Paper Phoenixes, Icy Hearts
Targ cudów. Ethan kręcił się po jarmarku świątecznym, który jak co roku mieścił się na jednym z głównych placów. Parapety i dachy otaczających go kamienic ozdabiał biały puch - taki sam jak na rękawiczkach chłopaka, który właśnie kradł chwile, ukrywając je w swoich wspomnieniach. Śmiech jakiegoś dziecka, które jeden ze sprzedawców rozbawił drewnianym pajacykiem, ciepłe, złote światło migających lampek na drzewku, przy którym dwie nastolatki potrącały się ramionami, pokazując sobie z zachwytem kolejne budki oraz dwójka chłopców sprzeczająca się na niby o wełniane rękawiczki. Wyższy z nich zauważył spojrzenie Ethana i uśmiechnął się do niego. Szatyn odzwajemnił uśmiech, pamiętając te ciemne tęczówki z zajęć w Akademii sztuki. Już dawno nie widział go w bajkowej scenerii tutejszej uczelni, jednak czasami widywał go na ulicach stolicy, nierzadko z tym dzieciakiem o najbardziej niebieskich tęczówkach jakie namalowała natura. Och tak, targ cudów. Kawałek dalej w jednej z budek młoda kobieta sprzedawała ciasteczka z wróżbami. W czerwonym płaszczu przypominała Ethanowi Disney'owską Bellę. Jakże magiczne były takie momenty, kiedy na krótką chwilę życie chłopaka znowu nabierało tego czarodziejskiego klimatu i jakże smutny był fakt, że jego spacer niedługo skończy się w samochodzie jakiegoś zadufanego w sobie, rozpieszczonego arystokraty. Co za koszmar... Pierce rozejrzał się dookoła, upewniając się, że nie widzi żadnego pojazdu, na który wydano pół banku. Nie bez powodu wybrał na miejsce spotkania właśnie ten targ. Wieczorami kręciło się tutaj tyle ludzi, że ktoś musiałby zauważyć, gdyby już na starcie coś poszło nie tak.
Lys zatrzymał się swoim czarnym kabrioletem w jednym z ciemniejszych zaułków. Co za idiotyczny pomysł umawiać się w jednym z najbardziej zatłoczonych miejsc w Londynie? - pomyślał. Czy ten dzieciak myśli, że miło stoi się w kilometrowych korkach i słucha się uciążliwego trąbienia kierowców? Chłopak z trudem powstrzymywał się od przeklinania na głos. Nawet nie dotarli do domu jego rodziców, a on już ma ochotę się zastrzelić.
Wyszedł z samochodu, głośno trzaskając drzwiami. Wygładził poły płaszcza i wyszedł zza rogu budynku, przy którym zaparkował. Od razu oślepiło go tysiąc kolorowych, migających światełek i przytłoczył tłum ludzi, przepychający się do straganów i budek, by nacieszyć oko prześlicznymi ozdobami. W powietrzu unosił się słodka woń pierniczków wymieszana z zapachem grzanego wina, który drażnił jego nos.
Oddychaj, to tylko jeden wieczór, pomyślał. Jeden wieczór i będzie miał to z głowy.
Zaczął wypatrywać tej irytującej twarzy Ethana. Ze złością stwierdził, że każda twarz w tym tłumie wywołuje w nim frustrację.
- Czekasz na kogoś - usłyszał nagle głos zielonookiego złodzieja, który jak zwykle pojawił się znienacka. Pierce stał kawałek dalej, kręcąc swoim szalikiem i przyglądając się Lysowi badawczym spojrzeniem. Jak zwykle w ukochanym brązowym płaszczu i z potarganymi włosami, przerzucił przez jedno ramię skórzaną torbę, którą poprawiał co jakiś czas, żeby nie spadła na pokryty śniegiem chodnik.
Chłopak zlustrował go wzrokiem, dokładnie mu się przyglądając, po czym pokiwał z aprobatą głową.
- Dobrze, że już jesteś. Musimy się pospieszyć. Przez dwadzieścia minut musiałem stać w korku - burknął z kwaśną miną i odwrócił się, by odejść w stronę samochodu.
- Serio? - Ethan uniósł ręce. - Wybrałem najbardziej zatłoczone miejsce w mieście, a ty i tak zaparkowałeś w jakimś ślepym zaułku!
- Skoro jesteś taki mądry, to może wskaż mi proszę wolne miejsce do zaparkowania - warknął Lys, siadając za kierownicą.
- Och, jak miło - skomentował drugi chłopak, niechętnie żegnając się z bezpieczną obecnością tłumu i wkraczając na teren wroga. Przez chwilę mierzył jeszcze pojazd krytycznym spojrzeniem, po czym zajrzał do środka, żeby sprawdzić czy ktoś zajmuje tylne siedzenia. Musiał minąć dłuższy moment, zanim zajął miejsce pasażera, rzucając swoją torbę na jedno z miejsc w drugim rzędzie. - Widzę, że Grinch ma dzisiaj niezwykle dobry humor - skonstatował, zamykając drzwi samochodu. - Wesołych świąt, tak w ogóle.
- One nigdy nie są wesołe - skomentował z sarkastycznym uśmiechem. - Ale przynajmniej będzie ciekawie - zdjął z kierownicy jedną rękę by włączyć odtwarzacz i po chwili ich podróży towarzyszyły dźwięki najnowszej płyty the 1975. - Kilka podstawowych faktów, które jako mój najlepszy przyjaciel powinieneś znać - zaczął, budząc silnik. - Moi rodzice nazywają się Artemis i Vivienne i mają firmę zajmującą się nieruchomościami. Ciocia Mary siostra mojej mamy będzie się do ciebie lepić, ale nie zgadzaj się gdy zaproponuje ci kieliszek wina, bo nie puści cię już do końca kolacji. Mój kuzyn Sean będzie się wymądrzał i wywyższał, to dupek, więc nie zwracaj na niego zbytnio uwagi, jasne? Reszta rodziny prawdopodobnie będzie cię ignorować, bo będą zajmować się tylko swoim ego, więc nie poczuj się urażony. To powinno wystarczyć. Mam coś powtórzyć? Zapamiętałeś wszystko? - zerknął na niego ukradkiem. Starał się ignorować dłonie, które zaczęły robić się mokre od potu.
- Aha - mruknął Ethan, przeglądając płyty Lysa. - Ani jednego świątecznego krążka, ja dziękuję - pokręcił z dezaprobatą głową, po czym zaczął przełączać stacje w radiu, dopóki nie trafił na przebój Stevensa. - Tak lepiej - uśmiechnął się, zadowolony. - Jak ci się podoba, Grinch?
- Ooo nie - zaprotestował i ponownie włączył płytę. - Nie ma mowy, żadnych świątecznych jęków w moim samochodzie. Tu obowiązują pewne zasady.
- Och, co za stypa - Pierce ponownie włączył znaną piosenkę, nucąc melodię pod nosem. Snow is fallin' all around me. Children playin', having fun. It's the season, love and understandin'. Merry Christmas everyone!
Lys zacisnął usta w wąską linię i wzmocnił uścisk na kierownicy. Co ten dzieciak sobie wyobraża? Bez słowa nacisnął guzik na odtwarzaczu. Melodia znów się zmieniła... She said that I, I should have liked it. I told her "I only use it sometimes...
- Ja będę walczył do ostatniej kropli krwi - oświadczył Ethan z powagą, po czym ponownie włączył gwiazdkowy hit.
Jeszcze wieczór się dobrze nie zaczął, a Lys już miał go dość. Chciał krzyczeć i wyładować swoją frustrację, ale nie mógł. Tylko kilka godzin. To tylko chwila i szybko przeminie. Lys nabrał głośno powietrza i skupił się na drodze, starając się ignorować znienawidzone dźwięki świątecznej piosenki.
- Robisz wszystko żeby wyprowadzić mnie z równowagi? Tylko wiesz jak przesadzisz, to mogę spowodować wypadek, w którym zginiemy oboje - powiedział, nie patrząc na swojego towarzysza podróży.
- O matko - westchnął szatyn, przełączając z powrotem na piosenkę the 1975. Czy naprawdę ten bogaty dzieciak musiał roztaczać dookoła siebie tak nieprzyjemną aurę? - Proszę bardzo. Zadowolony? - spytał opierając głowę na jednej ręce i wpatrując się w drogę przed nimi. - Daleko jeszcze? I dlaczego jesteś w tak wyjątkowo podłym nastroju? Jeśli zawsze się tak zachowujesz, to nic dziwnego, że nikt nie chciał spędzić z tobą gwiazdki.
- Chcę mieć już to wszystko za sobą - westchnął. Jedną ręką przeczesał jasne kosmyki opadające mu na oczy. - Przepraszam - mruknął ledwo słyszalnie. - Po prostu się denerwuję. Możesz włączyć ten swój świąteczny bełkot. Jakoś przeżyję. Ale nie przyzwyczajaj się, następnym razem to się nie powtórzy.
- Następnym razem? - spytał drugi chłopak, włączając Merry Christmas Everyone. - Och, masz na myśli drogę powrotną - odpowiedział sam na swoje pytanie.
- Brawo Watsonie, szybko się uczysz - zadrwił, przybierając swój firmowy arogancki uśmiech. - Będziemy za piętnaście minut jeśli nie będzie dużego ruchu. To spory kawałek od centrum.
- Cudownie - mruknął Ethan zachwycony. - Czy oni lubią zadawać dużo pytań? A tak w ogóle to co to jest? Willa? Pałac? Biały dom? Kim oni właściwie są?
Lys zaśmiał się gorzko.
- Moi rodzice próbują sprawiać wrażenie cudownej rodzinki, dobroczynnej, towarzyskiej, tylko ja im niweczę plany. Na pewno będą cię wypytywać o naszą przyjaźń, studia, przyszłość i inne bzdury. Dasz sobie radę. Nasz dom? Cóż jest ogromny, ma wysokie okna i witraże... Dom jak dom - wzruszył ramionami, nie widząc w tym nic wyjątkowego.
