1/3
Płatki kwitnących drzew powiewały na wietrze, niosąc swój zapach niemalże wszędzie. Słońce górowało na niebie, przygrzewając ludzi na zewnątrz. Był środek lata i chociaż prażyło niemiłosiernie, większość ludzi przebywało na dworze. Ruch, jaki był na ulicach, był typowym dla dużych miast. Korki, gwar i wiecznie spieszący się gdzieś mieszkańcy. Ja sam zaliczałem się do tego typu osób. Byłem prezesem największej korporacji w Korei. Zajmowałem się przemysłem budowlanym, a dokładniej zajmowałem się przemysłem rozrywkowym takim jak, kluby, czy wesołe miasteczka. Szybkie życie było u mnie na porządku dziennym. Mając zaledwie dwadzieścia sześć lat, odziedziczyłem po zmarłym ojcu cały dorobek jego życia. Od tamtej chwili minęły dwa lata, a ja wspinałem się po szczeblach kariery w zastraszająco szybkim tempie. Byłem pewny, że ojciec jest ze mnie dumny. Jeszcze raz zerknąłem na widok za oknem, po czym wróciłem do obowiązków. Pracowałem teraz nad większym projektem. Planowałem wybudować największy park rozrywki w południowej Korei. Projekty od architektów już się tworzyły, wszelkie papiery zostały podpisane, a budowę można było rozpoczynać zaraz po wymierzeniu terenu. Na drodze stała mi tylko mała wioska licząca niespełna trzydziestu mieszkańców. Nie była to wioska rolnicza, ale mimo tego swoim uporem nie pozwalała nam rozpocząć prac. Moi pracownicy niejednokrotnie przekonywali ich, że przeniesienie się do innej wioski będzie tylko korzyścią, cóż, jak na razie nie wychodziło. Czekałem na wiadomość od mojego zastępcy, który miał mnie powiadomić o partnerach, których udało nam się pozyskać. Byłem przekonany, że moje założenia co do tego się powiodą, więc kiedy tylko odebrałem telefon, wiedziałem, co usłyszę. Podziękowałem mu za jego ciężką pracę i rozłączyłem. Był jednym z niewielu ludzi w tej firmie, którzy mieli moje zaufanie. A skoro mu ufałem, to znaczyło, że go również szanowałem. Mój szacunek ciężko było zdobyć, więc większość pracowników zwyczajnie się mnie bała. Wróciłem do papierów, które czekały na mój podpis. W międzyczasie popijałem zimną już kawę. Nigdy nie miałem czasu wypić ciepłej. Po godzinie podpisywania dokumentów, usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Dałem zgodę na wejście do biura i już po chwili stała przy mnie moja prawa ręka. Nie odzywając się nic, zabrała podpisane dokumenty i, po delikatnym ukłonie, wyszła. Sora zawsze była cichą kobietą, dobrze wykonywała swoje obowiązki, dlatego mi nie przeszkadzała, nawet jeśli była kobietą. Nienawidziłem płci przeciwnej, od chwili, kiedy moja własna matka mnie porzuciła. Od tamtego czasu dyskryminowałem kobiety. Byłem wtedy małym chłopcem, ale nienawiść, jaka się we mnie zrodziła, przekraczała ludzkie pojęcie. Nie zastanawiając się dłużej nad kobietą, wróciłem do papierów, które czekały na mnie. Nie lubiłem tego zajęcia,było nużące. Wolałem tworzyć projekty, jednak jako prezes, nie mogłem już dłużej się tym zajmować. Dział projektowy mojej firmy mieścił najlepszych ludzi z całego świata, dlatego moje projekty były tam zbędne, chociaż czasem moje rady, a bardziej narzekania, były pomocne.
