelis, chociaż wyglądał identycznie jak w XXI wieku, nie był tą samą osobą i nie zamierzał pomóc czy też w jakikolwiek sposób angażować się w sytuację Ellen. Kobieta nie zamierzała pozostać jako służąca w posiadłości - z gniewem myślała o swoich umiejętnościach, ciężkiej pracy jaką włożyła w ich zdobycie i o tym, co potrafiła, a co w obecnej sytuacji zupełnie nie doceniano. 

Czasami sądziła, że chyba trzeba będzie umrzeć, aby wrócić do swojego czasu, jednak... Nie śpieszyło jej się do samobójstwa. Wolała zbadać sprawę, aby chociaż mieć jakieś poszlaki, aby wiedzieć co szukać. Gdzie szukać. 

Nocą, kiedy nie mogła spać, mimo zmęczenia po całym dniu ciężkiej pracy oglądała z uporem maniaka filiżankę, szukając w niej jakiejś wskazówki. Niestety, ile by ją nie obracała w dłoniach, jak uporczywie nie wpatrywała się w porcelanę - na nic nie mogła wpaść, a każdorazowe oględziny kończyły się u niej bólem głowy i dziwnym uczuciem ciążenia na duszy. 

Wzdłuż drogi do miasta zasadzono po obu stronach brzozy i lipy. Młode liście drżały na wietrze, sprawiając wrażenie delikatnej, zielonej mgły. Ellen przyszło na myśl, że latem musiało tutaj być po prostu pięknie. Po bokach aż po horyzont ciągnęły się pola obrabiane przez okolicznych chłopów. Według tego, co zdołała się zorientować, wszystkie te tereny należały do Aylesfordów, a gdzieś tam dalej kolejne pastwiska już do kolejnej rodziny o pomniejszym znaczeniu i nazwiska, którego Ellen nie zdołała spamiętać. Słońce muskało promieniami młode pędy zboża. Były jeszcze nieduże, wątłe i zielone, ale wieśniacy spodziewali się dobrych zbiorów. Zapach wilgotnej ziemi unosił się w powietrzu.

Dziewczyna przeszła już spory kawałek, na tyle, by z pobliskiego wzniesienia nie dostrzegać budynku posiadłości. Rozejrzała się po okolicy, odkrywając, że nie musi się przecież nigdzie śpieszyć. Ten głupi nawyk z XXI wieku wciąż sprawiał, że starała się streszczać w czynnościach, w których inni, obecnie współcześni jej ludzie nie wykazywali aż takiego pędu. Momentami dawało jej to sporo do myślenia. 

Zatrzymała się dopiero przy kępie olch, czując lekki dyskomfort w trzewiku. Spodziewała się, że jakiś kamyk wpadł jej do buta i to właśnie jego obwniniała o ewentualne opóźnienia, kiedy usłyszała głos, przez który omal nie podskoczyła w miejscu. 

- Wreszcie Cię dogoniłem! Wybacz najmocniej te zawirowania, ale zapewniam, że robię wszystko, co w mojej mocy. 

Ellen odwróciła się, chcąc zobaczyć kto chciał z nią porozmawiać, a kiedy jej spojrzenie zrównało się z limonkowym spojrzeniem znad okularów jej rozmówcy, poczuła jak siły ją opuszczają. Trzewik wypadł jej z ręki i miękko upadł na trawę. 

Pamiętała tego człowieka. Widziała go przecież w galerii, kiedy spotkała się z Sebastianem w celu sprzedaży porcelany. Czerwonowłosy dziwak, który mył okna. 

- Czy ty jesteś? - zaczęła niepewnie, czując wybuch nadziei w sercu.

- A, nie przedstawiłem się. Mój błąd, który zaraz naprawię - zaszczebiotał, poprawiając poły wściekle czerwonego fraka. - Grell Sutcliffe, Bóg Śmierci. A to moja broń, patrz - dodał, odpalając piłę spalinową, którą nie bardzo wiadomo skąd wytrzasnął. - Ach, przepraszam panienko - zaśmiał się i skorzystał z okazji, by przyklęknąć przed zszokowaną dziewczyną, wziąć opuszczony trzewik, wytrzepać go i zasznurować na nodze Ellen. 

Dziewczyna uchyliła się instynktownie od dziwaka, mierząc go spojrzeniem od stóp do głów. Potem bez słowa rozejrzała się po okolicy. Sytuacja była zdecydowanie zbyt dziwna, aby komukolwiek ją wyjaśniać.