- Ach, witraże - pokiwał głową szatyn. - Strasznie niewygodnie się je czyści. Często żałuję, że nie zdecydowałem się na normalne szyby w mieszkaniu.
- Nabijasz się ze mnie? - zmarszczył brwi i spojrzał na niego kątem oka.
- Brawo Watsonie, szybko się uczysz - uśmiechnął się Ethan. - Będę tak czarujący, że pokochają mnie bardziej od ciebie.
- To nie byłoby dla mnie zaskoczenie - odparł z ponurym rozbawieniem. - Ale wiesz, jeśli pokochają cię tak bardzo, to trudniej im będzie później wyjaśnić, czemu już nas nie odwiedzisz.
- To już będzie twój problem - stwierdził Pierce, odwracając się w jego stronę.
Lys westchnął ponownie, nie siląc się już nawet na jakąkolwiek odpowiedź. Wyjeżdżali właśnie z tej najbardziej zaludnionej części miasta i przemieszczali się w stronę pojedynczych domów i willi bogato przystrojonych światełkami i figurami świętego Mikołaja i reniferów. Lysowi przywodziło to na myśl świąteczną wioskę, w której każdy dom konkuruje z sąsiadami, kto najobficiej udekoruje swój kawałek ziemi.
Ethan podziwiał z zainteresowaniem widok za szybami z dziecięcym entuzjazmem w zielonych oczach.
- Myślałem, że ludziom chce się tracić tyle kasy na oświetlenie tylko jeśli reżyser im każe - powiedział. - Jakim cudem możesz nienawidzić świąt, jeśli wychowałeś się tutaj?
- Z zewnątrz to ładnie wygląda prawda? - zerknął na złote łańcuchy i ogromne sanie Mikołaja na podwórku państwa Mansonów. - Ale w środku - prychnął pogardliwie - w środku jest tylko zepsucie i egoizm. Wszyscy martwią się tylko o swój interes i nie wahają się iść do celu nawet kosztem innych.
- Zobacz; pasujesz idealnie - powiedział Ethan, ale możliwe, że zabrzmiało to bardziej jak - jak wszędzie.
Lys zacisnął mocno szczękę powstrzymując się od zgryźliwego komentarza. Skręcił w kolejną uliczkę i po paru minutach zatrzymał się pod domem. Nadeszła ta chwila. Przedstawienie czas zacząć.
Pierce wysiadł z samochodu, starając się nie robić oczu równie wielkich jak stojąca przed nim budowla. Śnieg zachrzęścił pod podeszwami jego lakierowanych butów, kiedy niepewnie odwrócił się w stronę domu jego szantażysty. Do tego momentu był przekonany, że kiedy upewni się co do szczerości chłopaka w kwestii tej dziwacznej przysługi, wówczas poczuje się nieco lepiej. Tymczasem stres zamiast podziękować mu za towarzystwo i łaskawie sobie pójść, nieoczekiwanie zaczął rosnąć.
Nie zauważył nawet jak Lys podszedł do niego od tyłu.
- I jak ci się podoba? - zapytał patrząc na budynek przed nimi. - Nic specjalnego, nie?
Szatyn obejrzał się na niego przez ramię, starając się zrozumieć czy to był sarkazm.
- Wcale - odpowiedział. - Macie tutaj akwarium z delfinami? Lubię delfiny. Moi rodzice mieli tylko takie z meduzami, a one nie są tak przyjazne no wiesz - uniósł głowę, podziwiając piętrzącą się przed nimi budowle. Wysoka budowla, która z pewnością pamiętała wcześniejsze wieki, odcinała się znacząco od innych budowli na ulicy, głównie ze względu na swój wiek. Pomalowana na biało, z wysokimi oknami z ostrołukami, pięknymi wspornikami sklepiennymi pokrymi śnieżnym puchem i kolumnami w kształcie rzeźb budziła podziw nawet w oczach ludzi odpornych na magię architektury. Ethan, który nigdy nie był odporny na żaden rodzaj sztuki otworzył szerzej usta, nie kryjąc zachwytu. - Właściwie to jest w porządku nawet bez delfinów - stwierdził. - Hej, zauważyłeś analogię do disney'owskiej "Pięknej i Bestii"? Nie mam na myśli wyglądu twojego domu, ale ogólny zarys historii i no wiesz, moja uroda, brak twojej, znikające przedmioty i szantażyści. Och i biedni bohaterowie wykazując się godną podziwu odwagą i poświęceniem - dodał, odgarniając teatralnym ruchem opadające na twarz kosmyki.
- Rozczaruję cię, ale nie wyglądasz jak księżniczka - zmierzył go krytycznym spojrzeniem i westchnął. - Jeżeli już się napatrzyłeś to czy możemy już wejść? Nie będę marznąć, bo głupi dzieciak zachwyca się domem - przewrócił oczami i nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę drzwi wejściowych.
Szatyn zrobił nadąsaną minę, przez chwilę mając ochotę kłócić się o to, że Lys zachowuje się jakby był ze starszego pokolenia i traktuje go z wyższością, podczas gdy Ethan jest przecież nad wyraz dojrzały. W końcu postanowił jednak dać sobie spokój i ociągając się, poszedł śladami drugiego chłopaka.
Na wejściu powitały ich głośne rozmowy i świąteczna muzyka w tle. Dom był zapełniony ludźmi; ciocia Mary z mężem rozprawiali o czymś z rodzicami Lysa przy palącym się murowanym kominku. Emily specjalnie przystroiła go świerkowymi gałązkami, więc w powietrzu unosił się przyjemny zapach lasu. Sean razem z partnerką, Mią i jej osobą towarzyszącą siedzieli na kanapie śmiejąc się z czegoś głośno. Babcie poprawiały co chwilę dekorację znajdujące się na stole, a najmłodsze dzieci bawiły się na podłodze drewnianymi dziadkami do orzechów, które ukradli spod wielkiej, przystrojonej na srebrno choinki. W pobliżu wejścia stał brat jego ojca, który rozmawiał przez telefon przyciszonym głosem, z tego co Lys zrozumiał mówił z kimś o najnowszych notowaniach na giełdzie.
Lys wziął głęboki wdech marząc aby to jak najszybciej się skończyło.
- Lys! Och jak dobrze, że już jesteście, Emily zaraz poda kolację - zawołała matka ciągnąc męża w ich stronę. - Widzę, że kogoś przyprowadziłeś, wspaniale - kobieta z trudem powstrzymywała ekscytację. Oczy jej błyszczały, a na twarzy rozkwitł szeroki uśmiech, którego nie potrafiła powstrzymać. - Vivienne Blackwell, a to mój mąż Artemis. Bardzo nam miło gościć cię dzisiaj u nas - wyciągnęła rękę w stronę szatyna, patrząc na niego z radością.
Ethan podał jej rękę, obdarowując ją jednym ze swoich najładniejszych uśmiechów i z doświadczeniem ukrywając zjadający go od środka stres. To tylko kolejne przedstawienie, a ten dom to scena. Wszyscy grają, on nie jest jedyną osobą, która musi się z tym zmierzyć.
- Ethan Pierce - przedstawił się. - Mi również niezwykle miło państwa poznać. Lys wiele mi o państwu opowiadał. Dekoracje na zewnątrz robią naprawdę niesamowite wrażenie. Dom wygląda jak wyrwany ze świątecznego filmu.
- Zawsze staramy się przygotować do tego okresu jak najlepiej - odpowiedział mężczyzna, obejmując swoją żoną ramieniem. Lys dyskretnie przewrócił oczami. - Proszę, wejdź, zostawcie w szafie kurtki i chodźcie przywitać się z resztą.
Lys naprawdę nie chciał tu być. Po zdjęciu płaszczy pociągnął Ethana za rękaw i poprowadził go do pokoju dziennego.
- Nieźle zaczynasz - szepnął do niego niezauważalnie.
- O co ci chodzi? - zapytał drugi chłopak, wyrywając się z jego uścisku. - To ty jesteś żałosny - dodał cicho. - Zaczynam wątpić w to, że naprawdę nikt nie miał czasu tutaj przyjść. Prawdopodobnie nikt nie miał ochoty słuchać twojego narzekania w święta, wiesz? - spytał, ściszając głos jeszcze trochę, tak, żeby tylko Lys mógł zrozumieć jego słowa.
Chłopak zacisnął mocno zęby ale nic nie powiedział.
- Jak długo się znacie Ethan? Gdzie się poznaliście? Nasz syn nie zdradza nam zbyt dużo faktów ze swojego życia - odezwała się Vivienne.
Zielone oczy rozjaśniły się w ułamku sekundy, a na twarz powrócił przyjazny wyraz, kiedy odwrócił się w stronę matki swojego szantażysty.
- Domyślam się, on jest strasznie zamknięty w sobie - odpowiedział chłopak, udając troskę. - Znamy się z uczelni. Studiuję ekonomię, podobnie jak państwa syn. Prawdę mówiąc, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, nie sądziłem, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić, ale potem... - zerknął przelotnie na swojego towarzysza, mając nadzieję, że widok Lysa powstrzyma go przed tym co miał zamiar powiedzieć - właściwie to... Na uczelni mijaliśmy się w tłumie, wiadomo jak wygląda studenckie życie - wszyscy są w ciągłym biegu, a jeśli chodzi o imprezy... No cóż... Lys nie pojawia się na nich za często, żeby nie powiedzieć, że wcale. Aż pewnego dnia utknęliśmy razem w centrum handlowym, kilka miesięcy temu. Była awaria prądu, a my byliśmy w księgarni - wiadomo automatycznie rozsuwane drzwi. Bardzo źle reaguje na takie sytuacje i dostałem ataku paniki, to Lys mnie wtedy uspokoił. Zaczęliśmy rozmawiać i... Tak jakoś wyszło. To zabawne jakie zrządzenia losy czasami łączą ludzi, prawda? - Ethan uśmiechnął się do Lysa, telepatycznia próbując mu przekazać, że mogło być o wiele gorzej i żeby dziękował mu za taką wersję tej historii.
