I
– Ellen, daruj sobie te wymówki i chodź z nami! – natarczywy głos w słuchawce wyraźnie ponaglał rozmówczynię do podjęcia decyzji.
Wymianę zdań przerywały co jakiś czas trzaski nasilające się szczególnie wtedy, gdy pędzące auto wjeżdżało do tunelu. Krzykliwe odgłosy dobiegające z ulicy stopniowo zanikały, zastępowane rykiem silnika i szumem opon sunących po twardym asfalcie. Światła latarni ślizgały się po przedniej szybie, jak koraliki nabrane na niewidzialną nić. Gdzieś w oddali ktoś wcisnął przysłowiowy gaz do dechy, bo wycie maszynerii i smród palonej gumy zdołały przedostać się aż do wnętrza samochodu. Mimo tych zakłóceń piszczący, wysoki głos o ogromnej amplitudzie, który rozlegał się w głośniku, był zdecydowanie trudny do zignorowania.
– Nie jestem pewna... – Ellen planowała zniechęcić Claudine swoją niezdecydowaną postawą. – Będę po dyżurze, a ciężko przewidzieć, co się może na nim wydarzyć.
– Dobrze. Twoja strata. – Claudine zdumiewająco łatwo pogodziła się z porażką, ale niezmordowanie kontynuowała – Wiesz, że ten targ staroci różni się od pozostałych w naszej okolicy. Sama mówiłaś, że poszukujesz wygodnego kosza na brudną bieliznę do domu, bo ten który już masz zupełnie nie nadaje się do użytku. To doskonała okazja. – Przekonywała. –Wyrwiesz się z pracy, odpoczniesz, nawet jeśli wrócisz bez kosza. Będę ja, Tommy, Ted. Alisson weźmie ze sobą dzieci, ale wiesz, że są nadzwyczaj ciche i w ogóle nie będą przeszkadzać.
– Tak, wiem – przytaknęła Ellen, dziękując w duchu osobie, która wymyśliła zestaw głośnomówiący. Nie przykładała zbyt wielkiej uwagi do tego, co słyszała w trakcie jazdy. Zresztą, dźwięk rozmowy stał się przez chwilę niewyraźny, co częściowo usprawiedliwiało jej zachowanie. Jej uwaga aktualnie koncentrowała się na trasie i innych uczestnikach ruchu drogowego. Właśnie wracała z pracy i w głowie przygotowywała listę zakupów w osiedlowym dyskoncie spożywczym. Nie mniej nie chciała być niegrzeczną i zastanawiała się, w jaki sposób mogłaby kulturalnie odmówić swojej rozmówczyni.
– W takim razie ustalone? – Claudine dopięła swego – Sobota, Holborn Viaduct. Nie pożałujesz. – przekazała informację odnośnie miejsca spotkania, a sądząc po głosie, rozpierała ją duma.
– Claudine, ja naprawdę nie... – Ellen zareagowała z opóźnieniem, przeciągając ostatnią sylabę, poszukując w głowie idealnej, wiarygodnej wymówki. Pech chciał, że w tym momencie nie wpadła na żadną dostatecznie przekonywującą. Aktualnie swoją uwagę starała się dzielić w równym stopniu pomiędzy przejście dla pieszych, na którym przepuszczała dzieci wracające z pobliskiej szkoły, a trwającą rozmową. Naturalnym było, że to drugie miało znacząco niższy priorytet.
– Nie zapominaj, że się zgodziłaś. Papa! – Dźwięczny, wysoki głos nagle ucichł, a po nim nastąpiła seria trzeszczeń, dopóki Ellen nie zakończyła rozmowy, wybierając czerwony przycisk na ekranie dotykowym tablicy rozdzielczej. Kobieta poczuła się wmanewrowana w coś, na co zupełnie nie miała ochoty. Westchnęła, jakby na jej barkach został złożony olbrzymi ciężar.
