✔XXX
Podczas pierwszej lekcji - mugoloznawstwa - na którą chodziła tylko Lily, siedzieliśmy grupką przed salą do zaklęć.
Cieszyłam się, że miałam takich przyjaciół, którzy ogromnie mnie wspierali.
- Cześć wam! - zawołała Nimfadora, podchodząc do naszej grupy.
- Hej En - przywitaliśmy się z nią.
- Okropnie ci współczuję Dor - powiedziała do mnie.
- Dziękuję - pokiwałam lekko głową.
Mówiąc szczerze trochę już irytowało mnie to ciągłe składanie kondolencji. Nie wierzyłam, że wszystkim jest przykro. Niektórzy robili tak tylko dlatego, że tak wypada.
- Farbowałaś włosy? - spytała, wskazując blond końcówki moich włosów.
- Też się nad tym zastanawiałam - dorzuciła Ali.
- Nie - pokręciłam głową - to ma związek z wiadomością o śmierci mojej mamy. Pod wpływem silnych przeżyć, albo silnego skupienia potrafię zmieniać swój wygląd zupełnie jak metamorfomadzy. - Specjalnie wspomniałam o zdolności metamorfomagi, żeby sprawdzić reakcję krukonki. Niestety nie dała po sobie niczego poznać.
- To się będzie długo trzymać? - spytała Kingsley.
- Mam nadzieję, że nie. Już i tak zwracam na siebie zbyt dużo uwagi. Nie potrzebuję jeszcze więcej.
Kilka minut po końcu mugoloznawstwa przyszła Lilka. Kolejny dzwonek oznaczał zaczęcie lekcji zaklęć. Nauczyciel dał mi odetchnąć i ignorował mnie całą godzinę zajęć. Profesor Binns postąpił tak samo, prowadził wykład i nic innego go nie obchodziło. Dopiero profesor Slughorn zachował się inaczej. Przez pół lekcji rozmawiał ze mną, ignorując innych, potem poprosił mnie o zostanie na przerwie.
Przez kilkanaście minut mówił o tym jak bardzo mu przykro, o innych uczniach, którzy też przechodzili przez to co ja.
Kiedy w końcu mnie wypuścił, odetchnęłam z ulgą.
- Dość długo cię męczył - usłyszałam gdzieś z boku.
Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam Regulusa.
- Cześć Reg - przywitałam się.
- Cześć Dor, jak się trzymasz?
- Może być. Wyobrażasz sobie, że wszyscy się dziś mnie o to pytają?
- Można powiedzieć, że zrobiłaś niemałą furorę.
- Taa... - wywróciłam oczami - i nie mam ochoty iść do Wielkiej Sali.
- Zawsze możemy iść do kuchni - zauważył.
- Masz rację.
Poszliśmy do kuchni. Chłopak otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem.
Poprosiłam o jedzenie i zajęłam miejsce przy stoliku. Ślizgon zrobił to samo.
- Działo się coś ciekawego jak mnie nie było?
- Zależy jak zdefiniujesz słowo „ciekawego".
Lubiłam tę zagadkowość przyjaciela. Często musiałam się przez chwilę zastanowić, żeby zrozumieć o co mu dokładnie chodzi. Nie lubił podawać na tacy, zawsze wymijał się odpowiedzią i kluczył między tematami. Chyba, że czegoś chciał, wtedy i tylko wtedy mówił prosto z mostu.
- Wiem, że James i twój brat się pokłócili i się do siebie nie odzywają. I tak jakby poszło im o mnie. Ale nie wiem czy działo się coś jeszcze.
- Nie, panowała zwykła szkolna rutyna.
- Nie wiem czy uznać to za plus czy minus.
- Ja uznałbym to za plus. Nic cię nie ominęło.
- Wielkie mi pocieszenie.
Skrzaty podały nam obiad, który zjedliśmy w milczeniu. Ceniłam Regulusa za to, że szanował tajemnice innych przez co mogłam mu mówić o wszystkim i być pewna, że nikomu tego nie powtórzy.
Niektórych rzeczy zresztą sam się domyślił.
Siedziałam przy stoliku w bibliotece, czekając na przyjaciela.
- Hej - usłyszałam.
- Cześć - nawet nie podniosłam głowy, bo wiedziałam, że to Regulus.
- Esej na obronę? - spytał czarnowłosy.
- Aha - potwierdziłam - zaraz go skończę.
- Napisałaś prawie cały esej przez połowę lekcji?
- Coś w tym dziwnego? - spytałam, odrywając się od pisania i zerkając na niego.
- Nie spodziewałem się po prostu, że zaczniesz go pisać jeszcze dzisiaj.
- Wolę mieć to już za sobą. No i dzięki temu nie nudzę się w czasie wolnych godzin. - Dopisałam trzy końcowe zdania i postawiłam ostatnią kropkę. - Gotowe - podałam ślizgonowi skończony, trzystronicowy esej.