- Zadziwiające - stwierdziła kobieta i spojrzała z dumą na syna. - Lys nigdy nikogo nie przyprowadzał, zawsze stronił od ludzi. Bardzo się cieszę, że ma ciebie, na pewno jesteś jego dużym wsparciem - położyła dłoń na ramieniu Ethana i uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Też studiujesz ekonomię, tak? Co zamierzasz robić po studiach? - zapytał z zainteresowaniem mężczyzna.
- Zastanawiałem się nad startem w roli specjalisty do spraw logistyki czy analityka finansowego w firmie mojego wuja. Brat mojego ojca prowadzi firmę marketingową zajmującą się urządzeniami elektronicznymi i żywi nadzieję, że w przyszłości będę pomagał mu prowadzić interesy. Na początku jednak będę musiał sprawdzić się na różnych stanowiskach, wiadomo. Chce żebym zdobył doświadczenie - odpowiedział Pierce bez chwili wahania. Jeśli Lys wystraszył się, że na tym pytaniu Ethan mógłby się wywrócić, to teraz mógł odetchnąć z ulgą.
- No proszę, ambitnie - Artemis pokiwał głową, wyglądał na zadowolonego z takiej odpowiedzi. - Bierz przykład z przyjaciela, Lys.
- Lys ma chłopaka! - zawołała najmłodsza kuzynka Lysa, która podbiegła do nich z drewnianym dziadkiem do orzechów. Patrzyła na Ethana z nieukrytym zafascynowaniem. Sześciolatka wystawiła w jego stronę ręcznie ozdabianą figurkę. - Pobawisz się ze mną?
- Nancy, teraz nie pora na takie rzeczy - mruknęła ciotka Mary z kieliszkiem wina w ręce. - Zostaw gości w spokoju i nie przeszkadzaj - burknęła, a szczerbaty uśmiech dziewczynki zbladł. Mała z opuszczoną głową wróciła na poprzednie miejsce.
- Ach te rodzinne święta. Zawsze pełne miłości - zadrwił Lys, zaplatając ręce na piersi.
- Lys przedstaw Ethana innym, damy wam znać gdy kolacja będzie gotowa - kobieta ostatni raz posłała szatynowi życzliwy uśmiech i oddaliła się razem z mężem w stronę kuchni.
Pierce z rozczarowaniem powiódł wzrokiem do miejsca, w którym siedziała dziewczynka. Zabawa drewnianymi figurkami z pewnością byłaby ciekawsza niż to co go zapewne czekało. Niech żyje ekonomia i durne, nudne rozmowy dorosłych! Ileż on musiał się nasłuchać tych bzdur na ostatnich wykładach, na których pojawił się ostatnio, przygotowując się do roli wspaniałego, rozsądnego przyjaciela tego bogatego, rozpieszczonego dupka.
- Jesteś pewien, że miałeś przyprowadzić przyjaciela, nie dziewczynę? - spytał, rozglądając się po zgromadzonych w pomieszczeniu osobach.
Lys ziewnął znudzony, nie silił się nawet na zasłonięcie ust ręką.
- A co za różnica? Ważne, żeby rodzice dali mi spokój - westchnął. - Dobrze sobie poradziłeś z moim ojcem - pochwalił go i podniósł dwa kieliszki wina, stojące na szklanym stoliku. Podał jeden Ethanowi. - Przez chwilę się obawiałem, że nie będziesz wiedział co odpowiedzieć. Po raz kolejny mnie zaskoczyłeś. Skąd wiedziałeś o tym wszystkim?
Szatyn przyjął proponowane mu naczynie, z trudem powstrzymując się przed wywróceniem oczami.
- Przez jaką chwilę? Odpowiedziałem od razu - zauważył. - Poza tym dobrze przygotowuję się do roli.
Chłopak pokiwał głową jakby ta odpowiedź mu wystarczyła. Otworzył usta by zacząć nowy temat, gdy ktoś odezwał się tuż za nimi.
- Lysander, dawno się nie widzieliśmy - Sean rozłożył ręce i przyciągnął Lysa do mocnego uścisku. Srebrnowłosy skrzywił się automatycznie i napiął wszystkie mięśnie.
Niech on mnie do cholery puści. Sean, jakby czytał mu w myślach, wypuścił go z objęć z szerokim uśmiechem. Lys z nonszalancją wygładził swoją marynarkę.
- Sean - skinął głową. - Niezmiernie miło cię widzieć - przybrał na twarz sztuczny uśmiech i wskazał dłonią na szatyna, który stał obok. - Mój przyjaciel, Ethan.
- Witaj, dobrze wiedzieć, że Lys w końcu kogoś sobie znalazł - uścisnął rękę złodzieja, mocno nią potrząsając. - To Nicole, moja narzeczona - objął dziewczynę w talii i podprowadził ją do towarzystwa.
- Lys, dużo o tobie słyszałam. Cieszę się, że mogę cię w końcu poznać - po tych słowach odwróciła się w stroną Ethana. - Słyszałam jak Lys cię przedstawia. Jak długo jesteście razem?
- Nie jesteśmy razem - wtrącił srebrnowłosy trochę zbyt szybko i zbyt ostro.
Ethan również miał ochotę zaprzeczyć, ale widząc reakcję Lysa, złośliwy chochlik w jego głowie kazał mu położyć dłoń na ramieniu towarzysza.
- Przepraszam za mojego przyjaciela. Ostatnio oglądaliśmy Grincha i Lys postanowił wziąć przykład. Jego nastrój wygląda tak odkąd wstał z łóżka - ostatnia uwaga, rzucona nieprzypadkowo wywołała radosny taniec chochlika. - Nicole, prawda? - upewnił się. - A ty jesteś jego kuzynem - zwrócił się Seana. - Wyglądacie razem naprawdę uroczo.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego szeroko i oparła głowę na ramieniu ukochanego.
- Jesteś bardzo miły, to aż dziwne, że przyjaźnisz się z Lysem - rzucił z rozbawieniem Sean. - Jak ci się udało kogoś takiego znaleźć, Lys?
- Widocznie miałem ogromne szczęście - wycedził przez zaciśnięte zęby z najbardziej sztucznym uśmiechem, na jaki było go stać. Nie mógł się skupić przez dłoń Ethana, która nadal spoczywała na jego ramieniu. - Nie wiem czym sobie zasłużyłem, na takiego człowieka w moim życiu.
- Najlepsze rzeczy pojawiają się w najmniej oczekiwanym momencie - stwierdziła Nicole, owijając ramiona wokół szyi swojego narzeczonego. - Tak było ze stypendium Seana, pochwal się im, misiaczku...
- Kolacja gotowa! - Lys nigdy nie był tak wdzięczny swojej matce jak w tej chwili. Nie miał najmniejszej ochoty słuchać o karierze Seana ani wysłuchiwać słodkiego głosu Nicole, który drażnił go od samego początku. Złapał Ethana za nadgarstek i bez słowa poprowadził go w stronę jadalni.
Wigilijny stół rodziny Blackwellów co roku uginał się pod ciężarem wytrawnych potraw. Czternaście osób zasiadło do wiekowego, wykonanego z ciemnego drewna stołu. Dekoracje były skąpe z powodu licznych potraw, które z trudem mieściły się na stole. Srebrna zastawa była wypolerowana na błysk, a porcelanowe naczynia tak delikatne i kruche, że trzeba było uważać by pod żądnym pozorem ich nie zniszczyć. Lys wskazał Ethanowi miejsce przy krańcu stołu i sam zajął miejsce obok niego.
Szatyn z rozjaśnionymi oczami nachylił się do swojego towarzysza, chcąc sprawiać wrażenie osoby, która zachwyca się zastawą.
- Nie musisz ciągać mnie wszędzie jak zwierzątko na smyczy - powiedział cichym, przesłodzonym tonem. - Przestań.
- Wybacz - mruknął, nie patrząc mu w oczy. - Gdy się denerwuję wolę mieć wszystko pod kontrolą - odparł, wycierając spocone dłonie o spodnie.
Ethan zmrużył oczy, żeby już po chwili znowu otworzyć je szerzej na widok witraży które rozciągały się na ścianie przed nimi. Wysokie i mieniące się odcieniami srebra i jasnego błękitu idealnie pasowały wraz z białymi ścianami i śnieżnymi kafelkami na podłodze w jadalni do obrazu lodowego zamku. Chłopiec był tak zauroczony, że na chwilę odciął się od reszty towarzystwa, zapominając jaki był powód jego wizyty w tym miejscu.
- Ej, pada śnieg - zauważył nagle z dziecięcym entuzjazem, odwracając się z powrotem do Lysa.
Chłopak spojrzał na witraże, które obserwował szatyn. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, akurat tym, którego Ethan nie mógł zauważyć. Ignorując tę uwagę, trącił towarzysza ramieniem.
- Spróbuj pieczonego indyka - szepnął Ethanowi do ucha. - Przysięgam, że nigdy nie jadłeś lepszego - powiedział, po czym wrócił do nakładania sobie posiłku. Wszyscy obecni zaczęli już świąteczną kolację. Towarzyszyła im radosna atmosfera i te przeklęte piosenki. Starsi siedzieli na początku stołu, pogrążeni w rozmowie. Sean właśnie opowiadał jakąś zabawną anegdotkę, na którą młodsze pokolenie zareagowało śmiechem. Jedynie Nancy, siedząca na brzegu stołu nieopodal Ethana, podpierała głowę na rękach i wpatrywała się z grymasem w swój talerz. Szatyn zignorował radę drugiego chłopaka i nałożył na talerz trochę sałatki, zerkając w stronę dziewczynki.
