✔XIII

- Dorcas, poznaj moją przyjaciółkę Victorię. Victoria, poznaj moją kuzynkę Dorcas.

- Dorcas Meadowes, miło poznać – wyciągnęłam przed siebie rękę.

- Mnie także, Victoria Macdonald – dziewczyna uścisnęła moją rękę.

Kiedy się przedstawiła momentalnie rozpoznałam kogo mi przypomina. Victoria wyglądała jak starsza wersja Mary.

- Siostra Mary? – zapytałam, aby rozwiać wszystkie swoje wątpliwości.

- Tak, dokładnie.

- Właśnie chciałam iść i przedstawić ją i inne moje przyjaciółki kuzynom. Jeśli chcesz możesz się do nas dołączyć.

- Mnie pasuje. Victor zbieraj się.

- Roveno, daj mi siłę do tych kobiet – westchnął chłopak.

- No już nie przesadzaj, przegrałeś zakład i teraz musisz zrobić to co obiecałeś – powiedziała mu Victoria.

Victor ze zbolałą miną spakowała książki do torby. Wstał od stolika i niechętnie poczłapał za nami.

Z całą trójką wróciłam do stolika, gdzie zostawiłam dziewczyny.

- Dziewczyny zobaczcie kogo spotkałam – zwróciłam ich uwagę. – To moi kuzyni Victor i Oliver.

Alice zgodnie ze swoim niepisanym zwyczajem przedstawiła się jako pierwsza.

- Jestem Alice.

- Oliver, a to mój młodszy braciszek Victor – powiedział Oli.

Zauważyłam jak Vic wywraca oczami, ale się nie odzywa. Victoria za to odłączyła się od nas i podeszła do swojej siostry.

- Lily – przedstawiła się rudowłosa. – Bardzo mi miło.

- Mnie także jest miło poznać jedną z przyjaciółek mojej ukochanej kuzyneczki.

- Jedynej w dodatku – wtrąciłam się na co Oliver tylko machnął ręką.

- Marlene – powiedziała Marly.

- Ciebie to kojarzę. Zostałaś przydzielona wczoraj, prawda?

- Racja. Wcześniej razem z Dor chodziłyśmy do Beauxbatons. Tak jak ona ostatnio się przeniosłam.

- Plus dla ciebie. W Hogwarcie na pewno nauczysz się więcej niż we Francji – odezwał się Victor poprawiając okulary.

- A to moja młodsza siostra Mary – przedstawiła siostrę Victoria.

Zauważyłam, że reszta dziewczyn jest lekko zdziwiona. Mary w końcu nie mówiła nam, że ma rodzeństwo.

- Ja jestem Victoria. Podejrzewam, że gdzieś tutaj siedzi jeszcze Chris.

- Fajnie by było gdybyś przekazała mu, że nie powinien mnie unikać. W połowie października mamy pierwszy trening i było by dobrze gdyby on się na nim pojawił – odezwał się Oliver. – Zapowiada się na naprawdę dobrego zawodnika i nie chciałbym wywalać go z drużyny tylko dlatego, że nie chce mu się przychodzić na treningi.

- Jak go spotkam to mu przekaże – odpowiedziała Victoria.

Zignorowałam kuzyna, który zaczął gadać o jak dla mnie beznadziejnej grze. Tak jak Vic przysiadłam się do stolika. Tylko, że ja usiadłam przy Lilce i Ali.

- O czym oni mówią? – spytała Lily.

- O takiej czarodziejskiej grze. Kiedyś wyjaśnię ci jej zasady. Macie rodzeństwo? – zmieniłam temat.

- Jestem jedynaczką – powiedziała Ali.

- Ja mam młodszą siostrę Petunię. Ale ona chyba nie jest czarownicą.

- Też jestem jedynaczką jak Alice, ale traktuję moją opiekunkę jak taką starszą siostrę.

Półtorej godziny później szłyśmy na kolację. Robert jako drugi prefekt naczelny powiedział nam, że cisza nocna zaczyna się równo o dwudziestej drugiej. Każdy kto o tej porze zostanie przyłapany poza pokojem wspólnym ma ogromne szanse na szlaban.

