I laugh like me again, she laughs like you

Chłodny wiatr owiał policzki chłopca, który właśnie wychodził z zaparkowanego samochodu. Uniósł wzrok na ogromny budynek lodowiska i spojrzał ponownie na karteczkę z adresem. Nie, nie było mowy o jakiejkolwiek pomyłce. Tabliczka z nazwą ulicy zapewniała, że znalazł się tam gdzie chciał nadawca wiadomości. Kilka dni wcześniej kiedy chłopak otworzył paczkę z papierosami, zamiast tytoniu znalazł błyszczące, kolorowe cukierki oraz zwiniętą w rulonik kartkę z brązowego papieru. Nieznanym mu charakterem pisma napisano cztery krótkie słowa; „Pokażę Ci coś lepszego" oraz adres, datę i godzinę, które właśnie pokazywał telefon Lysa. Blackwell nie miał żadnych wątpliwości co do tego, kto stał za tym wszystkim. Oprócz papierosów wszystkie przedmioty schowane w kieszeniach jego płaszcza wciąż były na swoim miejscu. Srebrnowłosy pokręcił z niedowierzaniem głową, jednak uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Nie zastanawiał się długo nad tym, czy przyjąć to anonimowe zaproszenie. Szatyn zdążył go poznać na tyle, że wiedział, że wielbiciel Sherlocka Holmesa nie będzie w stanie oprzeć się pokusie odkrycia kolejnej tajemnicy. Lys zastanawiał się jednak nad celem tego spotkania i nad tym, dlaczego Ethan musiał wybrać tak pełne ludzi miejsce, które już z daleka przyprawiało Lysa o dreszcze.   

Tego roku lodowisko pojawiło się już na początku grudnia. Biały namiot wyrósł na środku parku w jedną noc i już kolejnego ranka zaczął wabić ludzi światełkami złotych lampek przywieszonych pod sufitem i przy wejściu, z którego płynęły dźwięki popularnych piosenek. Za dnia pełen dziecięcego śmiechu i wycieczek turystów, wieczorami stawał się miejscem spotkań zakochanych, przyjaciół i wszystkich tych, którzy mieli ochotę na chwile wytchnienia w wyjątkowej atmosferze po ciężkim dniu pracy.

- Mam nadzieję, że nie potrafisz jeździć – głos za jego plecami sugerował, że gdy Lys się obróci, zobaczy znajomy uśmiech właściciela zielonych oczu. Ethan stał kawałek dalej, ściągając z dłoni włochate rękawiczki i lustrując go uważnym spojrzeniem.   

- Nie namówisz mnie, żebym tam wszedł – odparł poważnie Lys. Ręce wcisnął głęboko do kieszeni i zerkał na swojego towarzysza kątem oka. – Tak przy okazji, pamiętasz Sylwester i to jak zmusiłeś mnie do tańca? Gdzie moja zawieszka? – uśmiechnął się chytrze, wiedząc, że ozdoba, gdziekolwiek się teraz znajduje, nie jest w posiadaniu Ethana. 

Szatyn przechylił głowę, mrużąc lekko oczy. 

- Obiecałem ci, że ją dostaniesz – odpowiedział po chwili, po czym podszedł bliżej, żeby zasłonić mu dłonią oczy. – Nie patrz tak, bo sobie pójdę – ostrzegł go, czując delikatny dotyk jego rzęs na swojej skórze. – Czasami potrafisz być miły – zauważył, zabierając rękę i odsuwając się od niego, zanim chłopak zdążył zwrócić mu uwagę.

- To kiedy ją dostanę? – zapytał, a jego uśmiech powiększył się, odsłaniając ostre zęby.

- Z pewnością masz ciekawsze tematy do rozmów – stwierdził chłopiec, bawiąc się swoim purpurowym szalikiem. – Szczególnie po tym jak spędziłeś tydzień usychając z tęsknoty za mną. Mam dla ciebie coś znacznie ciekawszego – dodał - ale najpierw musisz zagrać w moją grę. Nie martw się, jest prosta. Nawet ty powinieneś sobie jakoś poradzić.

Lys nie mógł się powstrzymać przed przewróceniem oczami.

- Co my tutaj robimy, Ethan? – spytał, patrząc w stronę olbrzymiego namiotu. 

Ze wszystkich sił starał się zachować powagę. Walczył z kolejnym uśmiechem, który chciał zawitać na jego twarzy. „Opanuj się" upomniał się w myślach. Miał nadzieję, że nie wygląda na zbytnio podekscytowanego, mimo że serce domagało się dalszego rozwoju akcji i nowych tajemnic do odkrycia. Dłonie, nadal schowane w kieszeniach, zacisnął w pięść, próbując się uspokoić. 

