He's gonna find out who's naughty and nice

Tego popołudnia na ulicach nie było rwących potoków utworzonych przez łzy rozdartego nieba. Ethan lawirował pomiędzy wiecznie śpieszącymi się wszędzie i do nikąd przechodniami, którzy w dniach takich jak ten zlewali się w jeden, bezosobowy tłum - mieszanine barw, emocji i detali, które ktoś rozmazał na palecie do farb i nie sposób było wyłowić z pamięci chociażby jednej odrębnej istoty ludzkiej, którą można by namalować na płótnie. Wiatr szarpał szalikiem i kosmykami chłopaka, starając się dostać się do jego głowy i wyrwać z umysłu wszystkie zaprzątające go sprawy. Na nieszczęście Ethana, chłopak był lepszym złodziejem niż prądy powietrzne szalejące w Londynie tej zimy. Przeklinając cicho pod nosem młodzieniec żałował, że nie może dać upusutu negatywnym emocjom skierowanym w stronę zamkniętych drzwi do antykwariatu. Wystarczyło jednak chwilę powalczyć z pozłacaną klamką do drzwi i pomęczyć szybę od witryny, żeby niezainteresowny sprawami reszty stolicy staruszek, przekręcił klucz w drzwiach i unosząc wysoko swoje siwe brwi, pozwolił chłopakowi wejść do środka.

- Ciebie miło widzieć - uśmiechnął się mężczyzna, kierując się od razu do swojej pracowni po drugiej stronie lady. - W ostatnim czasie zrobiliśmy naprawdę dobry interes, co? - zatarł ręce. - Mam nadzieję, że znowu znalazłeś coś ciekawego.

- Jasne - mruknął nastolatek, chowając dłonie głęboko w kieszeniach płaszcza. - Problemy.

Podążając za starszym wspólnikiem wszedł do małego pomieszczenia służącego za pracownię. Erstworth wrócił do antycznego stolika na krzywych nogach, na którym stał stary, rzeźbiony zegar. Dookoła niego walały się śruby, koła zębate i różnego rodzaju narzędzia.

- O - skomentował wylewnie.

- Dzieciak, któremu ukradłem zawieszkę, jakimś cudem mnie dopadł - zaczął Ethan z rezygnacją, opierając się o futrynę. - Zwróć mi zawieszkę, a ja oddam ci kasę.

Staruszek na chwilę podniósł wzrok na chłopaka, kręcąc przy tym głową.

- Niemożliwe - odpowiedział. - Nawet jakbyś zaproponował mi kilka milionów, to i tak nic z tego. Ktoś już ją kupił z jakieś dwie godziny temu, może trzy... Ktoś z branży jubilerskiej.

Ethan odsunął się od drzwi, rozglądając się nerwowo po warsztacie.

- Nie rozumiesz - skonstatował. - Ja muszę ją oddać. Inaczej będzie po mnie. Sprawa życia i śmierci. Jeśli kłamiesz...

- Nie kłamie - przerwał mu wspólnik. - Po prostu masz pecha. Trzeba było przyjść kilka godzin wcześniej. Już za późno. Finito.

- Jak on wyglądał? - chłopak podszedł do stolika z zegarem.

- Ten co to kupił? Jak wszyscy po drugiej stronie witryny. Zimowy płaszcz, szalik, krótkie włosy, coś koło pięćdziesiątki. Nic niezwykłego. Szczerze mówiąc lepiej zapamiętałem jego portfel niż jego samego - wyznał Erstworth. - Skóra krokodyla, ładny. Ładny by był, gdybym nie lubił krokodyli - staruszek westchnął, przypominając sobie lata swojego dzieciństwa, w których, jak było wiadomo Ethanowi, krokodyle odegrały dość dużą rolę. - Wiecej rzeczy nie pamiętam, serdecznie żałuję. Idź do diabła, jeśli chcesz mi tutaj dzisiaj narzekać. Kiepski dzień, depresyjny, prawda?

Młodzieniec zacisnął dłonie w pięści, odwracając się na pięcie. Znał właściciela antykwariatu na tyle dobrze, żeby mieć świadomość, że sam stoi na przegranej pozycji i co gorsze - żeby wiedzieć, kiedy staruszek nie kłamie, a tym razem na pewno tego nie robił.

Kilka kolejnych godzin minęły chłopakowi na odwiedzaniu Londyńskich sklepów jubilerskich, innych antykwariatów oraz na zastanawianiu się, która z tysięcy osób dookoła mogła nosić ze sobą rozwiązanie jego problemów. Koniec końców jedyne co udało mu się zyskać to przekonanie o tym, że reszta tygodnia minie mu na równie nieowocnych poszukiwaniach, które zakończą się tragicznym finałem. Świadomość, że było się z góry skazanym na porażkę nie była jednak wystarczająco dobrą wymówką na poddanie się.