Po wejściu na salę, zajęciu miejsc i zabraniu się za posiłek zostałam mile zaskoczona. Na stole znajdowały się także dania bezmięsne. Na kolacje wzięłam kilka ciastek owsianych, a także szklankę ciepłego mleka.

Rozejrzałam się w około. Przy stole Ravenclaw zauważyłam jak Oliver karci jakiegoś chłopaka. Victor siedzący niedaleko tylko pokręcił głową i wrócił do rozmowy z Victorią. Bracia Marlene rozmawiali o czymś między sobą. Przy stole Slytherinu dostrzegłam młodszego z Blacków. Rozmawiał z chłopakiem, który na lekcji eliksirów siedział z Alice.

Dalsze rozglądanie się przerwała mi blondynka, o której wspominałam.

- Skończyłaś? – zapytała.

Skinęłam w odpowiedzi głową.

- Wracamy do dormitorium?

- Jasne.

Wstałam i razem z Ali wyszłyśmy z Wielkiej Sali.

/* /*/*

Kolejne dni mijały bardzo szybko i według codziennej rutyny. Pobudka, śniadanie, lekcje, obiad, lekcje albo wolne kolacja i sen. W sobotę razem z Lily poszłyśmy na spotkanie z profesor Carter. Nauczycielka przez większą część spotkania mówiła, że zaprosiła nas ponieważ uważa, że mamy potencjał. Pod koniec powiedziała, że kolejne takie spotkanie odbędzie się w następnym miesiącu.

Jeszcze we wrześniu z dziewczynami, zgodziły się aby Marlene do nas dołączyła, zrobiłyśmy pierwszy kawał. Alice podsunęła pomysł by zrobić go nauczycielowi obrony przed czarną magią, z którym miała wtedy na pieńku. Podczas gdy ona go zagadywała, ja podrzuciłam do jego gabinetu parę zgniłych zaczarowanych jaj i jak gdyby nic odeszłam. Przez cały następny tydzień nie mógł pozbyć się okropnego zapachu.

Już na początku października Gryffindor, tak jak i inne domy, zorganizował nabory do drużyny Quidditcha. Z racji, że uważałam ten sport za bezsensowny nie poszłam razem z dziewczynami oglądać naborów. Ale dzięki temu miałam okazję podsłuchać bardzo ciekawą rozmowę.

Przelatywałam w pobliżu drewnianego mostu prowadzącego do Zakazanego Lasu. Zmęczona lotem przysiadłam na czubku dachu.

- Mówię ci Remus, że taka grupa by się tu przydała – usłyszałam.

Miałam pewne problemy z dopasowaniem głosu do posiadacza. Wywnioskowałam, że to ktoś z naszego roku. Frank odpadał bo razem z dziewczynami był na stadionie, tak jak Remus, do którego ktoś się zwracał. Pozostawali mi tylko Black, Potter i Peter.

- No nie daj się prosić, pamiętasz tę akcję z profesorem Brewerem? Osoby, które to wymyśliły są genialne, a my musimy ich przechytrzyć – znowu odezwał się ten sam głos.

- I niby jak chcecie to zrobić? – poznałam głos Remusa.

- Róbmy jakieś dowcipy nauczycielom i innym uczniom. Poza tym… obiecajcie, że nikomu tego nie powiecie.

Nastąpiła chwila ciszy. Byłam coraz bardziej przekonana, że mówił to Potter.

- Tata na urodziny podarował mi najprawdziwszą pelerynę niewidkę. Dzięki temu możemy robić dowcipy i nie zostać przy tym przyłapanymi.

- Mogę na to przystać w ostateczności, ale gdyby jednak ktokolwiek nas przyłapał, nie przyznaję się do was.

Jeszcze w tej samej rozmowie dowiedziałam się jak mają zamiar nazwać swoją grupę. Poprosiłam dziewczyny o spotkanie i razem uznałyśmy, że przyjmujemy na nazwę naszej grupy „Huncwotki”. Dzięki dowcipowi, który zrobiłyśmy jeszcze tego samego dnia wyszło jakby „Huncwoci” zgapili nazwę od „Huncwotek”.

