Clouds, tears and cigarettes
27.02.2019. Londyn.
Drogi Ethanie,
piszę ten list z nadzieją, że masz się dobrego zdrowia, a słoneczne promienie świata, wynurzające się z szarych chmur codziennego życia ogrzewają Cię serdecznie.
Kochany chłopcze, celu mojego listu zapewne się domyślasz. Zanim jednak przejdę do najważniejszej części, pozwól mi wspomnieć o kilku sprawach, które są — moim zdaniem — również godne uwagi.
Gdybym miał przywołać początek tej historii, to musiałbym zacząć opowiadać o czasach odległych; gdy dwaj przyjaciele mieli jedno marzenie i ani grosza, żeby je zrealizować. W tej opowieści byłoby dużo przygód, zabawnych anegdotek, dużo tańca, teatru i tylko trochę łez. Być może kiedyś chciałbyś usłyszeć tę historię — Lys wspominał, że bardzo je lubisz — a ja podobno jestem wyśmienitym gawędziarzem. W każdym razie to opowieść na inne czasy.
Zacznę więc od chwili, gdy Lys po latach powrócił do teatru. Muszę wyznać Ci ze wstydem, drogi chłopcze, że nie od razu go poznałem. Wyrósł, zmężniał, spoważniał. Nie był już chłopcem, który biegał po teatrze z figurkami królów, księżniczek i kapitanów. Był młodzieńcem, który jakby nigdy nic powrócił do miejsca, w którym nic się nie zmieniło, od czasu, gdy był tu po raz ostatni.
Musisz wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy Lys oznajmił, że pragnie poprowadzić ze mną teatr i kontynuować pracę swego dziadka, Cilliana. Jeszcze bardziej zdziwiony byłem, gdy Lys powiedział, że znalazł chłopca, który byłby idealny do naszego teatru.
Nie wiedziałem co działo się z Lysem przez te wszystkie lata. Oczywiście czytałem o firmie i sukcesach jego rodziców, ale od tego co było dla mnie najważniejsze — ten mały wówczas, pogrążony w żałobie po dziadku chłopiec — zostałem całkowicie odsunięty. Dorosły Lys okazał się chłodnym dorosłym, zdystansowanym i jakby pozbawionym emocji. Musisz uwierzyć mi, drogi chłopcze, że serce rozdzierało mi się na dwoje, gdy patrzyłem na niego i wspominałem to jasnowłose dziecko, tak energiczne i pełne radości. Kochany chłopcze, wybacz to sentymentalne wzruszenie głupiego starca — w pewnym wieku sentyment wprowadza się do naszego serca i za nic nie chce się wyprowadzić.
Lys okazał się więc inny, niż sądziłem, że będzie. Nie był jednak taki przez cały czas. Pozwól mi w tym momencie przyjąć postawę niepoprawnego romantyka. Zachowanie Lysa zmieniało się zawsze wtedy, gdy padało twoje imię. Proszę, nie posądzaj mnie o przesadę. Twarz Lysa wtedy się rozjaśniała. Jego wiecznie napięta szczęka jakby momentalnie się rozluźniała, a oczy stawały się większe i żywsze.
Kiedy przyprowadził Cię po raz pierwszy do teatru, myślałem, że wstąpił w niego inny duch. Bardzo mu zależało na tym, abyś się do nas przyłączył, żebyś dostrzegł magię tego miejsca, którą on sam dobrze czuł i widział. Myślę, że chciał Cię — wybacz mi to okropne sformułowanie, ale w tej chwili nie przychodzi mi do głowy inne - "zarazić" naszym teatrem, dzielić właśnie z Tobą to doświadczenie, które niegdyś łączyło Cilliana i mnie.
Lys niecierpliwie na Ciebie czekał, Ethanie. Mogłem to dostrzec w jego oczach i napiętych wiecznie ramionach, gdyż, jak sam wiesz, Lys nie mówi zbyt dużo. A tym bardziej nie mówi o swoich uczuciach.
Teraz chciałbym poruszyć sprawę, która zbliża nas do sedna tego listu. Wiem, co zaszło między wami, drogi chłopcze. Nie ja jestem od osądzania i oceniania ludzi i w żadnym wypadku nie zamierzam tego robić. Nie chcę też wysuwać żadnej odważnej tezy, gdyż to nie o moje serce chodzi i nie o moje uczucia. Chciałbym jedynie podzielić się z Tobą obserwacjami i myślą, która krąży mi cały czas po głowie.