Około godziny osiemnastej, skończyłem podpisywać wszystkie papiery. Powiadomiłem Sorę, która po dosłownie pięciu minutach zjawiła się u mnie, zabierając pozostałe dokumenty. W końcu od niepamiętnego czasu zobaczyłem swoje biurko. Zgarnąłem do ręki swój telefon, aby zobaczyć wiadomości, jakie otrzymałem. Większość z nich była reklamą, jednak jedna przykuła moją uwagę. Po przeczytaniu treści, nie za bardzo wiedziałem, o co chodzi, dlatego zadzwoniłem do swojego pracownika. Po drugim sygnale, usłyszałem głos w słuchawce, który był mocno zachrypnięty.
– Tak słucham, Panie Park?
– Nie rozumiem nic z Twojej wiadomości. O jakich hipisach pisałeś? – zapytałem chłodnym tonem.
–Chodzi o ten najnowszy park rozrywki, o tę wioskę, którą trzeba przenieść. Nie zgodzili się na przeniesienie, a do tego obwieścili wszystkim, że zrobią protest – odpowiedział grzecznie. Mlasnąłem językiem niezadowolony.
– Myślałem, że miałeś się nimi zająć – powiedziałem niezadowolony.
– Tak wiem i pracuję nad tym, naprawdę – odpowiedział odrobinę zlękniony. Spojrzałem w grafik, przez następny tydzień nie miałem zaplanowanych żadnych spotkań. Jedynie praca biurowa, ale i to dało się załatwić.
–Kiedy ma być ten protest? – zapytałem.
– Za dwa dni, w samo południe.
– A więc za dwa dni złożymy wizytę mieszkańcom i powiadomimy ich o naszej ofercie. Weź jakieś ubrania na zmianę, bo może zabawimy tam na dłużej – mówiąc ostatnie zdanie, rozłączyłem się. Byłem odrobinę zły, że bez mojej pomocy, nigdy nic nie mogło zostać załatwione. Bardzo chciałem otworzyć ten park, bo był on wzorem mojego wymarzonego parku rozrywki. Zabierając wszystkie potrzebne mi rzeczy, skierowałem się do wyjścia z budynku, pierwszy raz od naprawdę dawna udało mi się wyjść z pracy o tak wczesnej porze.Przed głównym wejściem czekał już na mnie samochód. Szofer otworzył mi drzwi i po zajęciu swojego miejsca, poluzowałem krawat i odpiąłem dwa górne guziki. Na dworze pomimo wieczornej pory było parno, a ja, ubrany w garnitur, topiłem się, chociaż na zewnątrz byłem maksymalnie pięć sekund. Dojazd do domu zajmował przeważnie góra pięćdziesiąt minut, zależało to od korków jakie pojawiały się na ulicach w godzinach szczytu. Przez ten czas, albo podziwiałem wzniesione przez moją firmę budowlę, albo ucinałem sobie drzemkę. W betonowym mieście rzadko gdzie można było spotkać zieleń, więc takowej nawet nie szukałem. Gdzieniegdzie rosły tylko wiekowe drzewa, które ujęto rezerwatem przyrody. Jednak i takowych było niewiele. Zmęczony całym dniem i siedzeniem w jednej pozycji, pomasowałem kark i odchyliłem głowę do tyłu. Musiałem uciąć sobie krótką drzemkę, tak dla zdrowia.
