22

Hejka misie kolorowe!

Wrzucam dzisiaj rozdział mimo że miało nie być, ale Zyczliwy  poprawiła, więc dziękuję :3

Jak wam mijają święta? Mam nadzieję że lepiej niż u mnie :D Co ciekawego dostaliście pod choinkę?

P.s w następnym rozdziale dużo akcji haha

Kocham was <3

Erwin pov

Obudziłem się lekko zdezorientowany. Byłem w tym pomieszczeniu pierwszy raz, lecz uspokoiłem się, przypominając sobie, że to mieszkanie Gregorego.

Podniosłem się z łóżka i po cichu wyszedłem z pokoju, by poszukać bruneta. Doszedłem do salonu, gdzie na kanapie spał policjant.

Podeszłem do niego powoli i usiadłem obok na fotelu, by przyjrzeć się mu.

Miał brązowe włosy, które opadały mu na czoło. Jego oczy pozostawały zamknięte. Oddychał spokojnie, z lekko uchylonymi ustami. Nie mogłem zaprzeczyć faktowi, że mężczyzna był przystojny.

Niepewnie zbliżyłem rękę do jego twarzy i zaczesałem palcami jego włosy do tyłu, aby odsłonić jego oczy.

Nie zabrałem dłoni z jego głowy, wciąż się mu przyglądając. Przy nim zaczynałem czuć się bezpiecznie.

Po paru minutach czesania jego włosów odsunąłem się gwałtownie, gdy otworzył oczy. Speszyłem się i trochę zarumieniłem.

— Mm… czemu przestałeś? To było przyjemne… — Mruknął niskim, zachrypniętym głosem, znów przymykając oczy.

Jeszcze bardziej się zawstydziłem, wiedząc, że od jakiegoś czasu nie spał.

— Przepraszam... nie powinienem. Nie chciałem cię obudzić. — Powiedziałem cicho.

— Nie szkodzi, nie przeszkadzało mi to. — Uśmiechnął się lekko.

Podniósł się, siadając na kanapie. Przetarł oczy i spojrzał na zegarek. Wyglądał uroczo, taki zaspany.

— Które godzina? — Zapytałem.

— Jest w pół do 8.00. Co zjadłbyś na śniadanie? Mogę zaproponować tosty, naleśniki albo kanapki.

— Dziękuję, ale ja już pójdę… powinienem wrócić do domu.

— Oj no, zajmie nam to pół godzinki, zjemy i cię odwiozę, w porządku? — Zapytał, uśmiechając się.

— Okej… — Mruknąłem zrezygnowany, nie chcąc odmawiać.

W końcu byłem mu wdzięczny. Mimo iż nie znam go długo, drugi raz mi pomógł.

Jakieś 20 minut później skończyliśmy jeść śniadanie, podczas którego rozmawialiśmy o różnych rzeczach.

Sam zdziwiłem się, że powiedziałem więcej niż parę słów.

Ubraliśmy buty i wsiedliśmy do samochodu bruneta, by ruszyć do mojego mieszkania.

Bawiłem się palcami całą drogę, próbując odgonić swoją uwagę od Doriana. Nie wychodziło mi to dobrze.

— Wiesz kiedy go wypuszczą? — Zapytałem niepewnie.

— Jak wytrzeźwieje, ale sądząc po jego zachowaniu, nie żałował alkoholu. Myślę, że po południu. — Odpowiedział brunet, zerkając na mnie.

Mruknąłem tylko pod nosem. Po 15 minutach byliśmy pod moim blokiem. Westchnąłem i odpiąłem pasy, wysiadając z pojazdu. Brunet zrobił to samo i już po chwili staliśmy pod drzwiami, a ja je otwierałem.

— Dziękuję, za wszystko. Naprawdę dużo mi pomogłeś. — Powiedziałem, unosząc kącik ust.

Spojrzałem w czekoladowe oczy bruneta, które odbijały iskierki światła.

— Nie masz za co dziękować. Mam nadzieję, że do zobaczenia? — Odparł, uśmiechając się ciepło i wyciągając do mnie rękę, prawdopodobnie na pożegnanie.

— Do zobaczenia. — Odpowiedziałem.

Po chwili zawahania objąłem bruneta, przytulając go. Zdziwił się, lecz również mnie objął. Czułem od niego ciepło i bezpieczeństwo. Nie chciałem go puszczać…

Pierwszy raz od dawna przytuliłem kogoś, kogo tak słabo znałem.

Po chwili odsunęliśmy się, a ja, lekko się uśmiechając, wszedłem do mieszkania, by zamknąć za sobą drzwi.

Odłożyłem telefon oraz klucze na szafkę i po zdjęciu butów wszedłem do salonu.

Westchnąłem, uświadamiając sobie, że nie posprzątałem wczoraj po drugim wybuchu Dorka.

Zebrałem się w sobie, odrzucając wspomnienia z wczorajszego wieczoru na bok i wziąłem się za ogarnianie.

Nie wiem ile rzeczy zostało zniszczone na naszych kłótniach, ale myślę, że dużo.