Lys mieszka teraz u mnie i pracuje godzinami w teatrze, dzięki czemu mogę go często widzieć. Ze smutkiem donoszę Ci kochany chłopcze, że z Lysem jest bardzo źle. Bardzo zbladł, niewiele je i o wiele za dużo pali. Kiedy nie ma go w teatrze, siedzi zamknięty w swoim pokoju. Z nikim nie rozmawia, chyba że z Premierem i Finnem, okazjonalnie także z Seanem i ze mną. Ciągle jest roztargniony, trudno mu skupić się na rzeczywistości. Widać, że cały czas jego myśli są gdzieś daleko, jakby zatapiał się z wolna w innej, niedostępnej dla innych krainie. Bardzo nie chcę, aby zatopił się w niej bez reszty. Pragnąłbym, aby ten świat był dla niego tak samo piękny, jakim był, gdy Ty byłeś przy nim.
Nie było moim zamiarem wzbudzać Twojej litości czy współczucia. Wiem, jednak, że masz dobre i czułe serce, które nie potrafi zamknąć się dla tych, którzy go potrzebują.
Jak wspomniałem, nie moim zadaniem jest wysuwanie jakichkolwiek tez — muszę jednak zauważyć, coś, do czego mam absolutną pewność. Jesteś bardzo ważną osobą w życiu Lysa. Tak ważną, że Twoja nieobecność sprawia mu ogromny ból. Myślę, że nie pomylę się, gdy powiem, że jesteś jedynym człowiekiem, który jest w stanie ten ból całkowicie uleczyć. Oczywiście niczego od Ciebie nie oczekuję. Mam jednak nadzieję, że w Twoim sercu pozostało jeszcze wspomnienie Lysandera Blackwella i waszych wspólnych chwil.
Wybacz mi kochany chłopcze, jeśli ten list wydaje Ci się zbyt długi lub niepotrzebny. Musiałem go jednak napisać, gdyż Lys jest dla mnie niczym syn i nie mogłem, chociażby nie spróbować mu pomóc.
Jeśli nasze drogi nigdy się już nie złączą, życzę ci drogi Ethanie samych dobrych chwil i spokojnego życia. Niezmiernie miło było Cię poznać jako chłopca z magią w duszy i człowieka, który potrafi ruszyć nawet tak twarde serca, jak serce Lysa.
Ze szczerymi uściskami i pozdrowieniami,
Gabriel Chardon
***
Szeroki pędzel zanurzono w szarej farbie i przeciągnięto po sklepieniu zawieszonym wysoko nad londyńskimi wieżowcami. Ethan odchylił głowę, przyglądając się ciężkim chmurom i wyobrażając sobie te wszystkie sceny w filmach romantycznych, w których jedna z osób ociekając deszczem, wpada na ganek swojej miłości ze łzami w oczach. Romantyzowanie prawdziwego życia często było jedyną rzeczą, która potrafiła odwieść go od myślenia o wysokich mostach i niekończącej się ciemności. Chłopak opuścił głowę, przypominając sobie, że tak naprawdę nie ma pojęcia co Lys do niego czuł, zanim świat rozsypał się jak domek z kart. Być może widział w nim jedynie przyjaciela, który okazał się być zdrajcą. Tak, na pewno nie spędzał nocy, płacząc w poduszkę i myśląc o tym jak bardzo chciałby móc zacisnąć dłonie na materiale jego koszuli. Przeprosić i zostać wysłuchanym i może - tylko może - zostać zrozumianym.
