I Only Wanna Talk To You
Na pobliskich terenach Londynu słońce powoli zaczęło się wkradać do mieszkań i kraść resztki snu śpiącym w nich osobom. Zaspani ludzie krzywili twarz i zakrywali ją dłońmi, składali fałszywe obietnice, że za dziesięć minut wstaną. Niektórzy wybiegali z łóżek przerażeni tym, że spóźnią się do pracy. Dzieci skakały po łóżkach, ciesząc się z nowego dnia. Gałęzie drzew uginały się pod ciężarem śniegu i z ulgą witały słońce, które miało uwolnić ich z białego puchu. Kryształowe sople mieniły się jasnym blaskiem, przez co sprawiały wrażenie surowych i groźnych - jak dekoracje w pałacu Królowej śniegu. W Watford zaczynał się nowy dzień.
Na najwyższym piętrze pięknie odnowionej kamienicy mieszkał chłopiec, który po raz kolejny nieświadomie zasnął na swojej kanapie. Słońce otuliło jego twarz, jakby chciało odgarnąć kosmyki jasnych włosów, wpadających mu do oczu. Do połowy przykryty kocem, leżał z jedną nogą zwisającą na krawędzi kanapy, a drugą zgiętą, opartą na poduszkach. Na piersi leżał stos notatek i otwarta książka. Gdyby oceniać ludzi jedynie przez pryzmat tego, jak wyglądają podczas snu, to on zostałby opisany jako niewinny, delikatny, porcelanowy chłopiec, który ukruszy się pod nawet najlżejszym dotykiem. Jakże pozory potrafią mylić.
Książki. Księgi były wszędzie - stare i nowe, zakurzone, przeczytane i te czekające w kolejce do odkrycia nowych, czarujących światów. Stosy woluminów piętrzyły się na podłodze i parapetach - tak, że prawie zasłaniały całe okna. Każda półka była zastawiona przez egzemplarze - ciężkie tomiska i cieniutkie opowiastki, wszystkie tak samo cenne i ważne.
Człowiek leżący na kanapie nie spał zbyt długo. Znowu spędził noc ślęcząc nad książkami, czytając i pisząc nowe wnioski i interpretacje, tworzył notatki, które musiał zapisać, zanim znikną z jego umysłu. Gdy poczuł ciepło na swojej twarzy natychmiast otworzył oczy i usiadł gwałtownie, prawie spadając z sofy. Po przetarciu opuchniętych oczu, sięgnął po telefon w momencie, gdy dostał nową wiadomość.
"Kochanie, przyjedź do nas na kolację. Ciocia, wujek i Nancy wracają jutro do domu, miło byłoby, gdybyś się z nimi pożegnał. Zadzwoń do mnie" - głosił SMS od jego matki. Lys prychnął pod nosem. Jeżeli myśli, że jeden świąteczny wieczór zmienił jego nastawienie do rodziny, to się grubo myli. Nie siląc się nawet na odpisanie, rzucił telefon na stół i wstał, by przygotować się na nowy dzień.
Jego poranki zazwyczaj wyglądały tak samo. Wstawał, witał się z kotami, robił im i sobie śniadanie, czytał poranną gazetę i palił papierosa na dobry dzień. Nie miał w tym dniu żadnych zajęć, ale po południu miał odebrać od jubilera szmaragdowy naszyjnik babci - ten sam, który Nancy zniszczyła w Boże Narodzenie. Lys często wracał myślami do tamtego dnia i widoku Ethana w swoim samochodzie, gdy zestresowany oddawał mu biżuterię. Srebrnowłosy wiedział, że powinien o tym zapomnieć jak najszybciej.
Przed dwunastą opuścił kamienicę i czarnym kabrioletem pognał w stronę stolicy. Lysander doceniał to, że mieszka prawie godzinę od Londynu, w miejscu mniej zaludnionym. Miał czas, aby przygotować się psychicznie i nastawić się na widok zatłoczonych ulic i korków. Londyn miał swój urok i mimo wszystko chłopak lubił do niego wracać.
Po wyjściu z samochodu wygładził poły płaszcza i wszedł do jubilera.
- Pan Blackwell, jakże mi miło - przywitał go brązowowłosy mężczyzna, niewiele starszy od niego w prążkowanym, niebieskim garniturze. - Czy mogę coś dla pana zrobić?
Lys zlustrował go dumnym spojrzeniem.
- Przyjechałem po szmaragdowy naszyjnik. Miał być na dzisiaj gotowy - odparł, rozglądając się z obojętnością po błyszczących od biżuterii wystawach.
- Ach tak - zielony klejnot, już pamiętam - młodzieniec zniknął na moment za szklanymi drzwiami, aby wrócić po chwili z czarnym, atłasowym pudełkiem. - Jest jak nowy, nie widać żadnych śladów uszkodzenia - odparł zadowolony, licząc na pochwałę, jakby to on własnoręcznie naprawił wisiorek.
- Dobrze - mruknął tylko Lys i przyjął kwadratowe pudełko. Otworzył je, po czym przyjrzał się biżuterii. - Dobra robota - dodał i wyciągnął z kieszeni książeczkę czekową.
- Polecamy się na przyszłość - mężczyzna posłał mu szeroki uśmiech i sięgnął po wypisany czek. - Życzę miłego dnia.
Lys burknął coś niewyraźnie, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Bez słowa wyszedł ze sklepu, a sprzedawca pomyślał, że naprawdę nienawidzi tej pracy.
***
- Rozumiem, że masz skłonności samobójcze - powiedział Erstworth, bawiąc się śrubokrętem w jednym z antycznych zegarów. - Ale tym razem przeszedłeś nawet samego siebie.
