✔XXXIV

Lily

Od trzeciego roku mogłam zaobserwować pewnego rodzaju rozłam w naszej, dotychczas zgranej grupie.

Pierwsza była En – inny dom nie zawsze pozwalał jej uczestniczyć w naszych spotkaniach.

Później zaczęła znikać Marly. Poza lekcjami i posiłkami była nieosiągalna. Czasem można było znaleźć ją w towarzystwie Remusa i Dorcas, chociaż i tak było to rzadkością.

Na czwartym roku to Dor, zaczęła nagle wsiąkać w ziemię, czasem miała to związek z jej randkami, a czasem powód był nieznany.

Potem nadszedł piąty rok. Większość piątorocznych zaczęła uczyć się do SUM-ów, nie byłam wyjątkiem. Nauka stała się moim priorytetem i trochę zaniedbywałam przyjaciółki. Aż do tego feralnego wypadku.

Okropnie współczułam Dorcas straty. Może i czasem narzekała na swoją mamę, ale na pewno nie życzyła jej źle.

Każdy radzi sobie z żałobą na swój sposób, Dor chciała odciąć się od myślenia o śmierci matki, poprzez skupienie się na czymkolwiek innym.

Chociażby na mnie i Jamesie.

Gryfon potrafił być znośny jeśli chciał, umiał mile zaskakiwać, mimo to przez większość czasu irytował samym pojawieniem się.

Jednak po ostatnich świętach, nagle zaczęłam patrzeć na niego przychylniej.

Zgodziłam się na randkę z nim poniekąd ze względu na Dor, choć bardziej ze względu na siebie samą.

Chciałam go poznać z innej strony.

W sobotę dziewczyny od samego ranka zaczęły przygotowywać mnie do spotkania. Może za wyjątkiem Dorcas i Marlene.

Dor przez praktycznie cały czas korespondowała z jakimś chłopakiem z Ravenclaw, który przeniósł się z Beauxbatons na początku roku. Sowy co chwilę wylatywały i wlatywały przez otwarte okno, a dziewczyna szeptała pod nosem jakieś francuskie słówka.

Marlene chyba spała, ewentualnie uczyła się, odcinając się od nas za pomocą kotar.

En i Ali przebierały we wszystkich moich ubraniach i co chwilę kazały mi coś przymierzać. Zrozumiałam dlaczego Dorcas przestała nas prosić o pomoc w wyborze ubrań na randkę. Córka modelki miała lepsze wyczucie stylu i po krótkim spojrzeniu na swoją garderobę potrafiła wybrać odpowiednią kreację.

– Dorcas pomóż nam, prosimy – Alice rzuciła się na łóżko Meadowes, zapewne robiąc przy okazji minę słodkiego szczeniaczka.

– Dajcie mi sekundę – napisała jeszcze kilka zdań na kawałku pergaminu, podała go sówce i zeszła z łóżka. – W czym rzecz?

– Potrzebujemy fachowej porady.

– To że jestem córką modelki nie znaczy, że znam się na modzie.

Podziwiałam dystans przyjaciółki do wypadku. Ja nie wiem czy byłabym w stanie tak postępować.

– Ale masz przynajmniej jakieś wyczucie stylu.

– Po pierwsze biel i czerń pasują do wszystkiego. Po drugie łącz podobne kolory. Po trzecie nigdy nie łącz ciepłych i zimnych odcieni. Tyczy się to również biżuterii, złoto z ciepłymi, srebro z zimnymi. Tyle pamiętam.

Dor zaczęła przerzucać moje ubrania rozłożone po łóżku, część od razu chowając.

– Proponuję czerwony sweter, bo wieczorem może być chłodniej, a do tego – zawiesiła wzrok na spódnicach i spodniach. Wykonała gest strzepnięcia ręką i w dłoni pojawiła się różdżka. Też w ten sposób korzystałam ze swojego schowka na różdżkę. – Czarna spódniczka, prosta, do kolan mniej więcej, bez falbanek i innych ozdobników. Mogę coś przerobić?

Bez słowa wskazałam różową spódnice do kostek, za którą i tak nie przepadałam.

Brunetka chwyciła ubranie i dwoma machnięciami różdżki zmieniła kolor, długość i krój spódnicy.

– I gotowe, nie ma za co.

