Those Who Stole Your Heart
"Bo wszelkie grzechy - są grzechami nieposłuszeństwa. Kiedy ów możny duch, gwiazda zaranna zła spadła z niebios - spadła w postaci buntownika." ~ "Portret Doriana Graya"
Lys z całych sił starał się nie zasnąć za kierownicą. Specjalnie zgłośnił radio, aby jakkolwiek otrzeźwiło jego zmysły.
Nie dało się ukryć, że chłopiec mało spał tej nocy - dręczyły go koszmary i niechciane wspomnienia. Kiedy obudził się o drugiej trzydzieści, nie odnalazł już ponownie spokoju w ramionach snu. Jak zwykle w takiej sytuacji przygotował zieloną herbatę, przytulił do siebie Premiera, który od razu zasnął w jego ramionach i starał się odciąć od rzeczywistości, wchodząc w świat starych książek i zapomnianych opowieści. Nic to jednak nie dało.
Myśli odbiegały zbyt daleko, słowa na przetartych kartkach nie miały sensu, a rzeczywistość zbyt boleśnie dawała o sobie znać. Zanim zdążył zauważyć, promienie słońca wkradły się przez okna do jego salonu, a Finn, leżący na puszystym dywanie zaczął się przeciągać, witając nowy dzień.
Teraz, gdy przemierzał Londyn w stronę domu swoich rodziców, przeklinał się w duchu, że nie potrafił wyrzucić niechcianych myśli z głowy i przespać się jeszcze przed wyjściem. Westchnął ciężko i nadepnął mocniej pedał gazu. Im szybciej przyjedzie, tym szybciej będzie mógł stamtąd wrócić. Gdy mijał wielki billboard z napisem "uśmiechnij się", jego telefon zaczął dzwonić.
- Gabriel - zaczął, lekko zachrypniętym głosem. Odchrząknął, próbując zebrać myśli. - Przyjadę dziś wieczorem do teatru, coś się stało?
- Dzień dobry, Lizzy. Mam nadzieję, że cię nie obudziłem? - przywitał się cicho starszy mężczyzna, a w tle słuchać było liczne, nieznajome głosy. - Wybacz, mam próbę, nie zajmę wiele czasu - powiedział, a po chwili Lys usłyszał ciche trzaśnięcie drzwiami. - Chciałem zapytać o Ethana, wszystko u niego w porządku? Jeszcze nie przyszedł, a bardzo liczyłem, że się zjawi. Myślisz, że go wystraszyłem? - spytał zaniepokojony. Lys przegryzł dolną wargę, zastanawiając się przez chwilę.
- Tak, wszystko dobrze - odparł, nie wiedząc czy ma rację. - Porozmawiam z nim i dam ci jeszcze znać, ale zapewniam, że w końcu przyjdzie. Przepraszam, że tyle to trwa.
- Ach, przestań! - zawołał mężczyzna. - Niech przyjdzie kiedy chce, po prostu bałem się, że może się rozmyślił... Bardzo bym chciał mieć go w swojej grupie - powiedział i dodał po chwili. - Ten chłopiec ma w sobie magię, Lizyy. Nie zgub go.
Blackwell uśmiechnął się pod nosem.
- Wiem, że ma - Lys skinął głową i skręcił w stronę budynku, który niegdyś był jego domem. - Porozmawiamy wieczorem, Gabriel. Wjeżdżam właśnie w paszczę lwa.
- Oho, w takim razie życzę powodzenia, Lizzy - powiedział rozbawiony Gabriel zanim się rozłączył.
Mimo że Lys czuł się lekko rozbudzony po tej rozmowie, znów dopadło go znużenie, gdy wyszedł z samochodu i spojrzał z niechęcią na ogromną posiadłość rodziców. Kiedy przekroczył próg salonu, jego matka od razu odłożyła laptop i podniosła się z kanapy.
- Lys - kobieta uśmiechnęła się szeroko i przytuliła mocno syna do piersi. - Nie mieliśmy jak porozmawiać w teatrze, ale pięknie sobie poradziłeś u Baltimore'a - pochwaliła go, ściskając lekko jego ramię. - Dzwonił dziś do nas i przesłał nam kopie dokumentów. Był tobą mile zaskoczony.
- Cudownie - mruknął Lys, niezbyt przejęty.
- Budowa zacznie się za mniej niż dwa tygodnie - kobieta ciągnęła dalej, widocznie podekscytowana tą myślą.
- Yhym - wymruczał tylko, ruszając do kuchni, aby nalać sobie kawy. - Po to mnie tu ściągnęłaś? Równie dobrze, mogłaś mi po prostu wysłać SMSa - powiedział i przetarł dłońmi zmęczone oczy.
- Może po prostu chciałam spędzić czas ze swoim synem? - odparła, na co Lys parsknął śmiechem.
- Przez całe życie jakoś ci na tym nie zależało - zauważył. - Och, chyba że uważasz dzieci za wkurzające, małe potworki, które należy odstawić na bok, ale jak już dorosną to można spróbować się z nimi dogadać - rzucił i wziął łyk kawy. - Może cię zaskoczę, ale nie na tym polega rodzicielstwo, nawet ja o tym wiem.
Pani Blackwell zacisnęła usta w wąską linię.
- Przepraszaliśmy cię za to wiele razy - kobieta nerwowo zaczęła bawić się obrączką.