- Nie dostaniesz zawału jak ci powiem? – upewnił się Ethan, udając troskę. – Będziemy jeździć na łyżwach, to szalenie skomplikowane. Jestem strasznie ciekawy, czy będziesz potrzebował pingwinka. Jeśli przeżyjesz te igrzyska śmierci to coś ci pokaże – obiecał, przerzucając szalik przez ramię. – To co? Wchodzisz w to czy narzekasz, że tam jest za dużo ludzi, a ty nie jesteś istotą społeczną?

Lys westchnął i przeczesał włosy między palcami.

- Nie jestem głupi, wiem jak się jeździ – mruknął pod nosem. – W dzieciństwie rodzice zapisali mnie na lekcje łyżwiarstwa – dodał, gdy zmierzali w kierunku namiotu. – Pamiętam, że nie szło mi najgorzej, więc jestem pewny, że pingwinek nie będzie potrzebny. Ale nie wiem jak z tobą. Twój wzrost może ich zmylić i jeszcze dadzą ci go z góry, myśląc, że jestem twoim opiekunem. 

- Lekcje łyżwiarstwa – powtórzył chłopiec, dorównując mu kroku – oczywiście. Poza tym wcale nie jesteś taki wysoki. Twoje ego zdecydowanie cię przerasta – dodał, zaskoczony, że Lys dał się tak łatwo namówić. – Szczerze? Nie sądziłem, że będziesz taki odważny.

- To nie odwaga tylko ciekawość – starszy chłopiec wzruszył ramionami. – Sam nigdy bym tam nie wszedł – wskazał dłonią na lodowisko – za dużo ludzi i zbyt głośno – skomentował, krzywiąc się przy tym.

Ethan roześmiał się, zerkając w jego stronę zza opadających mu na twarz kosmyków. Tego wieczoru lodowej tafli nie przecinało wiele par łyżew, a z umieszczonych w rogach głośników leciało „Almost" Hoziera. Ethan zasznurował szybko swoje figurówki i zbliżył się do barierek, taksując wzrokiem lodowisko i z zadowoleniem zauważając, że nie cieszyło się tego wieczoru zbyt dużym zainteresowaniem.

- Długo ci to zajmuje - skonstatował, odwracając się przez ramię w stronę drugiego chłopaka. - Poddajesz się już na tym etapie? - posłał mu jeden ze swoich figlarnych uśmiechów.

Lys zmierzył go krytycznym spojrzeniem zanim ostatni raz poprawił sznurowadła i wstał ze swojego miejsca niepewnie. Zacisnął mocno zęby, gdy nierówne podłoże spowodowało, że się zachwiał.

- Nie uśmiechaj się tak, bo sobie pójdę - sparafrazował słowa Ethana i stanął obok niego.

- Nawet nie weszliśmy jeszcze na lodowisko - skomentował szatyn, zakrywając dłonią usta. - Pan przodem - wskazał furtkę. - Chcę zobaczyć czego nie potrafię.

Lys przewrócił oczami i nie czekając dłużej wszedł na śliską taflę lodu, która lśniła od światła lampek. Chłopiec ledwo dotknął ostrzem łyżwy lodu a jego zmysł równowagi został zaburzony. Nogi zaczęły mu się rozjeżdżać w różne kierunki, a ręce szukać czegokolwiek, czego mogłyby się złapać. W ostatniej chwili oparł się o ścianę lodowiska i postawił kołnierz płaszcza, żeby ukryć rumieńce, które właśnie zaczęły zdobić jego twarz.

Ethan wjechał na lodowisko chwilę po jego przedstawieniu, wybuchając głośnym śmiechem.

- No hej - zatrzymał się tuż obok niego. - Ładnie to ty się rumienisz, a nie jeździsz.

Lys zaklął cicho pod nosem i spiorunował go wzrokiem.

- Potrafię jeździć - zaprotestował dumnie unosząc głowę. - Tylko ostatni raz byłem na lodowisku, jak byłem dzieckiem. Muszę sobie przypomnieć - dodał i niepewnie odepchnął się od ściany. Zaraz jednak musiał do niej wrócić, gdy ponownie stracił równowagę.

Szatyn obrócił się na lodzie, starając się nie sprawiać wrażenia osoby, która chce się popisać swoimi umiejętnościami, po czym wymownie zerknął w stronę przejeżdżającego obok nich malucha.

- Ależ oczywiście, że potrafisz - odpowiedział, przesuwając się bez wahania tyłem po śliskiej tafli.

 - Po prostu wszyscy inni potrafią trochę lepiej.