Chłopak, który siedział przy ladzie kawałek dalej, podniósł głowę, podpierając ją jedną ręką i pozwalając smukłym palcom ukryć się w zmierzwionych kosmykach. Cała jego postać współgrała idealnie z charakterem pomieszczenia, w którym się znajdowali - chaos panujący w pracowni odbijał się w zielonych oczach Ethana i tańczył promieniami światła na jego włosach, które podobnie do pukli Meduzy chciały żyć własnym życiem. Ciemna boazeria i eleganckie aczkolwiek wiekowe już umeblowanie i wyposażenie pracowni począwszy od drewnianego, rzeźbionego taboretu, na którym lepiej było nie siadać, mimo iż wyglądał całkiem zachęcająco i na którym piętrzył się teraz stos książek w zniszczonych okładkach chroniących pożółkłe już kartki papieru, a skończywszy na pozłacanych rączkach ostrych śrubokrętów porozrzucanych na stronach nieaktualnych od dawna gazet - wszytko to przywodziło na myśl scenerię jakiegoś starszego filmu lub przygotowania do nowoczesnej produkcji z prestiżową uczelnią w tle lub motywem podróży w czasie. Podobne wrażenie odnosiło się, patrząc na strój Ethana - na długi płaszcz w kolorze ciemnego brązu, którego rękawy właśnie wycierały porysowaną ladę, a kieszenie ukrywały magiczne stworzenia, wyczarowane z papieru oraz dowody niedawnych występków właściciela. Eleganckie, sznurowane buty kołysały się lekko nad ziemią, kiedy chłopiec machał nogami, siedząc na wysokim stołku i przyglądając się swojemu rozmówcy.
- Być może - odpowiedział, uświadamiając sobie, że prawdopodobnie właśnie opowiedział swojemu starszemu przyjacielowi o swojej niezbyt odpowiedzialnej przygodzie, która miała miejsce podczas ostatniej świątecznej przerwy. - Ale przynajmniej było ciekawie - dodał.
- Ciekawie - prychnął Erstworth, podczas gdy zegar wydał kilka nieprzyjemnych dźwięków, również chcąc wyrazić swoją dezaprobatę dla przygód młodego chłopaka. - Jak zwykle szukasz wrażeń tam gdzie nie trzeba - dodał mężczyzna. - To nie twoja liga. Obejrzyj sobie Titanica. Ludzie tacy jak on mają wyższe ego niż poziom mojej irytacji, kiedy na ciebie patrzę. Możesz być dla nich najwyżej zabawką, którą wyrzucą, kiedy tylko im się znudzi. Gdyby wiedzieli kim naprawdę jesteś, patrzyliby na ciebie jak na śmiecia. Nie jestem chamski, to doświadczenie życiowe - powiedział, po czym zaklął głośno, kiedy chłopiec kopnął od dołu w ladę. - Jasna cholera! Nie widzisz, że próbuję pracować? Idź bawić się gdzie indziej.
Chłopiec wykrzywił malinowe usta, po czym ponownie ukrył głowę w ramionach. To nie był najlepszy dzień. Najpierw te głupie listy z podejrzanie nieprzyjaznymi pieczątkami, potem telefon z jakiegoś powodu postanowił odmawiać posłuszeństwa, a na dodatek prawie wpadł na rynku, kiedy jeden z mężczyzn zorientował się, że coś jest nie tak. Powinien był być bardziej ostrożny.
- Wyglądasz jak dowód na to, że to przeklęte miejsce jest nawiedzone - skomentował wielkodusznie Erstworth, na co chłopiec wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało niepokojąco podobnie do "chrzań się". - Udało ci się coś w ogóle?
Ethan posłał w odpowiedzi jedynie znużone spojrzenie, po czym niechętnie zsunął się ze stołka, odpychając się od lady.
- Wychodzę - oznajmił.
- Widzę, pozdrów Dumbledore'a i nie kop w moje drzwi - polecił mężczyzna, jednak chwilę później głośny trzask i wściekła Nerissa, która przybiegła ze sklepu utwierdziły go w przekonaniu, że ten dzieciak nigdy go nie słucha.
***
Kiedy wiadomość o awarii dotarła do Lysa, chłopiec myślał, że to jakiś nieśmieszny żart od losu. Mimowolnie zacisnął dłonie w pięść. Dlaczego ciągle ścigał go pech, czemu ma ostatnio pod górkę? Młodzieniec przełknął głośno ślinę, starając się zapanować nad drżeniem dłoni. O nie, nie zamierzał pozwolić sobie na chwile paniki. Poczuł jak jego płuca się kurczą, a gardło zaciska. Z trudem wziął głęboki oddech. Przymknął na moment oczy i przetarł spocone czoło wierzchem dłoni. Trochę zbyt nerwowo zaczął chodzić po małej przestrzeni sklepu i rozglądać się z nadzieją, że znajdzie coś, co zajmie jego myśli. Podchodził do drewnianych regałów, sięgał po przypadkowe pozycje i przeglądał je ze zdenerwowaniem. Papier, atrament i książki zawsze działały na niego kojąco. Zapach starych ksiąg, szelest kartek i dotyk przetartych stronic wielokrotnie ratowały go przed napadami złości czy paniki.
"Dzięki Bogu, że utknąłem tutaj, a nie gdzie indziej" - odetchnął z ulgą i dyskretnie przytulił do piersi zabytkowe wydanie wierszy Thomasa Hardy'ego, po czym odwrócił się i oparł plecami o półkę. Chłopiec zamarł momentalnie. Jego wzrok przykuł pewna osoba, o zielonych oczach i szatynowych włosach. Lys nie mógł uwierzyć, że wszechświat tak sobie z nim pogrywa. Jednak pewna część niego, być może cieszyła się na ten widok. Co tak nie rozprasza myśli, jak irytujący do granic możliwości złodziej?
Blackwell odłożył książkę na regał i bez zastanowienia ruszył w stronę Ethana, który siedział na podłodze księgarni z książką, trzymaną w odwrotny sposób, niż byłoby to poprawne. Lysanderowi z trudem przyszło wcielenie się w swoją klasyczną rolę.
- No i proszę - zaczął z przebiegłym uśmiechem. Kropelki potu wciąż zdobiły jego czoło. - Jakim cudem ciągle na ciebie wpadam?
Szatyn zdawał się nie usłyszeć jego pytania. Pogrążony w świecie własnych myśli, wciąż wpatrywał się w zapisane strony, a zielone oczy miały taki wyraz, jakby ich spojrzeniem cieszył się świat inny niż ten, w którym było miejsce na księgarnie i sprawiające trudności awarie. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim zamrugał powiekami i zorientował się, że trzyma książkę do góry nogami. Roztargniony chłopiec obrócił egzemplarz dzieła Dickensa, rozglądając się po sklepie, żeby zobaczyć czy ktokolwiek zauważył jego pomyłkę. Dopiero wtedy jego jasne oczy zmrużyły się lekko na widok znajomego chłopaka.
Lys widząc jego zdezorientowanie, roześmiał się cicho. By ukryć drżenie dłoni, zaplótł ramiona na piersi.