Gdy niebo zrobiło się granatowe, a chmury ustąpiły arenę gwiazdom, dając im pole do popisu, schody na drugie piętro, doświadczonej przez czas kamienicy skrzypiały lekko, witając się ze swoim młodszym znajomym, a na klatce można było usłyszeć jeszcze wtórujące im szczekanie Goldena. Dumbledore miał jedną, olbrzymią zaletę - uważał za swój święty obowiązek pocieszanie Ethana za każdym razem, kiedy widział, że coś było nie do końca w porządku, a tym razem naprawdę nie było. Chłopak uśmiechnął się smutno do swojego przyjaciela, kiedy ten zaczął opierać przednie łapy na jego ramieniu, domagając się uwagi. Szatyn wyciągnął jedną rękę i pogłaskał go po złotej sierści, nie mając ochoty podnosić się z podłogi.

- Zdaję się, że bardzo nawaliłem - powiedział chłopak, pozwalając Dumbledore'owi bawić się jego szalikiem. - Bardzo, bardzo bardzo, bardzo, bardzo - pokręcił głową, na co imiennik dyrektora Hogwartu polizał go po policzku, wywołując tym samym śmiech swojego przyjaciela. - Fuuuj - roześmiał się Ethan. - No naprawdę, jesteś obrzydliwy - niezrażone tą uwagą stworzenie zabrało się za ściąganie upragnionego szalika, żeby później uciec z nim do kuchni w nadziei, że Ethan podniesie się z podłogi i będzie się z nim ścigał po mieszkaniu. Chłopak spełnił jednak jego oczekiwania dopiero kiedy Golden wrócił z powrotem do przedpokoju, wymachując swoją biedną ofiarą. Pościg jak zwykle został zakończony wstawianiem prania, ku radości Dumbledore'a, który z jakiegoś powodu obdarzał pralkę bardzo dużą dozą sympatii. Zdarzyło się kilka razy, że Ethan znalazł psa siedzącego w środku, kiedy wracał do mieszkania, a Dumbledore zajmował mniej miejsca niż teraz.

Kiedy szalik kręcił się już w kółko, biorąc przykład ze swojego właściciela, chłopak wrócił do kuchni, żeby poprzeglądać butelki z winem ukrywające się w jednej z szafek pod blatem. Osobiście nie przepadał za innymi rodzajami alkoholu, ale wino nie było na jego czarnej liście - szczególnie to wykonane przez jego przyjaciółkę i aż do przesady słodkie. Ethan nalał trochę burgundowego płynu do kieliszka i poszedł do pokoju, mając ochotę posłuchać jakichś kaset, ale kiedy podszedł do pudełka ze swoją kolekcją nagrań, zamiast magnetofonu znalazł w niej kartkę z napisaną dziecięcą dłonią wiadomością. "Wziąłem Harry'ego, ale oddam jutro, dziękuję ;* ". Chłopak westchnął, zerkając w stronę Dumbledore'a, który jak zwykle świetnie pilnował mieszkania. Golden prędzej pomógłby wynieść połowę rzeczy z domu niż powstrzymałby złodzieja.

Ethan usiadł na kanapie, pozwalając Goldenowi ułożyć łeb na jego kolanach. Głaskał złotą sierść Dumbledore'a, starając się chociaż przez chwilę nie myśleć o swoich nowych problemach. Cóż za skłonność do pakowania się w tarapaty, jakieś fatum normalnie. Nawet nie widział kiedy otoczenie pomału straciło kolory, przechodząc w głęboką czerń, żeby potem rozbłysnąć kolorami snów o srebrnych zawieszkach i bogatych dzieciakach, które powinno się zamknąć gdzieś w lochach Hogwartu.

[ Lysander ]


Lysanderowi podobały się niektóre świąteczne tradycje. Nie wyobrażał sobie okresu świąt bez pachnącej lasem choinki i chłodnego światła niebieskich lampek przywieszonych na okiennych karniszach. Lubił po raz setny wertować strony "Opowieści wigilijnej" i słuchać soundtracku z filmu z 2009 roku. Lys uwielbiał śnieg, chociaż nigdy otwarcie się do tego nie przyzna. Gdy nikt nie patrzył uśmiechał się sam do siebie, wyglądał przez okno i obserwował śnieżynki opadające na ziemię. Nie mógł też przeżyć bez aromatycznych pierniczków Emily przyprószonych cynamonem i cukrem pudrem. W świętach Bożego Narodzenia nie przeszkadzało mu nawet to, że było zimno i jego ręce odmarzały za każdym razem, gdy zapomniał rękawiczek. Naprawdę lubił te wszystkie rzeczy związane ze świętami. Ale nie potrafił zrozumieć jednego.

Jego nienawiść do świątecznych piosenek rosła coraz bardziej z każdym kolejnym rokiem. W dodatku jego matka miała niesamowitą słabość do puszczania ich na cały regulator w okresie świąt. Lys właśnie wysiadał z samochodu gdy pierwsze dźwięki kolędy dotarły do jego uszu.