Kolejny dzień zapowiadał się podobnie, był on może odrobinę nudniejszy, niż poprzedni, ale to właśnie w takich dniach czułem się dobrze, bo mogłem posiedzieć nad własnymi projektami. Projektowanie zawsze było moim hobby, jeszcze kiedy ojciec żył, zajmowałem się tym na co dzień. Nie obwiniam go za jego śmierć, ale mógł bardziej uważać na swoje zdrowie. Teraz nie musiałbym zajmować się tym wszystkim sam. Westchnąłem ciężko pod nosem i wlepiłem swój wzrok w ekran komputera. Siedziałem już z dobre dwie godziny nad projektem kolejki górskiej, którą chciałem postawić w nowym parku rozrywki. Niby była dobra, ale niewystarczająco dobra. Wkurzony kolejnym spieprzonym posunięciem, gwałtownie odsunąłem się od biurka i rozczochrałem swoje idealnie ułożone włosy. Miałem dość. Spojrzałem na zegarek na swojej lewej ręce, dochodziła po mału druga. Wstałem z krzesła i skierowałem swoje kroki do biura Sory, tam poprosiłem ją o zamówienie obiadu. Nie miałem na nic konkretnego ochoty, dlatego to ona dokonała wyboru codo jedzenia. Nie chcąc wracać do pustego biura, skierowałem się na obchód firmy. Rzadko kiedy to robiłem, w końcu moi pracownicy wiedzieli, że jeśli nie będą pracować, od razu pożegnają się z wymarzoną pracą. Dlaczego wymarzoną? Bardzo dobre zarobki, świetna atmosfera, dobre wyposażenie działu, dodatkowe premie, no i sam fakt, że ktoś należał do mojej firmy był prestiżem. Jednak nie lubiłem lenistwa, wielu ludzi straciło przez to prace, mój ojciec był bardziej surowy. Ja byłem tylko delikatną jego kopią. Obserwowałem ludzi pracujących, co jakiś czas witali się ze mną, z czystej grzeczności. Większość z nich była do mnie uprzedzona. Wiadomo, trzeba mieć respekt do swojego szefa. Po krótkim spacerze jaki sobie zrobiłem, wróciłem do biura. Jedzenia jeszcze nie było, ale nie czekałem długo, bo już po paru minutach Sora weszła z zamówieniem, kładąc je przede mną i życząc mi smacznego, wyszła. Uśmiechnąłem się pod nosem, ta kobieta zawsze wiedziała, co zamówić. Mój ojciec, gdyby żył, chciałby ją pewnie wydać za mnie, ale dla mnie nie było takiej opcji. Wziąłem się za spożywanie obiadu, jakby pomyśleć, wczoraj zjadłem tylko lekkie śniadanie i jeszcze mniejsza kolację. Nie miałem czasu ćwiczyć, powoli moje mięśnie brzucha zanikały, a na to pozwolić sobie nie mogłem. Lubiłem swoją umięśnioną sylwetkę. Po skończonym obiedzie, wróciłem do obowiązków.
Dochodziła godzina siedemnasta, a ja zamierzałem zbierać się już do domu. Chciałem jeszcze spakować parę rzeczy, na jutrzejszy wyjazd. Do tego wcześniej dzwonił mój kumpel Kai, który zapowiedział się z wizytą. Jeszcze jego brakowało mi na głowie. Był dość głośną osobą, w jego towarzystwie nie można się było nudzić, jednak miał w sobie też coś, co przyciągało wszelkie kłopoty. Jednak był moim przyjacielem i choćby wkurzał mnie dzień w dzień, to gotów byłem to przecierpieć, bo koniec, końców, zawsze mogłem na nim polegać. Siedząc w samochodzie napisałem wiadomość Jonginowi, że jestem w drodze do domu i tak, jak poprzedniego dnia, uciąłem sobie drzemkę.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zostałem obudzony przez szofera i wciąż na pół śpiąco wszedłem do domu, gdzie na wejściu powitał mnie jeden z psów mojego przyjaciela, Jianggu. Zaraz za nim przyleciał jego odwieczny kompan, Meonggu. Były to kochane psy, ale ja zdecydowanie wolałem koty. Przywitałem się z Kaiem, który zagadywał moją sprzątaczkę, często to robił, gdy mnie nie było w domu. Wściekałem się wtedy niemiłosiernie, bo nie po to płaciłem tym kobietom, żeby zabawiały mi gościa, a sprzątały w moim domu. Kiedy sprzątaczka mnie zobaczyła, szybko przeprosiła i uciekła. Odłożyłem wszystkie swoje rzeczy na stół w jadalni. Kai chwilę mnie obserwował, nic nie mówiąc. Spojrzałem na niego wyczekująco.