– Jak ty to zrobiłaś? – spytałam, nie do końca pojmując, co zaszło.

– Pierwsza lekcja w Beauxbatons. – Nawet nie zauważyłam, kiedy Marlene odsłoniła zasłony. – Uczyli nas zaklęć poprawiających wygląd, modyfikujących kolor i krój ubrań i innych tego typu. Jednak czasami się przydają, choć dalej uważam, że te zajęcia powinny być tylko dodatkowe.

– Oj Marly, Marly, kto inny by mi tak świetnie ściął włosy jak nie ty.

Mimo, że krótkie fryzury nie były w moim stylu, musiałam przyznać, że Dorcas wyglądała obłędnie we włosach do ramion. Ale jak to mówią ładnemu we wszystkim ładnie. A Dor miała tendencję do przyciągania wzroku i narzucania trendów, widziałam kilkanaście młodszych dziewcząt, które podczas przerwy ścinały włosy w szkolnej łazience. Mogłabym się założyć, że gdyby brunetka zaczęła chodzić w jutowym worku znalazłyby się naśladowczynie.

– Mogę prosić o jakieś rady odnośnie randki? – spytałam.

– To że chodzę na randki nie znaczy, że wiem jak to robić.

– Ale masz jakieś doświadczenie.

– Znam Jamesa na tyle dobrze, że drobne spóźnienie go nie odstraszy. Ale to tak jak z lekcjami po czasie przychodzą konsekwencje, takich zachowań. Poznajcie się ze strony, której na co dzień nie znacie. Pierwsze randki służą właśnie temu. Skorzystaj z okazji, James potrafi być naprawdę fajnym chłopakiem.

– A jeśli o chłopakach mowa – odezwała się Marlene, wskazując palcem na okno, gdzie na parapecie siedziała sowa.

Dziewczyna od razu zabrała liścik od stworzonka i wzięła się za jego czytanie.

– Znowu ten twój Bastien? – zapytała Mckinnon.

– Dokładnie on, a co?

– Nic takiego, tylko miałyśmy pomagać Lil.

– Nie musicie mi zbytnio pomagać – zaprotestowałam. – Biorę ubrania i idę się ogarnąć do łazienki.

Jak powiedziałam, tak zrobiłam.

Wyszłam z wieży pięć minut po umówionej godzinie i wolnym spacerem zeszłam na dół. Mimo wszystko miałam lekkie wyrzuty sumienia z powodu spóźnienia.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedziałam, podchodząc i odgarniając włosy z ramienia.

– Nie musisz. Jeśli za każdym razem mam doświadczać takiego widoku, to mogę czekać więcej niż kwadrans. To dla ciebie – podał mi kwiaty.

– Lilie? – zdziwiłam się.

Mój tata miał zwyczaj wręczania mi takich właśnie kwiatów na urodziny, co rok o jedną więcej.

– Uznałem, że róże są zbyt oklepane. Poza tym cały Hogwart dotychczas żyje tym całym Benem z początku roku.

Zaśmiałam się krótko, bo pamiętałam to wydarzenie. Dorcas na początku roku spotykała się z Benem z Hufflepuffu. Chłopak na za dużo sobie pozwolił na pierwszym spotkaniu i oberwał kwiatami prosto w twarz. Marlene rozsiała kilka niepochlebnych plotek na jego temat z informacjami, ze znanego tylko sobie źródła, co sprawiło, że wiele dziewcząt zaczęło unikać puchona szerokim łukiem.

– Masz rację. Dziękuję.

– Zapraszam w takim razie do celu naszego dzisiejszego spotkania.

Wystawił ramię w moją stronę szarmanckim gestem.

Raz się żyje – z tą myślą przyjęłam propozycję spaceru pod ramię.

James zaprowadził mnie na Błonia, gdzie leżał przygotowany koc w czarno-czerwoną kratę. Piknik był kreatywnym pomysłem jak na brak możliwości wyjścia do Hogsmeade.

W myślach przyznałam chłopakowi już trzeci punkt.

– Sam to przygotowałeś?

– Z drobną pomocą chłopaków.

Poprawiłam spódnicę zaraz po zajęciu miejsca.

– Wykonaliście kawał dobrej roboty – pochwaliłam.

– Przekażę. Widzę, że wisiorek się spodobał.