Wprawdzie ostatnio skarżyła się Claudine na monotonię, jaka zagościła w jej życiu, ale nie była gotowa na tak radykalne – w jej mniemaniu – zmiany. Odkąd zaczęła regularną pracę jako lekarz w Royal Brompton Hospital, miała niewiele czasu do dyspozycji po opuszczeniu szpitalnych murów. Praca na oddziale ratunkowym okazała się cięższa, niż się jej pierwotnie wydawało, a przecież dyżury na tak zwanym sorze były zaledwie dodatkiem do jej planu dnia. W końcu, Ellen pragnęła zostać internistką, a to pociągało za sobą rozmaite przypadłości ludzkie w niezliczonej możliwości kombinacji objawów. Przewrotnie pomyślała o delikatnym kłamstewku o ciężkiej nocy bądź nagłej grypie jelitowej, aby wykręcić się od podjętego zobowiązania, jednak im dłużej nad tym myślała, tym bardziej wizja sobotniego spaceru nie wydawała się jej taka zła.
Ellen nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie kiedy ostatni raz zrobiła coś dla siebie. Z samochodowego lusterka zerknęły na nią miodowe oczy w kolorze płynnego złota albo bursztynu, podkrążone cieniami i nieco zapadnięte. Odwodniona skóra zdradzała swoje mankamenty w postaci siateczki zmarszczek wokół oczu. Przez głowę przeszła jej myśl, aby użyć wieczorem maseczkę regenerującą. Wydawało jej się, że jeżeli teraz o siebie nie zadba, to potem nie będzie już sensu zaczynać pielęgnacji, że przegapi w swoim życiu jakiś bliżej nieokreślony, ale jednakowoż ważny okres. Kolejnym westchnieniem skwitowała stan swoich włosów. Miała nadzieję, że zaufana fryzjerka będzie w stanie doradzić w czasie najbliższej wizyty jakieś pasujące cięcie, bo na razie to Ellen po prostu zapuściła swoje brązowe włosy i to by było na tyle. Od dalszych rozmyślań została oderwana przez zmieniające się kolory na sygnalizacji świetlnej.
Wieczór upłynął spokojnie, nie obfitując w żadne wydarzenia warte wspomnienia.
Wyzwania następnego dnia wciągnęły Ellen w wir pracy do tego stopnia, że zupełnie zapomniała o konieczności spożycia posiłku, a co dopiero o rozmowie ze swoją przyjaciółką! Dopiero kiedy opuszczała mury szpitala, trzymając w ręku torbę ze swoimi rzeczami, a drugą przysłaniając oczy od rażących promieni poranka, przypomniała sobie o tej lepszej części dnia. W pamięci odtwarzała rozmowę z wczoraj. Mimo, że czuła się obolała i zwyczajnie zmęczona po nieprzespanej nocy, postanowiła ogarnąć się na tyle, aby bez wstydu pokazać się znajomym i razem udać się na spacer.
Aby to zrobić, musiała zahaczyć na planie podróży o własny dom. On również prosił o chwilę uwagi, której Ellen stanowczo mu odmawiała. Stosy nieumytych naczyń okupowały zlew. Rower treningowy dzielnie dźwigał ubrania zamiast służyć do tego, do czego został przeznaczony. Lekarka pomyślała, że powinna zrobić porządek, kiedy już dzisiaj wróci, lecz zanim nastawiła się na tę ideę, przypomniała sobie o stosie dokumentów i książek, który leżał na jej biurku przy laptopie. Obecnie pracowała wspólnie z innymi osobami z kliniki nad artykułem, który planowali niedługo opublikować i przez napięte terminy wciąż odkładała inne, mniej ważne w jej mniemaniu rzeczy. Wyglądało na to, że generalne porządki miały i tym razem przegrać z pracą i mniej wymagającą rozrywką, jaką było oglądanie seriali po godzinach. Albo w godzinach nocnych. Przez pracę zmianową rytm dobowy Ellen był w rozsypce.
Kiedy rozległ się dźwięk zgrzytającego zamka towarzyszący przekręcaniu klucza, który właśnie trzymała w ręku, na jej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Nie wiedzieć dlaczego pierwszy raz od dłuższego czasu kobieta poczuła coś, co sprawiało, że znowu chciało się jej żyć. Może to była piękna, letnia pogoda? Słońce wciąż nie pokazało jeszcze wszystkiego, na co go stać, a delikatny wiatr niósł za sobą zapach dojrzałych traw, kwitnących kwiatów w ogrodach sąsiadów oraz gwar rozmów, które toczyły się nieopodal.
