✓XXII
- Ale na spacer możemy iść, co nie?
- Możemy, tylko najpierw musisz coś zjeść.....
Wzięłam wszystkie swoje pakunki i ułożyłam z nich wieżyczkę.
- Najwyżej przyjdę tu drugi raz – zmierzyłam budowlę wzrokiem.
- Pomogę ci, o ile schody nie zmienią się pode mną w zjeżdżalnie.
- Tego ci zagwarantować nie mogę – powiedziałam, wstając i biorąc ponad połowę paczek.
Ruszyłam przodem, nie patrząc na Syriusza.
- Po raz pierwszy jestem w dziewczęcej części wieży Gryffindoru – usłyszałam po wejściu na poziom pokoi.
- Korzystaj póki możesz – otworzyłam drzwi do naszego dormitorium, odrobinę pomagając sobie magią bezróżdżkową. Przeszłam przez pomieszczenie i zrzuciłam prezenty na swoje łóżko. – Tu możesz zostawić resztę – zwróciłam się do czarnowłosego.
Gryfon podszedł do mojego łóżka i odłożył na nie resztę moich paczek. Potem rozejrzał się po pokoju.
- Zawsze u was taki porządek?
- Tylko jak nie ma Marlene. Jest okropną bałaganiarą.
- U nas to Remus i Frank utrzymują porządek. Nawet teraz po pokoju walają się opakowania po słodyczach.
- Współczuję im już jedna bałaganiara jest nie do wytrzymania.
Chłopak puścił moją uwagę mimo uszu – nie odpowiedział nic na nią.
Wyjęłam z kufra płaszcz, czapkę, szalik i rękawiczki.
- To idziemy?
- Zaniosę tylko swoje rzeczy i możemy iść.
- No to idź, ja już wszystko mam.
- Idę, idę – odpowiedział i wyszedł.
Wolnym krokiem przeszłam przez pokój. Zamknęłam za sobą drzwi i nie śpiesząc się zeszłam po schodach. Stojąc i czekając na Syriusza przywołałam do siebie swojego skrzata i poprosiłam o przyniesienie mi jedzenie i ciepłego picia. Chwilę później jadłam rogaliki i popijałam gorącą czekoladą.
Przerwa świąteczna minęła nam na codziennych spacerach, rozmowach, podczas których można było dowiedzieć się o sobie ciekawych rzeczy i zaledwie kilku bitwach na śnieżki wywołanych i wygranych przeze mnie.
Koniec przerwy i powrót uczniów nastąpił w pierwszy poniedziałek stycznia. Wszyscy musieliśmy wrócić do szkolnej rutyny. Nie przeszkodziło nam to jednak w robieniu drobnych żarcików innym uczniom i nauczycielom.
Sama nie wiem dlaczego, ale najczęstszą ofiarą naszych żarcików stał się Syriusz. O ile podczas poprzednich dwóch lat moją niechęć do niego ukazywała się w ignorowaniu go i traktowaniu jak powietrze. Tak po wspólnie spędzonych świętach czułam silną, wewnętrzną potrzebę dokuczania mu.
Następne trzy miesiące minęły nam głównie na nauce, oglądaniu niektórych meczów Quidditcha i sporadycznych wyjściach do Hogsmeade.
Zauważyłam, że spędzamy z dziewczynami coraz mniej czasu całą szóstką. Marlene coraz częściej znikała gdzieś na całe dnie. En poza niektórymi lekcjami i weekendami przesiadywała albo w bibliotece, albo w wieży Ravenclaw. Alice i Mary większość wolnego czasu poświęcały sobie nawzajem. Miały na siebie dobry wpływ, Mary częściej otwierała się przed nami, a Alice troszkę się uspokoiła. Ja natomiast razem z Lily robiłyśmy praktycznie wszystko wspólnie. Dużo czasu spędzałyśmy w bibliotece, nie tylko na nauce, bo na przykład też na rozmowach.
Rozłam był widoczny także u chłopaków. Remus dzielił swój czas pomiędzy Huncwotów, naukę z Frankiem i spotkania ze mną i Marlene. James poświęcał czas treningom Quidditcha, przez które miał lekkie problemy w nauce.
Jakoś w trzecim tygodniu kwietnia dowiedziałam się bardzo ciekawej rzeczy o Huncwotach.
Siedziałam w bibliotece podczas trwania ostatniej poniedziałkowej lekcji – wróżbiarstwa. Kończyłam esej na transmutację odnośnie animagów. Z racji, że sama animagiem byłam, miałam ułatwione zadanie. Pisałam ostatnie zdania, gdy usłyszałam głos.
- Możemy pogadać?
Uniosłam głowę z nad pergaminu i zobaczyłam Remusa. Miał poważną minę, zdradzającą, że chce ze mną pogadać. Skinęłam głową, po czym wyjęłam różdżkę i rzuciłam czar wygłuszający na nasze otoczenie.
- Chcą zostać animagami.
O mało nie wybuchłam śmiechem.
- Ty tak na poważnie? – spytałam.