Na początku drugiej połowy października dostałam od taty sowę, która przyniosła zaproszenia dla moich przyjaciół. Pierwsze zaproszenie wręczyłam Remusowi. A wszystko przez Marlene, która jak ognia unikała jego tematu.

Szłam do biblioteki bo wiedziałam, że będzie tam Remus. Jak przykładny uczeń spędzał tam wiele czasu ucząc się. Weszłam do biblioteki i po namyśle skierowałam się w jej głąb. Między regałami blisko okien, z dwóch stron, stały stoliki gdzie zazwyczaj siadało się aby mieć choć trochę spokoju. Im dalej w głąb biblioteki tym spokojniej. Gdzieś niedaleko działu z księgami zakazanymi przy stoliku siedział Remus, czytając jakąś książkę

- Co czytasz? – zapytałam.

Chłopak widocznie nie spodziewał się nikogo bo prawie podskoczył z przestraszenia.

- Nie nachodź tak ludzi z zaskoczenia, Dor – powiedział, gdy zorientował się, że to tylko ja.

- Nie chciałam, po prostu cię szukałam – dosiadłam się do jego stolika.

- Szukałaś mnie?

Spoglądał na mnie z niedowierzaniem. Po krótkim przyjrzeniu się jego twarzy odniosłam wrażenie, że się rozchorował.

- Przecież mówiłam – nie dałam po sobie niczego poznać. – Chciałam ci coś dać.

Przesunęłam po stoliku kopertę z zaproszeniem.

- Wyprawiasz urodziny? – spytał po przeczytaniu.

- Konkretnie moi rodzice, ale tak wyprawiam. I mam nadzieję, że przyjdziesz.

Patrzyłam na niego błagalnym wzrokiem, przy okazji uaktywniając swoje umiejętności odziedziczone po matce.

- A dyrektor nie będzie miał nic przeciwko?

Po pytaniu, które zadał miałam pewność, że nie jest zwyczajnym chłopakiem.

Wile miały wpływ na mężczyzn, który sprawiał, że „tracili” dla nich głowy. Niewiele istot potrafiło się im oprzeć.

- Mój tata już wszystko załatwił. Będziesz?

- Się zobaczy, ale postaram się być.

- To ja lecę, mam jeszcze parę zaproszeń do rozdania – pożegnałam się i ruszyłam do wyjścia z biblioteki.

/* /* /*

- Masz mi coś do powiedzenia? – zapytałam blondynkę gdy udało mi się ją złapać bez osób postronnych.

- Nie udało mi się jeszcze dostać do jego umysłu – Marlene próbowała mnie zbyć.

- Kłamiesz – syknęłam.

Jako pół-wila doskonale wiedziałam kiedy ktoś mnie okłamywał.

- Może nie chcę ci tego mówić? Twój ojciec ma rację, że nie chce żebyś o tym wiedziała.

- A ja mam gdzieś to czego chce mój ojciec. To moje życie i to ja będę o nim decydować. A ty obiecałaś na swój sposób, że mi pomożesz.

Blondynka rozejrzała się upewniając, że nie ma nikogo w pobliżu.

- Fenrir Greyback – niemal wysyczała.

- No i? – zapytałam, nie za bardzo rozumiejąc  o co jej chodzi.

- Ugryzł go. Greyback ugryzł Remusa. W zemście za jakąś rozprawę, w której zeznawał jego ojciec.

- Merlinie – szepnęłam.

- To teraz pomyśl jak ja się czułam kiedy się o tym dowiedziałam. Zostałam zmuszona oglądać to wszystko z punktu widzenia  pięcioletniego dziecka. Potem jeszcze jego pierwsze przemiany. Do teraz nie mogę się z tego otrząsnąć.

Nie od razu jej odpowiedziałam. Wszystko czego się dowiedziałam ułożyło się w logiczną całość. Wilkołaki były jednymi z nielicznych istot odpornych na czar wil. Ale tylko w ludzkiej postaci, jako wilkołaki były w pełni podatny na ich urok. Jego wygląd także się wpasował do tej całości, w końcu już w piątek miała być pełnia.