Piętnaście minut później czekała już razem z Teddym w umówionym miejscu. Ich dwójka przyszła najwcześniej z całej grupy, więc mieli jeszcze chwilę czasu, którą mogli przeznaczyć dla siebie.
Teddy'ego przedstawił jej na jednej z imprez w klubie ktoś z dalszego kręgu znajomych. Był to rzadki gatunek mężczyzn, który jeśli obiecuje, że coś zrobi, to naprawdę to robi i bez zbędnego ociągania w czasie. Ted często wpadał do Ellen, by pomóc jej z czymś w domu, w zamian za recepty na kolano, jak to mówił. Parę lat temu zdarzył się wypadek samochodowy, w którym został ranny. Od tamtego czasu uskarżał się systematycznie na przewlekły ból w stawie. Ellen bardzo go szanowała i uważała za kogoś w rodzaju "złotej rączki".
Kiedy zebrali się wszyscy, ruszyła w tej drugiej części grupy, tak zwanych maruderów. Dzieci Allison (które nigdy nie były tak ciche, jak zarzekała się Claudine) wyrwały do przodu, więc matka musiała ich doganiać, aby mieć je na oku oraz pewność, że nie zrobią sobie krzywdy. Młodszą z rodzeństwa, małą Maggie Tommy wziął na barana, a starsza Chloe krążyła wokół nich jak szybowiec.
Ellen uśmiechnęła się, widząc ten entuzjazm, który aż wylewał się z dzieci. Sama korzystając z okazji przeciągnęła się jak kot tuż przed wejściem na targowisko, po czym ruszyła na łowy, rozglądając się ciekawie na boki.
Sprzedawcy wystawiali absolutnie wszystko. Można było tutaj znaleźć rzeczy z drugiej ręki, jak również zupełnie nowe, ręcznie wyrabiane mydła, perfumy, szaliki, czapki, meble, ozdoby i bóg wie co jeszcze. Mnogość rzeczy i kolorów przyprawiała o delikatny zawrót głowy. W przerwach urządzono stanowiska gastronomiczne, które kusiły zgłodniałych kupujących. Kątem oka Ellen zauważyła, że właśnie na jednym z nich Allison kupowała watę cukrową dla swoich pociech.
– I co? Wpadło ci już coś w oko? – zapytał Ted.
– Jeszcze nie, ale jestem pewna, że nie wyjdę z pustymi rękoma – odpowiedziała Ellen.
– Skoczę na część samochodową. Poszukuję takiego klucza...
– Nie ma problemu. Znajdę cię później – zapewniła dziewczyna.
Korzystając z tego, że Claudine przepadła na stanowisku z rozsadami roślinnymi, sama skierowała się w stronę bibelotów. Figurki, świece zapachowe, ściereczki... W tym całym rozgardiaszu dostrzegła coś, co przykuło jej uwagę. Nachyliła się nieco, aby lepiej się przyjrzeć niepozornej filiżance, z cienkiej porcelany na delikatnie pozłacanym talerzyku. Po chwili Ellen schyliła się i wzięła ją do ręki, kontynuując oględziny.
Była nadzwyczaj lekka. Ellen niemal nie odczuwała żadnego ciężaru, gdy trzymała ją za misternie powyginane uszko. Zaciekawiona odwróciła filiżankę do góry dnem, chcąc się przekonać kto ją wyprodukował. Na spodzie widniał wytłaczany herb. Niestety, z niczym nie mogła go skojarzyć, a uświadomienie sobie tego faktu wpędziło Ellen w zdumienie. Hobbistycznie potrafiła rozpoznawać najbardziej popularne kształty i zdobienia, dzięki czemu bez trudu była w stanie określić, skąd pochodzi konkretna zastawa. A tutaj nic z tego, jej umiejętności zdawały się być niewystarczającymi.
– Czy to robota na zamówienie? Ma może pani drugą filiżankę? – zagadnęła młodą dziewczynę, która nadzorowała to stoisko.
