✓XXI

Trzeci rok zaczął się wieloma, albo niewieloma zmianami, zależy jak na to spojrzeć.

Z racji, że nie wybrałam ani jednego przedmiotu dodatkowego mnie zmienił się tylko nauczyciel obrony. Profesora Smitha zastąpiła profesor Elizabeth Taylor.

Dziewczyny za to ''dostały'' wielu nowych nauczycieli. Numerologii nauczał profesor William Harris. Run profesor Clark Jones, a opieki nad magicznymi stworzeniami profesor Owen Warwick. Wróżbiarstwa, astronomii i mugoloznawstwa z kolei uczyły nauczycielki, kolejno: profesor Agatha Alden, profesor Celine Scott i profesor Sarah Cox.

Profesor Taylor była nauczycielką w średnim wieku i swoje lekcje prowadziła podobnie do opiekunki Gryffindoru. Na swoich zajęciach wymagała bezwzględnej uwagi, którą później nagradzała. Większość jej lekcji opierała się na praktyce. Dobierała nas w pary i kazała stosować zaklęcia, których się uczyliśmy.

Wszystkie dziewczyny chwaliły nauczycieli przedmiotów dodatkowych. Marlene opowiadała jaka to Numerologia nie jest wspaniała. Alice w kółko nawijała o nauczycielu opieki, razem z Mary, która co jakiś czas uciszała blondynkę. Lily natomiast mówiła po trochu o każdym nauczycielu.

Początek października przyniósł nowy sezon gry w Quidditcha. Nową "gwiazdą" został James, który na każdym swoim meczu w roku poprzednim potrafił złapać złotego znicza, dzięki czemu Gryffindor uplasował się na drugim miejscu w rywalizacji o puchar Quidditcha.

Oprócz sportu polegającego na „gonitwie za złotą piłeczką", jak to określiła Lily, październik był także czasem zmian u Huncwotów...

Na przerwie obiadowej dostawałam od Remusa jednoznaczne sygnały, że ten chce pogadać. Umówiłam nas podczas trwania siódmej lekcji – wróżbiarstwa, na które Remus jako jedyny Huncwot nie chodził.

Po wejściu do biblioteki od razu skierowałam się w stronę najdalej położonego stolika, który otrzymał miano naszego miejsca spotkań. Chłopak już tam siedział. Dalej nosił na sobie ślady przedtygodniowej pełni, choć już mniej widoczne.

- Hej – powitał mnie.

- Cześć, o co chodzi?

Chłopak rozejrzał się wokół siebie z wyraźną obawą, co dało mi znak, żeby wyjąć różdżkę i rzucić czar wygłaszający.

- Teraz możesz mówić bez obaw – zapewniłam.

- Dowiedzieli się.

Domyśliłam się o kogo chodzi Remusowi. Nie zwlekając usiadłam obok niego.

- Jak to się stało?

- Najprawdopodobniej podczas ostatniej pełni. Musieli iść za mną aż do Bijącej Wierzby. Potem poskładali fakty bo profesor Taylor skacze po tematach i ostatnio omawialiśmy wilkołaki. Dzisiaj rano jak tylko Frank wyszedł na śniadanie, to zaczęli mnie o wszystko wypytywać. Wszystko im powiedziałem, a potem wyszedłem, nie czekając jak zareagują. Na śniadaniu nie byłem, na lekcjach ich unikałem.

- Remus – zwróciłam jego uwagę, łapiąc go za rękę. – Jeśli powiedzą o tobie chociaż jedno złe słowo, od razu powiedz mi albo Marly. Każdemu się dostanie. I nie ważne, że James to mój przyjaciel, z nim też się policzę.

Chłopak uścisnął moją dłoń jakby w niemym podziękowaniu.

- Jesteś świetną przyjaciółką, Dorcas

W odpowiedzi tylko skinęłam głową.

Ostatecznie Huncwoci zaakceptowali problem Remusa. Sam przekazał to Marly jeszcze tego samego dnia.

Koniec października równał się moim urodzinom. Tak jak w latach poprzednich zorganizowali je w domu moi rodzice. Nie zmienili się także zaproszeni goście.

