How can I forget?
Straciliśmy wszystko.
Te dwa słowa dręczył Lysandera Toby'ego Blackwella bez przerwy od dwóch tygodni. Nie pozwalały mu normalnie funkcjonować w dzień ani zasypiać w nocy.
Dwa tygodnie minęły, odkąd stracili cały majątek. Dwa tygodnie minęły, odkąd jego ojciec trafił do szpitala z powodu zawału serca. Dwa tygodnie minęły, odkąd ostatni raz widział Ethana Pierce'a. O tym ostatnim Lys starał się nie myśleć. Usilnie próbował zatrzasnąć za sobą te drzwi i wyrzucić od nich klucz.
Wiele w życiu jego rodziny musiało się zmienić. Musiał wyprowadzić się z Watford, ponieważ jego mieszkanie zajął komornik — Lysowi udało się zabrać najważniejsze rzeczy, zanim resztę przejął urzędnik. Jego rodzice musieli oddać dom i wszystkie kosztowności. Jego wuj i ciotka (która sama niemalże dostała zawału) także oddali swój dom w Walii i od tygodnia przebywali w Londynie, próbując opanować sytuację z finansami. Sean również musiał opuścić swoje mieszkanie i zrezygnować z rozpustnego życia, które dotychczas prowadził. O ich rodzinie mówiły teraz wszystkie media, ogłaszając druzgocące bankructwo firmy. Teatr na szczęście pozostał bezpieczny, ze względu na to, że jego rodzina zrzekła się go po śmierci jego dziadka. Problem polegał na tym, że bez pieniędzy Lys nie będzie miał jak go sponsorować, więc prawdopodobnie teatr ponownie zacznie mieć problemy finansowe.
Blackwell nie wiedział co zrobić. Nie miał żadnego pomysłu, nie miał żadnego planu. Czuł się chory. Z jednej strony bolało go wszystko, każda część ciała i umysłu, a z drugiej czuł przerażającą pustkę, która jakby wylewała się z jego serca i ogarniała to, co było w jej zasięgu. Lys zastanawiał się, czy to jakiś mechanizm obronny organizmu. Być może jego ciało próbowało się w ten sposób znieczulić.
Od ponad tygodnia nie opuszczał pokoju, który zajmował u Gabriela. Nie miał ochoty się z nikim widzieć, nie chciał jeść, a prysznic i maszynka do golenia widziały go dawno temu. Nie miał jednak głowy się tym przejmować. Raz na jakiś czas wychodził nocą, kiedy Sean (który zajmował Gabrielowi kanapę) już spał, a w mieszkaniu można było słyszeć tylko tykanie nakręcanego zegara. Zakradał się wtedy po cichu, kradnąc coś do jedzenia, wodę i papierosy, które zawsze znajdował w kieszeni kurtki kuzyna.
To było jednak jedyna aktywność, na jaką Lys miał siłę. Całe dnie leżał w łóżku, z zasuniętymi na oknach kotarami. Jego telefon rozładował się już dawno temu, i chłopcu nie zależało nawet na tym, by znaleźć ładowarkę. Premier nie pozwolił ani razu wygonić się z pokoju, więc towarzyszył Lysowi w długich dniach i bezsennych nocach, leżąc zwinięty w kłębek przy jego boku.
Czasem jego jedynym urozmaiceniem w tych dniach, oprócz palenia, było podsłuchiwanie tego, o czym Gabriel i Sean rozmawiają za ścianą. Któregoś wieczoru, gdy siedział na podłodze przed łóżkiem i bawił się pustym opakowaniem papierosów, usłyszał, jak Gabriel mówi do jego kuzyna:
- Daj mu czas, Sean. Złamane serce nie jest łatwo uleczyć, szczególnie jeśli kochało pierwszy raz.
Lys zastanawiał się nad tymi słowami. To było przekleństwo długiej samotności — Blackwell miał więcej czasu na rozmyślanie o tym, co się stało i jak do tego doszło. Ponadto jego myśli zbyt często krążył wobec postaci chłopca o zielonych oczach i piegowatych policzkach.