– Mógłbyś być milszy – odezwał się w końcu.
– A ja myślę, że to nie Twój interes, jak traktuję swoją służbę – odpowiedziałem.
– Lodowaty książę – parsknął, na co uśmiechnąłem się półgębkiem. Nazywał mnie tak od kiedy tylko się znaliśmy. Czyli jakoś od podstawówki. Kai uważał, że nie mam uczuć, dlatego nadał mi ten przydomek. Nigdy się nie spierałem, bo i tak nie widziałem w tym sensu. Poza tym miał w tym trochę racji.
– No więc, co Cię do mnie sprowadza? – zapytałem w końcu.
– W zasadzie to nic, chciałem Cię po prostu zobaczyć – mruknął i puścił mi oczko. Westchnąłem zdegustowany jego zachowaniem. Już mnie to nawet nie ruszało, kiedyś się irytowałem, ale nie teraz. Teraz po prostu go olewałem – A tak naprawdę to słyszałem od Dyo, że jedziecie do tej wiochy.
– I co w związku z tym? – zapytałem.
– Chcę jechać z wami – odpowiedział, biorąc na ręce swoje psy.
– Nie ma mowy, to podróż służbowa – odpowiedziałem.
– Chcesz mi odebrać Kyungsoo! Ty bydlaku! – warknął. Spojrzałem na niego jak na idiotę. Wiedziałem, że były to żarty, ale w pewnej części był poważny. Uganiał się za moim pracownikiem już jakiś czas, a ten nawet nie zwrócił na niego uwagi. Z jednej strony nie obchodziło mnie co robi i z kim robi, Kai, ale z drugiej Kyungsoo był moim pracownikiem i nie chciałem, aby Kai zepsuł mu głowę swoimi dziwnymi przekonaniami.
– Uwierz mi, Kyungsoo nie jest w moim typie – odpowiedziałem szczerze – Zresztą jest moim pracownikiem, a ja nie nawiązuje takich relacji w miejscu pracy.
– O proszę, Pan Poważny się znalazł. Nie wiesz, co dobre, ale lepiej dla nas. Bynajmniej nie będziemy walczyć o tego samego faceta – Na jego słowa uderzyłem się w głowę, ten chłopak potrafił rozwalić mi system w przeciągu kilku minut. Kiedy wyjdzie, będę musiał się restartować.
– Pan Do i tak nie zwraca na Ciebie uwagi – powiedziałem mu. Skierowałem swoje kroki do mojej garderoby, z szafy po lewej wyciągnąłem walizkę, do której zamierzałem się spakować. Kai oczywiście poszedł za mną.
– To się jeszcze zmieni. Po tym wyjeździe jestem pewny, że się we mnie zakocha.
– Marzenia – mruknąłem do siebie.
– To znaczy, że mogę jechać? Wiesz, że i tak pojadę, nawet jeśli mi nie pozwolisz! – powiedział, wieszając się na moich plecach. Zepchnąłem go z siebie i zacząłem układać rzeczy w walizce.
– Możesz jechać – powiedziałem dla świętego pokoju, ale też ze względu na to, że wiedziałem iż jest gotów ruszyć zaraz za mną – Wyjazd jest o szóstej. Masz być za dziesięć, szósta pod moim domem. Plan jest taki, że zajeżdżamy po Kyungsoo, po czym kierujemy się na Royal Hotel w północny Chungcheon. Tam jemy śniadanie, a następnie ruszamy na ChoengJeu. Masz się nie spóźnić.
– Kocham Cię, Chanyeol! – wykrzyknął zadowolony i przytulił się do mojego boku i tyle było go widać. Po drodze zabrał psy i ruszył zapewne do swojego domu. Nie wiedziałem, dlaczego zgodziłem się zabrać tego pojeba na tak ważny wyjazd, ale czułem, że z nim może być ciekawie.
– Daleko jeszcze?