You'd better watch out, you'd better not cry
You'd better not pout, I'm telling you why...

Chłopak jęknął głośno i zaczął się zastanawiać czy aby na pewno nie ma dokąd uciec.

- Och! Sądziłem, że zdążę wrócić przed tobą - usłyszał za sobą głos swojego ojca i wiedział, że już za późno żeby się wycofać. - Wracam od Kingsleyów, wyobrażasz sobie, że Fred chciał porozmawiać o otwarciu nowego działu w swojej firmie i marzył o tym, żeby nawiązać z nami współpracę? A ja mu na to: Fred, w święta nie prowadzę interesów i dobrze ci radzę zrobić to samo!

Lys przewrócił oczami i wepchnął głęboko ręce do kieszeni płaszcza.

- Fascynujące - mruknął pod nosem. Odwracając się z powrotem w stronę domu, nie mógł zobaczyć zranionej twarzy ojca.

- Wejdźmy już lepiej zanim złapiemy jakieś przeziębienie - mężczyzna już bez entuzjazmu popchnął syna w kierunku drzwi.

Lys ostatni raz spojrzał na gwiazdy, życząc sobie aby ta szopka skończyła się jak najszybciej.

He's making a list and checking it twice,
He's gonna find out who's naughty and nice...

Od razu po wejściu uderzyło ich ciepłe powietrze o zapachu korzennych przypraw dochodzące z kuchni. Matka siedziała w salonie z okularami na nosie i pochylała się nad laptopem. Jej dłonie zwinnie poruszały się po klawiaturze. Lys starał skupić się na tym dźwięku, zamiast na cholernych świątecznych piosenkach.

- Dobrze, że już jesteście - odezwała się, nie przerywając pisania, ani nie podnosząc wzroku znad ekranu urządzenia.

"No tak. Czego ja się spodziewałem?" pomyślał z irytacją srebrnowłosy.

- Kochanie? - zaczął niepewnie mężczyzna stojący obok Lysa, zerkając na syna ukradkiem. - Pamiętasz? Mieliśmy odłożyć pracę na czas świąt - przypomniał jej cicho.

Kobieta zmarszczyła brwi i spojrzała w ich stronę. Dopiero po chwili zrozumiała. Szybko zdjęła okulary i zamknęła urządzenie.

- Tak, tak, masz rację - przyznała. - To i tak nie było nic ważnego...

- Nie musicie rezygnować z pracy bo ja tu jestem - warknął Lys. - I tak jestem przyzwyczajony do tego, że nigdy nie macie czasu, więc co za różnica.

- Lys...

- Przepraszam, że przeszkadzam ale kolacja gotowa - odezwała się Emily, która właśnie weszła do salonu.

Santa Claus is coming to town...

Lys prychnął i zdusił w sobie krzyk, gdy kolejna piosenka ze świątecznej playlisty jego matki zaczęła drażnić jego uszy. Przymknął oczy. To będzie długi wieczór.

Od razu po tym jak usiadł do stołu, Finn bezceremonialnie wskoczył na jego kolana. Lys podziękował w duchu, że chociaż w kocie ma jakieś wsparcie. Drapał go po pomarszczonej skórze i odpychał delikatnie od swojego talerza. Finn był tajnym agentem kociego oddziału FBI i zawsze umiał wykorzystać sytuację by podwędzić coś smakowitego nie tylko ze swojej miski.

- Dzwoniła Mary, powiedziała, że przylecą dwa dni przed Wigilią, bo mają do załatwienia z Tomem jakieś sprawy w Londynie - oznajmiła kobieta, upijając łyk wina ze smukłego kieliszka.

- Fantastycznie, nie widzieliśmy się już od dobrych kilku lat, prawda? Ostatni raz chyba wtedy, jak Lys kończył liceum. Sean jest w wieku Lysa, jeśli dobrze pamiętam?

- Tak. Studiuje stosunki międzynarodowe, Mary jest z niego bardzo dumna - uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na chłopaka, który jakby od niechcenia grzebał w swoim talerzu. - Jest bardzo inteligentny. Mary mówi, że macie podobne zainteresowania. Pamiętasz go?

Lys wzruszył ramionami, nie podnosząc nawet wzroku ze swojego talerza.

- Trochę - przyznał. Finn otarł głową o jego wolną rękę.

- Bawiliście się razem w dzieciństwie drewnianym domkiem i torem wyścigowym od dziadka Ricka.

Srebrnowłosy zesztywniał na moment.

- Możliwe.

- Ma podobno przyjechać ze swoją dziewczyną - dodała kobieta, a w jej głosie pojawiła się dziwna nuta. Nie spodobała się ona Lysowi.

"Wspaniale. Nie dość, że jest nas wystarczająco dużo, to spraszają jeszcze więcej gości."