- Spokojnie, jestem służbowo więc nikt mnie nie widzi - dodał uspakajająco Grell. - Inni widzą tylko ciebie. Wiem, że to może być ciężkie do zrozumienia...

- Czyli ty też przeniosłeś się w czasie? - zapytała gorączkowo Ellen. - Wiesz, jak mogę wrócić?!

- Ja właśnie w tej sprawie - przyznał niechętnie Grell. - Obserwowałem cię, kiedy spotkałaś się z Sebastiankiem. 

Z jakiegoś powodu Ellen poczuła obrzydzenie, kiedy to usłyszała. Jednak nie przerywała swojemu rozmówcy, chociaż to spojrzenie które posłała Grellowi wcale nie wywarło na nim żadnego wrażenia. Zadowolony z odnalezienia dziewczyny, kontynuował.

- Widzisz, zdarzył się niefortunny wypadek. Coś sprawiło, że przeniosłaś się w czasie, a w twoim zapisie życia nie ma nic na ten temat - tu na dowód prawdomówności wyciągnął gruby notes, otworzył go na stronie zaznaczonej zakładką i pokazał paznokciem odpowiedni wers. - Według zapisu miałaś uskoczyć z przejścia przed pędzącym autem, pójść do kina, wrócić do domu. Zwykła rutyna. W tym zapisie ciągle żyjesz w XXI wieku. Z tym, że cię tam nie ma, a tutaj nie istniejesz. Rozumiesz? 

- Nie - odpowiedziała krótko Ellen. 

- Innymi słowy, doszło do jakichś turbulencji. Jesteś tutaj nielegalnie, ale z naszej winy. Dlatego zostałem oddelegowany, aby pomóc ci w bezpiecznym powrocie. Mam znaleźć sposób, jak to zrobić, dlatego liczę na współpracę. Nie masz się czego obawiać - zapewnił Grell. - Moja piła jest najlepsza, przetnie wszystko. Tylko uważaj na demony. 

- Demony? - powtórzyła jak echo. 

- W rzeczy samej. Może o tym nie wiesz, ale Sebastian jest jednym z nich. Trzymaj się od niego z daleka. W razie czego, będę w pobliżu i cię ochronię - zapewnił z dumą w głosie a powątpiewaniem malującym się na twarzy rozmówczyni. 

- Dlaczego mam uwierzyć tobie?

- Nie masz wyboru. Oprócz mnie nikt nie wierzy w twoją wersję wydarzeń. I nikt nie był świadkiem zaistniałych wydarzeń, z wyjątkiem mnie. Więc naprawdę nie musisz się martwić. Po prostu zaufaj mi. 

- Łatwo powiedzieć - prychnęła Ellen. Chociaż w duchu przyznała mu rację. 

- Nie martw się i korzystaj z wakacji - zasugerował Grell.

Dziewczyna wciąż nie była do końca przekonana. Z boku obserwowała swojego towarzysza, który postanowił towarzyszyć jej w drodze do miasta i z powrotem. Wydawał jej się ekscentryczny, gadulski i głośny. Ellen nie potrafiła sobie odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób miałby jej pomóc, a że ta kwestia najbardziej zatruwała jej myśli, dlatego postanowiła zapytać żniwiarza wprost. 

- Przecież ty - zaakcentowała specjalnie drugi wyraz - musiałeś odbyć podróż w czasie, aby tutaj dotrzeć. I zrobiłeś to świadomie. 

- Fakt - przyznał Grell - jednak bogowie śmierci różnią się od ludzi. Boimy się, że po skorzystaniu z naszej metody twoja dusza zwyczajnie się rozpadnie. Wtedy to dopiero będzie klops - przyznał rozbrajająco szczerze. - Wiesz, takiej fragmentarycznej duszy nie da się posklejać czy pozbierać. Nawet nie do końca rozumiemy, dlaczego tak się dzieje. Między innymi dlatego ludzie wciąż nie mogą podróżować w czasie. 

- Czy możesz w takim razie stwierdzić, czy na chwilę obecną z moją duszą jest wszystko w porządku? - Zapytała Ellen. 

- Musiałbym cię przeciąć moją piłą - oczy Ellen momentalnie zrobiły się jak spodeczki. Ogromne ze strachu. 

- Nie ma mowy. 

