13

Hejka misie kolorowe <3

Rozdział poprawiony przez Zyczliwy dziękuję za pomoc :3

Miłego dnia/ wieczoru wszystkim :D

Erwin pov

Obudziłem się z rana, rozglądając się za chłopakiem, ale nigdzie go nie było.

Przeciągnąłem się i usiadłem na łóżku, przecierając oczy. Zmarszczyłem brwi, wyczuwając coś w kieszeni bluzy.

Wyjąłem małą karteczkę z kieszeni i ją rozłożyłem, żeby przeczytać zawartość.

429416 – gdybyś czegoś potrzebował, napisz :)  ~ G. M.

Rozejrzałem się niespokojny o to, czy aby na pewno w pobliżu nie ma Doriana. Gdyby to zobaczył, pomyślałby, że coś mnie łączy z kapitanem.

Wyjąłem telefon i zauważyłem nieprzeczytanego SMSa od Doriana.

"Wyszedłem na spotkanie z Silnym, wrócę niedługo"

Wpisałem z kontaktach nowy numer podpisując go "Montanha". Mam nadzieję, że Dorian nagle nie postanowi mi przejrzeć telefonu.

Westchnąłem i zacząłem zastanawiać się, czy nie napisać do bruneta. Po paru minutach przełamałem się i wysłałem wiadomość

"Dzień dobry, z tej strony Erwin, chciałem podziękować za wczoraj”

Podniosłem się z łóżka, nie czekając na odpowiedź. Postanowiłem się trochę ogarnąć i coś porobić.

Gdy się ubrałem i usiadłem, by móc popijać zrobioną przeze mnie herbatę, dostałem wiadomość.

"Nie ma za co, mam nadzieję, że wszystko w porządku i że się wyspałeś :)"

Uśmiechnąłem się lekko na troskę brązowookiego.

"Tak, wyspałem się. Jeszcze raz dziękuję."

Usłyszałem przekręcanie zamka w drzwiach i gwałtownie zablokowałem telefon, by schować go do kieszeni.

— Cześć, wstałeś już? — Usłyszałem głos Doriana.

— Tak, jestem w kuchni. — Odpowiedziałem.

Po chwili w pomieszczeniu pojawił się blondyn. Podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek.

— Jezu, myślałem, że już nie wytrzymam dłużej z tym debilem. — Mruknął, mając zapewne na myśli Gebelsa.

Uśmiechnąłem się sztucznie i napiłem się herbaty.

— Tak właściwe, co zamierzasz dziś robić? — Zapytałem powoli.

Miałem nadzieję, że zamierza gdzieś wyjść, chciałem odpocząć lub spotkać się z Carbo lub Davidem.

— Dzisiaj przecież jest napad. — Zmarszczył brwi, patrząc na mnie. — Miałeś zaplanować ucieczkę.

Czas dla mnie zatrzymał się w miejscu. Totalnie o tym zapomniałem. Od dwóch tygodni chłopacy o tym mówili. Miałem ogarnąć im jakaś ucieczkę, aby zabezpieczyć pieniądze.

Moje oczy się rozszerzyły, a ja zaprzestałem swoich ruchów, patrząc przed siebie.

— Ja… — Zająknąłem się.

— Nie pierdol, że zapomniałeś? — Zapytał, patrząc na mnie z poważną miną.

Przymknąłem oczy i próbowałem uspokoić drżenie dłoni. Odstawiłem herbatę na blat i spojrzałem niepewnie na blondyna.

— Przepraszam, po prostu siedzieliśmy wczoraj tyle na komendzie, całkowicie wypadło mi to z głowy… ostatnio tyle się działo i po... — Chciałem dokończyć, ale mi przerwał.

— Kurwa! Wiedziałeś, jakie to ważne! Do niczego się nie nadajesz! Zadzwoń teraz do Carbonary i wytłumacz im że chuj z napadem, na który szykowaliśmy się tyle czasu! — Warknął.

— Przepraszam… — Mruknąłem opuszczając wzrok.

— Chuj mnie obchodzi twoje „przepraszam”! Co mi to da?! Jak zwykle nic nie potrafisz zrobić dobrze! — Krzyknął i walnął dłońmi o blat.

Wzdrygnąłem się, ale nie ruszyłem się z miejsca, patrząc na swoje dłonie. Miało być tak dobrze…

Blondyn wyciągnął swój telefon z kieszeni i zaczął gdzieś dzwonić. Po chwili zaczął rozmawiać z drugą osobą przez telefon, nie słuchałem zbytnio, bo byłem przestraszony i wkurwiony na samego siebie.

Otrząsnąłem się dopiero, gdy blondyn podał mi telefon. Przyłożyłem go do ucha, przełykając ślinę.

— Halo? — Mruknąłem cicho.

— To prawda? Zapomniałeś? — Usłyszałem poważny głos Carbonary.

— Ja... przepraszam, po prostu… —Mówiłem, ale chłopak mi przerwał.

— Nie kończ. Zapewne byłeś bardzo zajęty. — Mruknął, smutny. — Zawiodłeś mnie, Erwin. Dobrze wiesz, że to było coś ważnego dla nas. — Powiedział i się rozłączył.

Spod moich powiek wyleciała pierwsza łza. Odłożyłem telefon na stolik i spojrzałem na blondyna, który patrzył na mnie wkurwiony.

— Nie pokazuj mi się dzisiaj na oczy! —Warknął i wyszedł z pomieszczenia.

Kolejne łzy spłynęły po mojej twarzy. Byłem do niczego. Jak zwykle zjebałem.

Podniosłem się z krzesła i ruszyłem na korytarz. Założyłem buty i wziąłem klucze. Wyszedłem zapłakany, zamykając drzwi na klucz.

Ruszyłem w kierunku naszego magazynu. Chowałem tam czasem papierosy, a potrzebowałem ich teraz.

Po parunastu minutach byłem na miejscu i wszedłem do środka. Wziąłem z jednej z szafek papierosy i znalazłem tam też zapałki.

Usiadłem na ziemi, odpalając papierosa.
Jaki ja jestem zjebany. Jak zwykle muszę coś zepsuć. Do niczego się nie nadaję!

Warknąłem w geście frustracji i pociągnąłem za swoje włosy. Po chwili jednak zacząłem głośniej szlochać i oparłem głowę na kolanach, które podkuliłem i przycisnąłem do piersi.

Czemu ja zawsze muszę coś spierdolić?
Byłem roztrzęsiony, dlatego w emocjach wybrałem numer przyjaciela. Odebrał po paru sygnałach.

— Halo? — Warknął.

— Carbo posłuchaj, przepraszam ja…

— Erwin, nie chce mi się słuchać twoich tłumaczeń. Daj mi póki co spokój. Wiem, że nie zrobiłeś tego celowo, ale wiedziałeś, ile to dla mnie znaczy. —Powiedział.

— Wiem, nie chciałem, proszę Carbuś,.. — Mówiłem, szlochając.

Usłyszałem westchnięcie w słuchawce.

— Posłuchaj, mi jutro przejdzie. Jestem trochę zawiedziony. Ale potrzebuje ochłonąć. Zadzwonię jutro. — Powiedział i się rozłączył.

Zapowietrzyłem się płaczem. Krztusiłem się łzami. Ciągnąłem za włosy i paliłem papierosa za papierosem.

Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Czułem się jak gówno. Gdy tylko zauważyłem coś na półce, wpadłem na nieco chujowy pomysł…

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top