Kilka dni wcześniej Ethan zdecydował się zadzwonić do Lysa - raz, drugi, dziesiąty. W końcu schował telefon do kieszeni płaszcza i pojechał do kamienicy, w której mieściło się mieszkanie Gabriela, mając nadzieję, że uda mu się porozmawiać z przyjacielem, jednak starszego mężczyzny nie było w domu, a kiedy tylko Ethan zapukał do drzwi, dobiegł go dźwięk głośnej muzyki. Wcześniej nie potrafiłby wyobrazić sobie Lysa zamkniętego w pokoju wypełnionym takim hałasem. Wyrzuty sumienia ścisnęły mu serce, a dłoń opadła wzdłuż jego boku. Postanowił usiąść na schodach, boleśnie świadomy tego jak głośne musiały być myśli, które pragnął zagłuszyć drugi chłopak. Nie miał pojęcia ile dokładnie czasu spędził czekając na jakąkolwiek szansę - powrót Gabriela, Lysa wychodzącego po paczkę papierosów. Cokolwiek co pozwoliłoby mu zostać zauważonym. W końcu zasnął z głową opartą o ścianę i dopiero jakaś starsza pani wracająca ze spaceru ze swoim pudlem, obudziła go, pytając czy wszystko w porządku. Ethan w odpowiedzi jedynie pokręcił głową, wstając ze schodów i wyszedł z kamienicy, nie oglądając się za siebie.
Gdyby nie list Gabriela prawdopodobnie Ethan nie starałby się dotrzeć do przyjaciela. Dalej powtarzałby sobie dniem i nocą, że bez niego życie Lysa będzie wyglądało o wiele lepiej, starając się wbić sobie to do głowy i zostawić przyjaciela w spokoju. Dalej budziłby się każdego ranka z cieniami pod oczami i głową pełną sennych koszmarów. Jednak kiedy Erstworth przeczytał mu list (wtrącając co chwilę zgryźliwe komentarze - czego, bądźmy ze sobą szczerzy, można się było po nim spodziewać), w sercu Ethana pojawił się cień nadziei na to, że być może, tylko odrobinę, Lys go potrzebował, a jeśli tak było to szatyn nie zamierzał tak łatwo się poddać.
Do jego płaszcza zaczęły się przyklejać pierwsze krople deszczu kiedy wszedł do sklepu obok kamienicy Lysa. Gdy kwadrans wcześniej zapukał do drzwi, odpowiedziała mu głucha cisza. Zrezygnowany zdecydował się zajrzeć do teatru i spróbować porozmawiać z jego właścicielem, chociaż na samą myśl o tym miał ochotę schować się pod stertą koców i nigdy nie wychodzić. Wcześniej potrzebował jednak czegokolwiek, co zawierało cukier jeśli nie chciał sprawdzać czy urwie mu się film zanim tam do dotrze.
***
Kiedy Lys po raz pierwszy zobaczył imię Ethana na wyświetlaczu swojego telefonu, myślał, że śni. Że być może to jedno z kolejnych sennych marzeń, które rozmyje się, gdy tylko odwróci wzrok. Tak się jednak nie stało. Imię szatyna było wciąż wyraźne i czytelne. Lys po prostu wpatrywał się w swój telefon, jakby nie był do końca pewien, co należy z tym zrobić. Patrzył tak długo, aż telefon przestał dzwonić. Nie był to bynajmniej koniec - po chwili dzwonek rozdźwięczał na nowo, a na wyświetlaczu pojawiło się to samo imię. Lys jednak ponownie nie odebrał. Z początku był zbyt zszokowany, a później nie był pewny czy odebranie byłoby dobrym pomysłem. Bał się, że gdy usłyszy jego głos, to znów się rozpadnie, a jeszcze nawet nie zdążył się całkowicie pozbierać. Dlatego udawał, że tych telefonów wcale nie było. Wychodził do teatru tak jak zawsze, pracował tam od samego rana i wracał późno wieczorem. Nie miał jednak siły, aby wyjść z Seanem gdziekolwiek, bawić się z kotami czy zacząć coś czytać. W międzyczasie rozpoczął się proces sądowy jego rodziny, w którym miał uczestniczyć jako ten, który podpisał zgubne papiery z Baltimore'em i Lawrence'em. Blackwell nie chciał na razie o tym myśleć. Po prostu podniósł się z łóżka, wyłączył muzykę i zebrał się do wyjścia po nową paczkę papierosów. Na stary czerwony sweter zarzucił długi czarny płaszcz i niedbale owinął szyję szalikiem.
