✓XXVIII

James

Dorcas odwróciła się i wybiegła z gabinetu.

- Dor! – zawołał za nią jej tata.

- Mogę jej poszukać – zaoferowałem.

Pan Meadowes spojrzał na mnie i pokiwał głową.

- Tak, to dobry pomysł. Znajdź ją i przyprowadź tutaj, zabiorę ją do domu, tydzień albo dwa odpoczynku się przydadzą.

Wyszedłem z gabinetu. Nie miałem pojęcia gdzie mogła pobiec, ale wiedziałem jak ją znaleźć.

Upewniłem się, że nikogo nie ma w zasięgu wzroku i wyjąłem z kieszeni pergamin.

- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego - stuknąłem różdżką w papier.

Słowami „przysięgi" spowodowałem, że pergamin zamienił się w mapę. Mapę Huncwotów. Tworzyliśmy ją na drugim i trzecim roku kiedy szukaliśmy tajemnych przejść na terenie zamku. Oprócz ukrytych miejsc pokazywała też kto gdzie się znajduje.

Zlokalizowanie przyjaciółki zajęło mi chwilę. Siedziała na piątym piętrze, na ukrytym korytarzu. Tym samym, na którym wcześniej rozmawialiśmy.

Zszedłem na niższe piętro i odszukałem przejście. Zanim przeszedłem zmieniłem mapę z powrotem w pergamin.

- Koniec psot – schowałem pergamin do kieszeni i dopiero wtedy przeszedłem.

Dziewczyna skuliła się pod ścianą i płakała. Znałem Dorcas już od piętnastu lat, ale nigdy nie widziałem, żeby płakała. W ogóle nigdy nie widziałem płaczącej dziewczyny i nie wiedziałem jak się zachować.

Usiadłem koło niej i objąłem ją ramieniem. Pozwoliłem by wypłakała się w mój sweter. Sam nie wiem jak długo tak siedzieliśmy w ciszy, ale nie przeszkadzało mi to. Gładziłem ją uspokajająco po plecach i lekko kołysałem.

Mimo tego, że Dor często narzekała na swoją mamę to i tak ją kochała. Każdy czasem narzeka na swoich rodziców, ale nie życzy im śmierci, a już zwłaszcza nie takiej.

Lucy natomiast oprócz tego, że była jej opiekunką była też jej najlepszą przyjaciółką. Sam bardzo ją lubiłem, zawsze była miła, otwarta, przyjacielska, nigdy o nikim nie powiedziała złego słowa.

Za jednym razem Dor straciła dwie ważne dla siebie osoby. Nie wiedziałem co zrobiłbym na jej miejscu i nie życzyłbym tego największemu wrogowi.

- Mam wrażenie, że to tylko sen i jak się obudzę wszystko będzie na swoim miejscu – wyszeptała gdy skończyła płakać. – Ale to nie jest sen, wszystko dzieje się naprawdę. Dlaczego ten świat jest taki niesprawiedliwy? Dlaczego dobrzy ludzie giną bez przyczyny? Dlaczego?

- Nie wiem dlaczego Dor. Na szczęście są ludzie, którzy chcą przeciwdziałać niesprawiedliwości świata. Chcę być w przyszłości jednym z nich – objąłem ją trochę mocniej.

- Chcę, żeby sprawcy za to zapłacili. Nie ważne kiedy i jak, nie spocznę dopóki nie dowiem się kto zabił moją rodzinę.

- Twój tata na pewno też. Pewnie teraz się o ciebie martwi, chodź zaprowadzę cię do niego. Pojedziesz do domu, odpoczniesz, dobrze ci to zrobi.

Dor pokiwała głową w odpowiedzi. Wstałem, po czym pomogłem wstać jej i poszliśmy w kierunku gabinetu dyrektora.

- Dorcas! – usłyszałem czyiś głos za nami.

Po odwróceniu się zobaczyłem Lily Evans. Rudowłosa szła w naszym kierunku.

- Co ci się stało? – spytała. – Twoje włosy.

Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jej włosy. Końcówki wyglądały jak zamoczone w złotoblond farbie.

- To nic ważnego – Dorcas pokręciła głową i pociągnęła nosem. – Moja mama... - urwała i zaczęła szybko mrugać, żeby pozbyć się łez.

- To był wypadek – uciąłem temat. – Nie każmy twojemu ojcu czekać – odwróciłem się aby odejść, ale czarnowłosa złapała mnie za rękaw.

- Lily – zwróciła się do niej. – Daj Jamesowi szansę, to naprawdę świetny chłopak – puściła moją rękę i odeszła w kierunku schodów.

- To ja, ten... - nie wiedziałem jak zareagować. – Cześć – odbiegłem do Dor.

Dogoniłem ją na schodach. W milczeniu doszliśmy pod gabinet.

- Cynamonowe rożki – powiedziałem hasło.

Chimera uruchomiła się i mogliśmy wejść.

Od razu po przekroczeniu progu Dorcas została wyściskana przez swojego tatę.

- Dziękuję James – powiedział pan Meadowes. – Opowiem o wszystkim twojej mamie, będzie z ciebie dumna.

Dor razem z ojcem aportowali się do domu, a ja pożegnałem dyrektora i wyszedłem.

- O co chodziło? – usłyszałem zaraz po wyjściu. Pod ścianą naprzeciwko wejścia stała Lilka. – Gdzie jest Dor?

- Wróciła razem z ojcem do domu, a dlaczego raczej nie powinienem ci mówić. Dorcas sama wam powie jak zechce.

Zacząłem wracać na siódme piętro.

- Nie mów, że teraz będziesz grał przesadnie martwiącego się i utrzymującego tajemnice przyjaciela – gryfonka poszła za mną.

- Nie gram.

- I co? Nie powiesz nic swoim przyjaciołom?

- Nic. Sprawy pomiędzy mną i Dor, to nasze sprawy. Chłopaki się do nich nie wtrącają odwaga i honor – podałem Grubej Damie hasło i wszedłem do pokoju wspólnego.

Nie zwracając zbytniej uwagi na rudowłosą przeszedłem przez salon do naszego dormitorium.

- Co żeś taki wypompowany? – spytał Syriusz jak tylko wszedłem do dormitorium i rzuciłem się na łóżko.

- Nie chcę o tym gadać – odpowiedziałem.

- Czyżby Evansówna znowu dała ci kosza?

- Nie tym razem, nawet się jej o to nie pytałem.

- Przegapiłeś okazję, żeby zaprosić na randkę miłość swojego życia?

- Miałem inne rzeczy na głowie.

- Jakie? – spytał Remus.

- Dowiecie się w swoim czasie.

- A od kiedy to masz przed nami jakieś sekrety? – Syriusz przysiadł na moim łóżku.

- Od kiedy są to nie tylko moje tajemnice i dziele je z innymi. Poza tym nie przypominam sobie, żeby była jakaś zasada mówiąca, że spowiadamy się sobie ze wszystkiego.

- Masz rację – wtrącił się Remus – nie było mowy, że musimy wiedzieć co inni robią w czasie wolnym. Każdy może robić co mu się żywnie podoba i nie mówić o tym pozostałym, Łapo, zostaw go. - Syriusz zlazł z mojego łóżka i przeszedł na swoje. Chwilę później pojawił się Frank i bez słowa przeszedł przez pokój, zajął swoje łóżko i zasłonił się kotarami.

Podejrzewałem, że gdyby nie było w dormitorium Łapy, coś by do nas powiedział. Nie wiedzieć czemu Frank ostatnio niezbyt przepadał za Syriuszem i nikt nie wiedział dlaczego. Poza dwójką zainteresowanych.

Poszedłem w jego ślady i też zasunąłem kotary. Nie chciałem, żeby chłopacy wypytywali o całą sprawę.

Następnego dnia wstałem jako pierwszy i po porannej wizycie w łazience czekałem aż reszta łaskawie się ruszy.

- Co mamy pierwsze? – spytałem Lunatyka.