– Jeszcze godzina – odpowiedział Jonginowi, Dyo. Ja nie miałem już sił, byłem wyczerpany jego obecnością. Zachowywał się jak idiota, zakochany idiota. Nawet mój kierowca miał go dosyć. O dziwo, sam Kyungsoo, zaczytany był w jakieś grubej książce i ledwo co zwracał uwagę na osobnika po jego lewej. Chciałbym mieć tak wyrąbane jak on. Tymczasem moje uszy naprawdę cierpiały.Próbowałem się skupić na pracy i po jakimś czasie naprawdę zaczęło mi to wychodzić, ale tylko ze względu na to, że Kai w końcu usnął. Podziękowałem siłom wyższym i zabrałem się za pracę. Sprawdziłem pogodę, która okazała się być niezwykle słoneczna, ale to normalne o tej porze roku. Sprawdziłem również wiadomości, gdzie co jakiś czas pojawiało się moje nazwisko i projekt, który miał ruszyć niebawem. Wszędzie wrzało na ten temat. Każdy był ciekawy jak będzie wyglądało centrum rozrywki. Ja sam chciałem by już rozpoczęto budowę. Przeglądając różne strony nagle natknąłem się na blog, pewnego chłopaka. Był niewiele ode mnie młodszy. Miał dwadzieścia pięć lat, zdjęcia nie było. Tylko awatar przedstawiający bekon. Jednak nie to przykuło moją uwagę. Wpis jaki mnie zainteresował był o mnie i o moim nowym projekcie. Jednak daleko tam było od pochwał. Mężczyzna wysmarował mnie od góry do dołu. Mogłem się domyślić iż był to jeden z tych obrońców zieleni. Ja również kochałem zieleń, ale co zmieni parę arów ziemi betonowej w porównaniu do i tak zajętej już powierzchni? Nic. Dlatego nie rozumiałem tego wszystkiego. Podesłałem go jeszcze do Kyungsoo, który również przeczytał cały artykuł. Kiedy to zrobił, zgłosiłem to potrzebnym organom, które pracowały dla mnie i po dosłownie paru chwilach, wpis został usunięty. Zadowolony zamknąłem laptopa i w końcu wyciągnąłem nogi. Po następnych dziesięciu minutach znajdowaliśmy się pod hotelem, w którym wykupiono dla nas pokoje. Zameldowaliśmy się i ruszyliśmy do swoich pokojów. Tam szybko zostawiliśmy walizki i skierowaliśmy się na śniadanie. Była godzina dziesiąta. Trochę nam zeszło w trasie, a musieliśmy jeszcze dojechać do ChoengJeu. Z tego co pamiętałem, protest był zapowiedziany na godzinę dwunastą. Nie było to po mojej myśli,ale też zbytnio się tym nie przejąłem. Wiedziałem, że dopnę swego. Śniadanie o dziwo minęło nam w ciszy, Jongin nie wypowiedział chociażby słowa. Dziwiło mnie to, ale wolałem to, niż jego wiecznie nie zamkniętą gębę. Zjedliśmy szybko, następnie każdy z nas rozszedł się do pokoi. O jedenastej trzydzieści miał być wyjazd do miasteczka. Kyungsoo umówił tam spotkanie z burmistrzem. Miałem jeszcze pół godziny, odświeżyłem się i przejrzałem projekty, które zostały mi wysłane na pocztę.Większość z nich miała dobry zarys i wstępnie zatwierdziłem je do dalszej rozbudowy. I tak tylko te najlepsze zostaną w pełni zatwierdzone i wybudowane. Na zewnątrz było duszno i bardzo gorąco, a ja musiałem topić się w garniturze. Zrezygnowałem jednak z marynarki, uznałem, że byłaby to lekka przesada. Oprócz tego ubrałem koszulę z lnu, która była idealna na tę porę roku, bo była przewiewna. Na spodnie nie mogłem nic poradzić. Kiedy ogarnąłem się na tyle, ile