7
Hejka misie kolorowe <3
Wstawiam kolejny rozdział tym razem poprawiony przez Zyczliwy,
Bardzo dziękuję za pomoc :3
Miłego dnia/wieczoru :D
Kocham was bardzo peepoblush
Erwin pov
Cały dzień spędziłem na oglądaniu filmów i nudnych seriali. Wypiłem z pięć herbat i zjadłem na szybko jakieś kanapki. W końcu zbliżał się wieczór, na który miałem plany. Postanowiłem w nocy pójść się przejść. W końcu, kto mnie pozna w ciemnościach? Kto w ogóle wychodzi o tej porze?
Siedziałem i odliczałem minuty do czasu mojego wyjścia. Postanowiłem, że wyjdę dopiero o 23, gdy będzie już całkowicie ciemno.
Wreszcie, gdy nadeszła wyczekiwana pora, założyłem buty oraz ciemną bluzę, której kaptur zarzuciłem na głowę. Schowałem do kieszeni klucze, telefon i portfel, a potem wyszedłem z mieszkania, pamiętając, by zamknąć je.
Na dworze odetchnąłem, wreszcie czując wolność…
Postanowiłem zajść do jakiegoś otwartego sklepu, by kupić papierosy. Dorian nie lubi, gdy palę, dlatego musiałem rzucić. Przynajmniej on tak myśli.
Po niecałych 10 minutach byłem już w sklepie. Podszedłem do ekspedientki i poprosiłem ją o paczkę papierosów. Zapłaciłem za nią i szybko, dziękując, wyszedłem ze sklepu.
Będąc już na zewnątrz, otworzyłem paczkę, wyciągnąłem jedno zawiniątko i włożyłem je do ust. Schowałem fajki i zacząłem szukać zapalniczki po kieszeniach.
— Kurwa… — Mruknąłem pod nosem, gdy zorientowałem się, że żadnej przy sobie nie mam, a trochę głupio było mi wejść jeszcze raz do sklepu. Westchnąłem.
— Potrzebujesz ognia? — Zapytał mnie człowiek o znajomym głosie.
Odwróciłem się i zerknąłem na szatyna stojącego teraz dokładnie przede mną. Chłopak wyciągnął rękę, a ja odruchowo cofnąłem się gwałtownie.
Naciągnąłem kaptur na głowę nieco mocniej, mając nadzieję, że mnie nie pozna. Skinąłem nieśmiało na potwierdzenie. Brunet ostrożnie podał mi zapalniczkę, widząc zapewne mój wcześniejszy odruch. Lekko kiwnąłem mu w podziękowaniu głową i odpaliłem papierosa, by móc się szybko zaciągnąć.
Później wyciągnąłem zapalniczkę w jego kierunku, a on złapał ją delikatnie, dotykając przy tym mojej dłoni. Znów poczułem dreszcz na całym ciele. Zabrałem szybko rękę.
— Uhm… Przepraszam, nie bój się. — Powiedział.
— Ja... Dziękuję, muszę już iść.— Mruknąłem cicho i chciałem już odejść, ale mężczyzna mnie zatrzymał, łapiąc delikatnie za ramię.
Syknąłem cicho z bólu, ponieważ dotknął mnie akurat w posiniaczonym miejscu. Wyrwałem rękę.
— Przepraszam, nie chciałem sprawić ci bólu. Chciałem tylko zapytać, czy masz może papierosa? — Zobaczyłem na jego twarzy uśmiech.
Zakłopotałem się trochę, ale wyjąłem papierosy i wyciągnąłem je w jego kierunku. Wyjął jednego i zaraz odpalił.
— Czy mogę dotrzymać ci towarzystwa? — Zapytał.
Jeszcze bardziej się zdekoncentrowałem. Peszyło mnie nieco zachowanie Gregorego. Poznałem go zaledwie dwa dni temu. Stojąc tu, miałem wielką nadzieję, że mnie nie rozpoznał. W końcu, niepewnie skinąłem głową, kolejny raz tej nocy. Potem oparłem się o ścianę, spokojnie paląc dalej.
— Słyszałem kiedyś, że każdy papieros skraca życie o 10 minut… — Powiedział po chwili ciszy.
Spojrzałem na niego dyskretnie. Miał na sobie jeansy i beżowy golf. Jego brązowe włosy, przykryte czarną czapką z daszkiem, pozostawały w nieładzie.
— Lepiej dla mnie..— Wyszeptałem pod nosem, myśląc, że chłopak nie usłyszy, ale gdy parsknął, zrozumiałem, że się myliłem.
— Oj, oj, też tak czasem uważam. — Mruknął. — Czemu o tak późnej porze chodzisz sam do sklepu, w takiej dzielnicy? To niebezpieczne.
Zamilkłem, nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć. Mogłem skłamać, pewnie, ale po co miałem się w ogóle odzywać? Skończyłem więc po prostu palić, wyrzuciłem niedopałek na ziemię i dogasiłem go butem.