- Jak się nazywa twój dziadek do orzechów? - spytał, próbując jakoś zainicjować rozmowę. - Tylko nie mów, że Dziadek do orzechów, bo spotkałem naprawdę sporo takich, którzy się tak nazywali - wszyscy tak samo. Naprawdę ciężko ich potem rozróżnić.
Nancy spojrzała na niego zdziwiona. Po chwili na jej usteczkach pojawił się szeroki uśmiech.
- Ma na imię Albus bo ma długą, białą brodę jak ten wysoki pan z filmu o magii - wyciągnęła figurkę przed siebie, aby pokazać ją Ethanowi, ale potrąciła przy tym kryształową szklankę, która spadła z hukiem na podłogę.
- Nancy! Co ja ci mówiłam? Żadnych zabawek przy stole, zobacz co narobiłaś - ciotka Mary uniosła się gwałtownie ze swojego krzesła. - Weź swój talerz i idź do pokoju w tej chwili. Nie zasługujesz na żadne prezenty, a tym bardziej na siedzenie z nami przy stole.
- Och, dajże spokój - odezwał się niespodziewanie Lys. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. - Dziecku spadła szklanka, masakra czy to początek Apokalipsy? Wszyscy zginiemy? Zamknij swoją śmierdzącą fermentacją winogron gębę, siadaj i pozwól swojej córce choć raz mieć normalne święta.
Rodzice patrzyli na Lysa z niedowierzaniem. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Chłopak jedynie oparł się na swoim krześle i powrócił do spożywania posiłku. Ciotka Mary mierzyła Lysa lodowatym spojrzeniem, ale nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Vivienne zawołała Emily, która posłusznie posprzątała rozbite naczynie.
Ethan zerknął na drugiego chłopaka bez cienia emocji na twarzy. Po raz pierwszy złe nastawienie Grincha do otaczającego go świata na coś się przydało. Następnie Pierce odwrócił się do dziewczynki, uśmiechając się lekko.
- Dumbledore, też go uwielbiam - podniósł figurkę z kałuży z sokiem i wytarł ją w jedną z serwetek. - Jest najlepszy - oddał go Nancy. - I na pewno musi być bardzo mądry i mieć za sobą dużo przygód. Czy twój Albus ma swój zamek? - spytał, pozbywając się plamy na stole, zanim Emily zdążyła się za to zabrać.
- Dziękuję, sir - gosposia uśmiechnęła się do Ethana.
- Albus nie ma zamku - wtrąciła Nancy niepewnie, zestresowana reakcją matki. - Ale ma dużo książek. Lubisz czytać?
- Bardzo - zapewnił ją chłopak. - Szczególnie te o Albusie i magii. Nauczyłem się z nich jak czarować, chcesz zobaczyć? - spytał, sięgając po kolejną serwetkę.
Szare oczy dziewczynki zabłysły z ekscytacji.
- Tak!
Ethan zaczął zwinnie składać serwetkę jedno zgięcie po drugim i kolejne, następne i następne. Już po kilu minutach, podczas których ignorował rozmowy dorosłych i swój talerz, w rękach chłopaka zamiast chusteczki spoczywał mityczny feniks, piękne dzieło origami, którego tworzenie podczas ostatnich lat chłopak opanował niemalże do perfekcji.
- Proszę - podał go Nancy. - Będzie miał przyjaciela.
Dziewczynka patrzyła na feniksa z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc przestać się zachwycać nowym ptaszkiem. Po chwili rzuciła się szatynowi na szyję, przez co niemalże zrzuciła resztę zastawy ze stołu.
- Dziękuję! Jak ożenisz się z Lysem to będziesz moją ciocią? Mam nadzieję, że tak, bo nikt nie jest tutaj tak fajny jak ty - puściła go i usiadła na ziemi z magicznym dziadkiem do orzechów i papierowym feniksem.
Ethan roześmiał się, przyglądając się jak Nancy bawi się swoimi zabawkami, zamknięta w swoim dziecięcym świecie. Był szczęśliwy, że udało mu się poprawić humor dziecka, które podobnie do niego było skazane na to sztywne towarzystwo. Tworzenie sojuszy wydawało mu się dość słusznym posunięciem. Minęła dłuższa chwila, zanim z rezygnacją wrócił do swojej sałatki, bawiąc się widelcem i przyglądając się siedzącej przy stole rodzinie. Co jakiś czas jego myśli odbiegały w stronę Emily. Ciekawe czy nie miała innych planów na ten wigilijny wieczór... W końcu ze znudzenia kopnął lekko sąsiednie krzesło, chcąc zwrócić na siebie uwagę drugiego chłopaka.
- Powiedz mi coś ciekawego - powiedział, przyglądając mu się z zainteresowaniem.
Lys zerknął na niego unosząc jedną brew.
- Co masz na myśli?
- Mia, czym zajmuje się twój partner? - Usłyszeli donośny głos babci i odwrócili głowy w jej stronę.
Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie, łapiąc blondyna za rękę.
- Arthur jest artystą, babciu - odpowiedziała dumnie. - Studiuje fotografię i jest najlepszy w fotografiach artystycznych.
- Bezsensowny zawód - mruknęła Mary, sięgając po sos. - I po co to komu? Są ważniejsze rzeczy niż sztuka. Jesteśmy bardzo zawiedzeni twoim wyborem, Mia. Spójrz na towarzysza Lysa, on to zrobi karierę...
Mia zbladła i spuściła wzrok. Jej chłopak wyglądał tak jakby powstrzymywał się od kąśliwej uwagi.
- Powstrzymaj mnie, bo zaraz znowu jej wygarnę - wyszeptał Lys do Ethana, zaciskając dłonie tak mocno, że pobielały mu knykcie.
- Towarzysz Lysa - zaczął Pierce głośno - kocha sztukę i niezwykle sobie ceni ludzi, którzy potrafią ją tworzyć. Marketing, finanse, prowadzenie firm i tak dalej to wszytko bardzo potrzebne, zgadzam się, ale to wszytko nie czyni świata piękniejszym. Sztuka to potrafi. Naprawdę współczuję osobom, które nie potrafią docenić magii jakie ze sobą niesie - mówiąc to, zerknął w stronę Mary, mrużąc zielone oczy, w których nagle pojawił się lód. - Naprawdę wiele tracą - dodał. - A ludziom, którzy się nią zajmują, należy się podziw i szacunek za to, że mają taki wkład w naszą kulturę - dokończył, wpatrując się w Mię i jej partnera.
Kuzynka Lysa i jej chłopak uśmiechnęli się do niego z wdzięcznością. Lys obrócił głowę w stronę towarzysza. Obserwował go bacznie z niepowstrzymaną ciekawością i respektem. Uniósł w jego stronę kieliszek w geście toastu.
- Oby tak dalej dzieciaku - uniósł oba kąciki ust, a jego oczy zabłysły tajemniczo.
- Ethan ma rację - poparła go Vivienne. - Świat bez sztuki byłby okropnym miejscem.
Ciotka Mary wymamrotała coś jeszcze niewyraźnie i zamilkła już do końca kolacji.
***
Śnieg wciąż ozdabiał świat za oknami, kiedy rodzina Blackwellów zgromadziła się w salonie. Dzieci zdążyły już rozpakować prezenty, więc teraz po podłodze walały się wstążki i kolorowy papier do pakowania podarunków. Ethan opierał się o parapet, przyglądając się Nancy, która próbowała powtórzyć czarodziejską sztuczkę z feniksem za pomocą jednej z serwetek zabranych z jadalni, niezbyt zainteresowana prezentem od rodziców. Wcześniej kilka razy pokazał dziewczynce jak powinna zginać papier, jednak zbyt wielka ilość kroków skutecznie utrudniała małej odtworzenie magicznego stworzenia. Lys od kilku minut rozmawiał z kuzynem i z jego narzeczoną, przez co Ethanowi zaczęło się już trochę nudzić. Kiedy Nancy odesłano na górę, żeby położyła się spać, chłopak podszedł do swojego szantażysty, łapiąc go za ramię.
- Przepraszam, ale muszę go wam na chwilę zabrać. Mogę? - spytał.
- Och jasne, i tak mieliśmy iść już do pokojów - odparł Sean pogodnie. Złapał Nicole za rękę, zanim jednak oddalili się w stronę schodów, chłopak nachylił się do obu chłopców. - Dobrej nocy, tylko pamiętajcie być cicho, nie jesteście tu dzisiaj sami - mrugnął do nich porozumiewawczo i zostawił ich samych.
Lys odetchnął głośno.
- Dzięki Bogu już poszli - przetarł dłonią zmęczone oczy i zasłonił tym samym zarumienione policzki. - Chciałeś porozmawiać?
Ethan przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
- Czemu wszyscy myślą, że jesteśmy razem? - spytał, zerkając w stronę wiszącego na ścianie małego lustra w srebrnej, rzeźbionej ramie. Ze zwierciadła spoglądały na niego twarz z piegami, tonącymi w czerwieni, która po słowach Sean rozlała się na jego twarzy. - Nieważne - pokręcił głową, pozwalając kosmykom opaść na oczy. - Twój ojciec wyglądał jakby chciał podejść porozmawiać o interesach, a ja nie miałem na to ochoty. Poza tym zaczęło mi się nudzić, a ty wciąż nie powiedziałeś mi niczego ciekawego.
Lys przewrócił oczami i oparł się bokiem o szarą ścianę.
- Nie wiem co według ciebie jest ciekawe - odpowiedział, upijając łyk wina z kieliszka.
- Różne rzeczy. Postaraj się myśleć kreatywnie - poradził drugi chłopak. - Ale nie tak jak Sean. Myślisz, że oni poszli...?
Srebrnowłosy skrzywił na twarzy.
