✔XIV

Dzień moich urodzin przyszedł dosyć szybko, a przynajmniej dla mnie.

Poprzedniego dnia tata odebrał mnie wieczorem ze szkoły. Po raz pierwszy od mojego wyjazdu do szkoły zobaczyłam Lucy i mamę. W domu od razu zostałam zasypana gradem pytań ze strony opiekunki. A to o  wygląd pokoju wspólnego gryfonów, a to o nauczycieli, którzy mnie uczą. Po odpowiedzeniu na wszystkie pytania przyjaciółki padłam na własne łóżko i od razu zasnęłam.

Na dobre obudziłam się koło drugiej po południu. Wstałam z łóżka i poszłam wziąć prysznic, dopiero teraz doceniłam swoją prywatną łazienkę.

W szlafroku i z mokrymi włosami zeszłam do jadalni. W pomieszczeniu nie było nikogo, ale na stole stało przygotowane dla mnie późne śniadanie. Tosty z dżemem i sok pomarańczowy. Po posiłku wróciłam do pokoju. Otworzyłam drzwi do garderoby i krytycznym wzrokiem spojrzałam na ubrania kupione mi przez matkę. Ostatecznie postawiłam na koszulę w biało czarną kratę i ciemno granatowe spodnie. Zeszłam do salonu, gdzie zazwyczaj w niedzielę siedzieli moi rodzice. Nie pomyliłam się.

Tata siedział na swoim fotelu czytając, którąś ze swoich książek. Miał wielką kolekcję książek różnych czarodziejskich pisarzy. Mama natomiast przeglądała magazyn modowy z ubraniami, które sama reklamowała. Przyjrzała mi się znad magazynu, ale nic odnośnie mojego stroju nie powiedziała. Kilka lat temu zawarłyśmy z mamą układ mówiący, że w moje urodziny i święta nie będzie jakkolwiek komentować mojego stroju.

Przeszłam przez salon i usiadłam na sofie.

- Tak jak zwykle, rozumiem? – zapytał tata, zamykając książkę.

- Tak – odpowiedziałam.

- To zaczynaj.

Zamknęłam oczy i skupiłam się. Kiedy byłam już pewna tego co chce osiągnąć pstryknęłam palcami, a następnie otworzyłam oczy.

Salon został udekorowany odpowiednio do okazji święta duchów. Spod sufitu zwisały pajęczyny i miniaturowe szkielety. Na parapecie okna wychodzącego na ogród pojawiły się dynie z wydrążonymi strasznymi minami. Z wiszącego żyrandola po nitkach zjeżdżały pająki, a później wspinały się z powrotem. Niektóre miejsca na podłodze wyglądały jak dziury. 

- Lepiej niż w zeszłym roku – skomentował mój tata. – O której będą pojawiać się goście?

- Koło szóstej. Po dziewiątej wskażę im ich pokoje i poinformuję o godzinie świstoklika. Więc przed lekcjami będziemy w Hogwarcie.

Tata skinął głową.

- W kuchni jest wszystko przygotowane, wystarczy, że zawołasz któregoś ze skrzatów, a we wszystkim ci pomogą. My z mamą mamy pewną rzecz do załatwienia więc zostawiamy ci wolny dom. Za pół godziny powinna wrócić Lucy.

- Prezent od nas znajdziesz w swoim pokoju, kochanie – powiedziała moja mama.

Chwyciła ramię taty i aportowali się, sama nie wiem dokąd, ani w jakim celu.

Wróciłam do pokoju. Na równo pościelonym łóżku leżała spora paczka. Podeszłam do niej i ją otworzyłam.

W środku, jak co roku, znalazła się sukienka, książka i opakowania słodyczy. Jednakże w tym roku dostałam jeszcze niewielką drewnianą skrzyneczkę. Po jej otworzeniu dostrzegłam, że w środku na czerwonej poduszeczce leży srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie szybującego sokoła. Dotknęłam zawieszki, a sokół zatrzepotał skrzydłami – został na niego rzucony czar pamięci. Wywnioskowałam, że jestem pierwszą osobą, która dotknęła go po rzuceniu tego czaru. Stanęłam przed lustrem i założyłam sobie wisiorek. Książkę z pudełka odłożyłam na regał, a sukienkę odwiesiłam do garderoby. Pustą skrzyneczkę położyłam na toaletce. Słodycze schowałam do szafki koło łóżka.