- Profesor Taylor mówiła o półtorej strony - zauważył.
- Minimum półtorej. Nie moja wina, że zaklęć obronnych jest aż tyle.
- Zaklęcia obronne używane w pojedynkach, zaklęcia obronne do ochrony miejsc i ludzi, wszystkie wymienione i opisane, chciało ci się?
- Chciało nie chciało, ważne jest to, że trzeba. Reszta jest sprawą drugorzędną.
- Zastanawiam się jak znajdujesz czas na robienie innym psikusów.
W pierwszym odruchu chciałam spytać: „Skąd wiesz?", ale powstrzymałam się i spokojnie odparłam.
- Na jakie psikus? Przepraszam, ale nie rozumiem o czym mówisz.
- Dorcas, nie musisz udawać, ja nikomu nie powiem.
- Niby czego? - dalej brnęłam w zaparte.
- Tego, że ty i twoje przyjaciółki jesteście Huncwotkami, a mój brat i jego przyjaciele Huncwotami.
Przeciwko takim argumentom, nie miałam co dalej rżnąć głupa.
- A skąd niby o tym wiesz.
- Nie zawsze sprawdzacie gdzie planujecie swoje plany.
- Podsłuchiwałeś?
- Niespecjalnie, czasem natknę się, na którąś z grup i mimowolnie coś usłyszę. Częściej Huncwotów, nie zawsze pamiętają o rzuceniu zaklęcia wyciszającego.
Czułam, że mówi prawdę, więc nie miałam powodu by mu nie uwierzyć.
- Wymyślali coś ciekawego?
- Zależy jak ująć ciekawego.
- Ujmę to inaczej: planowali coś godnego mojej uwagi?
- Twojej nie, bardziej ślizgonów, kilkukrotnie próbowali się dostać do naszego pokoju wspólnego, na szczęście z ujemnym skutkiem.
- Ciekawe dlaczego? - starałam się udać zaciekawioną.
- Nie tylko oni znają ciekawe zaklęcia.
- Mam nadzieję, że żadne zagrażające życiu.
Mimo mojej niechęci do jednego z huncwotów nie zapomniałam, że dwójka z nich była moimi przyjaciółmi. Nie chciałam, żeby działa im się krzywda.
- Zaklęcie roztargnienia, jeszcze nikogo nie zabiło.
- Dorcas - głos przyjaciela wyrwał mnie z wspomnień.
- No? - zapytałam na wpół przytomnie.
- Odpłynęłaś - poinformował mnie. - Często tak masz?
- Tylko ostatnio od...
- Rozumiem - przerwał mi.
Nie lubiłam okłamywać Regulusa, ale nie chciałam mu mówić całej prawdy, istny paradoks. Przynajmniej nie miałam przy nim wyrzutów sumienia, bo chłopak, nie miał jak się dowiedzieć, że nie mówię mu całej prawdy.
- Jeszcze jedna godzina eliksirów nas czeka.
- Mam nadzieję, że teraz przestanie tak skakać wokół mnie. To irytujące.
- Córka Ministra nie lubiąca być w centrum uwagi. Ciągle dowiaduję się o tobie czegoś nowego - powiedział bez krzty złośliwości.
- No cóż, lubię zaskakiwać.
- A ja lubię twoją nieprzewidywalność. Marcus i Camille są przewidywalni do bólu.
- Muszę ich kiedyś poznać.
- Zobaczę co da się zrobić, ale niczego nie obiecuję.
Przy Regulusie z góry wiedziałam czego się spodziewać. Jeśli mógł oś zrobić to, to mówił o tym, tak samo kiedy nie mógł. Zawsze najpierw oceniał sytuację, a dopiero potem działał, nigdy na odwrót. To była właśnie podstawowa różnica między ślizgonami, a gryfonami, z drobnymi wyjątkami oczywiście.
Po zjedzeniu posiłku wyszliśmy z kuchni, idąc pod salę rozmawialiśmy o zbliżającym się nieuchronnie terminie SUM-ów. Zostało nam do nich niewiele ponad miesiąc. Nauczyciele cisnęli z tematami, żeby przygotować nas do nich jak najlepiej.
- W jakich przedmiotach czujesz się najpewniej? - spytałam.
- Eliksiry i zaklęcia, no i obrona. A ty?
- Prawie wszystkie podstawowe, poza historią. Profesor Binns jakoś nie potrafi zaciekawić tematem. Więcej niż z lekcji wynoszę z czytania książek.
- Nie ty jedna zastanawiasz się co on tu robi.
- To żeś mnie pocieszył.
Doszliśmy pod klasę, na szczęście nikogo jeszcze nie było. Wolałam, żeby nasza znajomość pozostawała w ukryciu.