Blackwell zignorował rosnące w jego sercu uczucie zażenowania i znów odjechał kawałek od barierki. Na szczęście tym razem zapanował nad sytuacją i niezgrabnie zawrócił w stronę szatyna, niemal potrącając po drodze łyżwiarzy, którzy klęli za jego plecami i rzucali w jego kierunku krzywe spojrzenia.

- Widzisz? Potrafię - powiedział zadowolony z siebie. -Teraz możemy już iść.

- Chciałbyś – szatyn zaplótł ręce na piersi. – Musisz wytrzymać całą turę z daleka od barierki, inaczej z nagrody nici. Jeśli chcesz możemy podjechać po pingwinka. No chyba, że wciąż masz zamiar udawać, że nie ma dla niego miejsca w twoim życiu. 

- Nie potrzebuję żadnego głupiego pingwinka – zdenerwował się starszy chłopiec, zaciskając dłonie w pięści. – Po co mnie tu ściągnąłeś, Ethan? Na pewno mogłeś wybrać lepsze towarzystwo – burknął pod nosem.

- Ale ty jesteś niemiły – westchnął chłopiec, wyciągając rękę w jego stronę. – Mogłem, ale ty uśmiechasz się znacznie rzadziej niż oni i z jakiegoś powodu próbuję to zmienić. Głupie, nie? Daj mi rękę, jeśli nie chcesz się co chwilę wywracać i zapomnij na chwilę o tym, że planujesz spalić ten świat. Na lodzie będzie ciężko.

Lys przez chwilę wpatrywał się w dłoń szatyna, jakby nie do końca rozumiał co ma z nią zrobić. Spojrzał niepewnie na swoją rękę otuloną czarną, skórzaną rękawiczką. Mimowolnie przegryzł dolną wargę. Ponownie zerknął na Ethana, którego zielone oczy błyszczały taką niewinnością i ufnością, jakiej Lys nie widział nigdy w nikim innym. Zastanawiał się, jak wiele razy ten chłopiec oberwał od życia za swoje wrażliwe serce i dziecinną naiwność. Po chwili wahania ściągnął rękawiczki, schował je do kieszeni płaszcza i złapał dłoń Ethana, starając się nie krzywić na dotyk jego skóry. Szatyn uśmiechnął się, zerkając na drugiego chłopca, po czym pociągnął go lekko za sobą. 

- Widzisz? Tak jest łatwiej – powiedział, zaciskając palce na dłoni Lysa. – Widzę, że nie tylko charakter masz taki chłodny. Czasami się zastanawiam, skąd się naprawdę wziąłeś, bo serio... Jakbyś uciekł z jakiegoś planu filmowego. Tylko wciąż nie mogę się zdecydować czy z horroru o wampirach, czy raczej z ekranizacji Andersena... Zobacz – wskazał ruchem głowy na mijającą ich grupę przyjaciół, którzy śmiali się ze znanego tylko im żartu. – Ładny widok, prawda? Albo tam – odwrócił się w stronę starszej pary, która wymieniała ciepłe uśmiechy.

- Nigdy nie czułem się częścią tego – Lys wzruszył ramionami, wędrując wzrokiem między tymi wszystkimi ludźmi i starając się utrzymać pion. – Chyba głównie dlatego, że nigdy nie chciałem. Mam lepsze zajęcia od spędzania czasu z ludźmi. 

- A... Jesteś szczęśliwy? – spytał niepewnie chłopiec, odwracając wzrok. 

- Jeśli chcesz mi zrobić wykład o tym, że ludzie są mi potrzebni do szczęścia to przestań, bo wyjdę – odparł, o mały włos nie potrącając małej dziewczynki, która właśnie przejeżdżała obok nich. – Jestem szczęśliwy, gdy jestem sam z książkami i historiami o wiele ciekawszymi od ludzi. Kiedy Finn zasypia na kanapie, a Premier na moich kolanach, w tle leci przyciszona muzyka, przez okno zagląda księżyc, a ja rozwiązuję zagadkę, kto kogo zabił – powiedział, a jego oczy odrobinę się rozjaśniły. – Ludzie to obowiązek, odpowiedzialność, a większość z nich to po prostu problem.

- Wiem – przyznał szatyn. – Ale czasami jest miło po prostu... Kiedy ktoś jest obok. Wiem, że wszyscy jesteśmy irytujący i każdy sprawia trochę zawodu. Wiem, że ktoś może lubić być sam, ale bycie samotnym to trochę co innego i.... Nieważne – pokręcił lekko głową, orientując się, że nie powinien dalej rozwijać swojej wypowiedzi w tym kierunku, jednak już po chwili jego twarz ponownie się rozjaśniła. – Strasznie śmiesznie jeździsz i tak, wiem, że zwierzęta są kochane. Dumbledore jest najlepszy, ale z tym zabijaniem to trochę strasznie. Zgaduję, że już dawno wybrałeś sposób na moje morderstwo, co? 