- A Mia przyprowadzi swojego kolegę ze studiów - ciągnęła dalej, zerkając uważnie na Lysa.

- Yhym.

Mężczyzna westchnął głośno.

- Dobra Lys nie będziemy dalej owijać w bawełnę. Musimy z tobą porozmawiać - powiedział odkładając sztućce i zaplatając dłonie przed sobą.

Chłopak uniósł brwi. Ojciec nigdy nie zaczynał ważnych tematów, to zawsze mama była ich drama queen. Czyżby kosmici opanowali ziemię? Czy zbliża się apokalipsa? Lody ciasteczkowe mają wyjść z produkcji?

- Słucham?

- Zastanawialiśmy się z mamą ostatnio nad tym, że tak naprawdę nie znamy twojego życia - odparł, kręcąc z niezadowoleniem głową. - Nie chodzi nam o to, żeby pakować się z butami w twoje życie, po prostu...

- Po prostu zrobiliście sobie dziecko w nieodpowiednim momencie, później nie mieliście na nie czasu i dopiero teraz zorientowaliście się, że w sumie to przydałoby się czegoś dowiedzieć na temat jego życia? - chłód w jego głosie spowodował nieprzyjemne dreszcze na ciele kobiety.

- Chcemy to naprawić. Wiem, że nie byliśmy gdy nas potrzebowałeś, ale daj nam szansę...

Arogancki uśmiech Lysa był jak ostre szpilki wbijane powolnie w skórę.

- Nie wierzę w to co słyszę - pokręcił z niedowierzaniem głową i zdjął Finna z kolan z zamiarem odejścia od stołu.

- Lysanderze Toby Blackwellu usiądź natychmiast na miejscu i wysłuchaj tego co mamy do powiedzenia!

Lys znieruchomiał w półkroku. Odwrócił się w stronę ojca, który patrzył na niego ze złością. Chłopak nie wiedział co się dzieje. Czuł się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody i do tego obsypał piórami. Ta sytuacja była absurdalna. Rodzice nigdy nie podnosili na niego głosu. Nigdy mu nie rozkazywali, nikt mu nigdy niczego nie kazał. Otumaniony, nie panując nad swoimi ruchami, usiadł posłusznie w miejscu i patrzył na ojca ze zdziwieniem.

- Chcemy jedynie stać się aktywną częścią twojego życia - wyznała matka z błyszczącymi od łez oczami. - Chcemy wiedzieć co się u ciebie dzieje, jak się czujesz, jak idzie ci na studiach... z kim się przyjaźnisz. Och, my nawet nie wiemy czy jesteś w związku!

- Zrozumieliśmy błędy jakie popełniliśmy. Pozwól nam je naprawić - dopowiedział ojciec.

- Pomyśleliśmy, że byłoby wspaniale, gdybyś zaprosił kogoś na święta. Kogoś ci bliskiego. Na pewno masz wielu przyjaciół w Watford. Chętnie byśmy kogoś tutaj ugościli. Chcielibyśmy poznać kogoś z twojego otoczenia, kogoś kto zna cię od tej innej strony.

Lys czuł jak grunt usuwa mu się spod nóg. Ta rozmowa nie szła w dobrą stronę, zdecydowanie nie. Starał się zignorować ból brzucha i pojawiające się na jego czole kropelki potu. Cholera co? Jak oni sobie to wyobrażają? Niby kogo ma przyprowadzić? Nie może tego zrobić. Nie, nie, nie. Wszystko idzie nie tak.

- Myślę, że wszyscy mają jakieś plany - wymamrotał cicho.

Ojciec pokręcił gwałtownie głową.

- Nie wierzę w to, że nikt nie będzie miał wolnego wieczoru.

- Nawet jeśli to ta osoba będzie czuć się niekomfortowo - próbował dalej zacięcie. - Nie będzie nikogo znała.

- Och, nie wykręcaj się Lys - rzucił mężczyzna i wrócił do zimnego już posiłku. - Przecież nikt tu jej nie zje, poza tym będzie znała ciebie. Masz kogoś przyprowadzić. Nie chcę słuchać wymówek.

- Co jeśli tego nie zrobię? - spytał.

- Odetniemy ci środki - oznajmiła spokojnie kobieta unikając jego spojrzenia.

Lys zakrztusił się śliną.

- Co... co zrobicie?

- To co słyszałeś. Skończą się samochody, książki czy inne twoje zachcianki.

Chłopak zacisnął dłonie w pięści i przygryzł mocno dolną wargę.

- Nieźle wam idzie naprawianie rodzicielskiej więzi - warknął, wstając od stołu.