- Czytanie do góry nogami to kolejny z twoich talentów?
- Tak jakby - odpowiedział Ethan, przytulając do siebie książkę. - Myślałem, że cię irytuję. Po co mnie zaczepiasz? - spytał, nawet nie zerkając w jego stronę. Po figlarnym uśmiechu, który na co dzień zdobiły jego usta, nie było nawet śladu.
Blackwell wzruszył ramionami, nieświadomie przygryzając wargę.
- Chcę czymś zająć czas w oczekiwaniu na naprawę drzwi - skłamał i usiadł na podłodze, opierając się o jeden z regałów. - Dobrze się czujesz?
Zrozumienie pytania zajęło chłopcu dłuższą chwilę.
- Tak - wymamrotał, kręcąc głową. Potargane kosmyki opadały mu na twarz, ale nie fatygował się by je odgarnąć.
Srebrnowłosy uniósł brwi ze zdziwienia.
- Chyba jednak nie do końca, co? - skomentował, bawiąc się swoimi palcami. - Martwisz się awarią?
Pierce odwrócił się w jego stronę, przyglądając mu się przez chwilę z góry, po czym niepewnie zajął miejsce koło niego.
- Nie - przeczesał nerwowym gestem włosy. - Po prostu jest tutaj ktoś za kim nie przepadam i wolałbym już wyjść - wyjaśnił, wyjmując z kieszeni płaszcza jakąś kolorową ulotkę i natychmiast zaczynając układać z niej nowe kształty zwinnymi palcami.
Blackwell pokręcił głową ze śmiechem.
- Trzeba było powiedzieć wprost, że nie chcesz mojego towarzystwa - powiedział, na co szatyn posłał mu zrezygnowane spojrzenie, nie mając zamiaru tłumaczyć, że chodzi o kogoś innego.
- To ty nie lubisz mnie bardziej - zauważył, podając mu dopiero co wyczarowaną figurkę lisa.
Lysander położył ją na dłoni i przysunął do twarzy, aby lepiej jej się przyjrzeć. Na jego ustach błąkał się cień uśmiechu.
- Przesadzasz - odparł i pogłaskał liska małym palcem. - Może nie lubię cię mniej niż myślisz - powiedział, podczas gdy z twarzy drugiego chłopca nagle odpłynęła krew. Ulotka pizzerii, która właśnie zmieniała się we wspaniałego papierowego smoka, zatrzymała się w rękach Ethana, którego wzrok śledził ze strachem, przechodzącego obok nich wysokiego chłopaka. Dopiero kiedy tamten zniknął za jednym z regałów, zainteresowany rozmową z nieznajomą dziewczyną, Pierce przypomniał sobie, że potrzebuje powietrza.
- Hej? Co się dzieje? - Lys niepewnie potrząsnął jego ramieniem. - Wyglądasz jakbyś miał zemdleć.
- To nic - Pierce pokręcił głową, opierając się bokiem o rzędy książek. - Zły dzień, świat mnie chyba dzisiaj nie kocha - odpowiedział, wracając do tworzenia małego, magicznego stworzenia.
Srebrnowłosy uśmiechnął się połowicznie i z przejęciem obserwował jak Ethan tworzy nową figurkę.
- Mój każdy dzień tak wygląda - wzruszył ramionami, po czym ściszył głos i dodał - na pewno niedługo stąd wyjdziemy.
- To karma - zauważył szatyn, przypominając sobie historię, które opowiedzieli rodzicom Lysa podczas świąt. - Może powinienem zacząć opowiadać ludziom jak wygrałem milion. Myślisz, że też zadziała? - spytał, uważnie zginając błyszczący papier.
- Podobają mi się - odezwał się nagle Lys, nie odpowiadając wcześniej na jego pytanie. Wskazał dłonią na nowo powstałego smoka. - Gdzie się tego nauczyłeś?
Szatyn uśmiechnął się lekko, udając, że jego smok potrafi latać i znajdując mu miejsce na jednej z półek.
- Kiedyś na kilka miesięcy zatrzymał się tutaj cyrk. Spotkałem kogoś kto miał z nim dużo wspólnego. Robił takie cuda z papieru na rynku - wzruszył ramionami. - Nauczył mnie kilku sztuczek. I wiesz - zaczął z nowym błyskiem w jasnych tęczówkach - zacząłem robić Hogwart dla Nancy, ale jedna ściana cały czas się wali i wszystko psuje. Muszę kupić takie patyczki i sprawdzić czy pomogą, bo póki co nie jest to zbyt bezpieczne miejsca do zamieszkania, a figurki też już mam... To znaczy kilka - przyznał, odgarniając z oczu dłuższe kosmyki.
- To bardzo miłe - przyznał drugi chłopak, uśmiechając się delikatnie. - Ale będziesz musiał się pośpieszyć, bo Nancy jutro rano wraca do Walii.
Szatyn uniósł głowę zaskoczony.
- Już? - spytał zaniepokojony. - Tak szybko? Chyba będę musiał się pospieszyć...
- Święta się skończyły, rozpoczął się nowy rok - srebrnowłosy wzruszył ramionami. - Być może przyjadą na ferie. - Lysander wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, wysypał je i zaczął od nowa układać w pudełku, by zająć czymś drżące dłonie. Po chwili ciszy dodał - Nancy o ciebie pytała.
- Naprawdę? - ucieszył się drugi chłopiec. - Co takiego mówiła? - spytał. Kiedy spuścił wzrok na dłonie Lysa, radość w jego zielonych oczach nieco przygasła. W myślach zanotował sobie, że będzie musiał się ich pozbyć - całej zawartości paczki.
- Feniksa, którego od ciebie dostała, nazwała po tobie - odparł, unikając jego spojrzenia. - Pytała kiedy cię znowu przyprowadzę, żebyś zrobił jej hodowlę feniksów.
- Och - szatyn odwrócił głowę, zdając sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy dziewczynki. Co nie znaczy, że nie czuł się zobowiązany, by dołączyć jeszcze więcej feniksów do ekipy mieszkańców papierowego Hogwartu. Przez moment zastanawiał się ile magicznych postaci pomieszczą jeszcze ściany zaczarowanego zamku, po czym ponownie zwrócił uwagę na jedno ze swoich ostatnich dzieł. - Jeśli go oswoisz, to może przestaniesz się wpatrywać w szyby na imprezach - powiedział, wskazując na liska.