- Nawet gdyby tak było to nie mogę ci powiedzieć – Lys uśmiechnął się jednym kącikiem. – Muszę zachować ten element zaskoczenia, ale obiecuję, że jest bardzo kreatywne.

- Powinienem zacząć się ciebie bać – stwierdził chłopiec z niepokojem zerkając na ich złączone dłonie.

Lys roześmiał się cicho i pokręcił z rozbawieniem głową. Zdziwiło go to, że tak szybko przyzwyczaił się do jego dotyku.

- To ty mnie tu zaprosiłeś. Myślisz teraz, że to był błąd? – zapytał, patrząc na niego tajemniczo.

- Zaczynam – odpowiedział szatyn, ignorując nieprzyjazne spojrzenie jakim obrzuciła ich przejeżdżająca obok kobieta. – Możesz mi trochę zdradzić. Płatny zabójca, zatrute świeczki, złowieszcze cukierki, udające przyjazne nastawienie do dzieci?

- Dla mojego najlepszego przyjaciela mam coś znacznie bardziej wyszukanego – stwierdził. W przypływie odwagi przyspieszył odrobinę, ciągnąc Ethana za sobą. – Ale nie przejmuj się, dzisiaj nie zginiesz. Jestem ciekawy co zaplanowałeś na później.

- Widzisz? Zabezpieczyłem się – zauważył zadowolony, oglądając się przez ramię w stronę kłócącej się przy bramce dwójki rodzeństwa, zamiast poświęcać więcej uwagi tafli lodu, w której jedno z dzieci wyżłobiło długą wnękę, przez którą chwilę później omal się nie wywrócił.

- I kto tu nie potrafi jeździć? – rzucił Lys, gdy jego ramię owinęło się w talii niższego chłopca, aby zabezpieczyć go przed upadkiem. – Widzisz? Ludzie ci zagrażają, chociaż tylko na nich patrzysz.
Ethan posłał mu w odpowiedzi roztargnione spojrzenie zielonych oczu, pod którymi rozlał się lekki rumieniec. 

- Yhym – wymamrotał niewyraźnie. 

- Wszystko w porządku? – zapytał starszy chłopiec, mrużąc oczy i lustrując twarz Ethana uważnym spojrzeniem. – Zrobiłeś się bardzo czerwony – zauważył odkrywczo.

Szatyn niemal od razu zasłonił twarz szalikiem, kręcąc szybko głową.

- Wcale – zaprzeczył. – Ale jak będziesz tak robił to wezmą nas... za parę... No wiesz... – wyjaśnił.

- Och – srebrnowłosy otworzył szeroko oczy i niemal natychmiast puścił Ethana, odsuwając się szybko, przez co prawie stracił równowagę. – Przepraszam. Sprawiłem, że poczułeś się niekomfortowo?

- Nie, nie, nie. Ja tylko... - urwał chłopiec, szukając w głowie odpowiednich słów. - Ja myślałem, że ty nie chcesz, żeby ktoś pomyślał... - przerwał zażenowany, odwracając wzrok i żałując, że w ogóle otworzył usta.

- Mało mnie obchodzi, co pomyślą inni – Lys wzruszył ramionami i tym razem to on wyciągnął dłoń w kierunku drugiego chłopca. – Myślałem, że tobie to będzie przeszkadzać.

Chłopiec otworzył usta tylko po to, żeby niemal od razu z powrotem je zamknąć i nieśmiało złapać za rękę drugiego chłopaka, spuszczając wzrok na swoje łyżwy i pozwalając kosmykom zasłonić mu oczy. 

- To w porządku – wyznał w końcu. – Po prostu wtedy, u twoich rodziców irytowałeś się, kiedy mogli uznać, że nie jesteśmy tylko przyjaciółmi, więc pomyślałem... Pomyślałem, że to ważne... czy coś...

- To było coś innego – zaprzeczył Lys. – Wtedy cię nie lubiłem i nie chciałem mieć z tobą nic wspólnego – dopowiedział obojętnie, jadąc przed siebie. – Każdy może kochać kogo chce, nie mam problemu z tęczą, jeśli się zastanawiasz – dodał po chwili, unikając jego spojrzenia.

- To... nawet nie o to chodziło, tylko... - szatyn urwał ponownie, gubiąc się we własnych myślach. – Ładny chodnik... To znaczy lodowisko... - poprawił się, przeklinając się w myślach za to, że nawet nie potrafił zmienić płynnie tematu.

Lys roześmiał się cicho i ścisnął delikatnie jego dłoń.