Tym razem nikt go nie zatrzymał. Wbiegł po schodach na górę, tupiąc głośno. Minął swój pokój i inne liczne pomieszczenia. Zamknął się dopiero w bibliotece, gdzie pobiegł do najdalszego działu i schował się w najciemniejszym kącie. Oddychał szybko i nierówno. Był wściekły na rodziców i na cały świat. Wyjrzał przez okno i zastanowił się, czy gdyby skoczył z tej wysokości, to czy jego życie by się skończyło. Następnie skierował wzrok na gwiazdy i tym razem poprosił je o coś innego. O to aby w ciągu tygodnia udało mu się znaleźć przyjaciela.

[ Ethan ]

- Panie i panowie igrzyska śmierci dobiegły końca juhuuuuuuuuuuł! - Ethan z okrzykiem rzucił się na łóżko zapełnione poduszkami, podczas gdy Dumbledore wyglądał jakby miał ochotę wywrócić oczami. - I oczywiście... - tutaj dramatyczna pauza - przegrałem - dokończył śmiejąc się, ponieważ już nic innego mu nie zostało. Z rezygnacją schowaną za szaleńczym rozbawienie wcisnął zieloną słuchawkę i zaczął liczyć w myślach kolejne sygnały. - No odbierz Cruello - mruknął zirytowany już po trzecim.

- Halo? - usłyszał w końcu chłodny głos po drugiej stronie.

- Och, nareszcie - Ethan podparł głowę jedną dłonią. - Chciałeś się spotkać bo ci się nudzi, pamiętasz?

- Ach to ty - mruknął Lys bez entuzjazmu - Mam nadzieję, że masz dla mnie dobre wiadomości.

- Aha - przytaknął chłopak, mrużąc oczy na widok krytycznego spojrzenia Dumbledore'a. - Miło spędzisz dzisiaj czas.

- Niczego innego się nie spodziewam - odparł. Ethan nie mógł zobaczyć sarkastycznego uśmiechu rozchodzącego się na jego ustach. - Gdzie proponujesz?

- Kawiarnia na rogu obok tej idiotycznej księgarni - odpowiedział bez zastanowienia szatyn. - Świetnie, że się zgadzasz przy okazji.

Lys prychnął pogardliwie.

- Myślisz, że tłum ludzi cię uratuje? - zadrwił zniżając głos. - Niech ci będzie. Bądź równo o piętnastej.

Ethan zerknął przelotnie na stojący na szafce nocnej zegar - została godzina do Sądu ostatecznego.

- Idealnie - odpowiedział, po czym rozłączył się, żeby przygotować się do wyjścia. Im wcześniej przyjdzie tym lepiej. Zdąży wybrać najbezpieczniejsze miejsce jak najbliżej wyjścia i zamówić dwie kawy, może nawet jedną z proszkami nasennymi dla drugiego chłopaka? Byłoby wspaniale.

- Życz mi szczęścia - rzucił jeszcze na wychodnym do Dumbledore'a, zawijając na szyi bordowy szalik. - Chyba zginę - oznajmił, po czym wyszedł z mieszkania, dramatycznie trzaskając drzwiami.

❄❄❄

Złote dzwoneczki zadzwoniły radośnie gdy Lys otworzył drzwi kawiarni. Ściągnął skórzane rękawiczki i rozejrzał się po lokalu. Był jasny i przestronny, w oknach wisiały świąteczne girlandy a na parapetach paliły się wysokie, czerwone świece. W kawiarni było bardzo tłoczno, przez co Lys zaklął w myślach. Miał serdecznie dość ludzi, a już w szczególności swoich rodziców. Chciał jedynie zakończyć tę sprawę z zielonookim złodziejem i odzyskać złotą zawieszkę w kształcie kota. Lys zaczął szukać w tłumie wrogiej twarzy i znalazł ją siedzącą w najdalszy kącie sali na jednym z foteli okrytych futrem.

Srebrnowłosy zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie wirując między licznymi stolikami i mijając kolejne osoby, rozprawiające o świętach, prezentach i przecenach na choinki. Zbliżając się do szatyna, zauważył jak złodziej bawi się patyczkiem do kawy, rysując w niej bezładne kształty. Lys usiadł przy stoliku i położył na kolanach czarną torbę.

- Masz to? - zapytał chłodno, krzyżując ręce na piersi.

Ethan bawił się jeszcze przez chwilę w artystę, ale kiedy doszedł do wniosku, że jego dzieło jest brzydsze niż jego prześladowca, upuścił patyczek z rezygnacją na talerzyk i niechętnie uniósł wzrok na Lysa, zauważając, że jego widok irytuje go jakieś dziesięć razy bardziej niż ostatnim razem.

- Jak miło - skomentował, ignorując cichy głos rozsądku, który gdzieś tam był, co prawda po tysiącach zapaleń krtani, ale jednak. Wiedział, że jeśli chciał cokolwiek wynegocjować, powinien być co najmniej znośny dla swojego rozmówcy, jednak ten bogaty dupek wpieniał go już samym faktem, że potrafił oddychać. - Może kawy? - spytał. - Widać, że wolałbyś melisse, ale kiedy ostatnim razem pytałem, nie mieli - westchnął z rezygnacją. - Świat się zmienia, możesz sprawdzić. Osobiście sugerowałbym coś mocniejszego. Nie wiem, bierzesz pewnie coś na receptę. Wyglądasz jakbyś był już po siedmiu takich - zastukał paznokciami w swój kubek - a nawet jeszcze nie mamy południa.