- Może zrobiliście to za późno - odpowiedział, nie patrząc jej w oczy. Na moment zapadła niezręczna cisza, której Lys nie potrafił przerwać. Dopiero, gdy kończył dopijać swoją kawę usłyszał niepewny głos matki.
- Słyszałam, że znów widujesz się z Gabrielem - kobieta, przyglądała mu się z przestrachem. - Jeśli chodzi o niego i o teatr...
- Powinienem zobaczyć się z nim wcześniej - przerwał jej syn, czując że robi mu się gorąco. - Powinienem już wtedy, gdy potraktowaliście go jak śmiecia, po tym jak dziadek zmarł - ciągnął dalej. Na bladej twarzy kobiety wystąpiły błyszczące kropelki potu. - Powinienem był wtedy uciec i zostać z nim, ale cholera wie co byście mu wtedy zrobili - Lys odstawił kubek z hukiem, a jego chłodny głos, wchodził pod skórę jak zimowy mróz. - Powiedz mi co się stało z częścią pieniędzy teatru i Gabriela, które według testamentu dziadka miał otrzymać?
- Lys, błagam cię - matka odezwała się słabym głosem. Syn uciszył go głośnym prychnięciem.
- Gardzę wami wszystkimi - powiedział z obrzydzeniem w głosie.
- Dobrze wiesz, że nie mieliśmy na to wpływu! - krzyknęła kobieta. - Firma była na skraju, straciła właśnie założyciela, a twój ojciec i wujek robili to co musieli. Ratowali to na czym dziadkowi zależało najbardziej.
- Najbardziej kochał teatr i Gabriela - wtrącił Lys, niczego nie będąc tak pewnym jak właśnie tego. Matka zamarła w bezruchu z uchylonymi ustami. - Wszystko by za to oddał.
- Nie mam zamiaru się z tobą kłócić, Lys - kobieta pokręciła ze zmęczenia głową. - Chciałam żebyś przyjechał, ponieważ Mia wpadła na pomysł rodzinnego zjazdu - matka przewróciła oczami, jakby sama myśl o tym ją denerwowała. - Mary nie była zachwycona, ale jak zauważyła, że Seanowi spodobał się ten pomysł, od razu zarezerwowała pół hotelu na wybrzeżu - wiesz jaka jest ciotka.
- Naprawdę ktoś ma ochotę to zrobić? - brwi chłopca uniosły się wysoko. - Tak serio?
Kobieta westchnęła, wzruszając ramionami.
- Nie będę cię do tego zmuszała, Lys, ale Mii bardzo na tym zależy.
Chłopiec zastanowił się nad tym przez chwilę. Mia była jedyną normalną osobą w rodzinie. Zawsze uczynna, miła, kochana, ale także niezależna i odważna. Zamiast bogatego partnera, którego wybrali jej rodzice, wybrała człowieka, którego prawdziwie kochała, fotografa, który zawsze potrafił ukazać jej najlepszą stronę. Lys bardzo lubił kuzynkę i nie chciałby sprawić jej przykrości. Zresztą Sean sam by go tam zaciągnął, gdyby Lys stawiał jakieś opory.
- Nie wiem czy dam radę z wami wytrzymać - wyznał młody Blackwell. Na ustach kobiety zatańczył cień uśmiechu.
- Zawsze możesz ze sobą kogoś wziąć - zasugerowała, patrząc na niego znacząco. Lys westchnął, wkładając kubek do zmywarki. Wygląda na to, że szybko nie uda mu się uciec od rodziny.
***
Erstworth czekał już u stóp schodów prowadzących do kamienicy pomalowanej turkusową farbą. W przeciwieństwie do połatanych swetrów, które nosił na co dzień, tym razem zdecydował się wystąpić w skrojonym na miarę czarnym garniturze i błyszczących okularach w prawdziwie srebrnych oprawkach, które Ethan zwinął jakiemuś bogatemu studentowi medycyny zaledwie trzy tygodnie wcześniej.
- Cudo! – chłopiec klasnął w schowane w cienkich rękawiczkach dłonie z zachwytem. – Drogi wuju wyglądasz nad wyraz wytwornie. Szkoda, że w środku będą sami wyschnięci nudziarze, w przeciwnym razie na pewno udałoby ci się zdobyć względy jakiejś intrygującej damy.
Erstworth, który nigdy wcześniej nie myślał o kobietach, i który w dalszym ciągu nie miał zamiaru zawracać sobie nimi głowy, skrzywił się lekko, słysząc słowa swojego podopiecznego.
- Przestań gadać bzdury i zachowuj się przyzwoicie – napomniał go.
- Och, czyżbym kiedykolwiek śmiał postępować inaczej? – spytał szatyn z figlarnym uśmiechem, który dotarł do jego jasnych oczu. – Chodźmy zatem, przedstawienie bez nas się nie zacznie – złapał mężczyznę pod ramię. – Och, czeka nas szalenie interesujące popołudnie – dodał z nutką sarkazmu.
Mieszkanie było urządzone z przepychem, o którym dwójka gości mogła jedynie marzyć. Kamerdyner przywitał ich bez cienia emocji, po czym zaprowadził do gabinetu gospodarza. W środku był tylko jeden wyschnięty nudziarz, co niezwykle rozczarowało Ethana, który liczył na najmniejszy chociaż dreszcz emocji. Arthur Baltimore siedział na obfitym skórą fotelu, kartkując jakieś dokumenty jednak na widok Erstwortha i stojącego przy nim młodzieńca od razu schował je do szuflady, przekręcając klucz.