- Hej, przestań. Nie chciałem żebyś czuł się niezręcznie – posłał mu rozbawione spojrzenie. – Możesz mi opowiedzieć coś o sztuce albo o twoich ulubionych książkach. Lubię cię słuchać.

- A już myślałem, że tylko cię irytuję – odpowiedział chłopiec, ponownie nabierając odwagi. – Ale nie, ja ciągle nawijam. Teraz ty mi opowiedz – poprosił. – O czym lubią rozmyślać seryjni mordercy, kiedy mają dzień wolny od pracy?

- Cóż – chłopiec zamyślił się na chwilę, zanim odpowiedział – Marnują swoje życie na uczenie się czegoś niewiarygodnie nudnego, czytają, słuchają muzyki... podróżują, szukając nowych miejsc na pogrzebanie ciał. Ostatnio znalazłem naprawdę miłe miejsce nieopodal lasu. Mogę cię tam zabrać, jeśli chcesz.

- Tęskniłbyś – zauważył szatyn – więc chyba podziękuję – opowiedział, poprawiając szalik, który uparcie atakował nitkami jego buzie. – Ale możemy pojechać gdzie indziej jak już obsługa nas stąd wygoni, zawstydzona swoim brakiem umiejętności przez to, co im dzisiaj pokazujemy.

- Nie zapomnij o mojej nagrodzie – przypomniał mu starszy chłopiec, uśmiechając się krzywo. – Tylko dlatego się tutaj męczę, nie żebym jakoś bardzo cię lubił – powiedział cicho, zanim znowu zdecydował się przyspieszyć. Pociągnął szatyna za sobą, a uśmiech na jego twarzy powiększył się, gdy udało mu się wyprzedzić kolejne osoby i płynnie skręcić na następnym zakręcie. Roześmiał się głośno, zadziwiając samego siebie. Nie pamiętał kiedy czuł się tak wolny i pozbawiony jakichkolwiek ograniczeń. Chłodne powietrze muskało jego policzki i przeczesywało jego włosy, Lys pozwolił sobie zamknąć oczy i poddać się tej chwili. Następnym co usłyszał był urwany krzyk Ethana i zanim zdążył zareagować stracił równowagę, ciągnąc drugiego chłopca za sobą. Chwilę później chłopiec już klęczał obok, odgarniając mu srebrne kosmyki z oczu.

- Żyjesz? – spytał rozbawiony. – Dzieci się z nas śmieją – zauważył, otrzepując dłonie i wycierając je w materiał brązowego płaszcza. Mimo niewątpliwe groźnego wypadku, zielone tęczówki błyszczały radośnie w świetle migoczących nad sufitem lampek. 

Jasnowłosy uśmiechnął się delikatnie, starając się ukryć swoje zażenowanie. Z pomocą Ethana wstał z zimnego lodu i wymamrotał pod nosem ciche przeprosiny. 

- Widzę, że zajęcia z jazdy na łyżwach były bardzo efektowne – zauważył szatyn, ponownie łapiąc go za rękę. – No dobra, zostało jeszcze kilka minut. Postaraj się nie wykorzystywać już tego elementu zaskoczenia to może obaj to przeżyjemy. 

***

Małe pudełko z brązowego papieru zostało wcześniej obwiązane złotą wstążką, z której wykonana była również szeroka kokarda ozdabiająca wieczko. Ethan obracał je przez chwilę w dłoniach, zanim schował je za plecami.

- Obiecaj, że otworzysz dopiero kiedy będziesz sam – powiedział, unosząc głowę i wpatrując się w drugiego chłopaka. Zdążyli już wyjść z lodowiska i teraz kręcili się po rozświetlonych latarniami ścieżkach parku. Wysokie drzewa, których korony zaczynały zlewać się powoli z ciemny granatem nieba, zdawały się słuchać każdej prowadzonej w pobliżu konwersacji i przekazywać słowa dalej i dalej, i dalej.

- Obiecuję – Lys skinął głową i wystawił dłoń. Nie spodziewał się, że Ethan naprawdę ma dla niego jakąś nagrodę. Myślał raczej, że szatyn zmyśla, by zaciągnąć go na lodowisko. – Otworzę, gdy będę w domu.

Chłopiec położył zagadkę na jego ręce, po czym zaczął bawić się frędzlami od swojego szalika.
- Widzisz, nie było wcale tak strasznie – zauważył, uśmiechając się lekko.

Lys schował pudełeczko do kieszeni i wzruszył ramionami.

- Chyba mogło być gorzej – stwierdził, wbijając wzrok w ziemię. – Jakieś plany na teraz?

