✓XXV

Mój tata i tata Lily udali się do gabinetu, podczas gdy mama z Lucy do salonu. My z Lilką zostałyśmy na korytarzu.

- O co może chodzić? – spytała Lily.

- Nie wiem – wzruszyłam ramionami.

- Dałoby radę jakoś się dowiedzieć?

- Może. Podejdźmy pod gabinet

- Dobra.

Po cichu podeszłyśmy pod gabinet i przyłożyłyśmy uszy do drzwi. Nic nie było słychać, ale mój tata używał zwykłego zaklęcia wyciszającego, na które znałam przeciw zaklęcie.

- ... więc nie musicie się już ukrywać.

- Jak tylko spotkam się z Marthą to jej o tym powiem.

- Wiesz gdzie może być?

- Niestety nie, ale mam pewne przypuszczenia.

- Ładnie to tak podsłuchiwać? – podskoczyłyśmy ze strachu.

Przed nami stała Lucy, trzymając ręce na biodrach.

- Chciałyśmy się tylko dowiedzieć o co chodzi – odpowiedziała Lily, patrząc w podłogę jak małe dziecko, które wie, że coś przeskrobało.

- Idźcie do kuchni i poproście skrzaty o podgląd gabinetu, nie dość, że będziecie wszystko słyszeć to jeszcze będziecie widzieć.

- Serio?

- Nie jestem zbytnio za takimi tajemnicami, idźcie i dowiedzcie się czego chcecie.

- Dzięki Lu, chodźmy Lil – powiedziałam i poszłam w kierunku schodów na piętro. Minęłam jednak wejście do góry i skierowałam się do ich tylnej zabudowy. – Tutaj jest wejście do kuchni – wskazałam na ścianę.

- Ja tu widzę tylko ścianę.

- Odrobina wiary w czary Lilka – dotknęłam ściany i odblokowałam przejście.

Ściana stała się przenikalna i obie mogłyśmy zejść do kuchni.

Prowadziły tam wąskie, dobrze oświetlone schody, u których końca można było zobaczyć jasność panującą w pomieszczeniu. Cała kuchnia zajmowała powierzchnię równą wszystkim pokojom na parterze. Długie dość niskie blaty stały pod wszystkimi ścianami zostawiając wolny środek.

Wszystkie nasze skrzaty zajmowały się swoimi sprawami.

- Krysztale – powiedziałam.

- Tak panienko? – podszedł do nas mój skrzat.

- Chciałybyśmy uzyskać pełny podgląd gabinetu mojego taty.

- Oczywiście panienko, proszę za mną.

Za skrzatem poszłyśmy w miejsce odpowiadające gabinetowi. Kryształ pstryknął i mogłyśmy zobaczyć i usłyszeć co dzieje się na górze.

- Jeżeli coś jeszcze będzie panience potrzebne, to proszę mówić.

- Dziękuję Krysztale, jak na razie to wszystko, możesz odejść – odprawiłam skrzata, a ten odszedł do reszty.

Skupiłyśmy się na tym co dzieje się na górze.

- Gdyby nie udało mi się znaleźć bezpiecznego miejsca, mógłbyś zająć się Lily? – spytał pan Evans.

- Oczywiście – kiwnął mój ojciec.

- Lub gdyby coś mi się stało.

- Nawet tak nie mów. Wrócicie razem i wszystko będzie dobrze. Martha porozumie się ze swoim bratem, znajdziecie jakieś rozwiązanie i może osiądziecie na stałe w Evans Manor.

- Tam to ja się zatrzymam, muszę jakoś oporządzić całą rezydencje.

Między naszymi ojcami nastąpiła chwila ciszy. Która została przerwana przez jakieś hałasy przed gabinetem.

Mój ojciec nie zdążył podnieść się z krzesła, a drzwi otworzyły się i do środka weszła Euphemia Potter.

- Witaj Euphemio – powitał ją mój tata.

- Gdzie... - urwała kiedy zobaczyła ojca Lily. – Ty... Po piętnastu latach masz czelność się tu pojawiać bez zapowiedzi i w dodatku bez Marthy?

- Cześć Phem.

- Nie Phemuj mi tutaj tylko mów co się działo.

- Długa historia, ale mówiąc w skrócie chodzi o ojca Marthy.

- I to był powód waszego zniknięcia? I nie odzywania się do przyjaciół? To co takiego się stało, że tak nagle zmieniłeś zdanie i wróciłeś?