– Niestety, jest tylko ten jeden egzemplarz.
– Skąd pochodzi ta filiżanka?
– Nie mam pojęcia – odparła bez ogródek, unosząc nieznacznie ramiona – Kupiłam ją na wysprzedaży przedmiotów z Akademii Sztuk Pięknych. Pewnie jest pracą zaliczeniową jednego ze studentów, który już opuścił mury uczelni – przyznała po chwili namysłu.
Oryginalna czarna porcelana ze złotymi zdobieniami połyskiwała w słońcu. Im dłużej trzymała ją w dłoniach, tym bardziej chciała ją mieć. Czuła niewytłumaczalne przyciąganie. Jednocześnie myśli Ellen krążyły wokół znaleziska. Z początku przyszło jej do głowy, że filiżanka mogła być utrzymana w stylu gotyckim, jednak po dogłębnym zastanowieniu się zaprzeczyła wcześniejszemu pomysłowi. Uważała, że porcelana była zbyt delikatna i misterna, a to skłaniało ją sądzić, że prawdopodobnie była jednym z elementów większej zastawy herbacianej.
– Wezmę ją – zdecydowała.
Nic więcej nie zdobyło serca Ellen w tak krótkim czasie, jak ta filiżanka, którą niosła teraz zawiniętą w celofan w materiałowej torbie.
Po powrocie do domu nowy zakup został dokładnie umyty, wytarty i właściwie osuszony. W tak zwanym międzyczasie Ellen łyknęła tabletkę na ból głowy, sowicie popijając wodę mineralną. Nie mogła się powstrzymać, aby ponownie nie roztrząsać pochodzenia zastawy. Zadecydowała, że wrzuci zdjęcia dzisiejszej zdobyczy na forum internetowe, gdzie kojarzyła parę osób. W ten sposób planowała upewnić się co do swoich przypuszczeń, a mianowicie: że jest to najpewniej zlecenie indywidualne. Korzystając z okazji napisała też maila do Akademii z zapytaniem, czy pomogliby jej ustalić autora, skoro istniało podejrzenie, że jest to praca zaliczeniowa.
Z zaskoczeniem odkryła kropkowaną wewnętrzną powierzchnię spodeczka, kiedy odkładała ją na blat stołu. Wzorem osób niewidomych, przeciągnęła opuszkami palców po nierównej powierzchni, kiedy przed oczyma mignął jej krajobraz, którego nie rozpoznawała.
Ellen potrząsnęła głową i doszła do wniosku, że najwyraźniej jest już zbyt zmęczona po całonocnej pracy i dzisiejszym wypadzie. Postanowiła nieco się zdrzemnąć, a po obudzeniu zamówić pizzę na obiad bądź kolację, w zależności od tego, kiedy się obudzi. Przy okazji planowała zastanowić się, czy będzie w nastroju przygotować coś na jutro jako posiłek. Z zadowoleniem przyjęła do wiadomości fakt, że oto rozpoczynał się weekend, czyli aż dwa dni (no, może półtora) wolnego czasu, którym mogła dysponować dokładnie tak, jak chciała.
Kiedy się ocknęła, nie była pewna, co jej się śniło, ale wcale nie czuła się o wiele bardziej wypoczęta. Zegar na ścianie wskazywał godzinę 17:20. Sennym spojrzeniem ześlizgnęła się z białej tarczy na liście paproci, które jakoś tak smętnie zwisały przy oknie. Dziewczyna wstała i udała się do szuflady, w której trzymała odżywki do kwiatów. Wyjęła jedną z nich, rozprowadziła w wodzie do podlewania i ruszyła na ratunek paprociom.
Dźwięk powiadomienia sprawił, że omal nie spadła ze stołka, rozlewając dookoła resztki z niedużej polewaczki. Podczas drzemki na forum historycznym pojawiło się parę nowych odpowiedzi dotyczących jej pytania. Zanim jednak zdążyła się z nimi zapoznać, złożyła zamówienie na swoją wymarzoną pizzę i dalej już czytała w spokoju ducha.