- Puk, puk, puk. Można?

Odwróciłam się w stronę drzwi. Na korytarzu przed moim pokojem stała Lucy.

- Jasne, że możesz.

- Masz jakiś plan na przebranie w tym roku?

- Oczywiście, że mam. Szyszymora.

- Jak to sobie wyobrażasz?

- Założę jakąś prostą czarną sukienkę, zaczaruję włosy aby same się unosiły i opadały. Podobnie zrobię z dołem sukienki dzięki czemu uzyskam efekt lewitowania. Muszę jeszcze sprawić żebym wyglądała blado i to tak naprawdę blado.

/* /* /*

- I jak? – zapytałam po skończeniu.

- Gdybym nie wiedziała, że to ty uciekałabym gdzie pieprz rośnie.

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze toaletki. Mój kostium był przerażający, ale jednocześnie widać było, że jego przygotowanie zajęło wiele czasu.

Unoszący się dół sukienki dawał efekt lewitacji, skóra była przeraźliwie blada przez co wyglądałam na nieżyjącą istotę.

- Mamy jeszcze niecałą godzinę czasu zanim przyjdą twoi goście. Musimy przygotować jedzenie i picie.

- Poprośmy skrzaty – zaproponowałam.

- Ty i te twoje zapędy aby robić jak najmniej.

- Nieprawda – zaprotestowałam.

- Och, oczywiście. Tylko, że zawsze kiedy ja proponuję żebyśmy zrobiły coś same ty chcesz prosić o pomoc skrzaty. Chociaż masz rację, mnie też nie chce się tego robić.

- I kto tu jest leniem? – spytałam retorycznie po czym pokazałam jej język i wybiegłam z pokoju.

Zbiegłam ze schodów i przeszłam do salonu. Będąc już w pomieszczeniu za pomocą magii bezróżdżkowej przesunęłam stół pod ścianę naprzeciwko okna. Fotele odsunęłam pod regał na wprost od wejścia.

- Krysztale, Margaretko proszę abyście przynieśli przygotowane jedzenie i picie i postawili je na stole.

Chwilę po moim poleceniu na stole pojawiły się napoje i przekąski, a także talerzyki i kubki.

- Dziękuję – powiedziałam, choć wiedziałam, że i tak nikt mi nie odpowie.

- Będą tylko twoi przyjaciele? – zapytała Lucy, wchodząc do salonu.

- Jeszcze Victor i Oliver. Ciocia ich przyprowadzi.

- Mam tylko nadzieję, że tym razem nic nie zostanie zepsute.

- Też mam taką nadzieję.

/* /* /*

Kilka minut przed osiemnastą rozległ się dzwonek do drzwi.

- Otworzę! – zawołałam w kierunku opiekunki.

Przeszłam przez korytarz do wejścia. Przed otworzeniem drzwi poprawiłam włosy i strzepnęłam niewidzialny pyłek ze stroju.

- Na założycieli Hogwartu – wykrzyknął stojący przed nimi mężczyzna.

Był wysoki, miał jasne włosy i niebieskie oczy. Ubrany był w luźniejszą granatową koszulę i brązowe spodnie. W tamtej chwili próbował wyszarpać różdżkę z miejsca jej schowania. Dopiero po chwili zauważyłam stojącego obok chłopaka.

 - Dzień dobry, panie Lupin – powitałam ojca Remusa.

Wtedy spojrzał na mnie uważniej i zaprzestał szukania różdżki.

- Dzień dobry, panno Meadowes. Musi mi panienka wybaczyć pomyliłem panienkę z szyszymorą. Naprawdę bardzo przemyślany strój.

- Bardzo dziękuję, usłyszeć takie słowa z ust specjalisty od objawień nadprzyrodzonych to dopiero zaszczyt.

- O której będę mógł odebrać syna?

- Niech się pan tym nie kłopocze. Mój tata załatwił świstoklika do Hogsmeade więc bez problemu dostaniemy się do szkoły.

- W porządku. Do zobaczenia, panno Meadowes.

- Do widzenia, panie Lupin.

Ojciec Remusa pożegnał się z synem, a potem aportował.

- Wejdź.

Otworzyłam szerzej drzwi i wpuściłam chłopaka.

- Najlepszego – wręczył mi zapakowaną paczkę, gdy tylko zamknęłam drzwi.

- Dzięki – przyjęłam prezent. – zaprowadzę cię do salonu.

