11
Hejka misie kolorowe :3
Rozdział poprawiony przez Zyczliwy dziękuję za pomoc <3
Miłego dnia kochani :D
Erwin pov
Siedziałem na krześle od dłuższego czasu. Moje ADHD już dawało o sobie znać, a szczególnie odpaliło się, gdy zacząłem się stresować tym, co będzie po powrocie do domu.
Ręce mi się trzęsły, a ja skubałem skórki od paznokci, co jakiś czas przeczesując nerwowo włosy.
Może jest jeszcze szansa? Może Dorian trafi do aresztu? Albo może zapomni?
Tak, napewno zapomni o sytuacji sprzed paru godzin.
A może ucieknę? Mam jeszcze na to szansę?
I co niby ze sobą zrobię? Kto mi uwierzy?
Ocknąłem się z zamyślenia, gdy zobaczyłem przed sobą ręce z jakimś papierowym zawiniątkiem i kubkiem.
Podniosłem głowę i zauważyłem znajome czekoladowe oczy. Lekko się zmieszałem, może trochę skuliłem.
— To tylko herbata i słodka bułka, bo pewnie jesteś głodny. Siedzisz tu od trzech godzin. — Właściciel tych oczu uśmiechnął się do mnie.
Zagryzłem wargę, zastanawiając się nad przyjęciem posiłku. W końcu, niepewnie, odebrałem jedzenie i napój od mężczyzny.
— Dziękuję… — Podziękowałem cicho.
Nieśmiało odwinąłem bułkę z papierka i wziąłem gryza. Kątem oka zauważyłem, że policjant usiadł jedno krzesło dalej, zachowując między nami dystans.
Siedzieliśmy w ciszy, którą przerywało jedynie szeleszczenie papierka oraz moje siorbanie herbaty. Osobiście słyszałem jeszcze swoje szybkie bicie serca oraz to, jak głośno przełykam jedzenie.
Mimo że byłem głodny, a mój żołądek potrzebował jedzenia, nie mogłem zbyt dużo w siebie wcisnąć z powodu nerwów.
Zmusiłem się do zjedzenia połowy bułki, a resztę zawinąłem w papier i położyłem na krześle między mną a brunetem. Herbatę wypiłem do końca, wyrzuciłem pusty papierowy kubek do śmieci.
— Nie jesteś już głodny? — Zapytał, marszcząc brwi.
— Mmm... nie, dziękuję. — Odpowiedziałem, naciągając niżej rękawy bluzy.
— Myślę, że powinieneś iść do domu. Nie zapowiada się na to, że szybko im zejdzie. Muszą przejrzeć dowody, wzywają adwokata. Potrwa to jeszcze kilka godzin.
Westchnąłem tylko i poprawiłem się na krześle. Wszystko mnie bolało od siedzenia na nim. Wiedziałem, że muszę jeszcze wytrzymać.
Przecież gdybym wrócił teraz do domu, to blondyn byłby jeszcze bardziej wkurwiony.
— Poczekam…
Zapowiada się ciężka noc…
***
Brunet posiedział ze mną jakiś czas, ale też musiał wracać w końcu do pracy. Obiecał, że przyjedzie niedługo i da mi znać, jak wygląda sytuacja.
Byłem padnięty i nie miałem już dłużej siły czekać. Zajmowałem sobie czas czytaniem gazety, która leżała na stoliczku. Gadałem z Carbo i wytłumaczyłem mu co się stało. Nawet z nudów liczyłem płytki na ścianach.
Moje ciało odmawiało mi już posłuszeństwa. Byłem zbyt zmęczony, aby funkcjonować.
Jednak wiedziałem, że muszę czekać.
Podpierałem głowę na ręce, próbując nie zasnąć. Pomimo moich usilnych prób opierania się temu uczuciu, moje powieki po prostu się zamykały.
— Erwin? — Usłyszałem obok siebie.
Gwałtownie otworzyłem zmęczone oczy i rozejrzałem się w poszukiwaniu osoby, która przerwała mi chęć zapadnięcia w sen.
Był to Montanha. Trzymał plik teczek i papierów w ręce.
— Hmm? — Zajęczałem, przecierając oczy.
— Chodź, położysz się u mnie w biurze. Jeśli nie chcesz iść do domu, to chociaż prześpisz się na kanapie. Krzesła nie są do tego odpowiednie. — Powiedział, wyciągając w moją stronę rękę.
Po raz kolejny się zawahałem. Pomyślałem o wszystkich za i przeciw. W końcu Dorian wymyśliłby z tego jakąś bezsensowną historyjkę. Ale i tak miałem przejebane, a takim sposobem mogłem się wyspać, albo chociaż zdrzemnąć.
Przełknąłem ślinę i przymknąłem oczy, by w końcu niepewnie złapać za jego rękę.
Była ciepła w porównaniu do mojej; duża oraz miękka.
Brunet uśmiechnął się ciepło i pociągnął mnie delikatnie za sobą, na piętro komendy.
Ruszyłem za nim, rozglądając się wokół siebie. W końcu doszliśmy do pokoju, prawdopodobnie jego gabinetu. Otworzył drzwi kluczem i wprowadził mnie do środka.
Wewnątrz znajdowało się spore biurko z masą papierów i teczek oraz segregatorów rozrzuconych na blacie.
Były tu też szafki z aktami i książkami. Przy ścianie stała beżowa kanapa. Wyglądała na wygodną, a na pewno bardziej od plastikowego krzesła.
Brunet puścił moją dłoń, przez co poczułem chłód. Odłożył papiery oraz klucze, kładąc je na biurku.
Podszedł do mnie i złapał mnie za rękę, po czym zaprowadził do kanapy. Ostrożnie się na niej położyłem, wtulając głowę w poduszkę.
Brunet parsknął śmiechem na moje zachowanie. Zamknąłem oczy czując się w miarę bezpiecznie.
Poczułem ciepło na sobie, uchyliłem powieki i zauważyłem koc, którym przykrył mnie mężczyzna.
— Dziękuję… — Wychrypiałem.
— Nie ma za co, odpocznij. Ja będę przy biurku uzupełniać papiery, więc w razie co, jestem obok.
Kiwnąłem lekko głową i owinąłem się szczelniej kocem.
Zmęczony, po chwili zasnąłem, słysząc tykanie zegarka i dźwięk długopisu sunącego po kartce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top