- Tak – odpowiedział, a ja zaczęłam się śmiać. – To poważna sprawa, coś może im się stać.
Uspokoiłam się i odpowiedziałam.
- Wiem. Zostanie animagiem jest ogromnie trudne, wymaga lat praktyki, wiedzy, umiejętności i poświęceń. No a poza tym nie wiadomo jak dokładnie przebiega proces stania się animagiem. Czasem wystarczy jeden błąd i można zepsuć sobie całe życie.
- Zawsze chciałem się dowiedzieć skąd masz takie szczegółowe informacje – Remus usiadł naprzeciwko mnie.
- Moja ciocia jest animagiem.
- Naprawdę?
- Tak – kiwnęłam głową. – I stąd wiem, że stanie się animagiem wymaga lat praktyki. Chyba, ze ma się rodzinne predyspozycje.
- Rodzinne predyspozycje? Co to?
- Coś w rodzaju umiejętności przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Na przykład, że matka córce przekazuje swoje zdolności, ale nawet jak ma się takie predyspozycje to i tak nauka posługiwania się nimi zajmuje dużo czasu. Mnie samej zajęło to pół roku – powiedziałam zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- Ty też jesteś animagiem?
- No – kiwnęłam. Nie było sensu dalej okłamywać chłopaka. – Sokołem, dokładniej rzecz ujmując. Często zdarza się, że patronus i postać animagiczna to, to samo zwierzę. Najpierw niech nauczą się wyczarowywać patronusa. Będą mieli jakieś rozeznanie na temat zwierzą, w które mogę się przemienić. Choć ja i tak uważam, że prędzej Lika polubi Jamesa niż oni zostaną animagami.
- Wiem to, ale nie chcę, żeby coś im się stało. Sama przecież mówiłaś, że czasem wystarczy jeden błąd i można zepsuć sobie całe życie.
- Mówiłam i co z tego
- Im to powiedz może ciebie posłuchają.
- Jeśli ja im powiem wyjdzie to, że mówisz mi o nich.
- Ja już nie wiem co robić – chłopak jęknął i ukrył twarz w dłoniach. – Uparli się i nie da im się przemówić do rozsądku.
- Ciebie nie słuchają, ja się zdradzać nie powinnam, ale może Marly – wpadłam na pomysł.
- Marly? Co może Marly? – spojrzał na mnie zza rozsuniętych palców.
- Mogłaby spróbować na nich wpłynąć, tylko musiałaby się przyznać, że potrafi czytać w myślach. Nie wiem czy się na to zgodzi, ale mogę spróbować z nią o tym porozmawiać.
- Dzięki Dorcas jesteś świetna. Teraz rozumiem dlaczego tata mówił mi, że powinienem się z tobą trzymać – opuścił ręce na stolik.
- Serio tak mówił?
- Aha, podczas świąt. Było to coś w stylu jeśli jest choć trochę podobna z charakteru do ojca, to powinieneś się z nią trzymać. Potem jeszcze mówił, że jak chodzili do szkoły to się przyjaźnili, a twój ojciec zawsze stawiał przyjaciół na pierwszym miejscu.
- Czyli jak rozumiem, posłuchałeś się go?
- Jak widać. Niezbyt przypadło mi do gustu to całe donoszenie, ale mam dzięki temu pewność, że nic sobie nie zrobią.
Po szkole rozległ się dźwięk dzwonu kończącego lekcje.
- Pójdę poszukać Marly. Im szybciej się z nią skontaktuję tym szybciej będzie mogła spróbować przemówić im do rozsądku – mówiłam, równocześnie pakując swoje rzeczy.
- Jeszcze raz dziękuje.
- Nie ma za co.
Przerzuciłam sobie torbę przez ramię i poszłam do wyjścia z biblioteki.
Szłam szybkim krokiem na siódme piętro do wieży Gryffindoru. Zamierzałam zostawić torbę w dormitorium i poszukać gryfonki.
- Czekoladowe żaby – podałam hasło.
Gruba dama otworzyła, praktycznie nie wysłuchując hasła. Widocznie dalej miała do mnie uraz po pewnej sytuacji w drugiej klasie.
Przeszłam przez dziurę za portretem i wkroczyłam do salonu. W rogu pomieszczenia przy najbardziej oddalonym stoliczku siedziała Mckinnon i pochylała się nad pergaminem, zaciekle coś pisząc.
Nie wierząc w swoje szczęście podeszłam do dziewczyny i zrzuciłam swoją torbę na niezajęty kawałek stolika.
Marlene podniosła głowę z nad pergaminu i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Chcesz coś, bo aktualnie jestem zajęta i piszę esej na jutrzejszą transmutacje.
Bez słowa opadłam naprzeciwko niej i wyciągnęłam z torby swoje niedokończone wypracowanie. Podałam je dziewczynie.
- Bierz i słuchaj – zniżyłam ton głosu. – Huncwoci chcą zostać animagami.
Blondynka wybuchła śmiechem tak samo jak ja w bibliotece. Poczekałam aż jej przejdzie i kontynuowałam.