- Przepraszam Marly, nie pomyślałam ani przez chwilę o tobie i o tym jak się możesz poczuć.

- Już się nie gniewam, teraz najważniejszy jest Remus.

- Jakbym wiedziała gdzie się przemienia mogłabym tam pójść.

- Oszalałaś?

- Można powiedzieć, że jestem odporna na „zarażenie się” wilkołactwem. Jestem w połowie wilą i on jako wilkołak nie jest w stanie mi zagrozić.

- Mówisz serio?

- Całkowicie serio. Nic mi nie grozi.

Blondynka westchnęła i się poddała.

- Na Błoniach jest wierzba i to nie byle jaka. Między jej korzeniami ukryte jest przejście…

- … do chaty niedaleko Hogsmeade – przerwałam jej. – Ojciec trochę mi o tym mówił tylko, że wtedy nie było tam wierzby.

- I jak na razie jedyna przemiana którą odbył miała miejsce tam.

- Dzięki Marly, jesteś niezastąpiona.

- Nie ma za co.

/* /* /*

Wczesną piątkową nocą, jako sokół, wymknęłam się z pokoju. Poszybowałam w kierunku miasteczka Hogsmeade – jedynego w pełni zamieszkanego przez czarodziei. Będąc już w jego pobliżu pofrunęłam do starej chaty w pobliżu lasu i miasteczka. Wylądowałam niedaleko drzwi i zmieniłam się w człowieka. Odblokowałam drzwi i weszłam do środka, zamykając je za sobą. Na wyższym piętrze usłyszałam jakieś hałasy i piskopodobne dźwięki. Nie zastanawiając się długo weszłam po schodach na górę. Złapałam za klamkę próbując otworzyć drzwi zza, których dobiegały podejrzane dźwięki. Nie ustąpiły więc przyłożyłam dłoń w miejsce zamka. Skupiłam się na otworzeniu drzwi, a po chwili stały one otworem.

Powoli weszłam do pokoju. Niemal natychmiast usłyszałam ciche powarkiwanie. Odwróciłam głowę w stronę, z której dochodziło. Moim oczom ukazał się wilkołak.

Wyglądał jak skrzyżowanie człowieka z wilkiem po nieudanej próbie animizacji. Miał gdzieniegdzie pojedyncze szare włosy. Jego skóra miała dziwny odcień szarości. Spojrzałam w jego niebieskie oczy i powarkiwanie natychmiast ustało.

Podeszłam do niego niepewnie i wyciągnęłam przed siebie dłoń. Wilkołak pozwolił mi się pogłaskać i zachowywał się tak jak kot Alice łasząc się.

- Teraz grzecznie pójdziesz spać – powiedziałam, podkreślając ostatnie słowo.

Wilkołak spojrzał na mnie, mrugnął raz, drugi, a potem położył się i zaczął spać.

Rozejrzałam się po pokoju. Na dość zniszczonym łóżku leżały złożone w kostkę ubrania, a na nich różdżka. Naprzeciw łóżka stała staro wyglądająca szafa. Na podłodze było pełno różnistych śmieci.

Podniosłam z podłogi jakąś szmatkę i przetransmutowałam ją w koc. Kocem okryłam wilkołaka, a później wyszłam z pokoju blokując drzwi. Zeszłam po schodach i wyszłam z chaty.

Będąc już na zewnątrz przemieniłam się w sokoła i wzbiłam w powietrze. Leciałam nad Zakazanym Lasem, a potem Błoniami. Doleciałam nad wierzę Gryffindoru i przycupnęłam na szczycie zmieniając się w człowieka.

Spojrzałam w niebo. Księżyc powoli wędrował w stronę zachodu.

„Następna pełnia za cztery tygodnie” – pomyślałam.

Zmieniłam swój kształt po raz kolejny tego dnia i sfrunęłam do naszej sypialni. Stałam się człowiekiem, a potem przywróciłam szybę. Padłam na łóżko i zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top