- Nie sądziłem, że zostaniesz nawet na lodowisku, więc... - Ethan przesunął czubkiem buta jeden z kamyków, starając się sprawiać wrażenie kogoś kto wcale nie jest zakłopotany. – Więc nie wiem – wzruszył ramionami, po czym ogarnął kosmyki z oczu. – Możesz cieszyć się już wolnością, jeśli chcesz, albo moglibyśmy gdzieś jeszcze pójść, ale to by było już sporo czasu wśród ludzi jak na ciebie – uniósł lekko jeden kącik ust.

- Możemy pojechać do mnie – zaproponował Lys, próbując udawać obojętnego. – Zrobię coś ciepłego do picia, mógłbym ci poczytać – zerknął na Ethana kątem oka – Finn by się ucieszył, gdyby cię zobaczył.

Szatyn roześmiał się, odwracając wzrok.

- Twój wskaźnik nienawiści do osób trzecich niebezpiecznie spada – zauważył. – Możemy, tylko zadzwonię do Oli'ego, żeby wziął do siebie Dumbledore'a, bo inaczej będzie się stresował, że coś mi się stało – wyciągnął telefon z kieszeni. – Och, no i powinni wiedzieć gdzie rozpocząć poszukiwania, jakbyś jednak wywiózł mnie do tego lasu.

***

Od razu gdy Lys otworzył drzwi mieszkania, mały, koci agent FBI przybiegł, by powitać ich w domu. Na widok gościa ucieszył się najbardziej. Nim Ethan zdążył ściągnąć z siebie płaszcz, sfinks zaczął wdrapywać się na jego kolana. Natomiast Premier Winston, który tylko przeklął w myślach na widok nowoprzybyłego szatyna, nie podniósł nawet głowy ze swojej poduszki. Dopiero gdy Lys wziął go na ręce zamruczał zadowolony i pozwolił się głaskać. Lys przywitał się z persem, zapalił światło w salonie i sprzątnął kubki pod herbacie, których po każdym wieczorze przybywało więcej.

- Przepraszam za bałagan – powiedział, ściągając z kanapy książki, zeszyty i liczne kartki z notatkami – nie myślałem, że będę miał gości.

Szatyn uniósł brwi, rozbawiony, po czym pokręcił głową. 

- Straszne rzeczy – odpowiedział. – To twoje notatki o byłych ofiarach? Tak czy inaczej powinieneś je gdzieś chować, kiedy wychodzisz. 

- Zrobię coś do picia – odparł Lys, ignorując jego pytanie i zmierzając w stronę kuchni. – Herbata? Czekolada?

- Krew twoich wrogów – odpowiedział chłopiec, śledząc gospodarza i rozglądając się uważnie dookoła. – Wiesz, że mnie i twojego kota łączy głęboka więź? Nie możesz zrywać ze mną kontaktu, bo nasza miłość może na tym strasznie ucierpieć – oświadczył, siadając na jednym ze stołków w kuchni i przeglądając gazetę, kątem oka zerkając co jakiś czas na drugiego chłopaka.

- Myślę, że Finn sobie poradzi – powiedział Lys, wyciągając czyste kubki i wstawiając wodę. – Dopiero kiedy uda ci się zbudować głęboką więź z Premierem, pomyślę o utrzymywaniu kontaktu. 

Szatyn oparł głowę na jednej dłoni, przyglądając się drugiemu chłopakowi, jakby widział go po raz pierwszy. To nie była ta sama osoba, którą spotkał tamtego popołudnia w księgarni. Tamten chłopak był zimny jak lód i budził w Ethanie same negatywne uczucia, miał w oczach coś co skłaniało jego rozmówców do ucieczki. Ten chłopiec wciąż budował wokół siebie wysoki mur, ale oprócz chłodu, szatyn wyczuwał w nim to coś, co sprawia, że wracając zimą do domu, mimo wszechobecnego białego puchu, czuje się ulgę na myśl o kominku, czekającym w domu, obietnicę tego, że mimo wszystko warto przebrnąć przez śnieg. Pierce przeklinał w myślach to, że sam tak łatwo i szybko przyczepił drugiej osobie etykietki.

- To ja poczekam sobie w salonie – stwierdził teraz, zdając sobie sprawę z tego, że od dłuższej chwili przyglądał się Lysowi zamyślonymi oczami i wyszedł z Finnem z kuchni. 

Kiedy Lys dołączył do nich kilka chwil później, chłopiec siedział na dywanie przed kominkiem, opowiadając pupilowi jakieś mało wiarygodne historie o feniksach. Lys spojrzał na nich z uśmiechem i postawił gorące kubki na drewnianym stoliku. Włączył płytę The Maine i usiadł na kanapie, wciągając Premiera na swoje kolana.