- Ktoś już jest?

- Oprócz ciebie i Lucy, nikt.

- Kim jest Lucy?

- To moja opiekunka. Będzie nas dzisiaj pilnowała bo moi rodzice gdzieś wyszli.

- W porządku.

- Oprócz dziewczyn i Franka zaprosiłam jeszcze kuzynów.

Zaprowadziłam Remusa do salonu. Nie zdążyłam przedstawić go Lucy bo rozległ się dzwonek do drzwi.

- Otworzę – powiedziałam.

Przeszłam przez przedpokój do drzwi i je otworzyłam. Przed wejściem do mojego domu stała Alice.

Miała na sobie różowy sweterek i czarne spodnie. Włosy zaplecione w warkocz związane były niebieską wstążką.

- Nie mówiłaś, że mamy się przebrać – powiedziała po zmierzeniu mnie od stóp do głów.

- Nigdy nie mówię. Dzięki temu tylko ja mam strój.

- Wredna jesteś, ale strój masz pomysłowy.

Blondynka weszła do środka, a ja zamknęłam za nią drzwi. Zdjęła z siebie sweter, spod którego pokazała się czerwona bluzka. Odwiesiła sweter na wieszak.

- Jak się tu dostałaś?

- Z tego co mi wiadomo, twój tata umówił się z moim, że wyśle po mnie któregoś z waszych skrzatów.

- Pomysłowe rozwiązanie.

- Tez tak uważam. To dla ciebie – wyjęła z torebki pakunek. – wszystkiego naj i w ogóle.

 - Dzięki – odebrałam pakunek i uścisnęłam dziewczynę.

Po raz trzeci rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyłam je na oścież i wpuściłam stojącą tam osobę.

- Cześć Dor, cześć Ali – przywitała się Lily. – Sto lat Dori – podała mi niewielką paczuszkę.

Przyjęłam ją bez słowa i uściskałam rudowłosą.

- To stworzonko, które pomogło mi się tu dostać, co to było?

- Skrzat domowy – wyjaśniłam. – Są ogromnie przydatne, robią wszystko co każe im właściciel. Zaprowadzę was do salonu.

W ciągu jakiś dziesięciu minut pojawiła się reszta zaproszonych przeze mnie osób.

W pewnym momencie wywiązała się między nami rozmowa o Huncwotkach i Huncwotach, którą rozpoczął Victor.

- Pamiętacie ten numer co ktoś podrzucił jakąś śmierdzącą rzecz do gabinetu profesora Brewera?

Wszyscy skinęliśmy głowami w odpowiedzi.

- Osoby za to odpowiedzialne są genialne – Victor kontynuował swój wywód. – Wiadomym jest, że nikt nie lubi tego nauczyciela, ale nikt nigdy wcześniej nie zrobił czegoś takiego. I jestem pewien, że zrobiły to dziewczyny, może nawet te same co wylały coś na podłogę w jego klasie.

- Dlaczego uważasz, że zrobiły to dziewczyny? – zapytał Oliver.

- Bo chłopacy robią większość rzeczy na odwal się, a dziewczyny wolą wszystko rozplanować. Było widać, że ta akcja została zaplanowana szczegółowo. No i muszą to być dziewczyny, które poznały się na Brewerze. Stawiam, że są od piątego roku wzwyż.

- A to dlaczego? Czemu nie młodsze? – zapytałam.

- im dłużej ma się z nim lekcje tym bardziej się go nie znosi, uwierz mi. Poza tym nie obraźcie się, ale w pierwszej klasie nie zna się aż tylu zaklęć, a tym bardziej tak skomplikowanych.

Jeszcze długi czas rozmawialiśmy na ten temat. Po dwóch, trzech godzinach Lucy poprosiła żebym wskazała wszystkim ich pokoje. Frank i Remus dostali wspólny pokój tak jak i Victor z Oliverem. Dziewczyny podzieliły dwa pokoje między siebie i tak Alice dzieliła pokój z Mary, a Lilka z Tonks i Marly.

Następnego dnia obudziłam wszystkich przed szóstą. Równo o siódmej za pomocą świstoklika przenieśliśmy się do Hogsmeade. Oliver zaprowadził nas dosłownie na kwadrans do sklepu Blinka. Zakupiłam tam parę rzeczy, które miały mi pomóc w uprzykrzaniu życia Potterowi i Blackowi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top