Gdy skończyłem i siedziałem na kanapie pijąc herbatę, zadzwonił mój telefon. Odebrałem go.

— Halo?

— Cześć, chciałem się dowiedzieć czy wszystko u ciebie dobrze misiu kolorowy… Poradziłeś sobie? — Usłyszałem głos Carbo.

— Tak jakby… Przepraszam, że musiałeś go słuchać… — Mruknąłem.

— Nie martw się o to, jak się czujesz? Pogadaliście już?

— Jeszcze nie, dalej śpi... — Skłamałem.

— Rozumiem. Mam nadzieję, że się pogodzicie. Trzymaj się misiu i w razie czego dzwoń, okej?

— Mhm, dziękuję, kocham cię, braciszku.

— Ja ciebie też, do zobaczenia i powiedzenia. — Odpowiedział i się rozłączył.

Westchnąłem cicho odkładając telefon.
Teraz zostało mi czekać na Lycha.

***

Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Wiedziałem, co to oznacza. Dorian wrócił. Przymknąłem oczy, oddychając głęboko.

— To ty?! — Warknął, podchodząc do mnie.

Zmarszczyłem brwi, nie będąc przekonanym, o co mu chodzi.

— Co ja? — Zapytałem cicho, kuląc się lekko na kanapie.

— Ty wezwałeś psy, prawda?! —  Warknął.

— Nikogo nie wezwałem, Dorian. Byłem w łazience bez telefonu. — Mruknąłem, patrząc mu w oczy, na potwierdzenie moich słów.

— Tak, jasne. I dziwnym trafem przyjechał pierdolony Montanha, do którego miałeś numer i ostatnio dzwoniłeś?!

— Dorek, naprawdę do nikogo nie dzwoniłem.

— Jeszcze, kurwa, kłamiesz! Chcesz się mnie pozbyć?! Wolisz jego? Nie pójdzie ci to tak łatwo! — Krzyknął, łapiąc mnie za rękę.

— Dorian, nic mnie z nim nie łączy. Nie chciałem się ciebie pozbyć. Wiesz że cię kocham. — Powiedziałem lekko przestraszony.

— Kłamiesz! Znowu robisz wszystko, by się ode mnie odciąć! Nie pozwolę na to! Rozumiesz?! Jesteś mój!

— Dorek, uspokój się! Nie jestem niczyją własnością!

— Jesteś, kurwa, mój! I nie zmieni tego jakiś jebany pies albo pierdolony zakshot! Nie pozwolę na to! — Krzyknął, podnosząc mnie gwałtownie z kanapy i trzymając za nadgarstki.

— Dorian... Puść mnie. — Warknąłem stanowczo.

— Nie! Nie będziesz mi mówił, co mam robić! Zakazuje ci się z nim spotykać, rozumiesz!

— Do kurwy nędzy, Dorian, ja cię z nim nie zdradzam! Uspokój się! — Teraz to ja uniosłem głos, próbując wyrwać nadgarstki z jego uścisku. — Robisz mi znowu sceny zazdrości! Nigdy nie dałem ci powodów, abyś uważał, że się z kimś spotykam!

Blondyn mnie pchnął tak, że zatoczyłem się do tyłu, jednak nie upadłem.

— Jesteś okropny! Myślisz tylko o sobie! Jak zwykle zawodzisz każdego! W końcu wszyscy wokół cię zostawią i zobaczysz, tylko ja zawsze będę obok. Wszyscy są z tobą z litości, rozumiesz?! — Wrzeszczał, z każdym słowem zbliżając się i mnie popychając.

W końcu moje ciało przyległo do ściany. Oparłem się o nią, chcąc zniknąć, wtopić się w nią. Stać się niewidzialnym.

— Nie mów tak… — Szepnąłem, zerkając na niego ze łzami w oczach.

— Prawda cię boli? — Uśmiechnął się szyderczo.

— Spierdalaj! Wypierdalaj! Odpierdol się ode mnie po prostu! Mam dość tego, kurwa, jak mnie traktujesz! Mam dość twojego zjebanego zachowania i ciągłego chlania! — Krzyczałem sfrustrowany.

Nie chciałem tego powiedzie, to po prostu samo wyszło. Emocje wybuchły, a ja nie potrafiłem temu zapobiec.

Wiedziałem, że za chwilę będę żałował swoich słów. Będę żałował że w ogóle się odezwałem podczas tej kłótni, a jeszcze bardziej tego, że żyje.

Gdy do mojego mózgu dotarło, co tak właściwie zrobiłem, stałem sparaliżowany, oddychając nierówno, patrząc na blondyna z przerażeniem.

Zanim chłopak zdecydował się cokolwiek zrobić, postanowiłem pierwszy raz w życiu uciec zamiast się poddać.

Ruszyłem szybkim krokiem w kierunku drzwi łazienki, chcąc się w niej zamknąć. Wyjście z mieszkania nic by mi nie dało. Nie miałbym do kogo pójść. Komu powiedzieć…

Zostałem sam. Wiecznie sam ze swoimi problemami. Sam z wkurwionym Dorianem..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top