- Chyba wolę tego nie wiedzieć - odparł. - Cóż, ciekawe jest to, że nikt jeszcze nie złapał cię na kłamstwie. Prawdziwy talent - prychnął, uważnie go obserwując.
- Przeszkadza ci to? - spytał Ethan, mrużąc oczy i zabierając mu kieliszek. - Jak widzisz niektórzy mają szerszy wachlarz zdolności niż narzekanie na resztę świata - odpowiedział, uśmiechając się krzywo i biorąc łyk wina.
Lys podążył wzrokiem za swoim naczyniem i uniósł brwi. Nie skomentował tego jednak i pozwolił Ethanowi pić ze swojego kieliszka.
- Gdyby reszta świata nie była taka irytująca, to bym na nią nie narzekał - wzruszył ramionami. - Widziałem tego feniksa. To miłe, że zająłeś się Nancy. Zwykle się nudzi i chodzi smutna, chyba wiesz dlaczego - mruknął i spojrzał wymownie na ciotkę Mary.
- Wredna baba - mruknął Pierce. - Czemu nikt jej jeszcze nie zakleił ust taśmą? Masz taśmę? Mógłbym to zrobić. Mogę? - spytał, bawiąc się naczyniem. - Ale to się ładnie błyszczy. Widziałeś? Uwielbiam ten kolor. Nie czujesz się jak wampir pijąc wino? Ja czasami tak.
Chłopak zaśmiał się krótko.
- Bardziej jak Dracula czy Edward?
Ethan skrzywił się, unosząc wzrok na swojego rozmówcę.
- "Wywiad z wampirem", znasz? Bez obrazy ale ta dwójka, która wymieniłeś przed chwilą to nie mój poziom urody.
- Nie jesteś nastoletnią dziewczynką, która szaleje za nieśmiertelnym kochankiem? - uniósł brwi do góry, udając zdziwienie. - Poza tym kto nie zna "Wywiadu z wampirem"?
Szatyn oddał Lysowi kieliszek z wina, kątem oka obserwując jego rodziców.
- Dużo ludzi - odpowiedział. - Czy oni naprawdę muszą o nas gadać od pół godziny? - spytał ciszej. - Czuję się jak pod lupą - wyznał, odwracając się tyłem do państwa Blackwell. - Mogę udać, że umieram i zwiać na górę? - wyciągnął rękę, żeby dotknąć jednego z guzików na koszuli Lysa. - Ale ładny - ocenił, oglądając zdobienie w kształcie małego kolibra.
Lys posłał mu krzywe spojrzenie.
- Rób tak dalej, to moja matka do nas podejdzie zapytać czy się zabezpieczamy - skomentował delikatnie, odtrącając jego dłoń. - Możemy pójść już na górę jeśli chcesz. Pokażę ci pokój który zajmiesz.
- Ale ja... - urwał chłopak, czując się niezręcznie. - To nie moja wina, że nie zrozumiałeś z kim masz przyjść - dokończył lekko zirytowany. - Chodźmy stąd już.
Lys przewrócił oczami, nie mając siły się tłumaczyć. Skinął głową w stronę schodów i bez słowa poszedł w ich stronę.
Wszedł na piętro, nie oglądając się za siebie. Z rękami w kieszeniach powoli przemierzał wąskie korytarze domu z nadzieją, że Ethan nie skusi się na samowolne zwiedzanie rezydencji. Nie żeby go to zbytnio obchodziło. Najważniejsza dla niego w tym budynku była biblioteka, która znajdowała się w innej części domu. Minęła dłuższa chwila zanim zorientował się, że drugiego chłopaka nie było za jego plecami. Ethan co prawda wyszedł za nim z salonu, jednak w połowie korytarza utknął przy akwarium z rybkami.
Srebrnowłosy westchnął, przywracając oczami i oparł się o ścianę, W której umieszczone było mieszkanie dla rybek.
- Coś przyciągnęło twoją uwagę? - prychnął, zaplatając dłonie na piersi. - Jesteś jak Finn - dodał, nie czekając na odpowiedź. - On też potrafi gapić się na to godzinami - postukał delikatnie palcami o szklane naczynie.
- Tak - pociągnął go za rękaw koszuli. - Chodź, zobacz. Tamta o - wskazał na małe, srebrne stworzenie, które na przemian chowało się i wyglądało ze sztucznej rafy koralowej. - Jak się nazywa?
Chłopak pochylił się, by przyjrzeć się zwierzątku.
- A bo ja wiem? Zapytaj się jej - wzruszył ramionami. - Może będziesz miał szczęście i ci odpowie.
Zamiast skoncentrować się na przekazaniu telepatycznej wiadomości rybce, Pierce odwrócił głowę w stronę Lysa, przyglądając mu się uważnie.
- Jesteś dziwny - poinformował go o wyniku swoich ostatnich obserwacji.
Lys spiorunował go wzrokiem i cofnął się o kilka kroków.
- Bo ty jesteś całkowicie normalny?
Ethan westchnął, zostawiając akwarium w spokoju.
- Nie - odpowiedział. - Po prostu myślałem, że ty jesteś bardziej. Nie reaguj od razu w ten sposób - wskazał na niego.
- Nie wiem o co ci chodzi - burknął Lys, odwracając się w stronę korytarzy. - Jeśli nacieszyłeś się już rybkami, to chodź pokażę ci twój pokój.
- Och, czyli nie dali nam jednej sypialni? - spytał Pierce, ruszając za nim. - Spałbyś na podłodze.
- Chciałbyś - mruknął. Na najbliższym zakręcie skręcił w lewo i otworzył pierwsze drzwi. Sypialnia dla gości była mniejsza od pokoju Lysa i o wiele bardziej ciepła i przytulna. Kolory zachowane w odcieniach brązu i pomarańczy. Duże, puchate poduszki zachęcały do złożenia na nich głowy i wpadnięcia w spokojne ramiona Morfeusza. Lys przepuścił Ethana w drzwiach. - Podoba ci się?
- A to ma w ogóle jakieś znaczenie? - spytał Ethan, wchodząc do środka i niemal od razu rzucając się na łóżko, żeby przytulić się do jednej z poduszek. - Podoba - dodał po chwili. - Nie boisz się mnie tutaj zostawić samego?
- Mówisz o swoich lepkich palcach? Szczerze mam gdzieś ten dom, a w tym pokoju nie ma nic wartościowego. Aczkolwiek byłbym głęboko zawiedziony, gdybyś ukradł coś mojej rodzinie - odparł, stojąc w progu.
Ethan roześmiał się rozbawiony, przez co jego oczy zaczęły błyszczeć dziecięcym entuzjazmem.
- Głęboko zawiedziony - powtórzył słowa Lysa. - Myślisz, że zależy mi na twojej opinii? - spytał, siadając na brzegu materaca.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Pytałeś czy boję się zostawić cię tutaj samego. Odpowiedziałem. - Wycofał się z pokoju z zamiarem zostawienia Ethana samego.
Pierce przez dłuższą chwilę nie ruszył się ze swojego miejsca, zanim zza ściany nie zaczęły dobiegać do niego niepokojące dźwięki. Wytrzymał kilka sekund, po czym zeskoczył z łóżka i wyszedł z powrotem na korytarz, żeby dogonić swojego szantażystę.
- Pokażesz mi swój pokój? - spytał jak gdyby nigdy nic, kiedy już udało mu się dorównać mu kroku.
Srebrnowłosy spojrzał na niego podejrzliwie.
- Jeśli obiecasz niczego nie zepsuć - wzruszył ramionami i po kilku kolejnych krokach zatrzymał się przed odpowiednimi drzwiami. Otworzył je i wpuścił Ethana przodem.
Zaskoczony tym jak szybko udało mu się do tego przekonać Lysa, szatyn wszedł do środka, rozglądając się z zainteresowaniem dookoła. Pierwszą rzeczą, która przyciągnęła jego uwagę był duży kryształowy żyrandol błyszczący pod sufitem. Drugą - coś co przebiegło przez dywan i zaczęło mu się plątać pod nogami.
Ethan zatrzymał się, wpatrując ze zdziwieniem w kota, po czym wybuchnął śmiechem.
- Oczywiście - skomentował. - Oto twoja przyszłość. Już masz takich więcej, czy przygarniesz dopiero w przyszłości?
- To Finn - wskazał palcem sfinksa, który był właśnie zajęty obwąchiwaniem złodzieja. - Tam jest Premier Winston - skinął głową w stronę szarego persa rozciągniętego przed kominkiem. - Jedna zasada. Masz być dla nich miły.
Pierce pochylił się, żeby pogłaskać sfinksa.
- A więc ty jesteś Finn. Już myślałem, że twojemu panu jednak udało się nawiązać jakieś inne znajomości - przywitał się.
Lysander przewrócił oczami i wziął Premiera na ręce.
- Przyjaźnie z kotami, to jedyne warte nawiązania znajomości - odparł dumnie, unosząc głowę.
Ethan roześmiał się krótko, kręcąc głową z rozczarowaniem, po czym podszedł do półek z książkami, przyglądając się ustawionym na nich pozycjom.
- A ja myślałem, że to miał być prezent dla twojej dziewczyny - powiedział, przypominając sobie złotą zawieszkę.
Chłopak prychnął i wplótł palce w długą sierść kota.
- Ludzie za mało mnie interesują, by się z nimi spotykać - wykrzywił twarz w grymasie. - To była pamiątka rodzinna - dodał, cicho wbijając wzrok w Premiera.
- Och - szatyn przestał przeglądać okładki książek. Najwidoczniej tym razem nie udało mu się dobrze strzelić, ale cokolwiek to nie było, Lys bez tego raczej nie zginie, więc nie musi mieć zbytnich wyrzutów sumienia. - Więc... dlaczego nie powiedziałeś rodzicom prawdy? Wciąż nie do końca rozumiem. Nie mogłeś po prostu powiedzieć, że nie ma na tej półkuli nikogo wystarczająco ciekawego, więc nie masz im kogo przedstawiać?