- Opiekę, obronę i dwie godziny transmutacji.

Spakowałem potrzebne książki i po przygotowaniu się Glizdka całą czwórką zeszliśmy do Wielkiej Sali.

Podczas śniadania cały czas patrzyłem w kierunku gdzie usiadły dziewczyny z Frankiem. Próbowałem sobie wyobrazić, że cały poprzedni dzień w ogóle się nie wydarzył.

- Nie idziesz do Evansówny? – zapytał Syriusz.

- Nie mam ochoty.

- Kim jesteś i co zrobiłeś z Rogaczem?

- Zostaw go Łapo – powiedział Remus.

- Ale nie uważasz, że to dziwne Luniek? Rogacz co się z tobą dzieje? Przecież normalnie nie przegapiłbyś okazji, żeby zapytać Evans czy się z tobą umówi.

- Nie mam na to dzisiaj chęci. – odwróciłem spojrzenie od przyjaciółek Dor, gdy Marlene spojrzała w moją stronę.

Marly była chyba jedyną piątoroczną gryfonką, która nawet nas lubiła. W przeciwieństwie do reszty czasem z nami siadywała i rozmawiała. Początkowo nie dostrzegaliśmy w tym nic dziwnego, ale kiedy pokazała, że potrafi czytać w myślach jej towarzystwo zrobiło się bardziej niezręczne. Zastanawiałem się czy Dorcas o wszystkim wie, o całej tej sprawie z leglimencją, o likantropii Remusa i naszej animagii. Miałem nadzieję, że nie. No i nie zachowywała się tak jakby wiedziała, nie unikała Remusa, kiedy ten chciał z nią porozmawiać. Chyba, że wiedziała i dobrze to kamuflowała.

- Ciebie serio coś podmieniło – skomentował Łapa.

W odpowiedzi przewróciłem oczami i wziąłem się za jedzenie.

Lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami minęła bez zbędnych zakłóceń. Co prawda Syriusz dalej zastanawiał się co mi się stało, ale poza tym wszystko inne było normalne.

Na obronie przed czarną magią profesor Taylor zapytała dlaczego nie ma Dorcas, ale nikt jej nie odpowiedział.

- Jak myślicie, co się stało, że Meadowes nie było? – spytał Łapa, gdy szliśmy na transmutacje.

- A skąd mamy to wiedzieć? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – Nie wiem jak wy, ale ja jestem beznadziejny we wróżbiarstwie. Nie potrafię wywróżyć nic z fusów, a co dopiero miałbym określać powód czyjejś nieobecności.

Po dźwięku dzwonu weszliśmy do klasy i zajęliśmy miejsca.

Profesor Mcgonagall sprawdziła obecność i nie zatrzymała się przy powodzie nieobecności Dorcas, tak jak nauczycielka obrony.

- Pani profesor – rudowłosa podniosła rękę – wie pani dlaczego nie ma Dorcas?

- Panna Meadowes będzie nieobecna w ciągu kilku najbliższych dni. Kiedy wróci wyjaśni wszystko, jeśli będzie chciała.

- Masz swoją odpowiedz – szepnąłem do Syriusza.

- Czy pan Potter chce się czymś podzielić? – zapytała nauczycielka.

- Nie pani profesor, przepraszam.

Profesorka spojrzała na mnie krytycznym wzrokiem i wróciła do tematu lekcji.

Obydwie godziny minęły bez większych wybryków z naszej strony. Po drugiej godzinie zeszliśmy na obiad.

Usiedliśmy razem, Frank jak zwykle z dziewczynami i zajęliśmy się jedzeniem.

Jak na zawołanie na Salę wleciały sowy niosące listy, gazety i niewielkie przesyłki. Jedna z sów siadła koło Remusa. Chłopak zapłacił należność za Proroka i wziął się za czytanie czasopisma.

- Spójrzcie na to – położył pismo na stole. Na otwartej stronie widniała informacja o śmierci pani Adele Meadowes, krótki opis okoliczności i data pogrzebu. – Współczuje jej, nie wyobrażam sobie jak to jest stracić matkę.