Tak jak podejrzewała, nikt nie umiał stwierdzić, skąd może pochodzić filiżanka. Parę osób wprost zapytało, dlaczego uważa, że musi być dość wiekowa, skoro może być jedynie stylizowana na taką. W tym momencie dziewczyna przyznała im rację i poszła zaparzyć herbaty w swoim nowym nabytku.
Ellen rozsiadła się wygodnie w fotelu pod paprociami, trzymając w dłoniach kubek z gorącym naparem. Zapewne właśnie tak było, niepotrzebnie dopatrywała się rzeczy, których wcale nie było. Tylko w takim razie, do kogo należał ten herb? Co miał symbolizować?
Przed oczyma znowu pojawił się nieznajomy pejzaż. Jednak tym razem miał o wiele bardziej intensywne barwy, niż w poprzednich złudzeniach, zupełnie jakby stawał się coraz bardziej realistyczny.
Zamglony fragment lasu majaczył na horyzoncie. Wysokie świerki kołysały się rytmicznie na wietrze, przykryte białym puchem śniegu. Z zaskoczeniem odkryła, że marznie, zupełnie jakby stała nieopodal. Ellen niezdarnie objęła się ramieniem i upiła kolejny łyk herbaty, ignorując fakt, że widzi coś, czego nie powinna. Miała nadzieję, że ciepło herbaty pomoże jej się rozgrzać. Kiedy mrugnęła, sceneria zniknęła, a ona sama siedziała we własnym fotelu.
– Mam zbyt wybujałą wyobraźnię – przyznała na swoje usprawiedliwienie. – Jaka ja jestem głodna! Gdzie jest ten kurier?! – dodała, z lekka tracąc cierpliwość.
W tej chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
Dalsze poszukiwania odbywały się w trakcie jedzenia. Ktoś odpisał, że herb, który widnieje na filiżance, należy do jednego z angielskich rodów szlacheckich, więc jest szansa, że porcelana została zrobiona na zamówienie dla nich i fakt, że została tylko jedna może świadczyć o tym, że po prostu reszta zastawy nie przetrwała zawieruchy historii. Tymczasem odpowiedź z Akademii jasno rozwiała kwestię autorstwa: nie był nim żaden ze studentów, filiżanka trafiła do nich od anonimowego darczyńcy.
Ale kto i po co przekazywałby filiżankę? I to w dodatku anonimowo? Te i inne pytania kłębiły się w umyśle Ellen, kiedy dopijała herbatę. Na razie postanowiła poczytać o tym rodzie, którego herb ktoś zdołał zidentyfikować.
W czarnej porcelanie zdołała się jedynie dopatrzeć trzech bliżej niezidentyfikowanych stworzeń i linii łamanej na środku, więc tym bardziej ochoczo oddała się badaniom. Przeskakiwała wzrokiem od strony przeglądarki, gdzie dumnie prezentował się herb, do tłoczenia na delikatnej ceramice. Zwierzęta okazały się być gryfami, a ostateczne wątpliwości rozwiała wyciągnięta lupa z szafki kuchennej.
– Earldom of Aylesford – mruknęła sama do siebie.
Odstawiając filiżankę niechcący natknęła się na tak ostrą krawędź uszka, że przy gwałtownym ruchu cofnięcia ręki rozcięła sobie skórę. Kilka kropel krwi upadło na spodek, tworząc bardzo nasilony kontrast kolorystyczny. Ellen westchnęła ciężko, stwierdzając, że tyle chyba wystarczy na dziś, po czym wstała gwałtownie z kanapy w poszukiwaniu Octeniseptu. Wtem zupełnie pociemniało jej w oczach, zakręciło się w głowie i upadła na podłogę, po czym straciła przytomność.