W sklepie nie było zbyt wielu ludzi - było na to zdecydowanie zbyt wcześnie. Kilka starszych pań rozmawiało o jakimś skandalu koło regału z płatkami podczas gdy jakiś maluch próbował ściągnąć z półki paczkę ciastek, ale poza tym alejki świeciły pustkami. Lys wyminął ich wszystkich, nie odwracając się nawet, by zobaczyć jak matka dziecka odciąga je od słodyczy, strofując głośno. Chłopak skierował się prosto do kasy, żeby poprosić ekspedientkę o podanie jednej z paczek papierosów i właśnie wtedy jego uwagę przykuł znajomy bordowy szalik.
- Dziękuję - obsługiwany chłopak uśmiechnął się blado do sprzedawczyni, zapinając kieszonkę swojego plecaka. Poplątane loki opadły mu oczy kiedy pochylił głowę i kłujące światło jarzeniówek zatańczyło na nich, zanim odgarnął je niedbałym gestem na bok.
- E-Ethan? - wyszeptał Lys słabo zachrypniętym głosem. Jego oczy rozszerzyły się mimowolnie, wpatrując się uważnie w przyjaciela stojącego przed nim. Chłopiec zamarł na chwilę zanim jego spojrzenie powędrowało w stronę Lysa. Coś w jego zielonych oczach przypominało wzrok sarny, która podnosi głowę ostatni raz, zaskoczona światłem reflektorów. Szatyn owinął palce wokół ramiączka plecaka, niepewny co powinien teraz zrobić.
- Co będzie dla pana? - siedząca na kasie dziewczyna zerknęła wyczekująco na Lysa.
- Ja... - Lys chciał zmusić się do tego, aby odwrócić wzrok od Ethana, ale czuł, jakby jego ciało przestało go słuchać. Widział przed sobą chłopca, którego unikał przez tak wiele czasu, chłopca, którego jedynie widywał w snach i zatartych mgłą czasu wspomnieniach. A oto stał przed nim powód jego złamanego serca. - Ja... przepraszam, muszę iść - zdołał słabo wykrztusić i zanim zdążył pomyśleć, wyminął Ethana i z nową energią ruszył do wyjścia. Serce biło mu jak oszalałe, ręce drżały, a on czuł tylko, jak świat wokół niego coraz bardziej się zmniejsza, zaciska, tłamsi i zaczyna dusić. Tak łatwo byłoby teraz zostać zgniecionym, zdeptanym i znicestwionym - Lys tylko o tym teraz marzył. Jego nowo wykreowany świat legł w gruzach, rozsypał się jak domek z kart, jak zamek z piasku przy najmniejszym podmuchu wiatru. Zderzenie z rzeczywistością, przed którą uciekał tak długo, sprawiło, że świat przed jego oczami zaczął wirować.
- Lys! Poczekaj proszę - Ethan dogonił go, łapiąc za rękaw jego płaszcza. - Proszę, wiem, że nie chcesz na mnie patrzeć. Zaczekaj.
Lys zamknął oczy, jak małe dziecko, które ma nadzieję, że ochroni to je przed niebezpieczeństwem. Chłopiec zacisnął dłonie w pięści, starając się powstrzymać je przed drżeniem.
- Ja... Wiem co mnie myślisz. Wiem, że mnie nienawidzisz i masz rację bo... Bo zrobiłem coś okropnego i ja... Ja tylko... Ja nie chcę żebyś myślał, że... - Ethan urwał, wciąż trzymając kurczowo rękaw Lysa. - Plączę się... Przepraszam... Ja tylko chciałem... Przepraszam, nie wiem co sobie myślałem... Ja tylko chciałem porozmawiać ale teraz nie wiem co mam powiedzieć i nie chcę, żebyś myślał, że nie obchodzi mnie co się z tobą dzieje, a wyglądasz tak strasznie... - urwał, wciąż kurczowo trzymając materiał. - Proszę, wiem co zrobiłem i wiem jak bardzo musisz mnie nienawidzić ale błagam pozwól mi chociaż porozmawiać z tobą. To może być ostatni raz, później już nigdy nie będziesz musiał mnie oglądać. Lys, proszę...
Lys miał mętlik w głowie. Myślał, że zaczął wychodzić na prostą, że odnalazł punkt zaczepienia w postaci pracy w teatrze i trzymał się jej mocno, jakby obawiał się, że znów się rozpadnie, gdy tylko lekko się jej puści. Teraz czuł jak to wszystko, co udało mu się osiągnąć, rozpada się przed jego oczami. Znów czuł się słaby, chwiejny, niepewny. Świat wirował mu w głowie, a w oczach poczuł piekący ból nadchodzących łez.