- Atak na miejsce naszego zamieszkania, jeśli już musisz wiedzieć. Rozdzieliliśmy się z Marthą, bo jesteśmy zdania, że tak będzie dla nas bezpieczniej. I tak, jej ojciec był powodem naszego zniknięcia. Sam chciał decydować z kim ma być jego córka. Dlatego od razu po zakończeniu szkoły uciekliśmy i ukryliśmy się wśród mugoli. Tam byliśmy bezpieczni, przynajmniej do czasu.

- Tak na to nie patrzyłam, wybacz – pani Potter się uspokoiła.

- Nie ma sprawy, sam bym pewnie zareagował podobnie na twoim miejscu.

- To co tam u was? – spytała mama Jamesa po chwili ciszy i zajęciu wyczarowanego krzesła.

- Mamy dwie wspaniałe córki, co prawda tylko jedna z nich jest czarownicą, ale obie kochamy tak samo.

- A gdzie są teraz?

- Petunia jest z Marthą, a Lily zatrzymała się u Georga.

- Chwilka. Ta dziewczynka, która razem z Dorcas wyciągnęła dziś mojego syna na spacer to wasza córka? Dobrze zrozumiałam?

- Tak, wiem, że niepo...

- Jest podobna do Patricii. Wszędzie poznałabym te rude, weasleyowskie włosy.

- I to dobrze, wyobraź sobie co by było gdyby przypominała Marthę. Nikt by nie uwierzył, że nie ma czystokrwistego pochodzenia. A tak, uchodzi za córkę mugoli.

- Dobrze pomyślane.

- Takich rzeczy nie da się zaplanować.

Rozmowę przerwał im ponowny hałas pod drzwiami. Drzwi stanęły otworem i przeszedł przez nie mąż pani Euphemi – pan Fleamount.

- To może zrobimy od razu zjazd absolwentów? – zapytała pan Evans z czymś dziwnym w głosie. – Zaprośmy, Olivię, Cartera, Evelinę, Roberta, Edmunda, Augustę i Lyalla. No i jeszcze Evę.

- Mnie także jest miło cię widzieć Edward – odpowiedział pan Potter.

- Tego nie powiedziałem.

- Edward – syknęła pani Euphemia. – Zachowuj się. Co się dzieję? – spytała męża.

- Zastanawiałem się dlaczego tak nagle wyszłaś. James powiedział, że wyszłaś do sąsiadów. Teraz już rozumiem dlaczego – patrzał na ojca Lily.

- Proszę żebyście odłożyli te spory, kiedy tu jesteście – odezwał się mój tata. – Nie życzę sobie kłótni pod moim dachem, ciebie Ed też się to tyczy. Jesteście dorośli. Nie zachowujcie się jak w szkole.

- Popieram – wtrąciła matka Jamesa. – Nie musicie się od razu polubić, wystarczy, że zaczniecie tolerować.

- Zdajesz sobie sprawę, że z tym będzie trudno Phem? Nigdy za sobą nie przepadaliśmy, a teraz jest to także pogłębione niechęcią mojej córki do waszego syna.

- Jakoś nie zauważyłam tego dziś rano, kiedy dziewczynki do nas przyszły.

- To pewnie przez Dorcas – powiedział mój ojciec. – Przyjaźni się z Lily i z Jamesem, to pewnie jakoś ułatwia im wzajemną tolerancję. Wasza dwójka mogłaby brać z nich przykład.

Ojcowie Lilki i Jamesa spojrzeli na siebie.

- Można spróbować – powiedział pan Evans. – Ja się będę zbierać, zatrzymam się u siebie. Przekażesz Lilce, że najprawdopodobniej zobaczymy się dopiero w wakacje? – spytał mojego tatą.

- Oczywiście.

- Do zobaczenia Ed – pożegnała się pani Potter.

- Do zobaczenia Phem – tata Lily wstał i wyszedł z gabinetu, słychać było jeszcze jak żegnał się z Lucy.

- My też będziemy się zbierać George – powiedziała mama Jamesa.

- Jasne.

Rodzice chłopaka także wyszli z gabinetu.

- To było niezłe – Lily skomentowała całą rozmowę z gabinetu.

Reszta przerwy świątecznej minęła na podobnych zajęciach. Starałyśmy się z Lilką rozmawiać o podsłuchanej rozmowie tylko wtedy, gdy byłyśmy pewne, że nikt nas nie podsłucha. Lucy dużo opowiadała nam o tamtych czasach. Mówiła, że nasi rodzice, z pewnymi wyjątkami, byli przyjaciółmi, że wszyscy poza Fleamountem i Evą byli w Ravenclawie. Dzięki niej dowiedziałyśmy się o rodzinach rodziców Lily. Martha pochodziła z szanowanej rodziny czystej krwi i ma młodszego brata Abraxasa. Jej mąż z kolei ma młodszą siostrę i jego rodzice popierali związek swojego syna. Często podkreślała, że Lily podobna jest do swojej babci Patricii.