Wzdrygnąłem się, słysząc dźwięk dzwonka telefonu wydobywający się z mojej kieszeni. Zagryzając wargę, zerknąłem na ekran urządzenia i westchnąłem, widząc duży napis “Dorian”.
Zaraz rzuciłem pod nosem kilka przekleństw, ale po chwili zastanowienia postanowiłem odebrać. Miałbym potem kolejne problemy, gdybym go teraz zlał, nawet jeśli jest po północy.
— Halo? — Zapytałem, udając zaspany głos.
— Hej, spałeś? — Przywitał się i od razu przeszedł do pytań.
— Uhm... No, trochę przysnąłem. — Zagryzłem mocno wargę, wiedząc, że gdyby był obok, to wiedziałby, że kłamię.
— Zostałeś w domu? Chłopacy nic od ciebie nie chcieli?
— Tak, zostałem. Chcieli, ale powiedziałem im, że jestem chory… — Wymruczałem do słuchawki, odsuwając się trochę od stojącego obok mnie szatyna.
Zerknąłem na niego z ukosa. Patrzył wprost na mnie tym uważnym i pełnym skupienia wzrokiem, bezwstydnie słuchając, o czym rozmawiam.
— To dobrze, kładź się i wypoczywaj. Jadłeś coś? — Zapytał Dorek.
— Eee... Tak, kanapki.
— Dawno?
— Nie, nie tak dawno...- Znowu skłamałem.
— Dobrze, posmaruj siniaki maścią. Kocham cię, zadzwonię jutro.
— Okej, ja ciebie też, dobranoc. — Mruknąłem i rozłączyłem się szybko.
Spojrzałem jeszcze raz na policjanta i postanowiłem iść w końcu do domu. Nie mogłem się dłużej narażać na to, że mnie pozna.
— Hej, idziesz już?- Zawołał za mną, gdy ruszyłem chodnikiem w przeciwną stronę.
Pokiwałem głową, zatrzymując się na dźwięk jego głosu.
— Mogę cię odprowadzić? O tej porze nie jest tu bezpiecznie.
Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej. Szatyn przyspieszył i znalazł się zaraz obok mnie, potem dotrzymując mi kroku.
— Czemu skłamałeś? — Zapytał po chwili ciszy.
Zmarszczyłem brwi, ale nie odpowiedziałem.
— Przepraszam, jestem dosyć wścibski… Jeśli nie chcesz, nie musisz nic mówić.- Dodał po chwili.
Tylko westchnąłem cicho, przyspieszając kroku. Po paru minutach byliśmy pod moim blokiem, więc zamierzałem wejść do środka, gdy nagle brunet powiedział coś, co wprawiło mnie w osłupienie.
— Dobranoc, Erwin…
Zakłopotałem się jeszcze bardziej i zacząłem lekko panikować na myśl, że mógł widzieć moje rany. Albo, że powie komuś, że mnie widział. Że jakimś cudem Dorian się o tym dowie.
— Skąd wiesz? — Wychrypiałem.
— Sygnet na ręce, widziałem go przy komendzie wczoraj. — Powiedział, dumny ze swojej spostrzegawczości.
Obróciłem się powoli, by móc spojrzeć na uśmiechającego się mężczyznę. Spanikowanym wzrokiem przejechałem po jego sylwetce, od góry, do dołu. Przełknąłem głośno ślinę i drżącymi rękami zacząłem wyjmować klucze z kieszeni, aby móc otworzyć klatkę.
— Hej, spokojnie, ja nikomu nie powiem, że cię widziałem. Musiałeś mieć jakiś powód, aby skłamać. Rozumiem. — Dodał zaraz i znów dotknął mojego ramienia, a ja wzdrygnąłem się i przymknąłem oczy.
W końcu, po dłuższej chwili poszukiwań, znalazłem klucze i zacząłem otwierać drzwi. Nie szło mi to sprawnie, gdyż nie dość, że nie mogłem znaleźć odpowiedniego klucza w całym pęku, to nie trafiałem też w zamek. Dopiero po jakiejś minucie pełnej niezręczności udało mi się otworzyć drzwi.
— Ja... Dziękuję. Dobranoc. — Wymruczałem szybko i wszedłem do środka budynku.
Dopiero gdy zamknąłem się w moim mieszkaniu, mogłem odetchnąć z ulgą. Jakim ja jestem dzbanem! Wsadziłem dłoń we włosy i pociągnąłem je w geście frustracji. Zacząłem chodzić w kółko. Wziąłem parę głębokich wdechów, by w końcu się uspokoić. Potem rzuciłem na szafkę portfel, papierosy, klucze i telefon. Poszedłem się przebrać.
Gdy byłem już ogarnięty, mogłem położyć się na kanapie i włączyć telewizor. Rozmyślałem nieustannie na temat brązowowłosego chłopaka.
Czemu tak bardzo zależało mu na odprowadzeniu mnie? Czy na pewno nikomu nie powie? Czy widział moje rany? Co się stanie, jeśli nie dotrzyma danego słowa?
Pogrążony w czarnych myślach, w końcu zasnąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top