Tym razem sen, czy raczej złudzenie, było jeszcze bardziej wyraziste. Miała wrażenie, że stoi przed tym lasem, skąpanym we mgle i bieli świeżego śniegu. Wiatr rozwiewał włosy, odzierając ciało z resztek ciepła. Ostatnie promienie słońca zabarwiły niebo na brzoskwiniowy kolor, po którym sunęły nieliczne szaro-granatowe chmury. Kiedy odwróciła się do tyłu, ujrzała rozciągające się za nią bezkresne wrzosowisko. Nie miała pojęcia, jak mogła się tutaj znaleźć, więc zdecydowała się podążać wzdłuż granicy lasu, mając nadzieje, na odnalezienie właściwej ścieżki. Z każdym krokiem towarzyszył jej trzask łamanych gałęzi pod stopami. Nie zrażając się, Ellen posuwała się naprzód, chociaż nie widziała dokąd zmierza.
Nieopodal dostrzegła dwójkę ludzi. Ucieszyła się w duchu i ruszyła w ich kierunku, mając nadzieję na pomoc z ich strony. Z daleka nie mogła rozpoznać kim są, ale bez trudu określiła, że to kobieta i mężczyzna. W trakcie szybkiego marszu zauważyła, że nie jest sama, a to odkrycie przyprawiło ją o szybsze bicie serca i zimny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Nie była w stanie dokładnie się przyjrzeć, kto jej towarzyszy, gdyż postać zdawała się być spowita w czarnym dymie. Ellen owładnęło bardzo nieprzyjemne uczucie, wieszczące zbliżające się kłopoty. Widziała jedynie dłonie, równie czarne jak spowijające ją chmury, trzymające... jej czarną filiżankę.
Obudziła się z krzykiem, zrywając się z podłogi. Chwilę trwało, zanim dotarło do niej, że znajduje się we własnym domu, kiedy rozpoznała znajomą biel sufitu i ścianę z zamontowanym na nim kinkietem. Na zegarze godzina wskazywała trzydzieści minut po północy. Wściekła ruszyła do apteczki po cokolwiek, co znajdzie w niej na ból głowy i zdecydowała, że musi coś zjeść, bo widocznie ma halucynacje z niedożywienia i przepracowania. Czarną filiżankę na razie odstawiła na kredens, nie chcąc mieć z nią nic do czynienia.
Dopiero kilka dni później Ellen zdecydowała się, by ponownie zerknąć na swoje zapytanie odnośnie filiżanki. W zasadzie chciała je wykasować, ale skontaktował się z nią ktoś, kto ewidentnie pragnął się spotkać, właśnie w sprawie niedawnego nabytku. Osoba przedstawiła się jako potomek rodziny, z której owa pamiątka pochodzi i ze względu na niebywałą wartość sentymentalną chciał się zobaczyć, aby obejrzeć przedmiot i omówić kwotę, za jaką Ellen byłaby skłonna odsprzedać przedmiot.
Z uwagi na przykre doświadczenia – może zupełnie przypadkowe, niezwiązane z samym przedmiotem – Ellen niemal od razu zdecydowała się na spotkanie i pozbycie się przedmiotu za każdą sumę, jaką zaoferuje nabywca. Nie chciała trzymać w domu przedmiotu, z którym czuła się niekomfortowo.
Umówiła się w kawiarni w dużym centrum handlowym. To była przemyślana decyzja ze strony dziewczyny pod kątem bezpieczeństwa. Kiedy przyszła na miejsce, kupiec już na nią czekał, zająwszy wcześniej stolik. Umówili się na czacie, w jaki sposób się poznają, a dla pewności rozmówca przysłał swoje zdjęcia. Ellen nie posunęła się do takiego kroku, uważała go za zbyteczny.
Kiedy zauważył zbliżającą się Ellen, kurtuazyjnie wstał i wyciągnął do niej rękę.
– Sebastian Michaelis. Samo Sebastian wystarczy. – dodał naprędce – Jest mi niezmiernie miło, że zechciała mi Pani poświęcić swój cenny czas.
– Ellen Clarke – przedstawiła się odruchowo. – Mam nadzieję, że to ten przedmiot, którego Pan poszukuje.
– Straciłem już nadzieję, że wpadnę na trop... Gdyby nie Pani post – zaczął mężczyzna z wyraźną wdzięcznością w głosie. – To cenna pamiątka rodzinna. Tę filiżankę zamówił dla mojej prababki mój pradziad.