– Ma w sobie coś takiego – złapałam zawieszkę uaktywniając czar pamięci.

Wisiorek dostałam od chłopaka na ostatnie święta i od tego czasu nie rozstawałam się z nim. Był prześliczny. A trzepoczące skrzydełka dodawały mu wyjątkowości.

– Cieszę się, że go nosisz.

– Przyznam, że przekonała mnie metafora znicza. Nieuchwytność, wyjątkowość, spełnianie marzeń.

– Właśnie dlatego go wybrałem. Jesteś dla mnie jak złoty znicz: wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju, praktycznie nie do pochwycenia. I nawet pomimo niepowodzeń nie potrafię przestać się za tobą uganiać.

Odwróciłam głowę zawstydzona jego słowami.

Po krótkiej chwili poczułam jak palce dłoni opartej na kocu stykają się z innymi. Nie chciałam przerywać i nie protestowałam kiedy chłopak posunął się krok dalej.

Piknik odbył się w naprawdę miłej atmosferze, rozmawialiśmy na różne tematy. James był naprawdę dobry w transmutacji, chociaż na lekcjach udawał kompletnego nieuka. Chłopcy przygotowali sporo słodkości, nawet moje ulubione truskawki w czekoladzie – to musiał zrobić Remus, nie raz i nie dwa w czasie wspólnej nauki dogadzałam sobie właśnie tą słodkością.

– Zobacz, spadające gwiazdy! – powiedziałam jak tylko je zobaczyłam. Nawet nie spostrzegłam kiedy się ściemniło, co chyba znaczyło, że dobrze się bawiłam.

– Piękne, nie?

Noc spadających gwiazd widziałam jakieś pięć razy w życiu, i za każdym razem była tak samo fascynująca.

– Nie w takim stopniu jak ty.

Raptownie odwróciłam się. W oczach gryfona nie widziałam żadnych oznak kpiny czy żartu.

Nie wiem co mnie podkusiło, ale pocałowałam go.

Czułam, że w pierwszym momencie nie wiedział co zrobić, ale to tak jak ja. Zaskoczyłam i jego i siebie. Po pierwszym szoku, odwzajemnił pocałunek, obejmując delikatnie dłońmi moją twarz.

Za drugim razem też nie wiem co podkusiło mnie do kolejnego pocałunku. Tym razem intensywniejszego i trochę nieporadnego, ale Jamesowi chyba to nie przeszkadzało.

– Przepraszam – odezwałam się zaraz po pocałunku.

– Nie musisz.

– Nie za to. Za moje ostatnie zachowanie. Miałam kilka gorszych dni, a teraz mi głupio kiedy o nich myślę.

– To nie myśl, nie gniewam się.

– Kamień z serca – posłałam mu wdzięczny uśmiech.

– Niedługo cisza nocna, powinniśmy się zbierać. Nie chcę, żebyś zarobiła przeze mnie szlaban.

– Nie musisz się o mnie martwić.

Chłopak zebrał wszystko do plecionego kosza, proponowałam mu pomoc, ale odmówił. Rozmawialiśmy, wracając na siódme piętro. Przyznałam chłopakowi kolejny punkt, już nawet nie wiedziałam który, kiedy teatralnym gestem przepuścił mnie w przejściu. Dor miała rację, że James potrafił być fajnym chłopakiem.

Odprowadził mnie aż pod schody prowadzące do damskiego dormitorium.

– Dobranoc Lil – powiedział na pożegnanie.

– Dobrej nocy James – pocałowałam go w policzek i czmychnęłam na piętro zanim zrobiłabym jeszcze coś głupiego.

– Było tak okropnie, że musiałaś uciekać? – spytała Dorcas, kiedy wbiegłam do pokoju i oparłam się o zamknięte drzwi.

– Wręcz przeciwnie, bałam się po prostu, że zrobię coś głupiego.

– To jak było, opowiadaj – domagała się Alice.

– Bajecznie.

– Więcej szczegółów prosimy.

– Zabrał mnie na piknik na Błoniach. Jedliśmy, rozmawialiśmy i podziwialiśmy spadające gwiazdy. – opadłam na łóżko.

– Coś czuję, że nie mówisz nam wszystkiego – rozpoznałam głos Meadowes. – Dawaj to nie może być nic złego.