Po Nowym Roku trzeba było wrócić do szkoły. Wróciłyśmy do zwyczajowej rutyny, zajęć i spotkań w klubie Ślimaka. Lily zapoznała nas z Arthurem i jego dziewczyną Molly, którzy w tym roku kończyli swoją edukację. Lily czasami mówiła, że ma teraz inne podejście do chłopaka, z racji, że są daleką rodziną.

Klub Ślimaka miał swoje spotkania co trzy tygodnie. Podczas każdego z nich spotykałam się z Regulusem. Rozmawialiśmy na różne tematy, ale zawsze omijaliśmy ten związany z rodzicami braci.

Na czwartym roku nie spotykałam się z chłopakami, choć miałam do tego mnóstwo okazji. Za to starszy z braci Black nie próżnował. Średnio raz na dwa miesiące widziany był z nową dziewczyną.

Pozostała część roku minęła jak z bicza strzelił i zanim się obejrzałyśmy, pakowałyśmy kufry, aby wrócić do domu.

Na Kings Cross rozdzieliłyśmy się do swoich rodziców. Lily nie wiedziała czy jej rodzice wrócili, więc poszła ze mną.

- Mogło się z nimi coś stać? – spytała.

- Wątpię, twoi rodzice to świetni czarodzieje. Pewnie uważają, że jeszcze nie jest dla nich bezpiecznie i nie chcą cię niepotrzebnie narażać.

- Możliwe.

Szłyśmy chwilę w ciszy. Zauważyłam moich rodziców stojących i rozmawiających z trójką innych czarodziei.

- Mamo! Tato! – zawołała Lilka i pobiegła w tamtym kierunku.

- Lilcia – powiedziała kobieta.

Była piękna, mogłam to o niej powiedzieć nawet pomimo stojącej obok niej wili. Miała platynowoblond długie włosy i szarosrebrne oczy. Koło niej stał pan Evans i mężczyzna do niej podobny.

- Dzień dobry – powiedziałam gdy podeszłam bliżej.

- Dzień dobry – odpowiedzieli panowie.

- Dor, to moja mama – powiedziała Lil wskazując na kobietę.

- Dzień dobry Dorcas. To mój brat Abraxas – przedstawiła mi i Lilce podobnego do siebie mężczyznę.

- Możesz mi mówić wujku Lily.

- Jasne wujku.

Pan Malfoy uśmiechnął się kiedy Lily tak go nazwała.

- Gdzieś powinien być mój syn – rozejrzał się w około.

Wymieniłyśmy z Lilką porozumiewawcze spojrzenia, bo wiedziałyśmy o kogo mu chodzi.

- Gdzie się zatrzymacie? – spytał mój tata.

- W Evans Manor, to świetne miejsce, nikt nieproszony się tam nie pojawi, będziemy tam bezpieczni – odpowiedziała mama rudowłosej.

- Tato – usłyszeliśmy.

Podchodził do nas Lucjusz Malfoy, chłopak był na niższym roku niż my.

- Lucjuszu, poznaj proszę swoją kuzynkę Lily i jej rodziców.

Młody Malfoy miał pewne obawy przed podejściem do nas. Po tym jak zaczął wyzywać Lilkę podczas poprzedniego roku, pokazałam mu co znaczy zadzierać ze mną lub moimi przyjaciółmi. Przez dwa tygodnie nie wyściubiał niepotrzebnie nosa z pokoju wspólnego Slytherinu.

- My będziemy już się zbierać – powiedziała pani Evans. – nie powinniśmy zostawiać Petunii samej w domu na tak długo. Do zobaczenia.

Państwo Evans pożegnali się ze wszystkimi i wyszli ze stacji.

- My też będziemy już iść, do zobaczenia – oznajmił pan Malfoy.

- Do zobaczenia w pracy Abraxasie – odpowiedział mój tata.

Pan Abraxas razem z synem odeszli.

- Wracajmy do domu, Dor.

W pierwszych dwóch tygodniach wakacji przyjechała do nas Nicolette. Większość czasu spędzała z Jamesem w parku.

Kolejne dwa tygodnie spędziłam u babci, która zatrzymała się w Japonii. Nieźle bawiłam się zmieniając swój wygląd, aby upodobnić się do mieszkańców Kraju Wschodzącego Słońca.