– Czy to ta filiżanka? – zapytała, wyciągając zawiniątko z torby i podając je brunetowi. Kiedy tylko rozpakował papier, jego karminowe oczy rozbłysły nieukrywaną radością.
– Bez cienia wątpliwości! Ach, ale żeby nie być gołosłownym... Proszę spojrzeć. To ostatnie zdjęcie, na którym mam ją udokumentowaną – i w tym momencie wyjął z małego, podręcznego nesesera starą, pożółkłą fotografię. Przedstawiała ona elegancką kobietę z okolic XIX wieku, opartą łokciem o stoliczek, na której znajdowała się czarna, pozłacana filiżanka.
– Rzeczywiście, wygląda bardzo podobnie – przyznała Ellen, nie tyle spoglądając na dowód prawdziwości słów Michaelisa, co na niego samego.
Wydawał jej się niesamowicie przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany, na pewno wysportowany. Wtem rozmyślania przerwało jej coś, co zauważyła kątem oka, a co poruszało się dość szybko i w istocie rzeczy było rozpraszające. Rudy odszczepieniec za oknem, który udawał, że je myje, a tak naprawdę machał z entuzjazmem ścierką, sprawiał wrażenie, że w każdej chwili był gotowy zeskoczyć z podnośnika zupełnie tak, jakby skakał na bungee. Ellen przełknęła ślinę, obdarzając dziwaka krótką chwilą uwagi, po czym jej wzrok spoczął na oczach nabywcy filiżanki. Ich kolor doprawdy urzekł dziewczynę, miała wrażenie, jakby została zahipnotyzowana. Zanim się spostrzegła, podzieliła się swoją myślą na głos:
– Dzisiaj zatrudnia się coraz ciekawsze osoby... Mam nadzieję, że przeszedł szkolenie BHP – przyznała z lękiem w głosie, obserwując jeszcze przez chwilę wygibasy pracownika, po czym zorientowawszy się, co powiedziała, pośpiesznie zamilkła.
Ellen nie spostrzegła, że towarzyszyło jej baczne spojrzenie krwistych tęczówek towarzysza.
Przez twarz Sebastiana przebiegł cień zainteresowania. Jego rozmówczyni wyraźnie wpatrywała się w miejsce, w którym Grell urządzał sobie numer popisowy celem ściągnięcia jego uwagi. Co więcej, miał niemal pewność, że dziewczyna go widzi, a jej uwaga jedynie potwierdziła słuszność przypuszczeń. A to znaczyło tylko jedno: albo Ellen miała coś wspólnego z bogami śmierci, albo obcowała dużo ze śmiercią, albo sama miała wkrótce zakończyć swoje życie. Mężczyzna jednak nie zaprzątał sobie głowy tak mało znaczącą informacją. W końcu, po latach poszukiwań, odnalazł swoją filiżankę do spożywania dusz i to mu w zupełności wystarczało. Wystarczyła chwila, aby zdołał dostrzec na spodku stare plamy krwi, dla ludzkich oczu niewidoczne.
Był niewymownie wdzięczny Ellen, że przez przypadek zakuła się o filiżankę, zostawiając na niej trochę krwi. Dzięki temu zdołał bez trudu ustalić jej lokalizację. Można powiedzieć, że dusza sama go wezwała.
– Cóż, przepraszam. Na czym stanęliśmy? – kobieta nagle przeprosiła swojego towarzysza, powracając do rozmowy.
– Jaka kwota by panią interesowała?
– Szczerze mówiąc... Proszę coś zaproponować.
– Dziesięć tysięcy funtów.
Ellen myślała, że się przesłyszała. Sama zapłaciła za filiżankę dwa funty, a tu taki zysk? Tymczasem Michaelis był skłonny zapłacić dowolną sumę, gdyż przedmiot, który poszukiwał, był dla niego bezcenny. Piekielna filiżanka, która zaginęła na Ziemi w trakcie jednego z jego pobytów, nie miała ceny.
– W gotówce? – wtrąciła niepewnym głosem.
– Jeżeli tak będzie Pani wygodnie. Mogę też zasugerować przelew. Udamy się razem do banku, aby nie bała się Pani, że zostanie oszukana – zaproponował demon.