potrzebowałem, ruszyłem na parter hotelu, gdzie czekała już na mnie pozostała dwójka. Razem ruszyliśmy do auta i po zajęciu miejsc, samochód ruszył. Podróż w porównaniu do tej wcześniejszej, nie była długa. Wioska liczyła niewiele domów, jednak miała dosyć spory obszar. Była to piękna okolica i teraz rozumiałem, dlaczego mieszkańcy tak o nią zabiegali. Przywitaliśmy się z burmistrzem, wymieniłem z nim pojedyncze słowa, które nie miały większego znaczenia. Po wszelkich uprzejmościach i dopięciu wszystkiego na ostatni guzik, ruszyliśmy w kierunku terenu, gdzie miało powstać centrum rozrywki. Z oddali dało się zobaczyć wielki szyld, pewnie należący do protestujących. Westchnąłem, myślałem, że jakoś uda się ominąć tą część. Większość terenu była ogrodzona, należała do mnie, stały tutaj już pojedyncze koparki oraz maszyny budowlane. W końcu od zaczęcia pracy zależał tak naprawdę jeden dzień. Kiedy zbliżyliśmy się bliżej, dało się zobaczyć zarys postaci. Dokładniej rzec ujmując, jednej postaci. Był to nie wysoki chłopak o lekko tlenionych, loczkowatych włosach. Ubrany był w poprzecierane na kolanach, ogrodniczki, oraz koszulę w żółto-czarną kratkę, na dłoniach założone miał rękawice do pracy, zaś na nogach miał gumiaki. Kiedy tylko nas zobaczył, przykleił się do słupa, na którym znajdowała się tablica informacyjna o budowie. Odwrócony był do nas tyłem, kiedy w końcu podeszliśmy bliżej, na jego tylnych kieszeniach zauważyłem narysowane pacyfki. Mentalnie jęknąłem. Nie znosiłem tego typu ludzi. Pieprzeni peacemakerzy, którzy wszczynają więcej wojen, niż normalni ludzie.
– Przepraszam, mógłbyś mi powiedzieć, co Ty wyrabiasz? – zapytał w końcu, rozbawiony Jongin. Chłopak nie zareagował, tylko jeszcze bardziej przytulił się do słupa. Jednak jego ręka powędrowała w stronę szyldu, który widoczny był z oddali. Spojrzałem na niego jeszcze raz. Brzmiał on typowo dla dzieci kwiatów. „Kochajmy naturę, nie pozwólmy się zabetonować". Gdzieś już to słyszałem.
– Jak się nazywasz? – zapytał.
– Byun Baekhyun – odpowiedział zdziwiony zadanym pytaniem.
– A więc Baekhyun, robisz protest?
– Tak – odpowiedział pewny siebie.
– Sam? –zapytałem rozbawiony.
– A co? Ślepy jesteś? – odburknął niemiło.
– Oczy jeszcze mam sprawne. Powiedź mi, prowadzisz może bloga?
– Tak, a co to ma do tego? – zapytał podejrzliwie.
– Twój pseudonim to może Bacon?
– Tak, a skąd Ty to wiesz?
– Widziałem dzisiaj Twój wpis na temat mojego nowego projektu – odpowiedziałem.
– A więc to Ty usunąłeś mój wpis! – krzyknął. Nieco zdezorientowany jego wybuchem, nie zdążyłem zauważyć jak ten kuca i rzuca we mnie niezidentyfikowaną rzeczą. Dopiero po chwili zrozumiałem czym tak zawzięcie rzucał we mnie chłopak. Zasłoniłem się, jednak i tak kawałek krowiego placka uderzył w mój policzek. Warknąłem pod nosem i obróciłem się tyłem. Jongin, Kyungsoo oraz burmistrz odsunęli się na dosyć dużą odległość.
– Jeśli zaraz nie przestaniesz, pozwę Cię! – krzyknąłem, w międzyczasie sięgając do kieszeni spodni, w celu wyciągnięcia chusteczki. Starłem szybko gówno z mojego policzka i z furią w oczach odwróciłem się do zadowolonego z siebie chłopaka.