- Muszę jeszcze się przejść po kilka podręczników - powiedział.
- Nie ma sprawy. Do zobaczenia później.
Regulus skinął mi głową na odchodne i odszedł w swoją stronę.
Spojrzałam na zegarek na nadgarstku, zostało mi jeszcze piętnaście minut do rozpoczęcia lekcji. Nie za bardzo chciało mi się stać jak kołek przed salą. Wyszłam z lochów i skierowałam się na dziedziniec. Nie licząc zmiany w ptaka, tylko tam mogłam mieć odrobinę tak wyczekiwanego spokoju.
Założyciele jednak niemieli mnie w opiece.
- Dor, niedługo zaczynamy lekcje - przez wyjście ze szkoły wyszedł James.
- Zakończyłeś moją chwilę spokoju - burknęłam.
- Dziewczyny świrują, bo nie pojawiłaś się na obiedzie i nie było cię pod salą lekcyjną.
- I wysłały cię na poszukiwania?
- Sam się zgłosiłem, miałem przeczucie, że znajdę cię najszybciej. - Znowu półprawda.
- Chodźmy na te eliksiry - zeskoczyłam z niskiego murku, na którym siedziałam.
- Ciekawe czy poprowadzi normalną lekcję.
- Też się nad tym zastanawiam.
Zeszliśmy do lochów idealnie na dzwonek. Profesor Slughorn wpuścił wszystkich do klasy i zajął się tym czym powinien od samego początku.
Po drugiej lekcji eliksirów przyszedł czas na lekcję opieki nad magicznymi zwierzętami. Początkowo chciałam iść do biblioteki, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Postanowiłam rozprostować skrzydła.
Od naprawdę długiego czasu nie miałam okazji do przybrania postaci animagicznej i zwykłego pofruwania. Wszystko przez urwanie głowy związane z egzaminami.
Jako sokół poleciałam na lekcję obrony i przysiadłam na gałęzi pobliskiego drzewa, żeby posłuchać wykładu.
Profesor Warwick prowadził lekcję w bardzo ciekawy sposób, aż żałowałam, że sama nie uczęszczam na jego lekcję. Szybko się jednak znudziłam bezruchem i odleciałam stamtąd.
Poszybowałam przed siebie, zataczając kółka wokół zamku. Po trzech wylądowałam za zaułkiem przed zamkiem i odmieniłam się.
Potrzebowałam takiego rozładowania nagromadzonej energii, od razu czułam się spokojniejsza.
Kolejne lekcje tego dnia minęły spokojnie, nauczycielki transmutacji i zielarstwa prowadziły swoje lekcje, dając mi spokój i nie zadając zbędnych pytań.
Po zakończeniu lekcji całą grupą udaliśmy się do biblioteki, Frank i James poszli bo nie mieli co robić. Zaczęliśmy parami odrabiać zadane nam tego dnia wypracowania.
Ja i Marly dostałyśmy w przydziale eliksiry, Lily z Mary wybrały historię magii, Ali i frank pisali transmutacje, a En i Jamesowi zostały zaklęcia.
- Musiałaś przylatywać na opiekę? - spytała Marly, gdy szukałyśmy materiałów do eseju.
- Nie wiem o co ci chodzi - powiedziałam z żartem. - Nudziło mi się, musiałam coś zrobić, bo wybuchłabym z nudów.
- Zrobiłaś nie małą sensacje. Profesor Warwick dziwił się widokiem sokoła wędrownego w tych okolicach.
- To już nie moja wina - obroniłam się. - Jaki to miał być eliksir? Wiggenowy?
- Po co pytasz skoro wiesz?
Wywróciłam oczami i odnalazłam odpowiednią książkę o miksturach z właściwościami leczącymi. Zabrałam ją i wróciłyśmy do stolika.
Podczas gdy ja pisałam, Marly zaglądała mi przez ramię i przepisywała. Byłam do tego przyzwyczajona już od Beauxbatons, zawsze tak pisałyśmy i nie miałam z tym większych problemów.
Napisanie i przepisanie większości zadanych nam prac zajęło naszej grupie ponad godzinę.
Zgłosiłam się na ochotnika do przemycenia jedzenia do biblioteki. Żeby załatwić to jak najszybciej, poszłam do kuchni.
Skrzaty z przyjemnością pomogły mi w naszykowaniu łatwego do przeniesienia posiłku. Zapakowałam do torby trochę ciastek, krakersów, owoców i specjalnie zabezpieczonych przed wylaniem kubków z napojami.
Wróciłam na piąte piętro. Spokojnie szłam korytarzem, kiedy usłyszałam czyjś głos.
- Zadowolona z siebie jesteś?
#Cliffhange
Ktoś tu jeszcze zagląda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top