Lys przewrócił oczami i parsknął śmiechem.
- Lubię wpatrywać się w szyby. Mogę podziwiać prawdziwe piękno - wskazał nonszalancko na swoją twarz i posłał Ethanowi błyszczące spojrzenie.
- Jak patrzysz ludziom w oczy to w tym samym celu? - spytał drugi chłopiec, uśmiechając się lekko.
- Jestem zdania, że zawsze trzeba wiedzieć, jak dobrze się wygląda - odpowiedział i przeczesał palcami swoje jasne kosmyki.
- Ja zawsze - zapewnił go drugi chłopiec, odwracając się w stronę wyjścia z księgarni, przy którym nagle zaczęli gromadzić się ludzie. Zanim Ethan zdążył powiedzieć, że chyba zwrócono im już wolność, lampki nad ich głowami zamigotały, żeby następnie wypełnić księgarnie swoim ciepłym blaskiem. - To chyba już - zerknął w stronę drugiego chłopaka, zastanawiając się jak szybko zniknie z jego pola widzenia. - Możesz uciekać.
- Księżniczki przodem - uśmiechnął się szelmowsko i wskazał mu dłonią drogę między regałami.
Szatyn pokręcił z lekkim uśmiechem głową, a następnie podniósł się z twardej podłogi, żeby nagle znaleźć się karuzeli. Świat wokół niego niebezpiecznie zawirował i na chwilę zrobiło się całkowicie ciemno. Chłopiec przytrzymał się najbliższego regału, czekając aż wszytko wróci do normy, po czym ruszył w stronę wyjścia, oglądając się przez ramię.
- Gdzie teraz? - spytał. - Spotkanie miłośników kotów czy z autorem "Poradnika pozytywnego myślenia"? Przydałoby ci się chyba trochę.
Blackwell zmierzył go uważnym spojrzeniem i zaplótł ramiona na piersi.
- Dobrze się czujesz? - zapytał, mrużąc oczy i podążając za nim krok w krok. Gdy zbliżyli się do tłumu ludzi, westchnął tylko z irytacji i wykrzywił twarz w grymasie. Stojący przed nim Ethan, stanął na palcach, chcąc zobaczyć, czemu nikt nie wychodzi na zewnątrz i ignorując niepokojące przeczucie, że jeśli zaraz nie wyjdzie na świeże powietrze, to przekona się jak uciążliwe mogą być prawa grawitacji. Ku jego uldze, drzwi rozsunęły się w końcu z cichym zgrzytem, a klienci księgarni wysypali się na londyńską ulicę, jakby opuszczany przez nich budek miał lada chwila wylecieć w powietrze. Ethan zastanawiał się czy właśnie tak się stało, kiedy obraz przez jego oczami zaczął się dzielić na coraz mniejsze kratki, odwracające się po kolei na ciemną stronę niczym zestaw do gry pamięciowej dla dzieci.
Lys nie od razu zorientował się co się dzieje. Dopiero gdy, stojący przed nim szatyn zachwiał się, a jego głowa nieświadomie odchyliła się do tyłu, srebrnowłosy wiedział, że coś jest nie tak. Złapał Ethana w pasie, w momencie gdy ten zaczął lecieć w tył.
- Cholera - przeklął cicho i przytrzymał chłopca, by nie osunął się na ziemię. Starał się nie krzywić na dotyk obcej osoby na swoim ciele. Nie wysilając się na uprzejmość przepchnął się bezpretensjonalnie przez tłum ludzi i wyprowadził Ethana na powietrze. Oprowadził go do najbliższej ławki i ujął niepewnie jego policzki w dłonie, aby przyjrzeć się jego twarzy. Spojrzenie zielonych oczu szatyna wciąż było lekko zamglone, kiedy chłopiec usilnie starał się zrozumieć co się dzieje, gdzie się znajduje i kto go właściwie dotyka. Pomału zaczęły do niego wracać urywki wspomnień składające się na układankę, z której zbudowany był ten pechowy dzień.
- To... To nic... - wymamrotał, kiedy jego umysł postanowił znowu zacząć pracować, w przeciwieństwie do ciała, które wciąż nie było zbyt skore do współpracy. - Jest okej - złapał Lysa za nadgarstek, niezbyt mocno ciągnąc go w dół, żeby go puścił. - Poradzę sobie.
- Nie wygłupiaj się, przecież widzę - odparował Lys, nie spuszczając z niego wzroku. - Wyglądasz jak śmierć. Jesteś chory? Mam po kogoś zadzwonić?
Chłopiec pokręcił głową, mamrocząc coś o ciężkim dniu i o tym, że prawdopodobnie zapomniał, że powinien coś zjeść i to dlatego. Długie kosmyki zasłoniły mu twarz, kiedy pochylił się, opierając głowę na dłoniach i starając się odzyskać równowagę.
- Nie zwracaj sobie głowy - dodał. - Za chwilę będzie dobrze.
Lysander westchnął z irytacji.
- Nieodpowiedzialny dzieciak. Jakim cudem, ty jeszcze nie zginąłeś? - prychnął i pociągnął go delikatnie za łokieć, żeby wstał. - Chodź, odwiozę cię do domu.
- Nie, nie chcę - szatyn pokręcił głową. - Zgubiłem klucze, nie wiem jak... Ten dzień jest beznadziejny. No i Monica ma zapasowe, ale oni gdzieś pojechali z Dumbledorem i wrócą wieczorem, więc i tak nie mam po co tam wracać - wzruszył ramionami, rozglądając się dookoła. - Już trochę lepiej. Idź. Nic mi nie będzie.
Starszy chłopiec pokręcił głową i westchnął głośno.
- W takim razie pozwól mi cię zabrać do siebie - powiedział niepewnie. -To kawałek od centrum, ale nie zostawię cię tutaj. Wyglądasz na kogoś, kto mógłby stracić przytomność na środku drogi - dodał i wyciągnął dłoń w jego stronę.
Ethan posłał mu zaskoczone spojrzenie, zastanawiając się czy przypadkiem się nie przesłyszał.
- Ja... Nie masz nic lepszego do roboty? - spytał, odruchowo podając mu swoją rękę. Smukłe palce drugiego chłopca były o wiele chłodniejsze od jego i nie ozdobione żadnymi niepotrzebnymi piegami. Chłopiec pozwolił, żeby Lys pomógł mu wstać, nie mając pojęcia dlaczego ktoś, kto miał nadzieję już nigdy go nie spotkać, teraz jak gdyby nigdy nic zaoferował mu swoją pomoc.