– Panie Park, nie słyszał Pan, że łajno to naturalna maseczka? – zapytał niewinnie – Pańskie kosmetyczki muszą być niedouczone!
– Zamknij się – ryknąłem – Masz się stąd zabrać, pozew składam jeszcze dzisiaj. Jutro czy tego chcesz, rusza praca nad parkiem rozrywki. Otrzymałem zgodę od wszystkich mieszkańców.
– To nieprawda! Ja nie wyraziłem zgody –powiedział podchodząc do mnie.
– Jedna osoba, nie ma nic dogadania! – odwarknąłem i zacząłem kierować się do samochodu.
– Jeszcze mnie popamiętasz! – krzyknął na odchodne.
– Ta, ty mnie też.
– Ale wali!
–Zamknij się, Jongin – warknąłem. Siedzieliśmy w aucie, co prawda, rozebrałem z siebie ubrudzone rzeczy, ale to i tak nie powstrzymywało smrodu przed rozprzestrzenianiem się. Byłem bardziej niż wściekły, nikt, nigdy w całym moim życiu mnie tak nie upokorzył. Do tego głupie docinki Jongina, nie pozwalały mi ochłonąć. Byłem bardziej niż wściekły, dosłownie kipiało ze mnie tym negatywnym uczuciem. Uszy były czerwone, tak jak i moje usta, zagryzane w złości, aż do krwi. Wszystko, dosłownie wszystko w tej chwili powodowało u mnie wybuch, nawet cicho bzycząca mucha, która wleciała do samochodu nie wiadomo kiedy. Skupiłem swój wzrok na latającym robaku. Kiedy osiadła na szybie, szybko uderzyłem w miejsce jej pobytu, jednak się nie udało. Zwiała. Spróbowałem jeszcze pięć razy, ale kiedy i ostatnia próba się nie udała, krzyknąłem głośno, zdzierając sobie głos.
–Nienawidzę tej pierdolonej wiochy!!!
– I wybuchł.
–JONGIN!!!
– Dobra, już się nie odzywam.
Reszta drogi minęła nam w ciszy. Kiedy tylko znaleźliśmy się pod hotelem, ruszyłem do swojego pokoju. Nie obchodziły mnie spojrzenia jakie ludzie we mnie wwiercali, ale nie dziwiłem im się też. W końcu byłem półnagi, dobrze, że większość tego gówna udało mi się zetrzeć. Co nie zmieniało faktu, że i tak czułem się jak gnojownik. Wpadłem do pokoju i czym prędzej zrzuciłem z siebie ubrania. Nie nadawały się na nic, więc zaraz po włożeniu do jednorazowej reklamówki, wyrzuciłem je do kosza. Wpadłem pod prysznic, niczym burza i puściłem letnią wodę, która zaczęła obmywać moje śmierdzące ciało. Nie wiem, co bardziej mnie wkurzyło, to, że chłopak rzucił mnie krowim plackiem, czy jego niezachwiana postawa i radość ze swoich czynów. Byłem pewny, że tego tak nie zostawię.
A/N
Witam was w pierwszej części, nowego opowiadania :) Mam nadzieję, że historia nieco was zaciekawiła! Druga część już się piszę (przewidziane są trzy). Co do epilogu, Vogue, nie wiem kiedy się pojawi, szczerze mam blokadę, co do zakończenia mojego ukochanego dziecka. Postaram się jak najszybciej napisać zadowalające zakończenie! Dla fanów Adrenalin, pojawi się druga część :) W połowie jest już napisana, potrzebuje tylko trochę więcej czasu, żeby ją dokończyć. Pierwszy rozdział pracy licencjackiej za mną, więc mam chwilę laby, dlatego skupię się na pisaniu dla was :)
Oczekujcie nowych części :) Kocham!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top