Później pojechałam na tydzień do cioci. Oliver narzekał na Victora, że ten pozwolił mi uganiać się za facetami, podczas gdy Vic miał to gdzieś i ostentacyjnie patrzył w przyniesione z pracy papiery. Ja z kolei pożyczałam książki od Victora i czytałam je, żeby nie słuchać wywodów Oliego na temat drużyny i tego, że jestem za młoda na randkowanie.

Resztę wakacji spędziłam w domu. Ku mojemu zdziwieniu moja mama nie wtrącała się w nic co robię. Wszystko zaczęło się pewnej nocy.

Ze snu wyrwał mnie głośny krzyk. Natychmiast wstałam z łóżka i wybiegłam z pokoju.

Krzyk dochodził z pokoju rodziców, więc tam poszłam.

Zapukałam do drzwi i czekałam. Tata, który mi otworzył powiedział tylko, że mama miała zły sen, mam się nie przejmować i wracać do łóżka. Powtórzyłam to samo zbiegającej z góry Lucy, po czym wróciłam do pokoju.

Rano wykonałam wszystkie poranne czynności i zeszłam na dół zjeść śniadanie.

- Może wybrałybyśmy się na zakupy? – usłyszałam głos mojej mamy podczas jedzenia.

Zdziwiłam się bo mama zazwyczaj nie pytała czy chcę gdzieś z nią iść tylko mówiła, że mam z nią wyjść.

Spojrzałam za okno. Na zewnątrz strasznie lało więc nie było sensu wychodzić do pobliskiego parku.

- Możemy pójść – odpowiedziałam. – Same czy? – spytałam, chcąc wiedzieć czy idziemy same czy z Lucy.

- Możemy wziąć, którąś z twoich przyjaciółek jeśli chcesz.

Byłam pewna, że coś musiało się stać, ale nie wiedziałam co.

W myślach szybko zastanowiłam się z kim mogę o tym pogadać. Wybrałam Marly.

- Może Marlene?

- Świetnie, aportujemy się gdy będziesz gotowa – powiedziała moja mama i przeszła do salonu.

Dokończyłam śniadanie w spokoju. Mocno się skupiłam i po chwili trzymałam w rękach swoją torbę.

- Możemy już iść – powiedziałam, wchodząc do salonu.

- Świetnie.

Wyszłyśmy przed dom i mama przeniosła nas w pobliże domu Mckinnonów.

Ich dom był duży, ale nie wyróżniał się spośród innych. Niczym nie niepokojone podeszłyśmy pod same drzwi.

Zapukałam i po kilku minutach otworzył nam średni z braci Mckinnon.

- Cześć Edward – powitałam go.

- Cześć Dor. Dzień dobry pani.

- Dzień dobry – odpowiedziała moja mama.

- Chciałyśmy wyrwać Marlene na wspólne zakupy – powiedziałam.

- Oczywiście – otworzył szerzej drzwi i wpuścił nas do środka. – Może pomówi pani z moją mamą w tej sprawie. Siedzi w salonie.

- To bardzo dobry pomysł.

- Mamo! Do ciebie! Tym korytarzem prosto, a potem w lewo – wskazał kierunek.

Mama zostawiła mnie samą z chłopakiem.

- Co u ciebie? – spytał zanim ja zdążyłam to zrobić.

- W porządku, jak to mawia mój kuzyn. Najgorsze przede mną – sparodiowałam Oliego. – A u ciebie?

- Amanda ze mną zerwała – odpowiedział jak gdyby nic.

- Współczuję.

- Nie ma czego. Ona po prostu nie rozumiała, że Quidditch jest dla mnie ważną częścią mojego życia i staram się jak mogę, żeby znaleźć dla niej czas. Poza tym od jakiegoś czasu nam się nie układało, nie czułem tego co na samym początku związku. Nie rozpaczam bo wiem, że kiedyś znajdę kogoś lepszego.

- Życzę ci tego z całego serca.

- Ja tobie też. Tego, żebyś kiedyś znalazła kogoś wyjątkowego.

Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, ale przerwała nam Marlene z obiema naszymi matkami.

Ten dzień spędziłyśmy w Paryżu na olbrzymich zakupach, które w całości sfinansowała moja mama. Opowiedziałam Marly wydarzenia z zeszłej nocy, ona miała jednak związane ręce, bo uczyła się kontrolować swoje umiejętności. Jedna leglimencyjna sztuczka mogła skończyć się niekontrolowanym strumieniem myśli i wspomnień ludzi z otoczenia. Właśnie tym wytłumaczyła mi powód swojego znikania.

Do końca wakacji nie wiedziałam co dzieje się z moją mamą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top