- Ale to jedyny sposób! - próbował przekonać ją Grell. - Wystarczy, że byś się nieco rozebrała, bo wolałbym nie niszczyć ci ubrań. 

- Odmawiam - kategorycznie zarządziła.

- Ellen, proszę... 

- Nie. Z moją duszą jest wszystko w porządku. 

- Powiedział lekarz od ciała - mruknał Grell, delikatnie przesuwając opuszkiem palca po ząbkach swojej piły. 

- Słyszałam to. 

- Czy ktoś z twojej rodziny przeżył coś podobnego? - zagadnął Grell, a Ellen chyba pierwszy raz od przybycia tutaj parsknęła śmiechem. Skojarzyło się jej to z wywiadem lekarskim, który sama wielokrotnie przeprowadzała. Grell wyglądał natomiast na zaskoczonego. - Masz taki piękny uśmiech - skwitował, na co dziewczyna momentalnie zmieniła swój wyraz twarzy na poprzedni. 

- Nie. Jestem pierwsza. Nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego... Z wyjątkiem zakupu filiżanki. 

- I to jest trop! - ucieszył się Grell. 

- Niezupełnie. Oglądałam ją już niezliczoną ilość razy i wciąż nie mogę rozgryźć, dlaczego ze wszystkich rzeczy to właśnie ją przyniosłam razem ze sobą do tego świata. 

- Będę mógł ją zobaczyć? - zapytał podekscytowany Grell. 

- Oczywiście. Obyś wywnioskował z niej coś więcej niż ja - przyznała Ellen. - Jeszcze jedno: jesteś w stanie bardziej wtopić się w otoczenie? Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby reszta cię widziała, o wiele mniej uśmiecha mi się myśl, że przez ten cały czas będzie to wyglądało, jakbym mówiła sama do siebie.

Grell męczeństwo westchnął, ale przystał na prośbę Ellen. 

- Frak zniosę, ale moje włosy pozostaną ogniste jak mój charakter! 

- W to nie wątpię - prychnęła wesoło śmiechem - Dziękuję ci, wspólniku - I wyciągnęła pewnie rękę w kierunku Boga Śmierci, który równie ochoczo ją uścisnął w zamaszystym geście.

***

Sebastian kątem oka obserwował opuszczającą mury posiadłości służącą, z którą spotkał się po raz pierwszy w gabinecie jego przyszywanego stryja. Chociaż nie dawał nic po sobie poznać, szybko połączył strzępki opowieści i wyklarował sobie w głowie obraz sytuacji. Miał pewność, że dziewczyna nie kłamała, że faktycznie przybyła z przyszłości. On niestety nie posiadał tej wiedzy, ale zszokował go jeden fakt. 

Miała ze sobą jego filiżankę do spożywania dusz. 

Ten szczegół wystarczał, aby Sebastian postanowił się delikatnie przyjrzeć sprawie. Po pierwsze, musiał sprawdzić co się stało z jego własną porcelaną. Po drugie, zdołał dojrzeć także rudowłosego boga śmierci pędzącego w kierunku, w którym oddaliła się służąca. To by oznaczało, że Bogowie Śmierci są żywo zainteresowani sytuacją. Dla swojego własnego bezpieczeństwa powinien się zainteresować losami Ellen. 

To też znaczyło nie więcej niż to, że znowu będzie musiał się użerać z rudowłosym shinigami. Jednak ilekroć by nie narzekał na ekscentryczną osobę Grella Sutcliffe'a, czasami cieszył się w duchu z jego obecności. Dzięki niemu nigdy się nie nudził. No i zawsze był dobrym kompanem do poćwiczenia umiejętności w bezpośrednim starciu. Ludzie nie stanowili dla demona żadnego wyzwania, toteż pojedynkowanie się z nimi uważał po prostu za stratę czasu. 

Odbywszy niezobowiązującą rozmowę z hrabią Aylesford zdecydował, że będzie częściej wpadał do stryjostwa w odwiedziny. Jak na bliskiego krewnego przystało jak również po to, aby mieć oko na dwójkę nowych gości na jego terytorium.