Lysander złapał Ethana za ramię na wypadek, gdyby szatyn zamierzał w połowie drogi ponownie zemdleć i powoli poprowadził go swojego samochodu.
- Wolałbym nie mieć cię na sumieniu, jakbyś jednak zginął pod kołami jakiejś ciężarówki.
- Tak mówisz - roześmiał się cicho drugi chłopiec, pozwalając się sobą zaopiekować. - Ale skąd mam wiedzieć, że z tobą będzie bezpieczniej?
- Wiesz, zawsze masz wybór - Lys wzruszył ramionami i otworzył przed nim drzwi od strony pasażera. - Ale ja za to mam kotki. Nie wolałbyś stracić życie w towarzystwie kotków?
- "Chodź dziecko, mam w domu cudowne zwierzątka." Znasz to? To nie brzmi jak gwarancja bezpieczeństwa, wiesz? - spytał chłopiec, ponownie zajmując miejsce w samochodzie, do którego już nigdy nie miał wsiadać.
- No proszę, a jednak wsiadłeś - Lys posłał mu tajemniczy uśmiech i zatrzasnął drzwi po jego stronie. - Skąd wiesz, że to nie pułapka? - spytał, gdy usiadł na miejscu kierowcy i odpalił silnik.
- Prawdopodobnie tak. Wybrałeś sobie dobry moment. Wiesz, niezbyt mogę się bronić. Gdzie twój honor?
Lys pokręcił głową z dezaprobatą i ruszył drogą, prowadzącą do jego domu.
- Jak myślisz, w jaki sposób wampiry wybierają swoje ofiary? Honor odchodzi na bok, gdy w grę wchodzi jedzenie.
- Wątpię, żeby moja krew mogła ci posmakowała - Ethan pokręcił głową, wyciągając dłoń w stronę płyt. - Wiesz, przydałaby ci się księżniczka z wyższych sfer. - Chociaż tak może lepiej. Mniej osób zauważy - stwierdził chłopiec, przeglądając opakowania albumów. - Nie masz The maine - zauważył rozczarowany.
- Myślałem, że temat twojej krwi mamy już omówiony - odparł Lys, patrząc przed siebie. Tylko na moment zwrócił wzrok na szatyna, by spojrzeć co wybiera. - Mam w domu, na razie musisz wybrać z tego, co jest tutaj - srebrnowłosy przewrócił oczami i ściągnął jedną dłoń z kierownicy.
- Masz? - zdziwił się chłopiec, wybierając jedną z płyt. - No dobrze, to wolisz the 1975 czy the 1975, a może the 1975? Ja stawiam na the 1975.
- Podoba mi się ta trzecia opcja - odpowiedział po chwili namysłu.
- To dobrze, bo mi też - ucieszył się chłopiec, bawiąc się odtwarzaczem. - Daleko jeszcze?
Lys parsknął śmiechem i skręcił w kolejną uliczkę.
- Musisz uzbroić się w cierpliwość. Watford jest prawie godzinę od Londynu. Chociaż jeśli znasz skróty i odpowiednie drogi, można dojechać tam w trzydzieści pięć minut - skomentował i dodał gazu.
- Okej - szatyn odruchowo złapał ramię Lysa. - Nie ścigamy się z nikim. Wolałbym, żeby to miejsce nie było po drugiej stronie.
Lysander zesztywniał momentalnie i zwolnił, gdy poczuł na swoim ramieniu dłoń Ethana. Mimowolnie napiął mięśnie pod jego dotykiem, spoglądając na jego rękę ze zdziwieniem.
Palce chłopca zsunęły się z jego płaszcza, kiedy tylko wskaźnik prędkości zaczął pokazywać mniejsze wartości. Zadowolony szatyn oparł głowę bokiem o zagłówek, przyglądając się uważnie kierowcy z czystą, dziecięcą ciekawością.
- Tak lepiej - powiedział. - Mieszkasz w willi jak twoi rodzice czy w takim domku jak te na środku pola, które atakują trąby powietrzne?
Lysander powstrzymał się od przewrócenia oczami.
- Pudło. Strzelasz dalej czy się poddajesz?
- Może klasztor? - spytał, zamykając na chwilę oczy. -Twoje auto jest nawet całkiem wygodne, kiedy nie chce się z niego uciekać, wiesz?
- Lubię nim jeździć- przyznał chłopiec, kiedy wzruszył ramionami. - Mieszkam w kamienicy - dodał po chwili. - Dopiero co ją odrestaurowali, powinna ci się spodobać. Słyszałem, że znasz się na sztuce - zerknął na niego kątem oka i uśmiechnął się połowicznie.
- Tak to jest jak człowiek codziennie widzi się w lustrze - wyjaśnił Ethan, odzywając się po raz ostatni podczas tej podróży. Resztę drogi spędził w ciszy, starając się nie zasnąć, co niespecjalnie mu wyszło. Kiedy dojechali na miejsce, młodszy chłopiec zdążył już odpłynąć do krainy snów, tracąc kontakt z otaczającą go rzeczywistością.
- Śpiąca królewno - Lys otworzył drzwi po jego stronie i patrzył na niego z niecierpliwością. - Wstaniesz sam czy potrzebujesz pomocy?
- Um - chłopiec przetarł powoli oczy, po czym otworzył je niechętnie. - To było dłużej niż godzina - zauważył, wychodząc z samochodu.
- Gdyby ktoś nie kazał mi zwolnić, bylibyśmy szybciej - odparł beznamiętnie. Po zamknięciu auta ruszył przed siebie, nie czekając, aż szatyn ruszy za nim.
- Znowu będziesz niemiły? - narzekał Ethan, drepcząc za nim i kopiąc kamyk, który niechcący, zupełnie przypadkowo uderzył w jeden z butów Lysa. - Ups.
- Przestań zachowywać się jak dziecko - mruknął Lysander i wepchnął dłonie głęboko w kieszeń.