A tak naprawdę myślał o nim cały czas. Czasem jego sylwetka nawiedzała go w półsnach, gdy walczył z zaśnięciem i znajdował się gdzieś między jawą i snem. Wtedy go widział. Jego twarz, jego oczy w kolorze łąki i ten cholerny uśmiech. Wspomnienie o nim bolało chłopca, jak nic innego na świecie. Żołądek zaciskał mu się boleśnie, a Lys kulił się wtedy na pościeli, przytulając mocno szarego persa. W tych momentach przypominały mu się słowa książki, którą bardzo kochał:
"Nie było na świecie głupszej istoty od Jane Eyre; nie było na świecie niedorzeczniejszej idiotki, karmiącej się słodkimi kłamstwami, połykającej truciznę, jak gdyby to był nektar".
Skoro Jane Eyre miała być największą idiotką, to on zajmował miejsce u jej boku, niczym upadły król, który siedzi na tronie, patrząc posępnie na zniszczone królestwo, stracone przez jego własną naiwność i głupotę.
***
Lys postanowił opuścić pokój w dniu, w którym (jak podsłuchał od Seana) jego ojciec miał wyjść ze szpitala. Nie wiedział, ile dni minęło, odkąd rozpoczął własną izolację, wiedział natomiast, że w żaden sposób mu nie pomogła. Nie czuł się ani trochę lepiej, jego świat sam magicznie się nie naprawił, a w jego głowie było wciąż zbyt dużo chłopca, o którym starał się jak najsilniej zapomnieć.
Kiedy Sean zobaczył, jak postać kuzyna wyłania się z pokoju, prawie zakrztusił się kawą.
- Ożeż — skomentował, patrząc na niego z niedowierzaniem. - Chciałbym powiedzieć, że wyglądasz pięknie jak zwykle, ale prawda jest taka, że wyglądasz jak wysłannik samej śmierci — powiedział. - Ale i tak cieszę się, że w końcu stamtąd wypełzłeś.
Prawda była taka, że obaj nie wyglądali najlepiej. Blade skóry, zapuszczone, tłuste włosy, cienie pod oczami i kilkudniowe zarosty. Te same ciuchy noszone od kilku dni. Ponadto widać, że obaj znacząco stracili na wadze.
- Gdzie Gabriel? - zapytał Lys, zachrypniętym głosem. Nie pamiętał, z kim rozmawiał po raz ostatni, przed zamknięciem się w pokoju.
- W teatrze — odpowiedział Sean. - Zanim poszedł, przyniósł pączki z piekarni naprzeciwko — dodał, wskazując na beżowe pudełko z logiem sklepu.
Lys skinął głową, ale nie miał ochoty jeść.
- Muszę pojechać, zobaczyć ojca — powiedział, siadając obok Seana przy blacie. Podziękował cicho kuzynowi, gdy ten nalał mu kawy.
- Najpierw musimy się ogarnąć — zauważył drugi chłopak. - Ale na początku powiedz w ogóle, jak się czujesz.
Blackwell nie wiedział, czy bardziej chce się roześmiać, czy rozpłakać.
- Wydaje mi się, że doskonale znasz odpowiedź na swoje pytanie, więc po cholerę w ogóle je zadajesz — odparł, zanim wziął długi łyk kawy.
- Możesz mi nie wierzyć, ale ja... - Sean zawahał się przez chwilę. - Wiem, przez co przechodzisz. W związku z Ethanem.
Dłoń Lysa, która trzymała kubek, zamarła w połowie drogi do stołu. Ethan Ethan Ethan. Poczuł, jak serce mimowolnie przyspiesza, słysząc jego imię.
- Doprawdy? - głos Lysa jest bardziej chłodny, niż zamierzał.