- To co teraz? – spytał, przyglądając się chłopcu i Finnowi, który wtulał główkę w sweter szatyna. Ethan wstał z podłogi, tuląc do siebie małego agenta, po czym podszedł do regału, którego wszystkie półki uginały się pod ciężarem książek i zerknął przez ramię w stronę Lysa, posyłając mu krótki uśmiech. Jasnowłosy odwzajemnił ten gest i pokiwał delikatnie głową. – Czytać? Dobrze, znasz opowiadania Edgara Allana Poe? Mam cudowne wydanie, chciałem ostatnio do niego wrócić – powiedział, a jego oczy rozbłysły, jak zawsze gdy mówił o książkach. – Leży na środkowej półce z lewej strony – poinstruował go.

Ethan odstawił kota na dywan, zanim zaczął przyglądać się grzbietom egzemplarzy. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim uniósł dłoń w kierunku kilku książek, żeby zerknąć na ich okładki. Kiedy nie zobaczył jednak żadnych pomocnych ilustracji ani innych detali, które mogłyby mu w jakikolwiek sposób pomóc wybrać tą właściwą, poczuł narastające w środku uczucie paniki. Zdenerwowany zaczął bawić się swoimi palcami, starając się wymyślić coś, co mogłoby go uratować, jednak żaden pomysł nie przychodził mu do głowy.

- Ja... Ja chyba nie do końca... Nie wiem, która – przyznał cicho, spuszczając wzrok ze wstydu.
Lys zamrugał kilkakrotnie oczami, zanim podniósł się z kanapy i podszedł powoli do Ethana. Przyglądał mu się ze skrywaną ciekawością, gdy nakrył jego dłoń swoją i poprowadził ją do właściwej książki.

- Dlaczego nie mogłeś jej znaleźć? – zapytał cicho, nie odrywając wzroku od jego twarzy.

Chłopiec wyglądał jakby miał lada chwila wybuchnąć płaczem.

- J-ja... J-ja nie... Ja chyba... Ja... Nie potrafię... czytać – wyjąkał, wciąż nie podnosząc wzroku z dywanu.

Srebrnowłosy uniósł brwi zdziwiony. Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, wszystko co przychodziło mu do głowy wydawało się nieodpowiednie. W końcu zbliżył się do chłopca i wziął jego twarz w swoje dłonie.

- Jak to? – zapytał łagodnie, nie chcąc go spłoszyć. Starał się brzmieć spokojnie, mimo że w środku był zdezorientowany. – Nikt cię nie nauczył?

Chłopiec odsunął się od niego gwałtownie, upuszczając książkę na podłogę.

- Tak cholera, wiem jak to wygląda! – podniósł głos zdenerwowany. – Wiem co sobie myślisz, ale nie jestem głupi, okej? Starałem się, znam litery, po prostu nie rozumiem co czytam, nigdy nie rozumiem, ale nie jestem głupi! Skończyłem szkołę o wiele szybciej od innych, bo dzięki temu miałem indywidualny tok nauczania no i byłem... Ja... - chłopiec odwrócił się tyłem do drugiego chłopaka. – Gdyby tylko... A zresztą – ponownie spuścił wzrok, ściszając wzrok – nikt by mi nie uwierzył. – A gdyby... Gdyby tylko... Nie potrafię nawet wypełnić głupiej umowy, a jeśli myślisz teraz – a na pewno tak myślisz, że to przez to... jest tak jak jest to tak, cholera, jasne, że tak, ale nie tak jak sobie wyobrażasz. Gdybym... gdybym nie wybierał źle ludzi i gdybym wiedział, że nikomu nie powinno mówić o sowich słabościach to teraz byłbym... Byłbym tak wysoko, a skończyłem na dnie, bo byłem zbyt głupi i myślałem... Myślałem, że... Ludzie są inni... Dlatego nie powinieneś o tym wiedzieć, nikt nie powinien – wsunął palce we włosy, ciągnąc za nie jakby chciał je wyrwać. – Nieważne – zasłonił twarz dłońmi. – Przepraszam, jestem... To było żałosne.

Lys stał za jego plecami w bezruchu i starał się poukładać w głowie wszystkie nowe informacje jakie usłyszał. Przegryzł mocno dolną wargę i z obawą położył dłoń na ramieniu Ethana.

- Hej... wcale nie jesteś głupi ani żałosny – zaczął powoli. – Tak właściwie... jesteś jedną z najbardziej bystrych osób jakie znam. Pamiętasz nasze spotkanie w muzeum? Zrobiłeś na mnie ogromne wrażenie i wiem, że potrafisz o wiele więcej – powiedział ściskając jego ramię. – Bardzo mi przykro, że tak to wygląda, musi ci być trudno, a i tak dajesz sobie radę – dodał ściszając głos – Mogę wiedzieć czego się uczyłeś? Studiowałeś?