***

- Mam wrażenie, że utknęłam tu na dobre - pożaliła się Ellen, przycinając krzaki róż. Musiała je doprowadzić do porządku. Po zimie było pełno suchych gałęzi, a w plątaninie kolców wycięcie odpowiedniej gałęzi do prostych zadań nie należało. Niektóre z nich były znacznie wyższe od niej samej. Dumnie pięły się o ścianach altany, specjalnych podpórkach, bramach na wzór łuków triumfalnych. Nie wspominając już o żywopłocie, którym Ellen również miała się zająć, jak już upora się z krzewami. A potem bzy. Pielenie i nawożenie rabatek. Odegnała od siebie te myśli. W sobotę czekało ją pranie. Chwała temu człowiekowi, który wymyślił pralki i zmywarki!  Współczesne kobiety nawet nie zdają sobie sprawy, jak upierdliwe były prozaiczne czynności dnia codziennego we wcale nie tak odległych czasach. 

- Przepraszam, naprawdę robimy co tylko w naszej mocy! - zapewnił Grell, siedząc obok na trawie na rozłożonym płaszczu. - Nie uwierzysz, każdy trop prowadzi donikąd. Wygląda na to, że nawet śmierć nie wchodzi w grę, no bo skoro tutaj nie istniejesz, to jak możesz zginąć?

- O, czyli jestem czymś w rodzaju nieśmiertelnego obiektu? Jak w grach? - zaśmiała się Ellen i w chwili nieuwagi zacięła się mocno w rękę, dodatkowo dotkliwie raniąc się o kolce. 

- Czekaj, pomogę Ci - zaproponował żniwiarz, odbierając żelazne nożyce.

- Dziękuję - tym razem to Ellen usiadła na płaszczu, chcąc obejrzeć dokonanych zniszczeń przez krzak. Podczas gdy Grell opowiadał jej o tym, co widział w posiadłości i w okolicy, jak również o swojej pracy. Dziewczyna uważnie obserwowała zarówno Grella jak i rozcięcie na przedramieniu. Co ciekawsze, rana zaczęła się goić w oczach. Dosłownie. Widziała, jak brzegi rany pracują, zbliżając się do siebie, by wkrótce nie było śladu po zranieniu, oprócz strużek krwi, które nie zdążyły zaschnąć. 

- Faktycznie, bardzo, bardzo dziwne - mruknęła do siebie i naciągnęła bardziej rękaw tak, że całą rękę zdołała zakryć materiałem. 

Zresztą, to nie był pierwszy raz. Tę zaskakującą umiejętność odkryła kiedy w kuchni przypadkowo wylała na nogę gorącą wodę, zaczepiając o stojący kubek łokciem. Judith chciała pomóc, ale Ellen udało się ją przekonać, że to nic takiego i więcej wylało się na ubranie, niż na skórę. Tymczasem kiedy dotarła do siebie i usiadła na łóżku, spokojnie unosząc spódnicę, w miejscu wypadku nie było śladu po zranieniu.

Wobec tego to, co mówił Grell o tym, że śmierć nie jest drogą ucieczki z tego świata zaczynało nabierać sensu. Mogła na spokojnie założyć, że nawet gdyby skoczyła z mostu, to zdołałaby się zregenerować, pytanie tylko, po jakim czasie. Pomyślała o sobie jak o kimś pokroju Frankensteina i prychnęła śmiechem, tak nieskrępowanym, że Grell odwrócił się w jej kierunku, pytając co robi nie tak z różą. Ellen zapewniła go, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i że jeśli ma ochotę na babski wieczór z malowaniem paznokci, to ona może mu pomóc. Grell był tak ucieszony tą wiadomością, że nieopatrznie ściął żywą gałąź z ledwo rozwijającymi się liśćmi, oszpecając krzak róży. 

- Tęsknię za papierem toaletowym - westchnęła dziewczyna. - Gdybyś mógł nieco przemycić przez wasz portal, byłabym niezmiernie zobowiązana. 

- Niestety, nie możemy - przyznał że skruchą w głosie. - Mi też tego strasznie brakuje, ale Will kategorycznie zabrania nawet samych podróży bez powodu, a co dopiero przerzucania rzeczy, czymkolwiek by one nie były...

- Nie przejmuj się, rozumiem cię. Po prostu co dzień się tutaj budzę i co dzień uderza mnie, jak bardzo zmienił się świat w przeciągu ostatnich lat. I wciąż nie moge się przyzwyczaić. 

- To jak my wszyscy - przyznał Grell. 

- A więc mamy nawet coś wspólnego ze sobą.

- Oczywiście. W końcu wszyscy zamieszkujemy ten świat. 