- Ja... kochałem kiedyś kogoś — wyznał, bawiąc się nerwowo palcami. - A potem go straciłem. Co prawda, nie dlatego, że mnie oszukał, po prostu... - Sean nabrał głęboko powietrza. - Po prostu też straciłem kogoś ważnego kiedyś. Właściwie to nie raz — dodał po chwili. - Ale ten pierwszy... czułem się, jakby mi wyrwano serce. Dosłownie.
Blackwell wpatrywał się w milczeniu w kuzyna.
- Nie mówiłeś o tym nigdy — odezwał się po minucie ciszy. Sean wzruszył ramionami.
- Nie było powodu. Teraz jest. Chcę ci tylko powiedzieć, że minie bardzo dużo czasu, zanim będzie lepiej - powiedział, a w jego spojrzeniu Lys mógł dostrzec cień troski. A może to był smutek? - Ale w końcu będzie lepiej.
Lys nie miał siły o tym myśleć. Nie miał siły już rozmawiać z Seanem. Nie miał nawet siły wstać od stołu, ale w końcu się do tego zmusił.
- Może tu nie chodzi o żadną miłość? - powiedział wreszcie. - Może po prostu chodzi o to, że zdradziła mnie osoba, której zaufałem jako pierwszej, od wielu lat?
Zanim Sean zdążył się odezwać, Lys zniknął w korytarzu, a po chwili było słychać, jak zamykają się drzwi łazienki.
***
Nowe imię - tylko o tym marzył kiedy cały jego świat zasypały listy z sądu i brukowce z nagłówkami krzyczącymi o kradzieży słynnego eksponatu. Nowe imię, nowe nazwisko, nowe życie. Daleko daleko - najlepiej w innych czasach, w innym miejscu, z nowym sercem. Chłopak położył dłoń na piersi, przekonany, że bije jedynie z przyzwyczajenia, nakręcone jak stary zegarek odmierzający stracony czas, jak pozytywka, która zostaje na pamiątkę, gdy osoby, która ją wręczyła, nie ma już obok.
- Moglibyśmy zostać i uczyć się razem, mój ojciec opłaciłby czesne - powiedział i Ethan pozwolił cyrkowi odjechać.
- Nigdy na nikim nie zależało mi tak bardzo jak na tobie - wyszeptał i Ethan stracił dla niego głowę.
- Jeśli skończymy szybciej, będziemy mieć dla siebie całą noc. Możesz mi dyktować, spiszę wszystko na komputerze, a ty tylko podpiszesz? - zaproponował i Ethan zobaczył jak przyszłość rozsypuje się pod jego nogami w drobny mak.
- Mamy plany na wieczór - poinformował, trzymając za rękę kogoś innego - ale zamknięcie nie będzie dla ciebie problemem, prawda? Wiesz komu zostawić klucze.
Ale klucze były schowane, a w czasie kiedy ich szukał, starając się nie myśleć o tym, że ktoś, kogo kochał, trzymał za rękę kogoś innego, obraz zniknął z wystawy i nigdy na nią nie wrócił. Ethan został oskarżony o kradzież.
- Nie powinienem być tak zaskoczony - Robert Lawrence kręcił głową z niedowierzaniem - daliśmy mu lepsze życie, dobry start, a odwdzięczył się nam kradzieżą sztuki, w którą zainwestowaliśmy dużą część naszego majątku. Widocznie to skąd pochodzimy, czasami z nami wygrywa.
Myślał, że pójdzie siedzieć, powinien był iść siedzieć, ale kiedy wszystko upadło na sali pojawił się Erstworth - stary, zrzędliwy Erstworth, który z jakiegoś powodu postanowił stracić niemal wszystko, do czego doszedł, żeby dać Ethanowi drugą szansę.