- Ja... Byłem na pierwszym roku... Historia sztuki i scenografia, ale... coś się stało i... nikt nie uwierzył w moją wersję wydarzeń, a była prawdziwa, naprawdę była – powtórzył z desperacją w zielonych oczach - ale nie dziwię się, że nikt mi nie uwierzył. Byłem... Byłem zbyt naiwny... I wygląda na to, że dalej jestem – dokończył, bojąc się odwrócić przodem do drugiego chłopaka.
Lys westchnął i podszedł do Ethana, tak by stanąć naprzeciwko niego. Uniósł jego brodę dwoma palcami, tak by spojrzeć mu w oczy.

- Ludzie po prostu są okrutni – powiedział ze smutkiem w oczach. – Nie obwiniaj się zbytnio, jeszcze możesz wszystko zacząć od nowa. Nie myślałeś, żeby wrócić na studia?

Usta szatyna zadrżały lekko. Zamknął na chwilę oczy, chcąc ukryć na chwilę swoje emocje.

- Gdybym mógł – zaczął powoli – to bym to zrobił... To... bardzo skomplikowane. Długa historia... Ale chyba nie przyszliśmy tutaj, żeby użalać się na życie – uśmiechnął się blado. – Możemy zająć się czymś weselszym – na przykład Edgarem Allanem – krew, ciemne moce i śmierć wszędzie – kąciki jego ust uniosły się odrobinę wyżej, kiedy próbował odsunąć na bok przykre wspomnienia.

Starszy chłopiec zagryzł wnętrze policzka, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.

- W porządku po prostu... może... gdybyś chciał... - Lys westchnął cicho i zaczął się bawić swoimi palcami. – Jeśli jesteś zainteresowany... Mówiłeś, że studiowałeś scenografię. Mam kontakty w teatrze na West Endzie i wiem, że szukają ludzi do pracy – wzruszył ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. – Mogę zadzwonić i dowiedzieć się szczegółów.

Ethan otworzył szerzej oczy, w których zaskoczenie tańczyło z obawą.

- To... Próbowałem wszędzie, tam też – wyznał, starając się ubrać swoje myśli w słowa. – To naprawdę skomplikowane i... Jest ktoś, kto zadbał o to, żebym nie mógł... Po prostu... Próbowałem zrobić wszystko, ale... - pokręcił głową. – Ale dziękuję – spojrzał mu w oczy z lekkim wahaniem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że bez względu na to kim jest drugi chłopak, nie uda mu się niczego załatwić. – Znowu mam ochotę cię przytulić – dodał ciszej. - Rozumiem, że bycie miłym to ważny element planu, mającego na celu zdobycie zaufania przyszłej ofiary.

Lys zaśmiał się cicho i nieśmiało przysunął się bliżej, obejmując szatyna w pasie.

- Zadzwonię do nich – obiecał. – Spróbuję to załatwić, na pewno da się coś zrobić. 

- Miałbyś przez to problemy – zauważył chłopiec. – To chyba nie jest zbyt dobry pomysł – powiedział, przytulając się do niego niepewnie. – Nie możemy tak robić, bo Premier wygląda na zazdrosnego – zauważył po chwili, chowając twarz w materiale jego koszuli.

Starszy chłopiec uśmiechnął się lekko pod nosem i wzmocnił delikatnie uścisk.

- Dzięki problemom życie staje się bardziej ekscytujące – wzruszył ramionami. – Pomogę ci. A Premierem się nie przejmuj. Wiesz przecież, że on nikogo nie lubi – spojrzał na swojego pupila z czułością i puścił mu oczko.

- Wiem – Ethan odsunął się od niego, żeby podnieść egzemplarz książki, po czym podał ją Lysowi. – Proszę. Wiem, że o tym marzysz – dodał.

Blackwell uśmiechnął się do niego radośnie. Nie pamiętał kiedy ostatni raz uśmiechał się tak szczerze i niewymuszenie. Przekartkował strony pięknego wydania opowiadań Edgara, aż znalazł to czego szukał.

- To moje ulubione – oznajmił, głaszcząc ostrożnie stronę z tytułem „Czarny kot". – Usiądź wygodnie i słuchaj.

- Ty też – chłopiec pociągnął go za sobą na kanapę, po czym zabrał mu książkę. – Ja chcę przeczytać – oznajmił z poważną miną i otworzył dzieło na pierwszej stronie. - Tytuł i autor takie jak znasz, reszta niekoniecznie.

***

Gobeithiwn y byddwch chi'n ei hoffi. Cael diwrnod da ;*  Ydw, rwy'n diflasu 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top