Następnie przyszedł listopad, a po nim grudzień. Tegoroczne święta miałam spędzić w Hogwarcie. Moja babcia rozchorowała się podczas pobytu w Australii. Mama postanowiła się nią zaopiekować, podczas gdy tata będzie w pracy. Ten czynnik przesądził o moim pozostaniu w szkole.

Tydzień przed wyjazdami innych uczniów musiałam dostarczyć profesor Mcgonagall oświadczenie, że nie wyjeżdżam do domu. Oświadczenie musiałam zdobyć, od któregoś z prefektów Gryffindoru.

Wybrałam się do biblioteki w celu znalezienia Victora. O prefektach Gryffindoru wiedziałam tylko tyle, że są na piątym i szóstym roku. Z racji, że Vic też był na szóstym roku założyłam, że musi wiedzieć coś o prefektach z jego rocznika.

- Cześć Vic – powitałam kuzyna, który siedział jak zwykle otoczony podręcznikami. – Mam sprawę.

- Uczę się Dorcas – nawet nie spojrzał na mnie tylko dalej siedział z nosem w książce.

- Dosłownie jedno, prefekci Gryffindoru z szóstego roku.

- To ty jesteś w Gryffindorze, nie ja.

- To że jestem w Gryffindorze, nie upoważnia mnie do znania wszystkich, którzy są ze mną w domu. Tylko mi powiedz i spadam.

- Molly Prewett.

- Dzięki Vic ,powodzenia w nauce – pożegnałam się i odeszłam.

Wyszłam z biblioteki, zastanawiając się gdzie mogę spotkać Molly.

Poszłam na siódme piętro do pokoju wspólnego. Z racji, że dziewczyny miały opiekę nad magicznymi stworzeniami, nie mogłam zapytać się żadnej z nich. Siadłam na sofie przed kominkiem i rozmasowywałam skronie.

- Pomóc jakoś? – usłyszałam.

Popatrzałam na osobę, która do mnie zagadała. Była to średniego wzrostu rudowłosa dziewczyna, na oko starsza ode mnie.

- Wiesz może gdzie mogę znaleźć kogoś z prefektów Gryffindoru? Potrzebuję oświadczenia, że zostaję w Hogwarcie – wstałam z sofy.

- Masz szczęście, to ja. Molly Prewett

- Dorcas Meadowes – przedstawiłam się. – Tak, córka Ministra – dodałam zanim dziewczyna o to zapytała.

Molly pokiwała głową , a potem zaczęła szukać czegoś w torbie przewieszonej przez ramię.

- Jesteś jak na razie drugą osobą, która potrzebowała oświadczenia. Proszę – podała mi arkusz pergaminu. – Wypełnij i oddaj profesor Mcgonagall.

- Jasne – pokiwałam głową. – A ktoś jeszcze zostaje w Hogwarcie? – spytałam z ciekawości.

- Taki czarnowłosy chłopak z trzeciego roku. Chyba Black, ale nie jestem pewna.

- W porządku, dzięki za oświadczenie. Od razu pójdę je wypełnić, do zobaczenia – pożegnałam się.

Przeszłam przez pokój, weszłam po schodach, żeby ostatecznie zamknąć się w naszym dormitorium.

"Czekają mnie święta z Blackiem, po prostu cudownie"

Wszyscy wyjechali w piątek przed świętami. Odprowadziłam przyjaciółki na stację w Hogsmeade, a potem na piechotkę poszłam w kierunku powrotnym.

Na święta w szkole została dwójka krukonów, jedna Puchonka, kilku nauczycieli, ja i Black.

W pewnym momencie drogi powrotnej upewniłam się, że nikt nie idzie ani przede mną, ani za mną. Zmieniłam postać i większą cześć drogi przeleciałam. Ludzką postać przybrałam niedaleko drewnianego mostu. Weszłam do budynku i skorzystałam ze schodów aby wejść na siódme piętro.

- Kremowe piwo – podałam hasło Grubej Damie.

Pokój wspólny był udekorowany świątecznie. Czerwone i złote łańcuchy przyczepione do ścian i nad oknami. Stojąca niedaleko choinka mieniła się złotymi i czerwonymi ozdobami. Nad kominkiem wisiały świąteczne skarpety. A na sofie przesiadywał czarnowłosy chłopak.