- Jeśli co najmniej jedna rzecz pójdzie im źle to mogą sobie zepsuć życie.
- Aż tak się przejmujesz tym, że Black coś sobie zrobi?
- Blacka mam gdzieś, James to mój przyjaciel i głównie martwię się o niego. Gdyby animagiem chciał zostać tylko Black, specjalnie bym namieszała, żeby mu się nie udało. A że wciąga w to jeszcze innych mi się nie podoba.
- A co ja mam niby zrobić?
- Nie możemy się ujawnić, że wiemy wszystko bo połączą fakty i stracimy naszą wtyczkę. Remusa nie słuchają, ale wpadłam na pewien pomysł.
- Jaki? – widziałam ciekawość w jej spojrzeniu.
- Wymagałby ujawnienia twojej umiejętności czytania w myślach. Musiałabyś im to jakoś zaprezentować i spróbować wybić z głów ten głupi pomysł.
- Zobaczę – powiedziała i zaczęła przepisywać pracę.
- Tylko nie słowo w słowo.
- Nie jestem głupia.
- A jak skończysz to mi oddaj, bo muszę zakończenie dopisać.
- Jasne, jasne.
Marlene ostatecznie zgodziła się na wykonanie mojego pomysłu. Jednak efekt końcowy nie był taki jak oczekiwaliśmy. Huncwoci zamiast zaprzestania prób zostania animagami, jeszcze bardziej zaczęli interesować się animagią.
Wraz z początkiem maja biblioteka zaczęła przeżywać oblężenie ze strony uczących się na ostatnią chwilę. Oprócz tych uczących się byli też tacy, którzy nie mieli co robić. W takich momentach przeklinałam to, że jestem w połowie wilą. Praktycznie cały czas czułam na sobie czyjś wzrok. Wiedziałam, że to nie z powodu uroku, bo potrafiłam go kontrolować, tylko z powodu wyglądu. Proces dojrzewania zaczął się u mnie szybciej niż u przeciętnej dziewczyny. Nie wyglądałam na trzynaście lat, a co najmniej na szesnaście.
Jednak to jak wyglądam przyniosło mi także nieoczekiwane zyski.
Próbowałam dosięgnąć książki, która stała dość wysoko i była poza moim zasięgiem.
- Może pomogę? – usłyszałam i zaraz potem książka, którą chciałam wziąć została zabrana z dotychczasowego miejsca.
Odwróciłam się w stronę mojego "wybawiciela", którym okazał się być Edward Mckinnon.
- Cześć Dor – powiedział i podał mi książkę.
- Cześć Ed – przywitałam się, odbierając przedmiot. – Dziękuję.
- Tak się zastanawiam – oparł się bokiem o regał. – Robisz coś w ten weekend?
Coś nie pasowało mi w jego zachowaniu, ale nie wiedziałam co dokładnie. Musiałam odkryć co, a najlepszą metodą było pokazanie, że rozgryzłam go.
- Nie – odpowiedziałam, uśmiechając się i odgarniając wystające kosmyki za ucho. – A chcesz coś? Ale tak na serio – przybrałam poważną minę.
- Tak łatwo mnie rozgryźć? – spytał, uroczo przekrzywiając głowę, a ja już wiedziałam, że trafiłam w punkt.
- Nie próbuj przechytrzyć kogoś, kto jest sprytniejszy od ciebie. Mów prosto z mostu o co ci chodzi to może ci pomogę.
- Podoba mi się taka jedna dziewczyna, tyle, że ona widzi we mnie tylko przyjaciela.
- I w czym konkretnie miałabym ci pomóc?
- Poprzez wzbudzenie w niej zazdrości. Poudawałabyś moją dziewczynę, przez jakiś czas i to powinno wszystko załatwić.
Nie ukrywałam, że zdziwił mnie jego pomysł. W końcu ja byłam na trzecim roku, a on na siódmym.
- Ale dlaczego akurat ja? Dlaczego nie poprosisz o to jakiejś swojej koleżanki?
- Bo w taki związek trudniej było by uwierzyć. A gdybym wybrał dziewczynę, której nie zna, mogłaby wziąć to na poważnie.
- A potrzebujesz kogoś, kto nie weźmie tego na poważnie i nikt nie będzie miał podejrzeń co do tego związku – dokończyłam.
- Trafiłaś w sedno. Jesteś pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl co do tego udawania.
Przyznaję, mile połechtało to moje, już i tak wywindowane, ego.
- W zamian będę ci winny przysługę.
- Zastanowię się. Odpowiedź uzyskasz jak jutro, albo pojutrze zapytasz mnie o to na przerwie obiadowej.
- Dzięki, wiele to dla mnie znaczy.
- Idę się pozastanawiać – posłałam mu uśmiech, a potem minęłam go i podeszłam do bibliotekarki i wypożyczyłam książkę.
Idąc na siódme piętro do wieży Gryffindoru zastanawiałam się nad propozycją Edwarda. Rozważyłam wszystkie za i przeciw i postanowiłam, że się zgodzę. Najpierw jednak musiałam znaleźć Marlene i obgadać z nią całą sprawę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top