Odśnieżone ulice Watford były puste. Nie było to nic nadzwyczajnego. Zapadł zmierzch, a mieszkańcy rzadko wychylali głowy ze swoich domów w zimowe wieczory. O wiele bardziej woleli spędzić ten czas przed kominkiem, w ciepłych objęciach swoich najbliższych osób. Srebrnowłosy lubił Londyn, ale Watford kochał całym sercem. To miejsce było jego ostoją, magiczne miasteczko, zawsze spokojne, a jednak pełne tajemnic i zagadek. Znał tu wszystkich, a każdą nową osobę sprawdzał i upewniał się czy na pewno nie zaburzy jego miasta. Jego domu. Miejsca, w którym czuł się bezpiecznie.
Wysoki, dopiero co wyremontowany budynek kamienicy, z pewnością zachwycał. Skradał serca, nawet tym, którzy wcześniej przechodzili obok niego obojętnie. Lys wpuścił Ethana do środka i poprowadził go na przedostatnie piętro. Otworzył drzwi i pozwolił Ethanowi wejść przed nim.
Chłopiec zajrzał niepewnie do środka, jakby chciał się upewnić, że nie czeka na niego żadna zasadzka, po czym wkroczył do królestwa starszego chłopca, obracając się wokół własnej osi.
- Jeeej! Udało mi się dostać do mieszkania ściganego psychopaty! Teraz znajdę dowody, zgarnę nagrody i sławę! Jestem zabezpieczony do końca życia - skonstatował, obracając się przodem do Lysa. - Jak cię wsypię, będę bardziej bogaty niż ty - oznajmił rozpromieniony.
Lys uniósł brwi, mierząc go wzrokiem. Już otwierał usta, by się odgryźć, ale mały, koci agent FBI zaintrygowany nowym gościem, przydreptał szybko do przedpokoju i stanął na dwóch łapkach, zaczepiając pazurkami o nogawkę Ethana. Wpatrywał się w szatyna swoimi dużymi, niebieskim ślepiami, notując w myślach wszystkie ważne elementy składające się na tą nową postać, która bez zapowiedzi wkroczyła na jego teren.
Chłopiec przechylił głowę, odwzajemniając zainteresowane spojrzenie, po czym uklęknął na podłodze, wyciągając ręce w stronę malucha i pozwalając mu wdrapać się na kolana.
- No hej mały - roześmiał się, głaszcząc pupila. - Bardzo tęskniłeś?
Finn w odpowiedzi zamruczał głośno i otarł łepek o podbródek szatyna. Lys, który właśnie ściągnął swój płaszcz, obserwował ich z uwagą.
- Rozgość się, z prawej strony jest salon. Uważaj na Premiera, nie lubi nieznajomych - powiedział chłopiec po czym odwrócił się i skierował do kuchni. Finn wszedł Ethanowi na ramię i zanurzył łapki w jego włosach.
Szatyn zasłonił usta wierzchem dłoni, uśmiechając się szeroko i bojąc się ruszyć, żeby nie zrobić mu krzywdy.
- Uwielbiam cię - wyznał w końcu. - Bardziej niż tego drugiego, ale nie mów mu, bo on już i tak jakoś krzywo na mnie patrzy - dodał przyciszonym głosem. - Mógłbyś zejść na chwilę, żebym ściągnął płaszcz, co? - spytał.
Finn zeskoczył płynnie i podreptał do pokoju dziennego. Jego gość szybko zostawił swoje rzeczy w przedpokoju, po czym ruszył kocim śladem do kolejnego pomieszczenia. Zamiast drogich, kryształowych żyrandoli i surowego, nowoczesnego wnętrza zobaczył jednak zawalony książkami pokój nawiedzonego studenta. Zaskoczony odwrócił się w stronę kuchni i zostawiając Finna, skierował się niepewnie w tamtą stronę.
- Spodziewałem się czego trochę innego - zaczął, zatrzymując się ostrożnie w progu. - To wygląda trochę jakbyś próbował zamienić dom w antykwariat z książkami.
- Kiedy otaczam się książkami, czuję się trochę bardziej żywy - odparł Lys, myjąc warzywa. - Na stole postawiłem ci szklankę z wodą. Miałem ci zanieść, ale przyszedłeś.
Ethan zerknął w stronę naczynia, bawiąc się rękawami swojego swetra, po czym odgarnął poplątane kosmyki z oczu.
- Mogę ci pomóc - zaoferował, podchodząc do blatu i opierając się o niego bokiem. - Co robisz?
Lys wzruszył ramionami.
- Pomyślałem, że zrobię makaron z kurczakiem i warzywami, może być? - spytał, choć nie bardzo interesowała go odpowiedź szatyna. - Możesz pokroić warzywa. Tylko się nie potnij. Na suszarce masz deskę - poinstruował go.
- A ty masz zły humor? - spytał zamiast tego chłopiec, przyglądając mu się uważnie zielonymi oczami. - Czemu?
Lysander zerknął na niego przelotnie. Nie dał po sobie poznać, że zdziwiło go pytanie Ethana. Odłożył warzywa na bok i sięgnął po ścierkę.
- Chyba nikt mnie o to wcześniej nie pytał - wyznał, unikając jego spojrzenia. - Po prostu... nikt tu nie przychodzi. Nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś narusza moją przestrzeń - dodał ciszej i wyjął kurczaka z lodówki.
- Nikt? - powtórzył cicho Pierce. - Ale nikt, że mało czy...? - nie dokończył pytania.
Starszy chłopiec zaśmiał się bez krzty wesołości.
- Odkąd tu zamieszkałem, był tu tylko Sean, był kiedyś przejazdem w mieście i musiał gdzieś zanocować - Lys uśmiechnął się pod nosem. Wiedział jak absurdalnie musiał brzmieć. - Nie lubię zapraszać tu ludzi - roześmiał się cicho. - Poprawka: ja nawet nie mam kogo tu zapraszać.
Ethan rozchylił lekko usta, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Czasami tak jest chyba lepiej - zauważył w końcu, wracając do zabawy materiałem swetra. - Chyba powinienem teraz powiedzieć coś zabawnego, żeby nie było tak niezręcznie i żebyś się uśmiechnął, ale nie mam pomysłu - wyznał.
Gospodarz wzruszył ramionami i wrócił do krojenia warzyw.
- Nie musisz. Taka jest prawda - odparł obojętnie. - Jak już muszę się z kimś spotkać, wolę wybrać kawiarnię, restaurację, no wiesz. Miejsca, w których ludzie są bardziej zafascynowani wszystkim innym, tylko nie mną.