– Pocałowałam go. Dwa, w sumie trzy razy. Znaczy ten ostatni to był zwykły buziak w policzek i nie wiem czy to też się liczy.

– Powiedzmy, że były dwa – sprostowała Dor.

– Zazdroszczę waszej dwójce – powiedziała Ali.

– Znajdź sobie kogoś Alice i sprawa będzie załatwiona.

– Myślicie, że mogę zaprosić Franka do Ślimaka na ten bankiet za tydzień?

– Jak najbardziej. To bardzo dobry pomysł.

– Też tak uważałam dopóki nie przypomniałam sobie o Marcusie. Lubię spędzać z nim czas u Slughorna, bo jest naprawdę sympatyczny i zabawny.

– Zaproś Franka jestem przekonana, że Zabini zrozumie – poradziła jej Dorcas. – A jakby co to mam przyjaciela i mogę poprosić go o pomoc.

– Przyjaciela? Tego, dla którego nas na Ślimaku olewasz?

– Tak. Przyjaciela. Łączy nas tylko przyjaźń. To tylko Regulus.

– Brat Blacka?

– Ten sam.

– Myślicie, że to dobry pomysł, żebym zaprosiła Jamesa? – wtrąciłam się.

– W żadnym wypadku – zaprotestowała Meadowes. – Nie podawaj mu się na tacy. Niech się wysili i sam wykona jakiś krok do czasu klubu. Jak już chcesz z nim iść to zaproś go dzień przed, chyba, że wszystkie nas zaskoczy w najbliższym czasie, wtedy daj mu więcej czasu na przygotowanie.

– A jeśli już zaczęłyśmy temat Ślimaka – zaczęła Kingsley – z kim idziecie? – posłała pytanie do Marly i Dorcas.

– Umówiłam się z Remusem, że pójdziemy razem na stopie czysto przyjacielskiej, bo nie chce nam się szukać innych chętnych.

– Zobaczę czy coś nie wyniknie ze spotkań z Bastienem. A jeśli nie on, to Regulus dotrzyma mi towarzystwa.

– I to ty mówiłaś, że nie masz doświadczenia w kwestii randek – wytknęłam jej.

– Nie mówiłam o braku doświadczenia, tylko, że nie wiem jak to robię. I chodziło mi o zachowania na randce. Mi przychodzi to naturalnie.

– Co się dziwić jak jesteś w połowie wilą – powiedziała Marly.

– Genetyka nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu z czasem takie rzeczy już się wie. Oczywiście są pewne zasady pierwszej randki, ale są trochę średniowieczne. Całowanie się na pierwszej randce jest już praktycznie normą.

– Czyli to dlatego całowałaś się z moim bratem na oczach połowy Hogsmeade?

– To akurat była zupełnie inna sytuacja.

– Ale czy ja mówiłam, że mi to przeszkadza? Tworzyliście, naprawdę świetną parę, żałuję, że zerwaliście.

– Ej! Miałyśmy gadać o mojej randce – wtrąciłam ponownie.

– A masz coś jeszcze do dodania? – spytała Mckinnon.

– No nie – straciłam rezon.

– To co się wtrącasz?

– Mam ochotę na kremowe piwo – oznajmiła Dorcas. – Ktoś chętny?

Wszystkie się zgłosiłyśmy. Meadowes przywołała swojego skrzata i poprosiła go o pięć wielkich kufli piwa.

Rozmawiałyśmy do późnych godzin nocnych, pierwsza padła Dorcas. Marlene powiedziała, że to przez krew wil, która sprawiała iż brunetka miała naprawdę słabą głowę do alkoholu. Mckinnon również nad wyraz troskliwie otuliła przyjaciółkę kocem.

Niedzielne popołudnie miałam zamiar spędzić w bibliotece, powtarzając materiał do egzaminów, które miały mieć miejsce już niedługo.

Musiałam jednak wprowadzić poprawki, po zgodzeniu się na zostanie dziewczyną Jamesa, chłopak uparł się, że dotrzyma mi towarzystwa.

I tak skończyliśmy, ucząc się razem transmutacji. James był dobrym towarzyszem do tej konkretnej dziedziny magii. Rzadko to przyznawałam, ale jeśli chodziło o transmutę był o wiele lepszy ode mnie. Zaklęcia przychodziły mu naturalnie i zazdrościłam mu tego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top