- Ja.. Ja nie mogę... - wyjąkał, próbując słabo odsunąć od siebie chłopca. - Proszę... Ethan - imię przyjaciela zabrzmiało w jego głosie niczym modlitwa. Nie odważył się spojrzeć mu w oczy.
Gdy Ethan puścił go w chwili zaskoczenia Lys ruszył z powrotem do domu, nie odwracając się za siebie.
- Nie - słowo wyrwało się z ust chłopca, przerywając chwilę, w której czas się dla niego na moment zatrzymał, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na rozwój akcji. - Nie, nie, nie - powtórzył, wplątując dłonie we włosy i ciągnąc za nie mocno. To nie mogło się tak skończyć, nie tak, nie tutaj, nie dzisiaj. Zanim zdążył się nad tym zastanowić, nogi same poprowadziły go śladem drugiego chłopaka. - Wyglądasz okropnie - zauważył kiedy w końcu udało mu się zrównać z nim kroku. - Jeśli to moja wina, pozwól mi, chociaż spróbować to naprawić. Wpuść mnie na chwilę, tylko na chwilę, obiecuję, że później już nigdy mnie nie zobaczysz. Lys, proszę - próbował dalej nie mając zamiaru się poddać. - Lysander! - spróbował głośniej, zatrzymując się na chwilę. Z rozplątanym szalikiem, potarganymi włosami, policzkami zarumienionymi od emocji i zimna i oczami pełnymi desperacji przypominał dziecko, którego świat po raz pierwszy się rozsypał. - Proszę... - przetarł policzek materiałem rękawiczki z uciętymi palcami, jednak ledwo odsunął dłoń, spłynęły po nim kolejne łzy.
Lys wchodząc do domu, nie przejął się nawet zamykaniem drzwi. Nie obchodziło go już czy Ethan wejdzie za nim, czy zostanie na zewnątrz. Nie wiedział już, gdzie się znajduje, nie wiedział znajomych ścian domu Gabriela przed oczami. Wszystko było rozmazaną plamą, bezbrzeżnym chaosem niespokojnych emocji, które zalały go falą. Już nie był smutny, już nie chciał płakać, a mimo to łzy płynęły po jego policzkach. Nie płakał od bardzo dawna, od wielu lat, a pieczące uczucie w oczach było mu zupełnie obce. Blackwell chciał krzyczeć, chciał wrzeszczeć aż do zdarcia gardła.
- Co chcesz naprawić? - zapytał i sam się zdziwił drwiną, z jaką to wymówił. - Co chcesz naprawić, Ethan? - powtórzył głośniej, odwracając się w stronę przyjaciela. Po raz pierwszy odważył się spojrzeć mu prosto w oczy. - Chcesz przeprosić? Co mi po jakiś cholernych przeprosinach? - pytał dalej, wbijając w niego ogniste spojrzenie. - Myślisz, że to coś kurwa naprawi? - dłonie Lysa zacisnęły się tak mocno na połach płaszcza, że aż zbielały mu kostki. - Powiedz mi - przerwał mu, gdy zauważył, że Ethan otwiera usta żeby odpowiedzieć. Lys był teraz zbyt wściekły, żeby go słuchać - fajnie się bawiłeś? Fajnie było się mną bawić? Zawsze byłem dla ciebie tylko nadętym dupkiem, który nie ma uczuć prawda? Cóż - Lys uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu nie było ani krzty wesołości - zdradzę ci kurwa tajemnicę, słuchajcie wszyscy, uwaga: Lysander Blackwell też ma cholerne uczucia! - wykrzyczał, wyrzucając w górę ręce, po czym zaśmiał się żałośnie. - Wiedziałem, wiedziałem, że lepiej nikomu nie ufać - dodał po chwili. - Tyle lat, tyle lat było mi lepiej bez nikogo. Byłem sam i było mi z tym dobrze. A potem pojawiłeś się ty, cholerny złodziej, który postanowił zrujnować mi życie. Pochwal się, ile za to dostałeś? Bo przecież o to zawsze chodziło prawda? O cholerne pieniądze.