- Erstworth - skinął mu głową na powitanie, nie podnosząc się nawet ze swojego miejsca. Ethan bezceremonialnie zajął miejsce przed szerokim biurkiem, opierając łokcie na drewnianej powierzchni i rozglądając się po pomieszczeniu. Pozłacane ramy z jakimiś manuskryptami i wypchane trofea zajmowały ściany obitego zieloną tapetą biura, a wysokie okna przysłonięto czerwonymi draperiami. Chłopiec nie zwracał sobie głowy sprawianiem wrażenia osoby, która zwraca jakąkolwiek uwagę na słowa swoich towarzyszy.
- No więc o co tym razem tyle zamieszania? - spytał Erstworth. - Mam nadzieję, że oferta jest godna mojej uwagi. Czas to pieniądz, a fatygowanie się tutaj zajęło mi cały poranek.
- Optymizm jak zwykle wylewa się z ciebie, przyjacielu - Baltimore uśmiechnął się krzywo. - Trochę radości. Patrz jak świetnie się trzymasz jak na swoje lata.
- Tak, tak - Erstworth machnął lekceważąco ręką. - Darujmy sobie tą oklepaną grę wstępną. Powiedz już o czym chciałeś rozmawiać.
Arthur westchnął, jakby zirytowało go nastawienie drugiego mężczyzny, po czym wstał i ściągnął z jednego z regałów gruby segregator. Przez chwilę czegoś w nim szukał, zanim podał im plik ze zdjęciami. Ethan zerknął na nie przelotnie, zastanawiając się ile razy będą go jeszcze wysyłać z różnymi zadaniami zanim w końcu dadzą mu spokój. Odkąd Lys zabrał go teatru, nie było jeszcze dnia, w którym chłopiec byłby gotowy ponownie przekroczyć próg tamtego miejsca. Najpierw musiał skończyć interesy, które wiązały go z tym całym szemranym towarzystwem. Przeszłość tak łatwo go nie zostawi, jeśli nie zamknie za sobą tego rozdziału - Ethan wątpił, że Lysander potrafiłby to zrozumieć. Przestał się już rozglądać dookoła i skupił na powierzonym mu zadaniu, próbując wyrzucić z myśli pytania o to, co pomyślałby o nim przyjaciel, gdyby dowiedział się czym zajmuje swój czas zamiast być w teatrze.
***
- Papierosa? - znajomy głos sprawił, że Lys uniósł głowę, odrywając się od czytanej "I nie było już nikogo" Agathy Christie . Tuż obok niego, opierając się o stolik, stał jego przyjaciel, obracając w dłoni paczkę, która kilka chwil wcześniej spoczywała spokojnie w kieszeni Blackwella. Byli w położonej na przeciwko ulubionej księgarni Lysa kawiarni. Drewniane żyrandole kołysały się pod pomalowanym na butelkową zieleń sufitem, a na okrągłych, szklanych stolikach stały dumnie malowane wazony z bujnymi wiązankami. - Strasznie pretensjonalne - skomentował Ethan, kiwając głową w stronę siedzącego kawałek dalej mężczyzny w skrojonym na miarę garniturze, który pił kawę z filiżanki, przeglądając swoją gazetę koło namalowanej podobizny królowej Elżbiety zamkniętej w pozłacanej ramie. - Napiłbym się kawy, ale wolę karmić swoje uzależnienie w miejscach, które nie żądają sprzedania duszy za odrobinę kofeiny.
Lys roześmiał się na jego słowa i odłożył książkę na stolik.
- Mów co chcesz, ale uwielbiam to miejsce - powiedział, rozglądając się po pomieszczeniu. - Wygląda jak klub literacki, do którego mogliby chodzić najlepsi angielscy poeci. Poza tym już coś dla ciebie zamówiłem, spokojnie - chłopiec uśmiechnął się połowicznie. - To jak ci minął dzień?
Chłopiec westchnął teatralnie, opadając na wolne krzesło.
- Ciężko - wyznał. - Miałem dużo... pracy - skrzywił się lekko przy wyborze ostatniego słowa. - A twój? Jakieś nowe niezwykle nużące historie ze świata zamożnych nudziarzy? Może nowe romanse? Jeśli spodziewasz się dziecka, możesz nazwać berbecia po mnie.
- Ostatnio zawiązałem swoją pierwszą spółkę - powiedział Lys, wzruszając ramionami. - Ale to nie jest ważne - urwał na chwilę, gdy kelner przyniósł ich zamówienie. Dwie kawy i dwa kawałki czekoladowego ciasta. - Dzwonił Gabriel - oznajmił, gdy ponownie zostali sami. - Martwi się czy wszystko w porządku.
- Och - Ethan wsypał do szklanki z dziesięć łyżeczek cukru. - Tak, tak... Po prostu muszę coś skończyć zanim zacznę z nim pracować. Stare zobowiązania - wyjaśnił, opierając policzek na jednej dłoni i wpatrując się w napój. Jasne loki przytrzymywał mu nad czołem okulary w cienkich oprawkach. Wyglądał jak dziecko, które czekało aż dorośli skończą rozmawiać, żeby móc wrócić do domu. Kiedy wrócił spojrzeniem do Lysa, jego oczy rozświetliły się ponownie a na usta wrócił lekki uśmiech - nie sprawiał wrażenia kogoś, kto mógłby mieć wiele na sumieniu.