- Nie wierzę w całą tą pieprzoną aferę - machnął ręką, kiedy wychodzili z sądu. - Może i jesteś cholernie sprytny, ale nie aż tak szalony. Jedyną twoją zbrodnią jest oddanie serca takiej szuji - tak, ten mężczyzna zawsze był niezwykle elokwentny. Jaki by jednak nie był - uratował Ethanowi życie, czego chłopiec nigdy nie miał mu zapomnieć.
Niefortunnie wszystko ma swoją cenę, a kiedy ludzie biorą cię za kogoś, kim nie jesteś, po jakimś czasie ich kłamstwa stają się głosem z tyłu twojej głowy, który potrafi popchnąć cię w złym kierunku. Słowa mają swoją moc. Tak oto Ethan skończył, pracując dla Erstwortha, starając mu się jakoś odwdzięczyć za dach nad głową i nowe życie, może i trudniejsze, jednak z czymś, co bardziej przypominało wolność. Z każdym kolejnym dniem Pierce zaczynał coraz mocniej wierzyć w to, że wolna wola jest czymś, czym naprawdę cieszą się jedynie bogaci ludzie, że jest przywilejem, a nie darem od Boga, o którym uczono go w szkole.
Kradzież zawieszki z początku nie wydawała mu się niczym dużym. To był drobiazg - pewnie noszony razem z kluczami, głupia ozdoba obojętna komuś bogatemu. Jednak kiedy zwinął na chwilę dokumenty Lysa i przeszukał internet, okazało się, że słyszał już gdzieś to nazwisko. Blackwell - czy nie o nim mówił Fletcher - kupiec, o którym Erstworth wolał milczeć i który pracował dla Baltimore'a - co Ethan odkrył, śledząc go jednego wieczoru aż do kamienicy pierwszego. To musiało być coś ważnego. Próbował rozmawiać z Erstworthem, ale ten jedynie zbywał go gestem ręki, traktując go jak uciążliwe dziecko. Erstworth miał do czynienia z Flecherem i ludzie, którzy nad nim stali nie byli jego problemem, za to podopieczny oglądający się za dzieciakiem, którego okradł jak najbardziej. Kiedy mężczyzna go ostrzegał, Ethan również nie słuchał. Ale potem Baltimore sam zaproponował spotkanie. Oboje byli przekonani, że chodzi o ofertę, o coś dużego i Ethan już gotowy był odmówić, jednak okazało się, że Baltimore był sprytniejszy, niż im się wydawało i miał oczy i uszy na ulicach stolicy. Wiedział, że Ethan jest blisko rozwiązania zagadki i chciał kupić jego milczenie. Być może prościej byłoby się pozbyć dzieciaka, który nie miał nawet rodziny, jednak mężczyzna cenił sobie usługi Erstwortha i nie miał zamiaru budzić sobie rąk. Poza tym tak było zabawniej. Baltimore należał do osób, które lubią bawić się w Boga, decydując o losie innych osób. Poza tym nie oferował jedynie pieniędzy, a bezpieczeństwo osób, na których Ethanowi zależało najbardziej.
- Ile lat ma Oliver? - spytał. - Dziewięć? Dziesięć? A dwójka bliźniaków? Pomyśl o przyszłości dzieciaków. Dobrze, żeby w ogóle jakąś miały.
I tak oto sztuka dobiegła końca, a on klęczał na podłodze w przedpokoju, boleśnie świadomy tego, że nikt nigdy nie mówi o tym co się dzieje, kiedy kurtyna opada. Nie był pewny czy ma ochotę odkryć to samemu.
Minęła godzina i złowrogi spokój, ciszę, która raniła uszy bardziej niż hałas - z rodzaju tych, które zapadają gdy kończą się słowa i nadzieje przerwała łza spotykająca się cicho z deskami. Minęła kolejna i pojawiły się następne. Minął dzień, a chłopak wciąż nie potrafił przestać płakać, a potem znów przyszedł poranek i zaczął się kolejny dzień. Wszechświat miał tupet, zapraszając słońce, jakby wszystko nie miało się skończyć.