Starałam się przejść niezauważalnie, ale nie udało mi się to.

- Zaczekaj – usłyszałam.

Stanęłam na środku pokoju i odwróciłam się przodem do chłopaka, który zdążył wstać i podejść do mnie.

- Czego chcesz? – musiałam lekko podnieść głowę, aby spojrzeć mu prosto w oczy. Nie mogłam nie dostrzec jego podobieństwa do młodszego brata.

- Porozmawiać. W końcu jesteśmy na siebie skazani.

- Na temat?

- Spędzania świąt. Z Gryffindoru jesteśmy tylko my, więc chciałbym przynajmniej przez ten czas nie mieć tak napiętych relacji między nami.

- Proponujesz zawieszenie topora wojennego? – upewniłam się.

- Coś w tym rodzaju. Święta to przecież czas podczas, którego ludzie się godzą.

- Zastanowię się – odpowiedziałam. Potem odwróciłam się i odeszłam do dormitorium.

Początkowo wzięłam się za czytanie wypożyczonych książek. Zaledwie po pół godziny znudziła mnie ich lektura. Rozważyłam w myślach zalety i wady ponownego zejścia do pokoju wspólnego. Ale mając do wyboru nudę i rozejm nie zastanawiałam się długo. Zeszłam na dół i dyskretnie zajrzałam czy chłopak dalej tam siedzi. Siedział, jedynie zmienił miejsce.

Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do siedzącego na fotelu, który tak jak i siedem innych zostały dostawione w tym roku, gryfona.

Usiadłam na fotelu naprzeciwko.

- Rozważyłam twoją propozycję.

- Tak szybko?

- Mając do wyboru nudę i rozejm wybrałam mniejsze zło. Możemy spróbować, ale nie ważne co sobie tam wymyśliłeś nie będzie to trwało długo. Nie przepadam za tobą czego nie staram się ukrywać.

- Wzajemnie, jednak przynajmniej w święta możemy spróbować się tolerować.

- Możemy – powtórzyłam. – Zacznijmy od nowa w takim razie, Dorcas – wyciągnęłam przed siebie rękę.

- Syriusz – chłopak uścisnął moją dłoń.

- A więc Syriuszu, dlaczego zostałeś w Hogwarcie?

- A ty?

- Zapytałam pierwsza, ale niech ci będzie. Moja babcia zachorowała, moja mama się nią opiekuję podczas gdy tata pracuję. A ty?

- Nie chcę spędzać świąt z rodziną. Już jakiś czas temu przekonałem się, że mam inne zdanie niż oni, że mam inne poglądy. I nie lubię kiedy ktoś ocenia mnie tylko z tego powodu. – Wiedziałam, że pije do tej jednej sytuacji, w której przed całym Gryffindorem obraziłam go, wyzywając go od czystokrwistych, zapatrzonych w siebie arystokratów.

- Nie oczekuj przeprosin bo i tak ich nie dostaniesz.

- Prędzej moi rodzice zaakceptują mugoli niż uzyskam od ciebie jakiekolwiek przeprosiny, zdaję sobie z tego sprawę.

- To po co w takim razie wychodziłeś z propozycją rozejmu?

- Wybrałem mniejsze zło, zupełnie jak ty.

- Zawsze mogę jednak wybrać nudę. W przeciwieństwie do ciebie mam nieograniczoną zgodę na wizyty w Hogsmeade.

- Właśnie dlatego zastanawiam się dlaczego nie jesteś w Slytherinie.

- Nie rozumiem? – nie wiedziałam o co mu chodzi.

- Kiedy coś idzie nie po twojej myśli uciekasz się do szantażu. Większość mojej rodziny to ślizgoni, więc wiem jaki jest ich sposób działania. Najpierw po dobroci, a jak tak się nie da, to z użyciem siły, czasami nawet nie świadomie. Byłabyś idealną ślizgonką.

- A także krukonką, większość rodziny mi o tym powtarza. A ja im na przekór zostałam gryfonką. Nowoczesną, łączącą w sobie cechy wielu domów.

- Widać.