- Wielkie mi halo – Łapa w ogóle się nie przejął. – Ludzie giną codziennie, a oni robią wielkie halo z takiego powodu.

- Dosyć – walnąłem dłonią w stół, zwracając na siebie uwagę niedaleko siedzących. Odczekałem chwilę, aż wrócą do swoich zajęć i kontynuowałem. – To że ty masz takie stosunki z rodzicami jakie masz, nie upoważnia cię do takiego zachowania w obliczu czyjejś tragedii, a już tym bardziej mojej przyjaciółki. – Zabrałem swoje rzeczy i wstałem od stołu.

Chyba powoli zaczynałem rozumieć niechęć Dor do niego. Każdy normalny człowiek powstrzymuje się od zgryźliwych komentarzy w obliczu czyjeś tragedii.

- Mogę się przysiąść? – zapytałem, stając przed dziewczynami i Frankiem.

Cała piątka spojrzała na mnie zaskoczona. Nic dziwnego skoro zawsze siedzieliśmy w dwóch grupach.

- A co się takiego stało, że wielki pan Potter chce z nami usiąść? – spytał Frank.

- Wkurzył się na Blacka i zaczyna rozumieć dlaczego Dorcas tak go nie lubi – odpowiedziałem.

- Siadaj – powiedziała Marly i wskazała miejsce obok siebie.

Usiadłem i miałem gdzieś czy wykorzysta to do przejrzenia mojego umysłu.

- O co poszło? – zapytała Alice.

Wskazałem na leżącą na stole, nieodpakowaną gazetę.

- O to.

Blondynka dorwała się do brukowca jako pierwsza i zaczęła szukać powodu.

- Na Godryka, biedna Dor.

Lily i Mary siedzące koło niej wczytały się w otwartą stronę gazety.

- Nie mogłeś powiedzieć o tym wczoraj?! – wybuchła Evans.

Reszta spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

- A jak ty byś się czuła, gdyby coś takiego przytrafiło się tobie i ktoś rozpowiadał o tym na prawo i lewo – wybroniłem się. – Nie sądzę, że byłabyś zadowolona, a Dorcas to moja przyjaciółka i chcę dla niej jak najlepiej, choć może ci być ciężko w to uwierzyć.

- Tutaj James ma rację, Lil – poparła mnie Mckinnon. – Dorcas pewnie wolałaby powiedzieć nam o tym sama. Dobrze zrobił, nic nikomu nie mówiąc.

Reszta posiłku minęła w ciszy i względnym spokoju. Lily nie odzywała się do mnie, tylko piorunowała wzrokiem, grzebiąc w talerzu.

- Straciłam apetyt – oznajmiła i odeszła od stołu. – Do zobaczenia na lekcjach.

- Co ją ugryzło? – spytała Kingsley, kiedy tylko rudowłosa wyszła z Wielkiej Sali.

- A skąd mam to wiedzieć? Nie czytam jej w myślach – odparła Marlene.

Musiałem się powstrzymać przed roześmianiem się z komizmu sytuacji. W końcu Marlene znała się jak nikt inny na sztuce leglimencji.

- Może chodzić o to, że wczoraj Lily spotkała mnie i Dor kiedy odprowadzałem ją do gabinetu dyrektora i żadne z nas nic jej nie powiedziało.

- I to, że dowiedziała się z gazety – dopowiedziała Mary. – Lily i Dorcas spędzają razem bardzo dużo czasu.

- Co mamy teraz? – Frank zmienił temat.

- Zielarstwo – odpowiedziała mu Ali.

Przypomniałem sobie, że na zielarstwie siedzę z Blackiem.

- Mogę usiąść z kimś z was? Nie chcę siedzieć z tym kretynem.

Dziewczyny wymieniły ze sobą spojrzenia.

- Możesz usiąść ze mną - zaproponowała Marly. – A Mary z Lily wtedy.

- Dzięki dziewczyny, ratujecie mi życie normalnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top