Rozdział 2
***pov: ??? ***
- Słyszeliście? Podobno poprzedni ochroniarze zostali zaatakowani przez czarnego potwora, dlatego zapłacili nam z góry dwa razy więcej.
- O czym ty znowu bredzisz Han? Już zdążyłeś się upić?
- To nie brednie Seki! Podobne sytuacje mają miejsce już od dawna.
- Słyszałem, że to robota jakiegoś najemnika.
- A kto niby miałby go wynajmować? To pewnie jakiś huligan!
Nim kolejna osoba mogła coś powiedzieć, rozległ się krzyk.
- Cisza! Nie płacimy wam za gadanie, wracajcie na stanowiska i ani słowa więcej! Jeśli cokolwiek zniknie z dzisiejszej dostawy, będziecie płacić z własnej kieszeni!
Nie minęła chwila, a po całym placu rozległ się dźwięk kroków. Dumna postać prawej ręki szefa, sunęła dumnie między skrzyniami z narkotykami. Pogardliwe spojrzenie brązowych oczu wystarczyło, aby wynajęci żołnierze poczuli skręt w żołądku.
Całą akcję, bacznie obserwowała para czarnych oczu.
Kilka godzin później, kiedy zapadł zmrok, zapchane towarem wozy czekały, na znak do ruszenia w drogę. Zabrzmiał sygnał, jednak pierwszy w kolejce wóz wciąż nie ruszył z miejsca.
- Jan-ji możesz już jechać!
Zdezorientowani handlaże, posłali sobie pytające spojrzenia. Zdenerwowany żołnież, ruszył w stronę wozu, znikając z Lini widzenia.
Po długiej ciszy, dwóch następnych żołnieży ruszyło w ślad poprzednika.
Dźwięk upadającej broni, był wystarczającym sygnałem, aby sięgnąć po oręż, lecz zanim mięli możliwość to zrobić, ich nieprzytomne ciała osunęły się na ziemię. Oczy handlarzy szeroko otworzyły się, kiedy na plecach poczuli żar ognia. Nie widoczny w mroku napastnik, zdążył już podpalić wozy z towarem. Przerażeni skulili się na ziemi, czekając na swój koniec. Mijały minuty niezmąconej ciszy, jednak żaden cios nie nadchodził. Ocaleni, dziękując za okazane miłosierdzie szybko uciekli w stronę ich wioski, nie oglądając się za siebie.
Tymczasem ubrana na czarno postać, przemierzała nocne niebo w drodze do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top