- A dziękuję – powiedziałam z uśmiechem. – Bardzo się staram o swój wizerunek.

- Zauważyłem.

- Cieszę się. Wracając do tematu świąt, masz jakiś pomysł na ich spędzenie?

- Niezbyt. A ty?

- Ja większość czasu podczas świąt spędzam z moim przyjacielem na dworze. A to spacery, a to bitwy na śnieżki, jeszcze ani razu ze mną nie wygrał.

- Pewnie robi to specjalnie.

- Wątpię, jakby przegrywał specjalnie to potem nie miałby pretensji o to. Za każdym razem w dodatku.

- No to ja nie wiem.

- Ja też nie, ale mam propozycję na jutro. Pójdziemy na spacer, a jak będziesz chciał to urządzimy sobie bitwę na śnieżki i pokażę ci z czym mierzy się mój przyjaciel.

- Dobra, skoro nie mamy co robić to możemy.

- No to jesteśmy umówieni – podniosłam się z fotela. – Ja pójdę jeszcze do biblioteki, oddam książki, które mi zostały – odeszłam do swojego dormitorium.

Następnego dnia zaraz po śniadaniu wyszliśmy na dwór, a po spacerze i rozmowie zaczętej przez chłopaka urządziliśmy sobie bitwę na śnieżki. Cały fenomen mojego wygrywania polegał na pomaganiu sobie magią. Kiedy miałam już dość, a mój przeciwnik schylał się, przygotowując śnieżną kulkę, ja stawałam się niewidzialna i zachodziłam go od tyłu i obrzucałam wielką ilością śniegu.

We wtorek obudziłam się koło dziesiątej, ubrałam swoją ulubioną koszulę i czarne spodnie. Tak przygotowana zeszłam na dół po prezenty.

Przysiadłam pod drzewkiem i zabrałam się za szukanie tych przeznaczonych dla mnie.

- Wesołych świąt! – usłyszałam.

Odwróciłam głowę w stronę głosu. Syriusz stał w przejściu do dormitorium.

- Wesołych – odpowiedziałam. Spod choinki wyjęłam paczkę przeznaczoną dla gryfona. – Ta jest dla ciebie.

- Wiesz może od kogo? – zapytał, podchodząc.

- Podejrzewam, że od któregoś z chłopaków. Może od Remusa, mam prezent w takim samym papierze.

Czarnowłosy usiadł niedaleko mnie i zabrał się za rozpakowywanie prezentu.

- Od Remusa – potwierdził, wyjmując książkę. Sięgnął po niewielkie pudełeczko. –Ten z kolei jest dla ciebie – wzięłam do ręki pakunek od chłopaka. – Dużo dostałaś.

- Od rodziny i przyjaciół – zaczęłam wskazywać co jest od kogo. – Od mamy, taty, cioci i wujka, kuzynów, babci, Lilki, Alice, Tonks, Mary, Marly, Franka, Remusa i prawdopodobnie od Nicolette mojej i Marlene przyjaciółki z Beauxbatons.

- A ten? – wskazał na pakunek w mojej ręce.

- Od tego mojego przyjaciela, o którym ci mówiłam. A ty od kogo dostałeś? – zmieniłam temat.

- Od Jamesa, Remusa, Petera i od mojego wujka. Moi rodzice nic mi nie przysłali bo mamy dość skomplikowane relacje.

- Kłopoty rodzinne – podsumowałam. – Gdybyś wiedział jak wyglądają relację między Marlene i jej matką.

- Na pewno lepiej niż te z moimi rodzicami.

- A jak one wyglądają?

- Nie chcę o tym rozmawiać – odwrócił głowę, unikając mojego wzroku.

- Dobra, to co idziemy urządzić sobie bitwę na ścieżki?

- Wolę nie. Ja nie wiem jak ten twój przyjaciel daje sobie z tym radę.

- Przyzwyczaił się do tego, że stale przegrywa. Potem tylko ma pretensje, że wygrywam.

- Też bym miał gdybym urządzał sobie więcej bitw na śnieżki z tobą.

- Ale na spacer możemy iść, co nie?

- Możemy, tylko najpierw musisz coś zjeść.....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top