Ktoś pukał do drzwi, a on nie miał siły otworzyć. Widział Oliego wyprowadzającego Dumbledore'a i odwracał się od okna, słyszał męża Moniki stojącego pod drzwiami, pytającego czy chce porozmawiać. Ktoś musiał do niego przychodzić, ponieważ każdego dnia w kuchni pojawiały się i znikały plastikowe pojemniki zawinięte w folię aluminiową. Nie dotknął żadnego z nich. Nie miał ochoty jeść, nie potrafił zmusić się do wstania z wnęki okiennej, w której spędzał czas schowany w bluzie, którą ukradł Lysowi podczas ostatniego wyjazdu, wyglądają przez okno niczym zjawa przyglądająca się ulicy, wciąż tętniącej życiem. Marzył o tym, że jeśli spędzi wystarczająco dużo czasu, nie ruszając się z miejsca, być może wkrótce się nią stanie.
Czwartego dnia Monica postawiła garnek na blacie w jego kuchni głośniej niż zwykle, po czym wmaszerował do salonu, oświadczając, że nie wyjdzie, dopóki Ethan nie wstanie łaskawie z tego cholernego parapetu i czegoś nie zje. Piątego przyprowadziła Dumbledore'a, który od razu rzucił się na swojego przyjaciela, pozwalając mu ukryć twarz w swojej sierści. Szóstego Ethan pojawił się w mieszkaniu Moniki, żeby oddać umyte naczynia i niemal udusił się w uścisku przyjaciółki. I tak po prostu Ethan Max Pierce wrócił do życia, którego dłużej nie chciał.
***
W przedpokoju wisiało lustro przyczepione obok szafy na płaszcze i grube swetry. Kiedyś miało drewnianą ramkę, ale ta pękła zniszczona przez czas i dłonie, które ją dotykały. Teraz miało jedynie odbicie. Był wieczór i Ethan właśnie wrócił od Erstwortha, który nie wspomniał nawet słowem o tygodniu jego nieobecności, tak jakby nic się nie wydarzyło. Chłopiec odgarnął z czoła zabłąkany kosmyk, przyglądając się postaci zerkającej na niego z drugiej strony zwierciadła. Ten jeden raz od wielu dni jego nos i oczy były zarumienione od mrozu spacerującego londyńskimi ulicami, nie od łez. Uśmiechnął się blado, ale jego odbicie nie dało się nabrać. Wyglądał jak szmaciana lalka porzucona w kącie pokoju. Kręcone włosy nie widziały szczotki od tygodnia, skórę pod oczami ozdabiały fioletowe cienie, a wyciągnięty rano z szafy pierwszy lepszy sweter pękał w szwie na jednym rękawku. Ale było dobrze, było dobrze, musiało być dobrze. Objął się ramionami, rozglądając się po mieszkaniu. Leżący na szafce na buty telefon zawibrował cicho i przez chwilę Ethan miał nadzieję, że może to on, ale nie, oczywiście, że nie, nie po tym, co się stało. Nie po tym co zrobił. Zdążył się już przyzwyczaić do tych skrawków nadziei, które trwały sekundę, a raniły głębiej, niż można się było tego po nich spodziewać. Były niczym noże wbijane w jego plecy raz za razem - za każdym razem, kiedy budząc się, szukał go obok, za każdym razem gdy mijał jedno z miejsc, w których stworzyli wspólne wspomnienia, za każdym razem gdy zobaczył coś ciekawego i przez chwilę nie mógł się doczekać, aż mu o tym opowie. Lys był wszędzie i nie było go nigdzie. Tym razem Ethan nawet nie uklęknął, by pozbierać kawałki złamanego serca - rozsypało się w drobny mak, on sam je rozsypał.