Lys zaśmiał się bez wesołości i pokręcił niechętnie głową.
- Mój majątek jest ich majątkiem - odparł pogardliwie. - Zanim zacznę prowadzić firmę to ich pieniądze rządzą moim losem. Mogłem albo kogoś przyprowadzić, albo pożegnać się z wygodnym życiem. Tyle, oto cała tajemnica.
- Więc tak jakby masz pieniądze za to, że się urodziłeś - skonstatował. - Bosko. A ty wciąż jesteś taki sarkastyczny i niemiły. Co z tobą?
- "Pieniądze szczęścia nie dają" - odpowiedział gorzko. - Znasz?
- Nie - Ethan uśmiechnął się szeroko. - Moim zdaniem bardzo w tym szczęściu pomagają, chociaż... - zmierzył Lysa uważnym spojrzeniem - nie - pokręcił ostatecznie głową. - To tylko ładne słowa, które nic nie znaczą. Spytaj osobę, która jest chora i potrzebuje drogiego leczenia, to zobaczymy czy się z tobą zgodzi, albo kogoś kogo nie stać na spełnienie marzeń lub nie daje rady utrzymać swojej rodziny. Kłamiesz Lys, dają dużo. Ale skoro nie chodzi o nie - zaczął, zaplatając dłonie za plecami - to o co?
- Dlaczego myślisz, że masz prawo o to pytać? - skomentował chłodno, wypuszczając Premiera z rąk.
- Bo to wolny kraj i mam prawo mówić co mi się żywnie podoba, o ile nie jest to mowa nienawiści - wyrecytował chłopak z zadowolonym uśmiechem, unosząc wyżej głowę. Poza tym przecież jestem twoim najlepszym przyjacielem.
Lys westchnął i usiadł w fotelu. Obserwował uważnie chłopca, który stał przy regale z książkami.
- Zaczynam się zastanawiać czy mam przed sobą znawcę sztuki, prawnika, pedagoga, psychologa czy ekonomistę. A może wszystko w jednym? - zadrwił, posyłając mu przesłodzony uśmieszek. - Na pewno jesteś złodziejem, a ja się z nimi nie przyjaźnię. Powiedz mi, sięgnąłeś już dna, czy dopiero toniesz?
Pierce rozchylił usta zaskoczony, po czym roześmiał się krótko i mimowolnie.
- Jak miło... Umiem nurkować - skłamał. - Chciałem zobaczyć czy leżysz niżej niż Titanic. Jego wrak ma chyba więcej uczuć niż ty.
Blackwell zaśmiał się drwiąco.
- Podczas gdy ty pływasz wśród rekinów, ja siedzę na jachcie popijając drinki. To chyba dobrze obrazuje na jakim poziomie jesteś w stosunku do mnie?
- Och tak, masz na myśli to, że ja lubię wyzwania, a ty obijasz się, wykorzystując swoją pozycję? Dupek - dodał Ethan, obracając się na pięcie i kierując w stronę wyjścia.
- Och już wychodzisz? Jaka szkoda - odezwał się i uśmiechnął z wyższością. - Zamknij drzwi z łaski swojej, nie lubię przeciągów.
Chłopiec zerknął przez ramię mrużąc jasne oczy, po czym otworzył drzwi najszerzej jak się dało.
- Tak może być? - spytał. - Pasuje ci, no to w porządku - odpowiedział, nie czekając nawet na słowa aroganckiego księcia. To co wcześniej jawiło się Ethanowi jako lodowy zamek, pomału zaczynało przypominać więzienie.
***
Był środek nocy, a srebrnowłosy jak zwykle miał problemy ze spaniem. Nie mając ochoty liczyć żadnych głupich owiec, zwlókł się z łóżka i przebrał się po cichu, starając się nie obudzić swoich kocich współlokatorów. Korytarze tonęły już w mroku, kiedy Lysander spacerował wzdłuż rzędów wysokich okien, obserwując jak blask księżyca tańczy na marmurowych posadzkach. Ostatnią atrakcją jaką spodziewał się spotkać o tej porze był siedzący w jednej z wnęk okiennych chłopak. Srebrnowłosy podszedł bliżej i oparł się o ścianę przy oknie.
- Czyżby mój najlepszy przyjaciel miał koszmarki? - uśmiechnął się arogancko i zaplótł ramiona na piersi.
Ethan zerknął w jego stronę, mrużąc lekko oczy.
- Raczej sny prorocze - odpowiedział. - Wiesz, o tym gdzie znaleźć jakieś nowe, ciekawe zawieszki. Jestem w trakcie poszukiwań.
Chłopak pozostawił to bez komentarza, tylko zmierzył go lodowatym wzrokiem i spojrzał w okno.
- Czemu wstałeś tak w ogóle? - zainteresował się szatyn, odgarniając kosmyki z oczu.
- Wampiry prowadzą nocny tryb życia - wyjaśnił tajemniczo. - To najlepsza pora karmienia.
Chłopiec odwrócił się w jego stronę, przyglądając mu się przez chwilę uważnie, po czym wstał ze swojego miejsca i oparł się bokiem o ścianę koło samozwańczego członka rodziny Draculi.
- Na twoim miejscu poszukałbym kogoś innego - powiedział, zaplatając ręce na piersi. - Wątpię, żeby moja krew ci posmakowała.
- Mimo wszystko, nie jestem wybredny.
Ethan roześmiał się krótko, kręcąc głową.
- Właśnie widzę - stwierdził. - Och, no dalej wysil się trochę i poszukaj kogoś innego. Stać cię na więcej niż śmieciowe jedzenie, czyż nie? - spytał, chcąc odejść.
- Jaki jest twój problem? - srebrnowłosy zmrużył oczy i zlustrował go wzrokiem.
- Mój? - zaskoczony Ethan podniósł nieco głos. - Mój problem? - wyprowadzony z równowagi, zrobił krok do przodu, łapiąc go za kołnierz koszuli. - Posłuchaj książę, brzmisz tak, jakbym to ja cały czas cię obrażał, a nie odwrotnie i cholera - zaklął, zirytowany - czemu mnie śledzisz? Jestem pewien, że są tutaj jakieś kamery, a nawet jak już udałoby mi się coś stąd wynieść, to jestem pewien, że idealny, perfekcyjny, arogancki książę i jego wspaniała, bogata rodzinka odczuliby stratę tak bardzo, że aż wcale - puścił go, ale w zielonych oczach wciąż tańczyła złość.
- Mam gdzieś twoje zdanie - warknął Lys, patrząc na niego z furią. - Nic nie wiesz ani o mnie, ani mojej rodzinie. A ja mam lepsze zajęcia od śledzenia kogoś takiego jak ty.
- Och, za to ty wiesz o mnie wszytko, prawda? A skoro masz lepsze zajęcia, to się w końcu ode mnie odczep. Znajdź sobie inne zabawki. Jak pobiegniesz do rodziców, to może dadzą ci koszyk.
Lys mimowolnie zacisnął dłonie w pięść.
- Jak sobie chcesz. Nie mam zamiaru się z tobą kłócić - pokręcił głową. Odwrócił się i podążył wzdłuż korytarza.
Ethan zaczekał aż chłopak zniknie z jego pola widzenia, a kiedy to już się stało, oparł się o ścianę, obejmując się ramionami i starając się zatrzymać potok złych myśli, które po raz kolejny w ciągu ostatnich godzin zalały jego umysł, starając się go wciągnąć pod powierzchnię. Z każdą kolejną chwilą spedzoną w tym domu, jego pewność siebie coraz szybciej pakowała walizki, gotowa uciec na drugi koniec świata, jeśli tylko jej na to pozwoli. Co to to nie. Jedynym co mu pozostawało była własna godność. Dopóki był w tym miejscu, musiał trzymać głowę wysoko. Szkoda, że nie zamek był z lodu, a jego mieszkańcy. Chłopiec wrócił do pokoju i usiadł na podłodze, starając się powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Nienawidził uczucia wstydu i upokorzenia najbardziej na świecie, mimo, że już dawno powinien się do niego przyzwyczaić.
Nie miał pojęcia jakim cudem do pokoju dostał się ktoś jeszcze. Ktoś zwinny, z długimi wąsami i czterema łapkami, na których wdrapał się na jego kolana. Ethan roześmiał się smutno, wyciągając rękę, żeby go pogłaskać.
- Hej - uśmiechnął się smutno. - Przyszedłeś mnie pocieszyć? - spytał. - Wiesz, że to wszytko nie fair, prawda? Ten arogancki dupek ma wszytko. Ma dom, rodzinę, pieniądze, zdrowie i w ogóle, a... A robi dramę z powodu jakiejś głupiej zawieszki. Myślisz, że to okay?
Finn wbił w niego swoje niebieskie ślepia i przekręcił główkę, patrząc na niego z zaciekawieniem. Nie wyglądał jak ktoś, kto zna odpowiedzi na jego pytania.
Lys natomiast zaraz po nieprzyjemnym spotkaniu swojego "najlepszego przyjaciela" udał się do jedynego miejsca, które potrafiło go uspokoić. Biblioteka. Tak, właśnie tam potrzebował się teraz znaleźć. Sam widok książek działał na niego kojąco. Jednak tym razem coś było nie tak. Przemierzał niezliczone działy, przeglądał strony grubych tomów, ale jego krew nadal buzowała w żyłach. W końcu uderzył pięścią w jedną ze ścian, nie wiedząc co się z nim dzieje. Przegryzł wargę i ukrył twarz w dłoniach. Był pewny, że Sherlock nie potrafiłby rozwiązać tej sprawy. Sławny detektyw nie tylko miał problemy emocjonalne, ale też nie bardzo znał się na uczuciach.
"Muszę się uspokoić" powtarzał w myślach, odliczając do dziesięciu i wsłuchując się w swój oddech.