- W porządku - powiedział powoli Lys. - Po prostu wiedz, że możesz przyjść do niego w każdej chwili - dodał, uśmiechając się lekko do przyjaciela. - No dobrze, chciałem cię jeszcze o coś zapytać - zaczął, a jego policzki przybrały lekki odcień różu. - Nie musisz się zgadzać, to bardzo głupie, ale wolałbym mieć cię przy sobie - wyznał, zerkając na niego znad swojej filiżanki.
- O mój Boże - na twarzy Ethana odmalowało się przerażenie, kiedy przycisnął obie dłonie do serca. - Masz dla mnie pierścionek! - kilka osób przy sąsiednich stolikach odwróciło się w ich stronę, ale chłopiec zupełnie nie przejmował się ich uwagą.
- Słucham? - Lys zakrztusił się kawą i otworzył szeroko oczy. Przez chwilę patrzył na niego w osłupieniu. Rumieńce chłopca stały się jeszcze bardziej czerwone. - O mój Boże nie, nie mam!
Ethan wybuchnął śmiechem, odchylając głowę do tyłu.
- Czarujące - skomentował, kiedy odzyskał już oddech. - Twoja mina była cudowna. Nigdy jej nie zapomnę - uniósł do ust filiżankę z kawą, uśmiechając się jak Will Herondale - "niczym Lucyfer przed upadkiem z nieba."
- Nienawidzę cię - powiedział Lys, kręcąc głową, ale na jego ustach błąkał się nieśmiały uśmiech. - W każdym razie, chciałem zapytać czy chciałbyś pojechać ze mną na zjazd rodzinny - ostatnie słowa był dla niego tak absurdalne, że z trudem przeszły mu przez gardło. - Nie wytrzymam sam z moją rodziną - wyjaśnił, patrząc na niego błagalnie - a nie chcę też odmówić, bo organizuje je siostra Seana, jedyna normalna i dobra osoba w tej rodzinie, którą szanuję i nie chcę jej sprawić przykrości.
- Czyli mam znowu robić za twojego... Przypomnij mi kogo, skarbie... Przyjaciela? Kochanka? Chłopaka?
- Towarzysza! - powiedział Lys, uśmiechając się szeroko. - Proszę, Ethan, potrzebuję cię tam. Oni cię już znają i lubią, a ja nie chcę tam umrzeć - mówił dalej. - W piątek po zajęciach byśmy wyjechali, a w niedzielę wieczorem wrócilibyśmy do domu. Błagam powiedz, że nie masz planów.
Szatyn przyglądał się chwilę drugiemu chłopakowi, bawiąc się od niechcenia łyżeczką.
- Powiedzmy, że bym się zgodził - co bym z tego miał? - spytał, a kąciki jego ust uniosły się w figlarnym uśmiechu.
- Moją dozgonną i wieczną przyjaźń? - zasugerował Lys. - A także darmowy weekend w luksusowym hotelu z najlepszym jedzeniem i alkoholem - dodał, gdy zauważył, że to pierwsze niezbyt przekonuje przyjaciela.
- To ostatnie mnie przekonało. Nie odmówię darmowych procentów - zadecydował Ethan. - Teraz możesz się cieszyć, ale nie rzucaj mi się na szyję.
Lys roześmiał się szczęśliwie i spojrzał na niego z wdzięcznością.
- Dziękuję - powiedział. - To naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Ethan wywrócił oczami zanim zerknął w stronę siedzącej niedaleko pary, która wciąż przysłuchiwała się ich rozmowie.
- Powiedziałem tak - rzucił w ich stronę. - W końcu udało mi się podbić serce jakiegoś bogacza. Zostanę Kardashianką. No nic - wstał z miejsca, podchodząc do drugiego chłopaka. - Do następnego spotkania, ukochany - pożegnał się, unosząc jego twarz dwoma palcami. - Nie płacz, gdy twoje serce będzie krwawić z tęsknoty. Idę niańczyć dzieci. - powiedział, zanim zniknął za drzwiami kawiarni.
***
Droga nad morze dłużyła się niemiłosiernie. Ethan siedział w fotelu pasażera, przyglądając się rozłożonej przed sobą mapie i bawiąc się swoimi okularami przeciwsłonecznymi. Najwyższy guzik jego jasnej koszuli rozpiął się już kilka zakrętów wcześniej, odsłaniając lekko obsypane piegami obojczyki.
- Daleko jeszcze? - spytał po raz tysięczny, mimo, że teraz wypadała kolej rozłożonego na tylnym siedzeniu Seana, żeby zadać to pytanie.
- Przysięgam jeśli jeszcze raz któryś z was zada znowu to pytanie, to wywalę was obu z auta - zagroził Lys, pędząc przez autostradę. - I nie będzie mnie obchodziło czy jesteśmy pośrodku niczego.
- Już dobrze panie Marudo, za bardzo nas kochasz - powiedział Sean, przeglądając coś w telefonie. Na czole miał czerwoną bandamkę, dzięki której czarne kosmyki nie wchodziły mu do oczu. - A tak w ogóle to przed chwilą minęliśmy zjazd.
- Co? - Lys zerknął zaskoczony w lusterko. - Ethan włącz po prostu GPS w telefonie, nikt w tych czasach nie używa już mapy. Szatyn, który zaznaczył sobie wcześniej miejscowość pisakiem, posłał kierowcy zirytowane spojrzenie.
- Sam możesz sobie to zrobić skoro jesteś taki mądry - odparował, odkładając mapę, po czym sięgnął po swój telefon i zaczął grać w jedną z gier.