- Ale czemu? - zainteresował się chłopiec, niepewnie podchodząc bliżej. - Twoja wypowiedź nie jest odpowiednio narcystyczna. Spróbuj jeszcze raz - polecił, przechylając głowę i przyglądając mu się z dziecięcą ciekawością.
Lys zerknął na niego i od razu spuścił wzrok.
- Mówiłem ci. Wolę podziwiać, niż być podziwianym - uśmiechnął się połowicznie. - Obserwowanie świata jest ciekawszym zajęciem, niż bycie w centrum wydarzeń. Tak wielu rzeczy bym nie dostrzegł, gdybym grał główną rolę. A ty? Jesteś widzem czy aktorem?
Ethan posłał mu w odpowiedzi szeroki uśmiech, który zapalił iskierki w jego zielonych oczach.
- I to i to - odpowiedział dyplomatycznie. - Zależy od sytuacji i hej - zamyślił się na chwilę. - Chcesz powiedzieć, że jestem pierwszą osobą, którą tutaj wpuściłeś poza Seanem? Po co? Wiesz, że dałbym sobie radę. Przykro mi, że twój plan unikania mnie jakoś ci nie wychodzi... A tak naprawdę to nie.
Srebrnowłosy prychnął rozbawiony.
- Gdybyś zginął gdzieś po drodze, to ja ponosiłbym winę, za to, że ci nie pomogłem. Ratuję swój tyłek, nie twój - powiedział z uśmiechem. - Teraz albo idź sobie usiąść i nie przeszkadzaj albo wstaw makaron.
- Umiem tylko to drugie - stwierdził szatyn. - No i nie ponosiłbyś, bo skąd mógłbyś w ogóle wiedzieć, że coś mi się stało? - spytał, wyciągając plastikowe opakowanie i układając ze spaghetti gwiazdki w garnku z wodą.
- Zadajesz głupie pytania - stwierdził Lys, gdy sfinks przeszedł właśnie przez próg, wskoczył na stół i ponownie znalazł się na ramieniu szatyna. - Jakiś współczesny Sherlock Holmes na pewno by mnie odnalazł i udowodnił, że to ja cię zostawiłem i muszą mnie zamknąć.
Ethna odsunął się od gorącej wody, nie chcąc zrobić zwierzątku krzywdy, po czym przytulił je do siebie, zadowolony.
- Masz tyle kasy, że nie musisz się martwić o takie rzeczy - zauważył po chwili.
- Może - mruknął Lys i odgarnął włosy z oczu. Wrzucił warzywa na patelnię i wyszedł na moment z kuchni. Wrócił z Premierem na rękach, który opierał puchate łapki o jego pierś. - Nie lubię, gdy zostaje sam - wyjaśnił i położył persa na krześle. Kot od razu zwinął się w kłębek. - Wiem, że jest indywidualistą, ale nie chcę żeby poczuł się samotny.
- Och nie - westchnął Ethan. - Teraz znowu czuję się jak w kościele.
Lys uniósł brwi zdezorientowany.
- O co ci chodzi?
- To znaczy nie przypominasz mi księdza, nie myśl sobie. Po prostu czuję się obserwowany i oceniany. No wiesz "och, nie, znowu ten zniszczony dzieciak".
Starszy chłopiec zaplótł ramiona na piersi.
- Wypraszam sobie, wcale na ciebie tak nie patrzę - oburzył się.
- Ale patrzyłeś wcześniej i teraz on tak robi - chłopiec wskazał na Premiera.
Srebrnowłosy zaśmiał się pod nosem i zajął się kurczakiem.
- Premier patrzy tak na każdego nieznajomego, nie przejmuj się - rozcinał mięso na mniejsze kawałeczki. - Czasem wydaje mi się, że mnie też nie ufa w pełni. Jego pierwszy właściciel o niego nie dbał i nie zabrał go do weterynarza, gdy zaczął tracić wzrok. Od tamtej pory tylko mnie pozwala się wziąć na ręce.
Szatyn zmrużył oczy, zastanawiając się nad czymś przez chwilę, po czym odwrócił się w stronę okna.
- Czyli jednak masz słabość do poszkodowanych przybłęd - skonstatował. - Z jednej strony taki chłodny, a z drugiej... Chyba zaczynam wierzyć w to co mówią o osobach z takimi tęczówkami jak twoje. Popadasz ze skrajności w skrajność, Lys.
Chłopiec o jasnych włosach przyglądał się uważnie swojemu rozmówcy. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do widoku Ethana w swojej kuchni. Był jak niepasujący element, wprowadzał chaos do jego uporządkowanej przestrzeni. Finn nie podzielał jego zdania i bez skrupułów zwracał uwagę szatyna na siebie.
- Może po prostu zbyt szybko mnie oceniłeś, tak jak ja ciebie.
- A co z tobą? - spytał drugi chłopiec, podchodząc bliżej i ponownie opierając się o blat koło srebrnowłosego. - Czemu nikomu nie ufasz? To przez rodziców?
Lys napiął mięśnie mimowolnie. Zanim odpowiedział odcedził makaron i zdjął kurczaka z warzywami z gazu. Nałożył danie na duże, porcelanowe talerze. Nie patrząc Ethanowi w oczy, podał mu jego porcję.
- Zawsze tak było - odezwał się w końcu, gdy nakładał jedzenie do kocich miseczek. - Rodzice coś obiecywali, mówili, że będzie inaczej... żadna z ich obietnic nie została dotrzymana. Jak byłem dzieckiem ciągle obiecywali, że nie będzie następnej opiekunki, że ta była ostatnia... dopóki nie pojawiła się kolejna. Przez całe życie chodziłem do szkół z internatem. Przed rozpoczęciem liceum obiecali, że nie poślą mnie daleko od domu, że będę razem z nimi - urwał na chwilę i zacisnął dłonie w pięść. - Nigdy nie spędziliśmy moich urodzin razem, myśleli, że drogie prezenty zastąpią mi ich obecność. Wspólne wakacje? - Lysander prychnął głośno, a Finn aż się wzdrygnął. - Niee, dwa miesiące na cholernych obozach naukowych, jakbym nie miał dość przebywania z dala od domu.
- Och - na twarzy Ethana odmalował się smutek. - Przykro mi, że tak było. Dzieci nie są zabawkami, które można schować do szafy... A przynajmniej nie powinny być - dodał po chwili, siadając przy stole i zaczynając zabawę widelcem. - Ale wiem jak się czujesz. To znaczy... Trochę - poprawił się.