Gdy opuszczał bibliotekę był już całkiem opanowany. Na szczycie schodów wygładził koszulę i odetchnął głośno. W drodze do sypialni zauważył lekko uchylone drzwi do pokoju Ethana. Zatrzymał się gwałtownie, słysząc jego przyciszony głos. A kiedy dotarło do niego znaczenie słów wypowiadanych przez szatyna, niepewnie wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Na widok chłopca siedzącego na podłodze, któremu włosy zasłaniały twarz i Finna siedzącego na jego kolanach, znowu zaczął się denerwować. Wyrzuty sumienia zaczęły dobijać się głośno do jego serca i wywoływać poczucie wstydu. Nieśmiało, jakby bał się go spłoszyć, podszedł do Ethana i zajął miejsce obok.
- Kiedy znalazłem Finna pięć lat temu nie byliśmy pewni, że w ogóle przeżyje - odezwał się po dłuższej chwili milczenia. - Znalazłem go w lesie przy internacie, w którym mieszkałem. Ktoś prawdopodobnie go wyrzucił. Przez pierwsze tygodnie w ogóle nie dawał się dotykać - zaśmiał się cicho pod nosem. - Teraz to największa przylepa wśród kotów.
Szatyn, który spiął się odruchowo, kiedy tylko drugi chłopak podszedł bliżej, nawet nie odwrócił się w jego stronę, wciąż z uwagą obserwując swojego kociego towarzysza.
- Nie wygodniej było wziąć jakiegoś cudownego malucha z dokumentami? - spytał. - Trzeba było tak zrobić i nie zawracać sobie głowy. To lepiej pasowałoby do scenariusza.
Lys zaczął bawić się nerwowo swoimi palcami.
- Wtedy nie zyskałbym najlepszego przyjaciela - odpowiedział szeptem i wyciągnął dłoń w stronę pupila.
Ethan zmrużył oczy, chcąc się odsunąć, ale okazało się, że szafka wybrała sobie niezwykle niefortunne miejsce na swoją lokalizacje. Chłopiec przez chwilę wpatrywał się w drewnianą powłokę, zanim odwrócił się stronę Lysa.
- A więc jestem kolejnym zwierzątkiem do kolekcji - zauważył.
Srebrnowłosy zamarł na moment i spojrzał na Ethana ze zdziwieniem, nie wiedząc o co mu chodzi.
- No wiesz, uszkodzona, żywa zabawka - dodał, widząc, że drugi chłopak nie ma lub udaje, że nie ma pojęcia o co mu chodzi. - Patrzysz na mnie jak na coś co powinno się wyrzucić. To bardzo poprawia humor.
Lys uchylił usta ale nie wiedział co powiedzieć. Zamiast tego westchnął cicho i przeniósł wzrok na dywan.
- Ja... to nie tak. Wiem, że przesadziłem, okej? Ale błędnie myślisz, że Finn czy ty jesteście moimi zabawkami. Przyznaję, źle zrobiłem zakładając z góry jaki jesteś. Ale ty też nie powinieneś tego robić - powiedział, unikając jego spojrzenia.
- Zakładanie, że ktoś jest arogancki i ma pół świata gdzieś to trochę co innego niż twierdzenie, że ktoś jest śmieciem - zauważył. - Trochę... - dodał, myśląc o tym jak zmienić temat. - Czy... Czy znalazłeś już jakąś ofiarę? - spytał niepewnie.
Blackwell uniósł brwi.
- Nie... ale chyba już przestałem być głodny - odpowiedział, drapiąc się niezręcznie po karku.
- Nie jestem taki głupi jak Bella - Ethan pokręcił głową. - Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?
- Chyba będziesz musiał mi zaufać - wzruszył ramionami, opierając głowę o ścianę. Zbyt długie kosmyki opadły mu na oczy. - Gdybym miał zamiar cię zjeść, zrobiłbym to już dawno, nie sądzisz?
- Gdybyś chciał to zrobić za kilka minut też byś tak mówił - zauważył, przyglądając mu się uważnie. - Czemu niby nagle przestałeś być głodny? Dopadłeś matkę tej małej? Jeśli tak, to nie mam ci tego za złe. Dostaniesz rozgrzeszenie chociaż z tego jednego, kiedy zostanę księdzem.
- Nie jestem masochistą, jej krew jest pewnie jakaś zatruta - na jego twarzy pojawił się grymas. - Uwierz mi, wampiry wolą świeżą krew. Czają się w ciemnych zaułkach i swoim urokiem osobistym wabią potencjalne ofiary.
- Potencjalne ofiary? - chłopiec uniósł wyżej brwi.
Lys przewrócił oczami ze zniecierpliwieniem.
- No wiesz, dziewczęta, chłopcy, krew i tak dalej.
- Ale, że dzieci? - szatyn otworzył szerzej oczy. - To karalne, Lys. Za to już nie dostaniesz rozgrzeszenia - pokręcił głową, wciąż lekko zaskoczony. W jego przypadku ciężko było stwierdzić na ile udaje, a na ile naprawdę przejmuje się tym co usłyszał.
Blackwell zaśmiał się głośno i pokręcił z rozbawieniem głową.
- Krew dzieci nie jest smaczna - skomentował z szerokim uśmiechem, pozbawionym arogancji.
- Czyli próbowałeś! - wykrzyknął chłopak, odsuwając się od niego z prędkością światła. - Odsuń się ode mnie siło nieczysta! Gdzie tutaj jest jakiś kran? O jest! - ucieszył się na widok konewki stojącej pod parapetem. - A przynajmniej coś podobnego - dodał, podnosząc ją i zaglądając do środka. - Mam wodę - skłamał. - I już ją poświęciłem w myślach. Mów ile masz ofiar na sumieniu.
Chłopak siedzący na podłodze wybuchnął śmiechem i złapał się za brzuch.
- Tak naprawdę - zaczął po chwili. - Mam tysiąc lat i muszę się przeprowadzać co chwilę, żeby wiesz, nikt nie nabrał podejrzeń.
- Teraz czuję się tutaj tak bezpiecznie, że aż wcale - wyznał Ethan, spoglądając na swojego rozmówcę z obawą.
- Obiecuję, że cię nie zjem - powiedział kładąc dłoń na sercu. - Poza tym nie jesteś w moim typie.
Pierce przechylił głowę, przyglądając się drugiemu chłopakowi uważnie.
- Nie wyglądasz jak wampir - zauważył. - To po to farbujesz włosy?
- Wypraszam sobie, niczego nie farbuję - oburzył się i posłał mu piorunujące spojrzenie. - Nie sądzisz, że jakbym wyglądał jak wampir to ludzie by mi nie ufali?
- Och, a zakładasz, że teraz ufają? - roześmiał się Ethan. - Kto cię tak okłamał?
- Chyba ktoś ufa, skoro zgodziłeś się wejść do domu kompletnie obcego ci człowieka.
- Może musiałem - przypomniał mu szatyn. - Nie bierz tego do siebie, ale zdecydowanie nie należysz do osób, które budzą zaufanie.
Lys rozłożył ręce i wrócił do sarkastycznego uśmiechu.
- Zawsze ma się jakiś wybór - odpowiedział. - Mogłeś uciec na koniec kraju, gdzie nigdy bym cię nie znalazł.
Ethan roześmiał się krótko, po czym pokręcił głową ze smutnym uśmiechem.
- I pozwolić, żeby dokumenty dostały się w ręce kogoś innego? - spytał. - To nie oni narozrabiali tylko ja, więc... Nie mogłem zwiać - dokończył, bawiąc się konewką. - Ktoś tego w ogóle używa? Wygląda jak zdjęta z półki w sklepie.
- Nie mam pojęcia, nie mieszkam tutaj - ponownie wzruszył ramionami. Wstał z podłogi ciężko wzdychając i bez słowa opuścił pokój. Wrócił po chwili z białą teczką w rękach. Niepewnie wystawił dłoń w jego stronę. - Dobrze się spisałeś. Po śniadaniu odwiozę cię do domu, czy gdziekolwiek będziesz chciał.
Pierce zawahał się, zanim niepewnie sięgnął po dokumenty.
- W porządku - zgodził się. - I... To już wszystko?
Chłopak zaplótł ręce na piersi i pokiwał głową.
- Tak. Obaj będziemy mieli spokój.
- No i dobrze - odpowiedział, odruchowo przecierając zmęczone oczy. Ten mały gest wciąż nie zatracił ani szczypty dziecięcego charakteru i sprawiał, że nawet ktoś, kto uciekał na samą wzmiankę o prawie, przez chwilę wyglądał niewinnie. - To miejsce jest dziwne - dodał. - Strasznie tu zimno i mam wrażenie, że wszyscy tylko udają, że się lubią.
- Bo tak jest - potwierdził Lys ze sztucznym uśmiechem. - Powinieneś iść spać. Jak Sean zobaczy, że się nie wyspałeś to zapewniam cię, nie oszczędzi sobie sprośnych żartów.
- To tak nie wygląda - zaprzeczył Ethan. - Nie wiem czemu on tak myśli, a poza tym mamy oddzielne sypialnie. No i nie chcę spać, nie jestem zmęczony.
Lys zmrużył oczy i spojrzał na zegarek. Przegryzł wargę jakby się nad czymś zastanawiał.
- Chyba, że... Może... - zaczął z wahaniem - może chciałbyś coś zobaczyć?
- To chyba zależy od tego co takiego - odpowiedział chłopak.
- Niespodziankę - kąciki ust Lysa delikatnie uniosły się w górę.
- Zaczynam się bać - przyznał szatyn, ale na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Czy to pułapka w stylu "zapraszam na kolację, będziesz głównym daniem"?
- Nigdy się nie dowiesz, jeśli nie zaryzykujesz - dodał tajemniczo i podszedł do szafy by wyjąć z niej dwa puchate koce. Jeden z nich rzucił w stronę szatyna. - Masz, przyda ci się.