- Słodziaki - skomentował Sean, siadając w końcu na środkowym siedzeniu. - Często się tak sprzeczacie?
- Sean - Lys posłał mu w lusterku karcące spojrzenie. - Pragnę wam przypomnieć, że jeśli mi nie pomożecie będziemy jeździć tak do wieczora, a jestem przekonany, że nie tylko ja mam już dość tej podróży - powiedział, a w jego głosie można było usłyszeć nutę irytacji.
Ethan pokazał mu w odpowiedzi bardzo ładny gest zanim włączył w końcu GPS, postanawiając, że będzie śmiertelnie obrażony dopóki nie dojadą na miejsce.
- Myślisz, że z nim da się inaczej? - spytał Seana, zaplatając ręce na piersi. - Jest pieprzoną, rozpieszczoną księżniczką.
- I nadętym kretynem - dodał Sean, opierając łokcie o zagłówki Lysa i Ethana. - Nie wiem czy da się go odczarować szczerze mówiąc. Można zginąć, próbując - odparł, starając się poprawić bandamkę.
- Znowu pomylił zakręt - zauważył szatyn zrezygnowanym tonem, po czym wyłączył muzykę.
***
Mimo, że postać Hamleta pozostaje niezmiennie w cieniu literackiej fikcji ma w sobie coś z nieskończoności dzieła sztuki. Hamlet jest prawdziwy - ale nie jeden. Otóż tyle jest Hamletów ile jest smutków.
Kilku Hamletów znajdowało się w pokoju. Co prawda nie szukali zemsty za zabicie ojca, ale nosili w sobie ciężar porównywalny z tragedią duńskiego księcia. Trzeba im także przyznać, że odgrywali swoje role znacznie lepiej - bez cienia szaleństwa ukrytego w oczach, z beztroskim uśmiechem błąkającym się na ustach. Będąc w centrum wydarzeń, bezbłędnie odgrywali swoje role, nie dając po sobie poznać co skrywają ich maski.
Znajome i nieznajome twarze przewijały się przed nimi, pojawiały się i znikały jak wyśmienicie przygotowani aktorzy. Jeden Hamlet o jasnych włosach i kolorowych tęczówkach wiedział, że tak właśnie jest. Ciasno zawiązany krawat - jedynie element stroju, kolejny kieliszek wina - tylko następny rekwizyt, krzywy uśmiech - wstęp do nowej sceny.
Chłopiec, który istotnie mógłby zostać księciem westchnął cicho, mając nadzieję, że nikt z widzów nie dostrzeże jego wyjścia z roli. Po chwili wziął głęboki oddech, wyprostował plecy i odszukał wzrokiem kogoś z kim mógłby dzielić swój ciężki los.
Stojący kawałek dalej Ethan nie miał pojęcia kiedy dokładnie ilość alkoholu w jego żyłach dostała etykietkę "oby świat zapomniał o mojej kompromitacji następnego dnia", ale był już prawie pewny, że moment ten należał do przeszłości. Wszystko nagle wydawało mu się takie proste - niezwykle stresujące rozmowy z państwem Blackwell zaczęły płynąć gładko i spokojnie, ciekawe historie same opuszczały jego umysł kładąc mu się na ustach, a ludzie słuchali go z zainteresowaniem. Wszyscy zdawali się wyglądać przyjaźniej - nawet wiecznie nachmurzona ciotka Mary.
- Czy jak powtórzy się jej imię trzy razy, to pojawi się znienacka za czyimiś plecami? - spytał cicho, przyglądając się jej z zainteresowaniem. Zdążył już podejść do Lysa i zapleść mu ramiona na szyi, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Zbyt duża ilość kieliszków wina i słaba głowa sprawiały, że niezbyt obchodziło go to, co zobaczą inni.
Lys roześmiał się na słowa Ethana i odchylił lekko głowę do tyłu, licząc że nikt nie zauważy jego rumianych policzków.
- Może lepiej nie próbuj, bo jeszcze się sprawdzi - odpowiedział, obejmując chłopca niepewnie w pasie. - Nie mam ochoty słuchać i widywać jej więcej niż muszę. Ethan uśmiechnął się, przytulając się do niego. Zielone oczy błyszczały beztroską radością, kiedy zdecydował się spytać ciotkę Mary co myśli o jego podejrzeniach.
- Tobie już starczy - odparł Lys, wyciągając z jego ręki kieliszek z alkoholem. - Zaprowadzę go do pokoju - dodał, gdy ciotka otwierała usta, aby odpowiedzieć. Blackwell pociągnął Ethana za ramię, prowadząc go w stronę schodów. - Naprawdę za dużo wypiłeś - stwierdził rozbawiony.
- Czemu? - spytał chłopiec, wpatrując się w niego niewinnym spojrzeniem. - Chciałem tylko nawiązać konwersacje - usprawiedliwił się, wpatrując się w piętrzące się przed nim stopnie. - To nie wygląda jak sposób przemieszczania się, który lubię najbardziej - skomentował.
Jasnowłosy pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Jesteś niemożliwy - powiedział, nie przestając się uśmiechać. - Zachciało ci się być dzisiaj księżniczką? - zapytał Lys i zaplótł ręce na piersi.
- Pokonałem jednego - pochwalił się Ethan, wchodząc na pierwszy schodek.
- Czyli z pewnością dasz radę z następnymi dziesięcioma - Lys ziewnął i przeciągnął się. - Świetnie ci idzie, próbuj dalej, poczekam.