– W takim razie, skorzystam z Pana propozycji – zdecydowała. Kto wie, czy to nie były jakieś brudne pieniądze? Lepiej, aby to był przelew. Przynajmniej tak myślała i tłumaczyła sobie w tamtej chwili.
Każde z nich dopiło swoją kawę i ruszyli w stronę oddziału banku, mieszczącego się w tym samym centrum handlowym. Zanim jednak tam dotarli, Ellen znowu dostrzegła na jednym z tarasów czerwonowłosego mężczyznę, który tym razem przyglądał się jej, czuła na sobie uważne spojrzenie wywiercające dziurę w plecach. W pierwszym odruchu rozejrzała się wokół, a potem pokazała na siebie palcem. Grell pokiwał głową i wyszczerzył zęby w uśmiechu, co przyprawiło Ellen o dreszcze. Może to jakiś zboczeniec?
– Znasz go? – zapytała, dyskretnie wskazując skinieniem głowy kierunek, w którym powinien spojrzeć.
– Można tak powiedzieć. To stary znajomy – Michaelis rzucił mimochodem.
– Też pochodzi z rodziny Aylesford?
– A skąd – żachnął się, a sama myśl sprawiła, że parsknął śmiechem. – Pracowaliśmy razem przez jakiś czas. To wszystko.
Transakcja przebiegła pomyślnie. Ellen wciąż nie mogła uwierzyć, że w tak łatwy sposób konto zostało zasilone o tak poważny zastrzyk gotówki. Od razu po otrzymaniu potwierdzenia oddała swojemu rozmówcy przedmiot transakcji. Później wielokrotnie zastanawiała się, czy właśnie w tamtym momencie nie poczuła ulgi, gdy filiżanka przestała oficjalnie do niej należeć.
– Jeszcze raz dziękuję – Michaelis skłonił nieznacznie głowę w geście szacunku.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Jesteś z okolic, czy celowo przyjechałeś do Londynu? – zagadnęła Ellen, ciekawa przybysza.
– Na szczęście z okolic. Pracuję w pobliskim Instytucie Meteorologicznym.
– Rozumiem. W takim razie, do zobaczenia – wyciągnęła dłoń do mężczyzny na pożegnanie.
– Zdecydowanie do zobaczenia – z entuzjazmem odparł Sebastian. – A może... ma Pani ochotę na spacer?
Propozycja zaskoczyła Ellen. Zgodziła się, co prawda, i w ten sposób znalazła się na ruchliwej ulicy, idąc z nowopoznanym mężczyzną i rozmawiając pogodnie. Zauważyła, że Sebastian sprawia wrażenie człowieka inteligentnego i to jej się bardzo podobało, oczywiście do spółki z wyglądem. Właśnie przechodzili przez przejście dla pieszych, kiedy zza rogu wyłonił się rozpędzony samochód ignorujący wszelkie przepisy ruchu drogowego. Ellen nie zdążyła uciec z przejścia, ale popchnęła z całej siły Sebastiana, aby zdążył uskoczyć przed szaleńcem. Zdziwienie, jakie malowało się na twarzy demona było ostatnią rzeczą, jaką zdążyła zarejestrować. W ostatniej chwili zorientowała się również, że miała przy sobie torbę z filiżanką. Głuche uderzenie, pisk opon, brzęk tłuczonego szkła, metaliczna woń krwi, to były ostatnie rzeczy, jakie zdołała zauważyć, zanim przed oczyma nie zapanowała ciemność, a ból nie przyćmił dostatecznie mocno innych zmysłów. Rozbite kawałki czarnej porcelany zbryzgały się krwią.
Znowu przed oczyma stanął jej leśny, zamglony pejzaż zachodzącego słońca. Miała wrażenie, że zamiast leżeć na ulicy, leży na ściółce leśnej, ściskając coś gorączkowo w dłoniach. Przejmujący chłód przenikał jej letnie ubrania, ale nie miała siły, by wstać i iść.
– Sebastianie – jęknęła cicho, po czym zamknęła oczy. Była niemal pewna, że umarła. Ba, była o tym głęboko przekonana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top