Ethan zaciskał dłonie na materiale swojego szalika wpatrując się w drugiego chłopaka szeroko otwartymi oczami, w których ból tańczył ze strachem. Spuchnięte od płaczu wargi drżały lekko jakby starł się wydobyć z siebie właściwe słowa.
- Nic - odpowiedział w końcu cicho, wpatrując się w podłogę. - Kazał mi tylko zabrać zawieszkę. Tylko tyle. Czemu miałem mu odmówić skoro był jedyną osobą, którą kiedykolwiek obchodziło co się ze mną stanie? Jedna, głupia ozdoba. Ale potem dowiedziałem się, że była potrzebna jednemu z ludzi Baltimore'a. Bo jestem zbyt głupi i zbyt ciekawski i pcham się tam gdzie mnie nie potrzebują, ale ty byłeś miły, a Erstowrth mówił, że nie powinienem cię kochać, bo któregoś dnia potraktujesz mnie jak śmiecia tak jak wy wszyscy. Chciałem się dowiedzieć co robią i chciałem ci powiedzieć, ale oni nie byli tak naiwni jak ja. Więc mogłem ci powiedzieć. Wybacz, że cenię życie swoich przyjaciół barzdziej niż twoje pieniądze - z każdym kolejnym słowem smutek i strach ustępowały miejsca złości. - Jestem pewny, że cis chłopakowi z dobrej rodziny ciężko będzie naprawić sobie życie.
Lys roześmiał się głośno, podchodząc do niego bliżej.
- W takim razie powiedz mi jak! - zawołał, popychając go lekko w tył. - Jak mam naprawić sobie życie? Moje nazwisko jest zniszczone, wszyscy myślą, że jesteśmy oszustami! Każdy kto spojrzy na moje naziwsko myśli, że zamierzam go od razu zdradzić! - krzyknął, a w jego oczach z powrotem pojawił się żal i coś czego Ethan nie potrafił nazwać. - Jak... Jak mam żyć ze świadomością, że mój... mój najlepszy przyjaciel mnie zdradził? - zapytał spokojniej, przełykając głośno ślinę. Jego klatka unosiła się szybko, a oczy nie mogły oderwać się od twarzy stojącego przed nim chłopca. - Jak... - zaczął, ale głos utknął mu w gardle. Stał zbyt blisko. Stał na tyle blisko, że widział jego piegi. Widział w końcu te oczy, o których śnił, które prześladowały go w chwilach samotności. -Jak mam żyć w świecie, w którym nie ma ciebie? - zaytał bardzo cicho, nie mając już siły. Przymknął oczy bojąc się słów, które miały za chwilę miały paść z jego ust. - Jak... jak mam żyć ze świadomością, że mnie nie kochasz?
Ethan rozchylił usta zbyt zaskoczony by być w stanie odpowiedzieć od razu. Zszokowany wpatrywał się w twarz drugiego chłopca nie mając pojęcia czy powinien wierzyć temu co przed chwilą usłyszał.
- Ale... Ale ja... Ja przecież... - wymamrotał, niedowierzając temu co się właśnie stało. - Ja przecież cię kocham.
- Nie kłam - wyszeptał Lys i zacisnął rozpaczliwie dłonie na jego przedramionach. Oczy miał cały czas zamknięte zbyt bojąc się na niego spojrzeć. - Błagam nie kłam, ja... - po jego policzkach popłynęła kolejna strużka łez. - Nienawidzę cię tak bardzo - wyznał, drżąc tak mocno, że nogi się pod nim ugięły. Powoli osunął się przed Ethanem na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Kolejne słowa, które wyszły z jego ust były lekko stłumione przez powstrzymywany szloch - Nienawidzę cię tak bardzo, że zniszczyłeś mi życie, nienawidzę cię tak bardzo, że złamałeś mi serce. Nienawidzę cię tak bardzo, bo cię kocham.
Ethan poczuł jak z jego płuc uchodzi całe powietrze. Przycisnął dłoń do swojej piersi, czując jak serce bije w szaleńczym tempie, zanim uklęknął obok przyjaciela dotykając niepewnie jego nadgarstki jakby bał się, że zostanie odepchnięty.