Lys prychnął z irytacji. Spojrzał w sufit, uśmiechnął się sarkastycznie i pokręcił przecząco głową.

- Nie mam czasu na takie głupoty - odparł sucho. Poklepał torbę leżącą na jego nogach, a w jego oczach pojawił się tajemniczy błysk. Jego prawy kącik ust uniósł się delikatnie, odsłaniając ostre zęby. - Wydaje mi się, że mam coś twojego, a ty masz coś co należy do mnie, nieprawdaż? - przyglądał mu się z wyższością przekonany, że wygrał.

Ethan przygryzł wargę, powstrzymując nerwowy uśmiech.

- Nie do końca - odpowiedział, wracając do zabawy w malarza.

Uśmiech Lysa zbladł, a na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Nie, to niemożliwe. Lysander Toby Blackwell nigdy nie przegrywał. On nigdy nie ponosi porażek.

- Słucham? - wyszeptał cicho, mrugając kilkakrotnie. Zacisnął mocniej dłonie na torbie i przysunął ją bliżej do siebie.

- Wygląda na to, że twój pupil nie ma zbytnio ochoty do ciebie wracać - skonstatował chłopak. - To znaczy... Cholera - westchnął, nie potrafiąc ubrać swoich myśli w słowa. - Tydzień to za mało. Musiałeś wiedzieć, że to za mało. Myślisz, że jestem cudotwórcą? - rozłożył ręce. - Ktoś już chciał go zaadoptować, a potem kolejna osoba i... Ja potrzebuję... trochę czasu. Nawet nie mam pojęcia u kogo teraz jest - pokręcił głową. - Jeśli naprawdę jest dla ciebie taki ważny, daj mi jeszcze kilka dni.

Lys miał mętlik w głowie. To nie tak miało wyglądać. To miało skończyć się dziś, teraz, w tej chwili. Nie był przygotowany na taki obrót wydarzeń. Był przyzwyczajony do tego, że ludzie wykonują jego polecenia, spełniają jego zachcianki i dotrzymują terminów. Przegryzł dolną wargę i przez chwilę wpatrywał się w blat stolika.

- Nie - zdecydował. - Miałeś wystarczająco dużo czasu, mogłeś to załatwić do dzisiaj. Nie będę grał dalej w tą durną gierkę. Straciłeś szansę - uchylił skórzaną torbę, w której znajdowała się biała teczka z dokumentami. - Dopilnuję żeby te papiery jeszcze dzisiaj trafiły do odpowiednich rąk.

Szatyn przez dłuższą chwilę wpatrywał się w drugiego chłopaka zaskoczony, że szantażysta postanowił zrezygnować ze swojej zabawki. No cóż...

- Słucham? - spytał cicho, patrząc jak Lys wstaje ze swojego miejsca. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, desperacko pragnąc wymyślić jakieś wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Za nic nie podejrzewał, że rozpieszczony książę mógłby tak po prostu się poddać, po tym jak kilka dni wcześniej urządził mu taki pokaz swojej determinacji. To nie mogło się tak skończyć, nie mógł pozwolić mu tak po prostu wyjść z dokumentami obciążającymi Monikę. To był jego pomysł, nie jej, jego i tylko wyłącznie jego wina. Zanim się zorientował, już trzymał drugiego chłopaka za nadgarstek, chcąc go zatrzymać. - Moment - powstrzymał go przed opuszczeniem kawiarni. - Zaczekaj, usiądź. Nie możesz tego zrobić. Jeden tydzień cię nie zbawi. Sprawdź chociaż co jest w tej teczce, nie oddasz dokumentów, które mogłyby mi zaszkodzić. Przeczytaj to, to nie dotyczy mnie. Proszę, cholera, w porządku, wsadź mnie. Mogę się przyznać, możemy iść na komendę, ale nie oddawaj tego nikomu, nie możesz - chłopak wyrzucał z siebie słowa z prędkością światła, a w jego oczach błyszczał strach. - Proszę...

Lys spojrzał wymownie na swój nadgarstek. Ethan natychmiast go puścił. Srebrnowłosy zacisnął usta w wąską linię i zaczął wszystko analizować. Skąd ma mieć pewność, że to nie podstęp? Skąd ma wiedzieć, czy chłopak nie chce go w ten sposób wykorzystać? Chłopak westchnął cicho i usiadł z powrotem w fotelu. Patrzył na złodzieja przed sobą z chłodną obojętnością jakby jego słowa nie robiły na nim wrażenia. Dobrze wiedział co znajduje się w teczce. Przejrzał dokumenty już kilkakrotnie i skłamałby mówiąc, że nie ruszyły one jego twardego serca. Jednak w jego głowie toczyła się wojna między tym co jest złe, a tym co dobre. "Co zrobiłby Sherlock Holmes? Co by zrobił Sherlock na moim miejscu?". Żaden pomysł nie wpadał mu do głowy. Wyjrzał przez okno i zaczął obserwować ludzi w świątecznym rozgardiaszu.