- Będąc wampirem masz czas, ja nie mam go aż tak dużo - zauważył szatyn, wdrapując się niechętnie na górę. Kiedy w końcu udało im się dotrzeć do sypialni, chłopiec rozejrzał się po przestronnym pomieszczeniu, wydając z siebie pełne rezygnacji westchnienie. - Mieli spać w jednej sypialni i były tam dwa łóżka - wymamrotał zawiedziony. - Szkoda, że niektórzy oglądają za mało komedii romantycznych.
Blackwell roześmiał się, rozbawiony rozczarowaniem drugiego chłopca.
- Idę się bawić pianą - oznajmił Ethan, ściągając z oparcia fotela puchaty ręcznik. - Nie usychaj z tęsknoty - wysłał mu na pożegnanie całusa, znikając za drzwiami łazienki. Minęło ponad pół godziny zanim chłopiec wrócił do sypialni. - Mogłem się tam utopić, a ty nawet nie sprawdziłeś - skrzywił się rozczarowany, klękając przy swojej torbie, żeby znaleźć piżamę.
Leżący na łóżku Lys, zerknął na niego leniwie znad książki, którą właśnie czytał.
- Ale jesteś cały i zdrowy - zauważył. Po chwili podniósł się z łóżka, zabrał swoje rzeczy i ruszył w stronę łazienki. - Zajmiesz sobie jakoś czas, kiedy mnie nie będzie? - zapytał przy drzwiach.
- Och tak... - zamyślił się chłopiec, zerkając w stronę bagażu Lysa. Kiedy tylko jasnowłosy zniknął za drzwiami, Ethan usiadł obok jego walizki i zaczął przerzucać schowane w niej rzeczy. Gdy pięć minut później szatyn wdreptał do łazienki, miał na sobie kilka rozmiarów za duży t-shirt i szare dresy z podwiniętymi nogawkami. - W przeciwieństwie do ciebie mam serce i postanowiłem zobaczyć co robisz - uśmiechnął się, siadając na skraju wanny i nie zważając na szok, który odmalował się na twarzy drugiego chłopca.
-Ethan do cholery! - zawołał Lys, próbując rozpaczliwie zakryć się jak najbardziej pianą. Na jego twarzy pojawiły się czerwone wypieki. - Co ty wyprawiasz? - warknął zdenerwowany.
Szatyn roześmiał się, przechylając na bok głowę i przyglądając mu się z zainteresowaniem.
- Jako dobry przyjaciel sprawdzam czy wszystko w porządku - wyjaśnił, nabierając dłonią trochę piany i nakładając mu ją na głowę. - Pięknie.
Lys skrzywił się nieznacznie i zmroził go wzrokiem.
- Już sprawdziłeś, żyję, teraz możesz już iść - powiedział, ale chłopiec jakby nie miał zbytnio ochoty go słuchać. - To bardzo niegrzeczne z twojej strony, wiesz? I jak mam się teraz umyć?
- Cóż, nigdy nie byłem grzecznym dzieckiem - zauważył Ethan. - Gdyby było inaczej, nie miałbyś o mnie pojęcia. Poza tym czy ja ci w czymś przeszkadzam? Staram się tylko dotrzymać ci towarzystwa. Czy nie po to tu przyjechałem?
- Ale nie w łazience! - zauważył Lys. - Aż kilku minut nie możesz beze mnie wytrzymać? Wyjdź stąd, muszę się umyć i zaraz wrócę, dobrze?
Szatyn pokiwał niechętnie głową, zanim posłusznie spełnił jego polecenie, wracając do sypialni.
Nogawki spodni były dla niego zdecydowanie za długie, więc podwinął je niedbale, po czym podniósł się z podłogi, przyglądając się rozrzuconym dookoła torby Lysa ubraniom. Oparte o boczną ściankę szafy lustro pokazało mu postać z błyszczącymi od nadmiaru alkoholu oczami i bałaganem potarganych włosów, który nie był ani oryginalnie kasztanowy, ani błyszczący złotem, ani nawet brązem, z którym mógłby prezentować chociaż trochę bardziej elegancko. Masa piegów, przeciętny wzrost, za duży pognieciony t-shirt i spodnie - komplet krzyczący o tym, że chłopiec prawdopodobnie napadł na szafę starszego brata. Figlarny błysk w tęczówkach przygasł trochę, kiedy Ethan uświadomił sobie nie po raz pierwszy, że nie było w nim nic co mogłoby się komukolwiek spodobać. Zrezygnowany obejrzał się w stronę zamkniętych drzwi do łazienki. Lys na pewno nie miał takich problemów - z jego urodą i korzeniami mógł bez trudu rozkochać w sobie kogo tylko by miał ochotę. Gdyby tylko miał przyjemniejszy charakter i nie odstraszał swoją optymistyczną, przyjazną naturą każdego w promieniu dziesięciu kilometrów - Ethan uśmiechnął się lekko na tę myśl, zauważając leżącą wśród zrobionego przez niego bałaganu paczkę papierosów. Mimo jego starań Lys wciąż był daleko od rzucenia palenia. Szatyn podniósł paczkę, obracając ją dłuższą chwilę w dłoniach - miał zamiar wcelować nią do kosza na śmieci, jednak po chwili rozmyślił się i skierował z nią w stronę balkonu. Przez uchylone szklane drzwi wpływało do środka rześkie, nocne powietrze. Ethan odgarnął przezroczyste zasłony i wyszedł na zewnątrz, zapalając jednego papierosa. Kiedy uniósł głowę przywitał go widok czystego nieba z pełnym księżycem. Idealnie - pomyślał, zastanawiając się nad błyszczącymi gwiazdami, dużym ogrodem z fontannami i hotelem z całym jego przepychem - życie niektórych ludzi przypominało film z przygotowanym wcześniej scenariuszem i starannie dobraną scenografią. Ethan nie mógł zdecydować czy to coś, czego mógłby im zazdrościć czy może raczej współczuć. Odgrywanie stworzonych przez innych roli w złotych klatkach musiało wyglądać kusząco tylko jeśli stało się na zewnątrz.