Teraz każdy dzień był taki sam. Erstworth nie musiał już narzekać, że Ethan za dużo mówi, a radosny uśmiech chłopca został zastąpiony pustymi spojrzeniami. Kiedy wracał do domu, Dumbledore często kręcił się przy nim niespokojnie, wyczuwając, że coś jest nie tak. Teraz też przyszedł, opierając przednie łapy na jego spodniach i przyglądając mu się uważnie. Chłopiec uklęknął, chowają twarz w złotej sierści przyjaciela. Później zaśnie, usiłując usunąć zdjęcia zrobione podczas ostatniego wyjazdu.
***
Sean na początku nie wierzył, że stracili wszystko. Najpierw wziął to za średniej jakości kawał, dopóki nie przyszło mu zapłacić za zakupy w sklepie. Nie były to bardzo kosztowne rzeczy. Z racji tego, że planował romantyczną kolację dla Tony'ego, w jego koszyku znalazły się najpotrzebniejsze składniki i butelka — no dobrze, rzeczywiście odrobinę drogiego, ale za to wyśmienitego — szampana. Gdy przyszło mu zapłacić, jego karta została odrzucona. Najpierw jeden raz, potem drugi. Spróbował inną kartą — także odrzucona. Sean zmarszczył brwi, a kiedy sprawdził stan swojego konta, zakupy nie miały już dla niego znaczenia.
Tego samego dnia jego wujek miał zawał. Dzień później musiał oddać mieszkanie. Kolejnego dnia jego rodzice przyjechali z Nancy do Londynu.
Pierwszym pomysłem Seana było pójście do swojej siostry Mii, ale razem z narzeczonym wyjechała właśnie do przyszłych teściów, a on nie miał kluczy do ich domu. Mia, co prawda chciała przelać mu pieniądze na hotel, ale Sean był pewny, że zostaną ściągnięte z jego konta tak szybko, jak tylko się tam pojawią.
W końcu Sean z pomocą Lysa znalazł swój kąt w salonie Gabriela. Chłopiec ledwo pamiętał mężczyznę, widział jego postać jakby przez mgłę we wspomnieniach z dzieciństwa i tym bardziej się zdziwił, że Gabriel tak chętnie mu pomaga.
W przeciwieństwie do Lysa, do Seana z trudem dochodziło to, w jakiej sytuacji się znajduje. Wszystko docierało do niego powoli, dzień po dniu, jak fale na spokojnym morzu spokojnie docierają do brzegu, podczas gdy Lysa wieść o bankructwie zalała niczym woda, która przebiła tamę.
Sean mimo to zaczął sobie zdawać sprawę z powagi sytuacji. Czuł, że przestał mieć kontrolę. A utraty kontroli bał się bardziej niż czegokolwiek innego.
Kiedy jego włosy zaczęły się robić dłuższe (zawsze miał problem, z tym że zbyt szybko rosną) jego pierwszą myślą był to, że musi umówić się do fryzjera. Zaraz po tej przyszła kolejna myśl: nie masz za co go opłacić.
Nie, żeby Seanowi bardzo zależało na swoich włosach. Chodziło o to, jak w nich wyglądał. Jak osoba, którą przestał być dawno temu i nie chciał wracać do tej wersji siebie.
Tymczasem jego odbicie w lustrze coraz bardziej przypominało kogoś, kogo miał nadzieję już nigdy nie widzieć. Dłuższe kosmyki, bledsza skóra, cienie pod oczami, ubrania, które robiły się na niego zbyt duże.
Sean bał się, że znowu będzie potrzebował pomocy. Wiedział, że nie może sobie na to teraz pozwolić – nie kiedy Lys jest w rozsypce, a jego rodzina straciła właśnie majątek. Będzie musiał poradzić sobie sam - znaleźć pracę, później mieszkanie, ułożyć swoje życie na nowo. Wiedział, że wiele osób ucieszyłoby się, widząc go w takim stanie - bogaty, uprzywilejowany dzieciak, który nie musiał wspinać się po tych samych schodach co większość. Pieniądze były windą do wielu rzeczy. Niewiele osób zdawało siebie jednak sprawę z tego, że nie zawsze były one pozytywne. Im szybciej wdrapałeś się na szczyt, tym łatwiej było spaść. A Sean mimo tego jak otwartą się wydawał osobą, miał swoje tajemnice. Więc tak, jego przeszłość była usłana różami, ale tam, gdzie są róże, jest też masa kolców. Być może Tony zdawał sobie z tego sprawę, być może wśród jego sekretów również tańczyły cienie, ukazując w uśmiechach ostre zęby, ponieważ odkąd wszystko upadło, zamiast uciec w obliczu problemów, z jakiegoś powodu częściej pojawiał się obok.