- Chyba... chyba, że...

- Chyba, że co? - spytał Ethan, nerwowo bawiąc się swoim szalikiem.

Lys gwałtownie pokręciłby głową.

- Postradałem zmysły - wyszeptał przecierając oczy dłońmi.

Szatyn zmrużył oczy, przyglądając mu się ze zdezorientowaniem. Cokolwiek wymyślił ten niepoczytalny dzieciak, to nie będzie nic dobrego.

- Jeśli to komuś oddasz to tak - wyrwało mu się.

Srebrnowłosy pośpiesznie się opanował. Uniósł wysoko głowę i spojrzał na chłopaka z wyższością.

- Być może mam dla ciebie kolejną propozycję - uśmiechnął się, ukazując przy tym śnieżnobiałe zęby.

Ethan zerknął odruchowo w stronę torby drugiego chłopaka.

- Jaką? - spytał.

Chłopak westchnął ciężko i zagryzł wnętrze policzka.

- Aby... aby odzyskać swoje cenne papierki, musisz spędzić święta ze mną i moją rodziną, udając mojego najlepszego przyjaciela - powiedział jak gdyby nigdy nic. Szatyn zapomniał jak się mruga. Szok wypisany na jego twarzy na chwilę odebrał mu zdolność przekształcania myśli w słowa.

- Mogę wylać kawę? - spytał w końcu. - Pytałem na poważnie. Ja naprawdę... Co? O co ci chodzi? - spytał, odsuwając się nieco od stolika. - Sprzedajesz organy czy robisz sobie ze mnie jaja?

Chłopak przewrócił oczami. Zachowywał przez cały czas kamienną twarz.

- Nie muszę ci się z niczego spowiadać - odparł sucho. - To ze względu na moich rodziców. Każą mi przyprowadzić kogoś bliskiego, a nikt z moich przyjaciół nie może przyjechać. Tyle ma ci wystarczyć.

- Twój poziom desperacji mnie przeraża - odpowiedział Ethan, zastanawiając się czy jest większy czy równy z tym, którego pokaz on sam już zdążył urządzić. Słysząc jego słowa, Lys wykrzywił usta w grymasie i spiorunował go spojrzeniem.

- Chcesz odzyskać te dokumenty czy nie?

- Może chcę - odpowiedział szatyn, zmuszając się do spuszczenia wzroku na swój kubek z kawą.

- Nie ma "może" - zirytował się drugi chłopak zaciskając zęby. - Albo w to wchodzisz, albo nie. Szybka decyzja.

- Tak - odpowiedział zdecydowanie Ethan, podnosząc głowę, żeby spojrzeć na swojego szantażystę. Jakie było prawdopodobieństwo, że był seryjnym mordercą? Odmienne kolory oczu nie oznaczały przypadkiem fałszywego charakteru? A co jeśli zaciągnie go na jakąś czarną mszę albo zabije i zakopie gdzieś w lesie i nikt go nie znajdzie, albo może przerobi na nowy płaszczyk?

Lys odetchnął głośno i rozluźnił się nieco. Wspaniale. Przynajmniej jedną sprawę ma załatwioną.

- Cudownie - skomentował i wystawił przed siebie dłoń. - Skoro mamy zostać najlepszymi przyjaciółmi, powinniśmy oficjalnie się poznać, nieprawdaż? Lysander Blackwell - posłał mu zawadiacki uśmiech. Wyglądał jak drapieżnik, który właśnie złapał swoją ofiarę.

Szatyn zawahał się, zanim podał mu niepewnie swoją dłoń.

- Ethan - powiedział, z przyzwyczajenia pomijając nazwisko. - Pierce - dodał po chwili.

- Ku twojej i mojej rozpaczy będziesz musiał mnie poznać przed jakże pięknym wieczorem wigilijnym. Niestety nie osiągnąłem jeszcze czegoś na tyle wielkiego by mieć własną stronę na Wikipedii więc nie poczytasz o mnie w necie. Musisz wiedzieć, że mieszkam na co dzień w Watford i studiuję cholernie beznadziejną ekonomię. Moi rodzice myślą, że znamy się z uczelni i chodzimy razem na zajęcia, nie zapomnij o tym jasne? Mam dwa koty Premiera i Finna, dużo czytam, a moi rodzice to nadęci buce, którzy nie dają mi wyboru i muszę przetrwać z nimi ten zapierający dech w piersiach okres Bożego Narodzenia. Na razie to powinno ci wystarczyć. Liczę na twoją kreatywność i przebiegłość. Pamiętaj - jedno nieodpowiednie słowo a pożegnasz się z tą teczką.