Gdy chłopiec uniósł papierosa do ust, jego tymczasowy współlokator otwierał właśnie szklane drzwi.
- Czemu nasz pokój wygląda, jakby przeszło po nim tornado? - spytał Lys, wycierając ręcznikiem mokre włosy. - I dlaczego wszystkie moje rzeczy leżą na podłodze, a... - urwał nagle, zauważając, co Ethan trzyma między palcami. - Czy ty palisz moje papierosy? Czekaj, czy to moje ubrania? - dodał, lustrując go powoli wzrokiem.
Szatyn spuścił wzrok na swój t-shirt, wzruszając niedbale ramionami.
- Moja piżama była na dnie torby, przeszkadza ci to? - spojrzał na niego bez cienia wyrzutów sumienia, po czym uniósł do warg papierosa. Szarym dym uniósł się nad jego głową kiedy oparł się plecami o barierkę. - Na pewno zabrałeś więcej niż jedną. Zresztą prędzej sam mógłbyś spać bez niczego niż ja, miałbyś koszmary - dodał, odchylając głowę do tyłu. - Ani jedna gwiazda jeszcze nie spadła, a chciałem prosić by ten szajs smakował chociaż trochę lepiej - pomachał lekko, trzymanym między palcami papierosem.
- Nie chciałbyś widzieć mnie nago - Lys skrzywił się i przerzucił sobie mokry ręcznik przez szyję. - A ty po prostu nie jesteś przyzwyczajony do palenia - odparł, wyciągając dłoń po paczkę fajek. - Od kiedy dziecko zaczęło palić? Ostatnim razem prawie się przez nie udusiłeś - zauważył lekko rozbawiony. - Jesteś masochistą?
- Chyba każdy kto spędza z tobą czas z własnej woli, nim jest - zauważył, wyrzucając paczkę za balustradę. Lys przeklął pod nosem, rzucając się w jego stronę z nadzieją, że jeszcze uda mu się je złapać.
- Ty... - zaczął, starając się znaleźć odpowiednie słowa. Po chwili jednak dał sobie spokój I pokręcił z dezaprobatą głową. - Bez komentarza, bez komentarza po prostu - powiedział w końcu, ukrywając twarz w dłoniach. - Oddaj mi to teraz - wskazał palcem na jedyną uratowaną sztukę, która tkwiła właśnie między wargami chłopca.
Szatyn roześmiał się, spoglądając na niego figlarnie.
- Przekonaj mnie - rzucił, wypuszczając dym w jego stronę. Z dołu dotarły do nich stłumione śmiechy i rozpływające się w dzielącej balkon od ogrodu odległości rozmowy. Lys zacisnął mocno usta w wąską linię i zmroził drugiego chłopca wzrokiem.
- Co byś chciał w zamian? - zapytał, zaplatając ręce na piersi.
Ethan przytrzymał papierosa dłużej przy ustach, mrużąc oczy lekko.
- Wartość wszystkiego, co można kupić wyznacza to jak bardzo ktoś tego pragnie, a widzę, że bardzo ci na tym zależy. Widzisz co uzależnienie robi z ludźmi? Teraz mogę zażyczyć sobie czegokolwiek tylko zechcę.
- Zawsze mogę się nie zgodzić - odpowiedział Lys, przesuwając po nim spojrzeniem, jakby chciał go zanalizować. - Poza tym czyż nie wszyscy jesteśmy od czegoś uzależnieni? Ty na pewno też masz swoje pokusy.
Szatyn odwzajemnił spojrzenie, wpatrując się o chwilę za długo w jego różnokolorowe tęczówki, po czym spuścił wzrok na jego usta. Kiedy po raz kolejny zaciągnął się dymem, jego policzki oblał lekki rumieniec.
- Szkoda, że wszystkie uzależnienia nas niszczą - zauważył, podchodzą do drugiego chłopca. - Jedno pytanie - oznajmił, obracając papierosa w palcach i przyglądając się jak dym owiewa twarz Lysa. Gdyby nie mieszający mu w głowie alkohol, na pewno nie odważyłby się stanąć tak blisko. - Przyprowadziłeś mnie tutaj tylko po to, żeby mieć święty spokój od kazań rodziców na temat braku życia towarzyskiego?
Lys zamarł na moment, błądząc wzrokiem po wszystkim tylko nie po twarzy drugiego chłopca.
- Jesteśmy przyjaciółmi - wzruszył ramionami, a policzki srebrnowłosego przybrały delikatnie czerwony kolor. - Bardzo cię lubię i.... i lubię z tobą spędzać czas - dodał, po czym podrapał się niezręcznie po karku. - Nie chcę żebyś myślał, że cię wykorzystuję, by zamknąć usta moim rodzicom. Jesteś dla mnie ważniejszy niż oni - spojrzał Ethanowi w oczy, chcąc udowodnić wagę swych słów.