Teraz chłopak siedział na klatce schodowej, pogrążony w książce poświęconej inkwizycji. Jedna dłoń bawiła się materiałem granatowego szalika, druga przytrzymywała egzemplarz oparty na kolanie. Pełne usta poruszały się delikatnie, gdy czytał, niezdolne do złośliwych uśmiechów. Czekał na Seana, kiedy jednak drugi chłopak pojawił się na klatce, Antoni nawet nie podniósł spojrzenia znad zadrukowanych stron, zbyt pochłonięty historią.
- Wiesz, mogę sobie pójść, jeśli tak się wciągnąłeś - odezwał się czarnowłosy po chwili ciszy. Chciał posłać Tony'emu jeden ze swoich pięknych uśmiechów, ale nie miał siły się do tego zmusić.
Tony drgnął, jakby ktoś zdjął z niego urok. Odłożył książkę na stopień obok, po czym zszedł na półpiętro, dotykając płaszcza Seana, żeby dać mu moment, gdyby chciał się odsunąć, a kiedy nie dostał żadnego znaku, objął go w szyi, przytulając ciepły policzek do jego zimnej skóry.
- Już myślałem, że znikneliście gdzieś na cały wieczór - powiedział. - Myślałem, że zapomniałeś.
Sean mimowolnie przymknął oczy, czując dotyk Tony'ego na swojej skórze. Jego głowa opadła na ramię chłopaka, a dłonie objęły go w pasie.
- Spóźniłem się na autobus i musiałem czekać na kolejny - odpowiedział. Przesunął twarz tak, żeby ukryć ją w szyi Tony'ego. - Nigdy bym o tobie nie zapomniał.
- Chciałem spytać, czy zamiast wyjścia na miasto, mógłbym cię ukraść do siebie - palce Tony'ego wsunęły się w kosmyki drugiego chłopaka. - Ellie nie wróci do soboty, a ja przygotowałem kolacje. Nic dużego, naprawdę, ale udało mi się nie spalić kuchni, więc myślę, że chyba da się to zjeść. W każdym razie się starałem - dodał na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że jednak wyszło gorzej, niż myślał. - Nic poważnego - zaznaczył po chwili, nie mając pojęcia jak poważnie Sean traktuje ich relacje. - Naprawdę. Po prostu tam byłoby spokojniej.
- Dla mnie w porządku - Sean wzruszył ramionami, a dłonie owinęły się ciaśniej wokół jego talii. Jego usta ucałowały lekko skórę na jego szyi, zanim odsunął się, żeby spojrzeć Tony'emu w oczy. - Tęskniłem za tobą - wyznał po chwili, ściskając lekko materiał jego płaszcza.
Antoni roześmiał się, poprawiając szalik.
- Jak udało ci się przez niego przekopać? - spytał, po czym odwzajemnił spojrzenie. - Wyglądasz na zmęczonego - zauważył ciszej. - Masz jeszcze jakiś materiał do przerobienia na dzisiaj? - spytał. - Jeśli tak, możemy się tym zająć po kolacji.
Sean westchnął cicho, łapiąc drugiego chłopca za dłoń.
- Właściwie to dzisiaj złożyłem podanie o przerwę - odparł. - Żeby zająć się... no wiesz, czymkolwiek - dodał. Jego palce nerwowo odgarniały włosy, które wpadały mu do oczu.