Cudownie, pomyślał Ethan, zastanawiając się jaką bajkę ma mu wcisnąć. Ostatecznie postanowił kręcić się możliwie blisko prawdziwego scenariusza.

- Student sztuk pięknych - powiedział w końcu. - Kolekcjoner zawieszek. Emeryt. Czekaj... - zreflektował się. - Jednak ekonomia, wspólne zajęcia tak?

Lys niechętnie skinął głową.

- No to ekonomia, wolę ferie, szaliki, The maine i... Moi rodzice spędzają zimę w Egipcie, więc mam wolne i mogę pojechać na twoje nudne święta? - ostatnie zdanie zabrzmiało bardziej jak pytanie. - Wystarczy?

Srebrnowłosy wzruszył ramionami.

- Jak dla mnie wystarczy. Ale będziesz musiał popracować nad swoją kreacją aktorską przed moimi rodzicami - dodał.

Ethan roześmiał się krótko.

- Nie mam z tym problemu - zapewnił, kręcąc głową.

- Skoro tak mówisz - stwierdził Lys, zaplatając ręce na piersi

- Gdzie oni mieszkają? - spytał szatyn w nadziei, że będzie mógł dostać się tam sam. Niech to będzie w centrum, modlił się w myślach. Proszę niech to będzie w centrum, a nie na jakimś zadupiu w środku lasu, błagam...

- Przyjadę po ciebie. Są przekonani, że przyjdziemy razem - Lys ponownie przewrócił oczami. - Powiem ci o szczegółach w najbliższym czasie.

Czyli jednak jakąś puszcza dwieście kilometrów od stolicy. Fenomenalnie.

- Shit - przeklął cicho chłopak, a więc jednak samochód, mniejsze szansę na przeżycie, większe na czarną mszę. - No okay - poprawił się. - Na ile? Jeden wieczór? Dwa?

- Prawdopodobnie tylko na jeden. Przyjedziemy w wieczór wigilijny, poznasz moją rodzinę, zjesz z nami kolację i zostaniesz na noc w naszym domu. Dam ci znać jeśli cokolwiek się zmieni.

- Czemu muszę zostać na noc? - spytał szatyn.

Lys westchnął i odchylił głowę do tyłu.

- Z wielką chęcią bym cię odwiózł i zakończył na tym nasze sprawy biznesowe ale zakładam, że moja matka nie pozwoli ci wrócić do domu wcześniej niż przed śniadaniem.

- A oczy masz naturalnie takie? - zaciekawił się Pierce. - Seryjnimordercy nie powinni mieć znaków szczególnych, prawda? To trochę uspokaja. No chyba, że chcesz żeby cię złapali...

Srebrnowłosy przeczesał z frustracji jasne kosmyki i rzucił mu ostre spojrzenie.

- Masz jeszcze coś mądrego do powiedzenia?

- Poprawna odpowiedź to ''nie"? - upewnił się Ethan.

Lys puścił to pytanie mimo uszu.

- Chcesz o coś jeszcze zapytać, czy możesz mi dać już spokój?

- Marzę o tym, żeby dać ci spokój - odpowiedział drugi chłopak. - Czyli mogę już sobie stąd iść? Czy chcesz wyjść pierwszy? "Wiek przed urodą" i tak dalej...

- Po prostu idź już - warknął szantażysta i zmrużył oczy. Ethan nie pytał drugi raz. Chciał jak najszybciej opuścić towarzystwo nadętego arystokrata. Poza tym wypadałoby się zaprzyjaźnić z kimś z FBI, na wypadek gdyby Lysander coś tam coś naprawdę okazał się seryjnym mordercą.

Złote dzwoneczki ponownie zadzwoniły, gdy złodziej wychodził z kawiarni. Całkiem normalnie. Jakby odchodził po spotkaniu ze znajomym. Świat wokół nich toczył się dalej swoim rytmem. Ludzie rozprawiali o błahostkach, nie zdając sobie sprawy z sytuacji w jakiej znajdują się ci dwaj chłopcy. Lysander oparł głowę na jednej dłoni i wpatrywał się w świat za oknem. Nawet ktoś, kto spędził pół życia, śledząc losy Holmesa, nie domyślił się dalszego ciągu tej historii.

***

Jeśli chcecie wiedzieć ta historia poszła już daaaaaaaleko dalej, mimo, że wy będziecie musieli sobie poczekać na kolejne rozdziały. To. Będzie. Cudo. Wiem, jak zwykle skromna, ale kocham Ethana i Lysa równie mocno co Jaidena a to coś znaczy. TO COŚ ZNACZY.

Powiedzcie proszę co myślicie o naszych chłopcach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top