- Po pierwsze - zaczął - skąd wiedziałeś, że będą w tej szafie skoro tutaj nie mieszkasz? I po drugie; po co to? Na ukrycie zwłok?
Lys uniósł brwi i rozejrzał się po pokoju.
- Nigdzie indziej nie schowałbyś tu koców. A zwłoki od razu lepiej wrzucić do sody kaustycznej i po problemie - odparł obojętnie. - Nie musisz brać koca, ale jest koniec grudnia i może ci być zimno.
- No... Okej - zdecydował w końcu, przytulając materiał do siebie. - I co dalej?
Lys uśmiechnął się chytrze i wyszedł z pokoju, podążając znajomymi korytarzami. Poprowadził Ethana do najstarszej części domu. Znajdowali się na piętrze, nad biblioteką, gdzie rzeczy miały jeszcze większy urok i nadawały magiczną atmosferę tego miejsca. W wąskiej wnęce były strome schody, które skrzypiały pod najlżejszym dotykiem. Lys otworzył drzwi, znajdujące się na szczycie schodów i odgarnął kurz, unoszący się w powietrzu. Rodzice Lysa rzadko używali strychu. Znajdowały się tu jego stare zabawki i kartony z niepotrzebnymi już rzeczami, które jednak z jakiegoś powodu nie zostały wyrzucone. Repliki obrazów w drewnianych, ręcznie malowanych ramach stały oparte o ściany. Lysowi ścisnęło się serce na ten widok.
Ethan wszedł niepewnie do środka, rozglądając się z niepokojem dookoła. Obraz własnego pogrzebu nagle zaczął się wyostrzać w jego wyobraźni.
- Okej, być może to nie był najlepszy pomysł - odwrócił się gwałtownie, wpadając na drugiego chłopaka.
Na ustach Lysa pojawił się zawadiacki uśmiech.
- To jeszcze nie koniec - wyszeptał, zaciskając dłoń na jego nadgarstku i ciągnąc go za sobą w stronę metalowej drabiny. Nad nią znajdował się właz w kształcie kwadratu. Po puszczeniu jego ręki, chłopak wspiął się na drabinę i wolną dłonią otworzył przejście na dach.
Ethan, którego serce nagle zaczęło pędzić w zawrotnym tempie, w końcu wziął głębszy oddech i uniósł głowę, nie bez obaw przyglądając się poczynaniom Lysa.
- To był wspaniały pomysł - wymamrotał niewyraźnie.
- Nie narzekaj tylko wchodź. Spodoba ci się - odparł Blackwell i wdrapał się na górę.
Szatyn przez dłuższą chwilę bębnił palcami w drabinę, usiłując się pożegnać z towarzyszącym mu od czasu do czasu lękiem wysokości, po czym niepewnie wszedł na górę. Widok, który rozciągał się z dachu rzeczywiście wyrywał powietrze z płuc, porywająca je do tańca z lekkim wiatrem w promieniach wchodzącego leniwie słońca. Ethan zamrugał, przysłaniając przedramieniem oczy i tracąc równowagę na pokrytych miejscami śniegiem dachówkach ledwo się na nich znalazł. Cóż za talent. Zanim zdążył spanikować, poczuł dłoń drugiego chłopaka, zaciskającą się na jego nadgarstku. Lys trzymał go przez chwilę, aż upewnił się, że Ethan stoi stabilnie na śniegu.
- Moi rodzice nie byliby zadowoleni gdybyś zginął już na pierwszej wizycie - Blackwell prychnął cicho i odszedł by usiąść na niewielkim murku na krawędzi dachu.
- Pierwszej? - spytał Ethan, podchodząc do niego ostrożnie. - Czyli masz nadzieję na kolejne? Rozczaruję cię, ale nie mam ochoty być osobą do towarzystwa. To nie "Pretty Woman". Musiałbyś się ze mną zaprzyjaźnić.
Lysander zaśmiał się i pokręcił głową.
- Och nie, nie zamierzam się z nikim zaprzyjaźniać - odpowiedział rozbawiony. Na jego ustach błąkał się nieśmiały, szczery uśmiech, który pojawił się gdy tylko wszedł na dach. Uwielbiał wschody słońca. Było w nich coś lepszego od zachodów, wydawały mu się bardziej intrygujące i magiczne. Widok płonącego widnokręgu budził w nim zachwyt jaki wywoływała w nim sztuka. - Jak byłem dzieckiem chowałem się tu przed opiekunkami - powiedział cicho, nie odrywając wzroku od scenerii, którą miał przed sobą.
- Biedne opiekunki - Ethan pokręcił głową, z udawaną naganą. - Ile razy przegrałeś w chowanego?
- Zero - chłopak uniósł dumnie głowę. - Żadna z nich nie znała tego miejsca i nie wiedziała jak mnie znaleźć. Rodzice oskarżali je, że nie potrafią mnie upilnować i je zwalniali. Może byłoby mi przykro gdyby się starały ale uwierz, żadna z nich nie była święta - skrzywił się, wyginając wargi.
- Albo masz zbyt wysokie standardy - zasugerował Pierce, bawiąc się rękawami swojej koszuli. - Czemu twoi rodzice w ogóle je zatrudniali?
- Cóż, można powiedzieć, że kiedyś nie byli tacy towarzyscy jak dzisiaj - odparł sucho.
- Och - Ethan odwrócił się w jego stronę, w zielonych oczach malował się cień współczucia. - Ale przynajmniej teraz się starają.
- Może teraz jest już na to za późno? - zauważy ze smutnym uśmiechem Lys.
- Wcale nie - szatyn pokręcił ze zdecydowaniem głową. - Dopóki są tutaj, wciąż można spróbować to naprawić.
Srebrnowłosy westchnął i przeczesał dłonią jasne kosmyki.
- Nie wiem, czy potrafię im zaufać - wzruszył ramionami. - A co z twoimi rodzicami? Podejrzewam, że nie byli zachwyceni, gdy im oznajmiłeś, że nie spędzisz z nimi świąt.
Chłopcu bezwiednie wyrwał się urwany śmiech na granicy pozbawionego radości rozbawienia i zdenerwowania.
- Och - zakrył usta dłonią. - Oni... Wyjazd służbowy, no wiesz... Samolot po prostu spadł, a oni po prostu nie wrócili - dokończył, odwracając wzrok. - Trochę... Trochę czasu minęło od tamtej pory.
Lys przez chwilę milczał, nie wiedząc co powiedzieć.
- Przykro mi - wyszeptał, opuszczając wzrok. - Musisz za nimi bardzo tęsknić.
- Być może - odpowiedział chłopiec, unosząc głowę i wpatrując się w niebo. - Wiesz, prawdopodobnie mogę mieć lęk wysokości - dodał, starając się jak najszybciej oddalić tok rozmowy od jego rodziców.
Blackwell uniósł brwi i przyjrzał mu się dokładnie.
- I potrafisz zachować całkowity spokój? Co jeszcze potrafisz? - pokręcił z niedowierzaniem głową, podniesząc się ze swojego miejsca. - Chodźmy stąd. Śniadanie będzie za kilka godzin i myślę, że powinniśmy się do tej pory zdrzemnąć. - Niepewnie wyciągnął dłoń w stronę Ethana. - Dasz sobie radę czy potrzebujesz pomocy?
Szatyn niepewnie pokiwał głową, oglądając się, żeby przyjrzeć się lepiej krawędzi dachu.
- Dam - odpowiedział, próbując się zmusić do wstania z murku. - Idź pierwszy.
Słysząc jego słowa, Lys skinął głową i ruszył w stronę włazu.
Ethan tymczasem zdążył już pożałować swojej decyzji. Zamykając oczy, starał się przekonać, że wszytko jest w porządku i od powrotu do bezpiecznej strefy dzieli go zaledwie kilka kroków. Wystarczy, że wstanie i pójdzie za drugim chłopakiem - tylko tyle. Szatyn otworzył oczy, odkrywając, że przykleił się do murku. Nie da rady. Co innego wejść na górę, a co innego zejść stąd na dół. To drugie zawsze było dziwnym trafem trudniejsze.
- Ethan? Idziesz?! - zawołał Lys, stojący już przy wyjściu. - Wiem, że jest ładnie, ale jest również chłodno i naprawdę powinniśmy wrócić.
- Chyba... - wymamrotał chłopiec zawstydzony. - Chyba jednak... Możliwie, że nie dam rady.
Srebrnowłosy musiał przetworzyć jego słowa, zanim dotarło do niego ich znaczenie.
- Och - wymsknęło mu się, zanim ruszył z powrotem w stronę chłopaka. Ponownie wyciągnął rękę w jego kierunku. - Nie martw się, wampir jest tu by cię uratować - uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
Ethan oderwał wzrok od przepaści i mimowolnie uniósł głowę, nieco zaskoczony zachowaniem swojego szantażysty oraz tym, że tak łatwo było w tym momencie zapomnieć dlaczego tak właściwie się tutaj znalazł. Nieśmiało ujął dłoń drugiego chłopaka, nienawidząc tej części siebie, która nie potrafiła sama dostać się do wyjścia.
- Może gdyby nie było śniegu - starał się ostatkami sił bronić swojej dumy.
- Oczywiście - jego towarzysz przewrócił oczami i powoli poprowadził go w stronę wyjścia. Puścił go przodem przy drabince i wyprowadził ze strychu. W milczeniu wracali do swoich pokojów. Przed wejściem do sypialni Ethana, Blackwell zatrzymał się i podrapał niezręcznie po karku.
- Postaraj się przespać jeszcze parę godzin. Dzisiaj śniadanie będzie później - poinformował go.
- Mówiłeś już - szatyn uśmiechnął się lekko, naciskając klamkę. - Czyli... Do zobaczenia później? - spytał, jakby nie było to oczywiste.
Lys pokiwał głową, przymykając oczy. Otworzył je dopiero gdy Ethan zniknął za drzwiami swojego pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top