- Kocham Cię - powtórzył, łamiącym się głosem. - Myślałem... Myślałem, że nie znaczę dla ciebie zbyt wiele... Myślałem, że... Starałem się przestać, bo... Ja nie wierzyłem, że kiedykolwiek mógłbyś zakochać się we mnie.
Blackwell odsunął dłonie od twarzy, czując dotyk Ethana na swojej skórze. Spojrzał na niego z niedowierzaniem czerwonymi od łez oczami.
- Nigdy nie byłeś mi obojętny - wyszeptał zachrypniętym od płaczu głosem. - Nie wiem kiedy przestałem patrzeć na ciebie tylko jak na przyjaciela - dodał, zsuwając wzrok na jego szalik. - Ja... ja nigdy... - Lys otarł mokry od łez policzek i wziął głęboki wdech zanim był w stanie kontynuować. - Nie wiem kiedy to się stało, ale gdy dowiedziałem się, że mnie zdradziłeś czułem się, jakby wyrwano mi serce. Chciałbym powiedzieć, że mi przeszło. Chciałbym powiedzieć, że już nic do ciebie nie czuję. - Lys wrócił wzrokiem do oczu Ethana. - Ale byłoby to kłamstwo. Kocham cię, Ethan - powiedział, a głos mu się załamał przy wymawianiu jego imienia. - Kocham cię i nie wydaje mi się, że kiedykolwiek przestanę.
Ethan zamrugał starając się przegonić łzy, które spłynęły mu po policzkach. Pociągnął nosem, z całej siły starając się nie rozsypać.
- Lys - jego głos był cichy i łagodny jakby starał się dotrzeć do zranionego zwierzątka. Nieśmiało położył dłoń na jego policzku, wpatrując się w jego oczy. - Nigdy nie przestałem cię kochać - wyznał, wycierając drugą dłonią jego łzy.
Blackwell wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. Burza w jego głowie powoli zaczęła się uspokajać, a emocje opadać. Po wszystkich uczuciach, jakich przed chwilą doświadczył ogarnęło go dziwne uczucie ulgi. Miał przed sobą chłopca, którego kochał i który kochał jego. Serce biło mu szybko już nie z gniewnego uniesienia, ale podniecone bliskością ukochanego człowieka. Lys nie myślał, gdy położył jedną dłoń na karku Ethana i dalej nie myślał, gdy przyciągał jego usta do swoich, łącząc ich wargi w pełnym niepewności pocałunku.
Z ust Ethana wyrwało się ciche westchnienie, zanim wplótł palce we włosy drugiego chłopca, przysuwając się bliżej tak jakby tym jednym pocałunkiem był w stanie zabliźnić wszystkie rany jakie przyniosły ze sobą tygodnie tęsknoty i samotności. Usta Lysa smakowały dymem i słonymi łzami. Ethan przymknął oczy, czując jak jego serce zaczyna się uspokajać kiedy oparł czoło o te należące do drugiego chłopca, starając się złapać oddech.
- Czy ja... - pytanie zamarło na ustach Lysa, którego policzki przybrały właśnie czerwony kolor. - Ja nigdy nie... - zaczął ponownie, zerkając z niepewnością na Ethana - przepraszam jeśli było źle - wymamrotał. Jedna z jego rąk owinięta była w pasie szatyna, a dłoń zaciskała nerwowo materiał jego płaszcza. Drugą wsunął nieśmiało we włosy chłopca, którego kosmyki delikatnie łaskotały jego skórę.
Ethan w odpowiedzi rzucił mu się na szyję omal go nie wywracając.
- Tęskniłem za tobą - wymamrotał, przytulając go najmocniej jak potrafił. - Tęskniłem za tobą tak bardzo.
Lys mimowolnie się uśmiechnął. Owinął ręce mocniej wokół jego talii, przymykając oczy. "To nie sen, to nie sen", powtarzał sobie. Ethan jest tutaj w jego ramionach. Ethan, który przed chwilą odwzajemniał jego pocałunki i dzielił z nim łzy. Ethan, którego kocha.
- Nie odchodź - wyszeptał jedynie, bo na więcej nie miał już siły. Myślał tylko o zielonookim chłopcu tulącym się do niego, jego ustach i swoim sercu, które po tylu tygodniach bólu w końcu znalazło upragnioną ulgę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top