Lys podniósł się z podłogi i usiadł przy stole, aby zająć się swoim talerzem.
- Czym zajmowali się twoi rodzice? - zapytał, obserwując go kątem oka.
Szatyn podniósł wzrok znad talerza, obserwując go przez chwilę niepewnie.
- Czym się zajmują - poprawił go w końcu. - Wtedy na dachu... To nie była prawda - wiesz ten samolot i reszta - chłopiec poprawił nerwowym gestem, opadające mu na oczy kosmyki. - Wymyśliłem tą historię kilka lat temu. Tata i mama jak z szablonu, nudna korporacja, wyjazdy w sprawie pracy i tak dalej. Jednego dnia polecieli i już nigdy nie wrócili, mimo, że obiecali, że to zrobią. Brzmi jak scenariusz do filmu, nie? A tak naprawdę... - urwał na chwilę. - Tak naprawdę jedyne co o nich wiem to, że nie chcieli mieć dziecka tak bardzo, że udawali, że tak właśnie jest. Nie mam pojęcia kim był mój ojciec, ani jak się nazywał, a od... Od niej uciekłem już dawno. Tak naprawdę nie znam nawet prawdziwej daty swoich urodzin więc... Więc wiesz, ta historia z samolotem jest o wiele lepsza - wzruszył ramionami. - To taki tryb domyślny jak ktoś pyta mnie o rodzinę. Wolę, żeby tak zostało.
Srebrnowłosy wpatrywał się w swojego gościa z szeroko otwartymi oczami. Uchylił usta, jakby zamierzał się odezwać, ale żadne słowa nie wydawały mu się odpowiednie.
- Przykro mi - odparł po dłuższej chwili. - To okropne. Czyli... nie obchodzisz urodzin? - spytał, przegryzając wargę.
- Och, nie - Ethan pokręcił z uśmiechem głową. - Jakiś czas temu moi przyjaciele zrobili mi przyjęcie, bo nie udało im się dowiedzieć kiedy wypada moja rocznica i od tamtej pory został tamten dzień - tak po prostu. Są cudowni - wyznał, wciąż bawić się makaronem. - To nie jest smutna historia. Poznałem lepszych ludzi i jest w porządku... Wątpię czy ta wersja mojego życiorysu spodobałaby się twoim rodzicom - roześmiał się po chwili cicho.
Lys bawił się jedzeniem na swoim talerzu i wpatrywał się w niego z zamyśloną miną.
- Moi rodzice nic nie znaczą - odpowiedział ze wzrokiem utkwionym w warzywa. - Ja się nimi nie przejmuję i ty też nie powinieneś - odgarnął włosy, wpadające mu do oczu. - Gratuluję tak wspaniałych przyjaciół. To musi być miłe mieć kogoś, kto o ciebie dba - dodał i odsunął Finna, który zaglądał do jego talerza.
Ethan uśmiechnął się na ten widok, po czym wskazał na kotka.
- Miło, że ty jesteś kimś takim dla nich - powiedział, po czym odwrócił swój talerz w jego stronę. - Zobacz co zrobiłem. To jest statek i Romeo i Julia o tutaj - wskazał zakochanych widelcem. - Zaraz któreś zjem, a Merkucja wsadzę do lodówki. Kreatywnie, wiem.
Brwi starszego chłopca powędrowały do góry. Zamrugał kilkakrotnie powiekami i przekrzywił głowę na bok.
- Który z nich to Benwolio?
- On śpi spokojnie pod pokładem - wyjaśnił Ethan. - Jest bezpieczny. A Romeo nie. Romeo zasługuje na to by zginąć jako pierwszy.
Lys nie mógł się powstrzymać przed przewróceniem oczami.
- Julia będzie rozpaczać - mruknął i uśmiechnął się pod nosem.
- Ją też zjem i już nie będzie - odpowiedział chłopiec, wyraźnie zadowolony ze swoich planów.
Srebrnowłosy jedynie westchnął i wstał, zabierając swój pusty talerz do zlewu.
- Jakiś ty miłosierny - skomentował, gdy stał obrócony do niego plecami.
- Prawda? - spytał Ethan. - Hej, mogę jakiś mały talerzyk? Naprawdę wolałbym oszczędzić mu życie.
Lys nie mógł się powstrzymać przed pokręceniem głową z politowaniem. Podał mu porcelanowe naczynie ozdobione drobnymi kwiatkami.
- Merkucjo i Benwolio są ci wdzięczni za oszczędzenie ich życia - odparł. - Jesteś lepszy niż Szekspir.
- No wiem - uśmiechnął się chłopiec, ratując ulubionych bohaterów, po czym zamknął ich w lodówce. - Czy nie marzyłeś ostatnio o tym by już nigdy mnie nie zobaczyć? - spytał. - Zaczepianie mnie w miejscach publicznych i zapraszanie do swojego domu raczej ci nie pomoże w realizacji twoich marzeń - zauważył.
- Mówiłem ci, gdybyś nie wyglądał jak śmierć, to byś tu nie siedział - odparował i odgarnął nerwowym ruchem jasne kosmyki. - W księgarni... źle się czułem, zobaczyłem cię, więc pomyślałem, że chcesz być świadkiem mojego upadku. Na pewno byś się z tego cieszył - dodał.
- A to czemu? - spytał chłopiec, wyjmując z kieszeni telefon. - Już wrócili - powiedział po chwili. - Ja też już chyba powinienem.
- Och - Lysander uniósł wzrok na szatyna i pokiwał głową. - Odwiozę cię.
Ethan uśmiechnął się, bawiąc się rękawami swojego swetra. Kiedy godzinę później Lys zatrzymał samochód przed wąską kamienicą, szatyn odwrócił się niepewnie w jego stronę.
- Mogę na chwilę twój telefon? - spytał, wyciągając dłoń w jego kierunku. - Nie martw się, zaraz oddam.
Lys zerknął na niego z ukosa i podał mu swoją komórkę. Szatyn oddał mu ją chwilę później, otwierając drzwi po swojej stronie i wysiadając z pojazdu. Zdążył jednak zrobić jedynie kilka kroków w stronę domu, po czym odwrócił się i z powrotem podchodząc do samochodu, żeby zapukać w szybę po stronie kierowcy.
- Jeszcze jedno - uśmiechnął się do drugiego chłopaka, kiedy ten obniżył szybę. - Dziękuję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top