- Skąd biorą się Bogowie Śmierci? Urodziłeś się nim? Zostałeś stworzony? - zagadnęła ciekawsko Ellen. Im więcej czasu spędzała z Grellem, tym bardziej była przekonana o tym, że w środku to naprawdę sympatyczny facet, mimo jego ekscentrycznego sposobu bycia. Zaryzykowałby nawet stwierdzenie, że to ten typ człowieka, na którym niespodziewanie najbardziej można polegać, choć nikt się tego po nim nie spodziewał. 

- To dłuższa historia - odpowiedział wymijająco. - Na inną chwilę. 

- W porządku - wtrąciła pokojowo, wyczuwając niepokój w jego zachowaniu. - Zapytałam tylko z ciekawości, jeżeli nie chcesz lub nie możesz mi opowiedzieć, to w porządku. Gdybyś zmienił zdanie, wiesz gdzie mnie szukać. 

***

Sebastian spędzał właśnie miło czas z jedną z upatrzonych osób, których dusza była smakowita na tyle, by zadać sobie trud jej zdobycia. Opakowaniem też nie gardził: śliczna młoda dziewczyna wylegiwała się w jego ramionach, podczas gdy demon nieśpiesznie podgryzał jej szyję, na zmianę obsypując pocałunkami. Jej półprzymknięte oczy skierowane były w kierunku nieba, nic nie widzące, zasnute falą uniesienia. Już miał zatopić w niej kły i wyssać duszę, kiedy że zdziwieniem zauważył, że coś jest nie w porządku. Nie robił tego pierwszy raz. W zasadzie Sebastian już dawno stracił rachubę ile pożarł dusz. Tak samo jak człowiek nie zlicza ile posiłków spożył w ciągu swojego życia. 

Po krótkiej chwili ponownie podjął próbę z tym samym rezultatem. Zdumiony obrotem spraw pogładził dziewczynę po głowie i zamyślił się. Z jakiegoś powodu nie mógł tak zwyczajnie spożyć posiłku, więc postanowił użyć swojej filiżanki. Delikatnie naciął nadgarstek dziewczyny i odczekał chwilę, aż krew napełni filiżankę. Już teraz mógł stwierdzić, że dusza była co prawda przeciętna, ale całkiem smaczna i wartościowa. Uniósł płynnym ruchem porcelanę do ust, upił odrobinę i cały zamarł w bezruchu.

Filiżanka przestała spełniać swoją rolę. Demon nie był w stanie w żaden sposób pożreć duszy, ani co jeszcze bardziej dziwne, zawrzeć umowę. 

Myśli same popędziły do momentu, w którym spotkał się  w gabinecie przyszywanego wuja z podróżniczką w czasie z identyczną filiżanką. Czy to możliwe, aby artefakt z przyszłości wszedł w reakcję z jego własnością, doprowadzając do utraty jego właściwości? Nigdy wcześniej nie spotkał się z czymś takim, ale w ludzkich opowiadaniach można było natrafić na podobny trop. Im dłużej Sebastian się nad tym zastanawiał, tym bardziej sensownym mu się to wydawało. Nie mogą istnieć jednoczasowo dwa skarby o tej samej mocy. 

Przyszło mu do głowy, że unicestwienie drugiej filiżanki mogłoby rozwiązać jego problem. Zanim jednak planował zniszczyć piekielną zastawę, chciał się przekonać czy problem ze spożyciem duszy wiąże się jedynie z tą dziewczyną. Udał się na polowanie na przedmieścia Londynu, gdzie mógł wybierać do woli w ludziach, których zniknięcia nikt nie uznałby za dziwne. Próbował zarówno na kobietach i mężczyznach, staruszkach i dzieciach. Za każdym razem efekt był ten sam: nie mógł spożyć duszy, mimo że wyssał z ofiary całą krew. Wydawało się to na tyle dziwne i podejrzane, że postanowił na trochę wrócić do piekła, aby upewnić się, że to nie są jakieś anomalie. 

Swoją tymczasową nieobecność planował wyjaśnić nagłą podróżą w interesach do dość oddalonego miasta w Anglii, na tyle dalekiego aby jego alibi było jak najbardziej wiarygodne. 

Cześć! Wrzucam trzecią część i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak to mam poprowadzić. Trzymajcie kciuki abym znalazła gdzieś natchnienie i odpowiedzi na nurtujące nas wszystkich pytania! 

Sugardemononme 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top