Tony rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak w porę się rozmyślił.
- Znam pośrednika, który zajmuje się wynajmowaniem mieszkań na studentów - powiedział zamiast tego. - Wiesz kawalerki, pokoje - takie rzeczy. Pomógł znaleźć miejsce mi i Ellie. Słyszałem, że w naszej kamienicy zwolnił się jeden pokój więc może... Poza tym mogę pomóc ci ułożyć cv, królewiczu - dodał. - Może nie musiałbyś brać przerwy. Zastanów się, w każdym razie. Mogę ci pomóc. Od tego są w końcu... - zawiesił się na chwilę, zerkając na ich splecione dłonie - przyjaciele, prawda?
***
Relacje z ludźmi to cholernie skomplikowana sprawa - Antoni myślał o tym godzinę później, kiedy siedząc w wannie, rozczesywał mokre kosmyki Seana. Kiedy był miał pięć lat Ellie nauczyła go jak zaplatać lalkom warkocze i od tamtej pory wszystkie jej zabawki były świetnie uczesane. Kiedy miał trzynaście, po raz pierwszy obciął włosy siostrze. Za pierwszym razem wyszło średnio, ale po latach praktyki miał już w tym niezłą wprawę. Ostrza nożyczek błysnęły przy karku Seana, kiedy odciął pierwsze czarne kosmyki. Pasma zwinęły się, wpadając do wody i Tony ponownie przesunął grzebieniem po jego włosach.
- Wiesz, niektórzy myślą, że można w ten sposób stracić duszę. Myślisz, że to dlatego moja siostra jest taka złośliwa? Zbyt często obcinałem jej grzywkę?
Było coś niesłychanie hipnotyzującego w siedzącym przed nim chłopcu, ale Tony nie chciał o tym myśleć - o jego odsłoniętej szyi i kolanach wystających z wody, o ciemnych kosmykach zawiniętych na powierzchni wody niczym ruch nakreślony ołówkiem na rysunku, w tym, że pozwalał mu zostawić jakiś ślad kiedy był tak odsłonięty. Och tak - przyjaźń to niezwykle skomplikowana sprawa.
- Dziękuję, że to robisz - odpowiedział cicho Sean, który siedział przed nim i obejmował kolana dłońmi. Gdyby go teraz narysować wyglądałby jak nimfa wodna. - Nie mogłem już na siebie patrzeć - wyznał, przymykając oczy. Dotyk Tony'ego był taki kojący. - I tak, być może - dodał po chwili. - Nie znam innego wytłumaczenia na to, dlaczego twoja siostra jest taka wredna. Może jednak nie obcinaj ich za dużo - odparł. - Nie chcę stracić swojej duszy jak całej reszty.
- Nie straciłeś wszystkiego - zauważył Antoni, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Wiesz o tym. Masz swoich przyjaciół, masz rodzinę, masz mnie. Nie jesteś w tym sam, Sean. Wyjdziemy z tego.
Chłopiec odwrócił głowę w stronę Antoniego, dopiero gdy ten odłożył na bok srebrne nożyczki. Dotknął delikatnie opuszkami palców policzka przyjaciela i wpatrywał się głęboko w jego oczy, jakby próbując znaleźć w nich schronienie. Po chwili przysunął swoje usta do jego pełnych warg.
- Tylko ty zostałeś - wyznał szeptem. - I z tego wszystkiego, ty jesteś najważniejszy. Nie wiem, gdzie bym był bez ciebie.
Antoni poczuł jak coś w nim pęka. Czy to w ogóle miało sens? Bać się straty czegoś, co nie należało jeszcze do niego? Przez chwilę szukał w jego oczach niepewności - jakiegoś znaku świadczącego o tym, że powiedział to jedynie pod wpływem chwili, zanim położył dłoń na jego karku, wtulając wargi w jego usta. Może uda mu się zapomnieć, że bez niego Sean byłby teraz w o wiele lepszym miejscu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top