W odpowiedzi szatyn położył mu jedną dłoń na ramieniu.
- W porządku - skinął lekko głową, unosząc papierosa do jego ust.
Lys mrugnął kilka razy zaskoczony.
- Czym sobie na niego zasłużyłem? - spytał rozbawiony. Niepewnie przykrył dłoń Ethana swoją, na co chłopiec musnął wolnymi palcami jego kark zanim poczuł na twarzy dym i przymknął oczy, wciąż wpatrując się w jego usta.
Starszy chłopiec był świadomy dotyku drugiego chłopca aż za dobrze. Palce muskające jego szyję, smukła dłoń szatyna, pod jego dłonią. Poczuł jak dreszcz przechodzi mu po kręgosłupie, a ręce mimowolnie zaczynają drżeć.
- Jesteś pijany - wyszeptał stłumionym głosem, ponownie wypuszczając dym z płuc.
Zielone oczy Ethana otworzyły się szerzej, a zamglone spojrzenie odzyskało nieco ostrości, kiedy chłopiec starał się wrócić na ziemię.
- Tylko trochę - odpowiedział cicho, opierając dłoń płasko na jego piersi. Lys czuł, jak jego serce przyspiesza pod wpływem dotyku Ethana. Blackwell wyrzucił resztę papierosa na balkonowe kafelki i nieśmiało owinął ramię wokół talii szatyna.
- Robi się chłodno - zauważył cicho, jeżdżąc powoli spojrzeniem po jego twarzy. Ethan, któremu krew szumiała w uszach, spojrzał na niego roztargnionym wzrokiem, nie rozumiejąc o co chodzi. Niepewnie oparł wolną dłoń na jego szyi, zbyt oczarowany tym, że może stać tak blisko drugiego chłopca, by zwracać uwagę na cokolwiek innego.
Lekki uśmiech pojawił się na twarzy Lysa, zanim objął Ethana drugim ramieniem i uniósł go delikatnie do góry, by wnieść go bezpiecznie do ciepłego pokoju, w którym bałagan niestety sam się nie posprzątał. Chłopiec roześmiał się zaskoczony, oplatając nogami jego talie i zaplatając ręce na jego szyi. Lys pomyślał, że za chwilę roztopi się z nadmiaru słodyczy.
- Zmęczony? - spytał łagodnie, odgarniając mu kosmyki z oczu. Ethan pokręcił głową, chowając twarz w jego szyi.
- Jest pełnia - zauważył cicho. - Jeśli naprawdę jesteś wampirem to nie będę się bronić.
Lys przez krótką chwilę zapomniał, jak się oddycha.
- Ethan... - zaczął zachrypniętym głosem, opierając chłopca plecami o ścianę przy łóżku. Szatyn poczuł jak serce zaczyna galopować w jego piersi. Zaskoczony rozchylił lekko wargi, wpatrując się w Lysa dużymi, niewinnymi oczami, ciekawy tego jak rozwinie się sytuacja. Blackwell zlustrował jego twarz skupionym spojrzeniem, próbując znaleźć choć niewielki dowód sprzeciwu bądź zawahania. Widząc jednak tylko ufność i ciekawość w jego oczach, powoli pochylił się, przybliżając twarz do jego szyi. Nie wiedział co wyprawia, nigdy tego nie wiedział, gdy znajdował się w pobliżu tego chłopca, który sprawiał, że logiczne rzeczy przestawały mieć sens, a uczucia dominowały nad jego chłodnym rozsądkiem. Delikatnie, jakby z obawą dotknął ustami skóry na jego szyi, a gdy Ethan nie zaprotestował, niczym wampir zacisnął na niej zęby i pociągnął jego skórę w swoją stronę. Chłopiec westchnął cicho, zamykając oczy i odchylając głowę lekko do tyłu. Gdyby nie przytrzymujące go ręce Lysa, osunąłby się pewnie na ziemię. Kiedy po dłuższej chwili jasnowłosy odsunął się, żeby spojrzeć na niego z góry, chłopiec oblał się ciemnym rumieńcem, unosząc nieśmiało głowę. Lys równie zaczerwieniony spoglądał na niego z szeroko otwartymi oczami i szokiem wymalowanym na twarzy. Po sekundzie jego wzrok złagodniał, a usta wygięły się w lekkim uśmiechu.
- Wydaje mi się, że nie będziesz musiał się przed niczym bronić - powiedział cicho, kładąc go delikatnie na łóżku i przykrywając ciasno kołdrą. - Słodkich snów, Ethan - dodał, gdy jego usta dotknęły czoła drugiego chłopca, składając na nim lekki pocałunek. Ledwo jednak położył się na drugim łóżku, poczuł jak materac ugina się pod ciężarem szatyna, który uklęknął na brzegu, przecierając piąstkami oczy.
- Mogę? - chłopiec wskazał na wolne miejsce obok niego, chcąc się upewnić czy to w porządku.
- Jasne - odpowiedział Lys, odkrywając kołdrę, na co chłopiec położył się obok niego, układając nieśmiało głowę na dużej poduszce.
Z uchylonego okna dobiegały do nich głosy z dworu, na którym wciąż bawiła się rodzina Blackwellów, śmiejąc się, śpiewając i rozmawiając, lecz nawet doniosły głos Seana nie przeszkodził dwójce chłopców znaleźć spokoju i bezpieczeństwa w swoich ramionach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top