6 Cień na ulicy Pokątnej

Przepraszam za nieobecność, ale w ostatnim czasie dopadło mnie brak weny i dużo nauki. Ze względu na wakacje postaram się poprowadzić to opowiadanie dalej i z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy.

Potterowie na Pokątnej!

31 lipca 1991 - Był to dzień iście niezwykły, dla społeczeństwa czarodziejów, otóż wybraniec Aleksander Charlus Potter i jego rodzice lady Lily Potter z domu Evans i lord James Potter  ze szlachetnego rodu Potterów pojawili się na ulicy Pokątnej. 

Jak dobrze wiecie, moi kochani czytelnicy, Aleks Potter jest tym, któremu zawdzięczamy pokonanie, sami wiecie kogo i wyzwolenie naszego świata spod jego krwawych rządów... ale tą historie wszyscy dobrze znamy... rodzina odwiedziła ulicę po to by zrobić pierwsze zakupy  chłopca do Hogwartu. Kto by pomyślał że ten młody człowiek już, a może dopiero zaczyna szkołę. Już teraz wygląda jak książę, tylko spróbujcie sobie, wyobrazić jakim będzie łamaczem serc w przyszłości.

Rodzina ostatnio nie pojawiała się zbyt często publicznie. Z jakiego powodu zapytacie? Wiele osób spekuluje, że powodem tego są problemy małżeńskie Lily i Jamesa Potterów, ale tu muszę rozczarować wszystkich wierzących w tą teorie! 

Otóż z wywiadu, który osobiście przeprowadziłam z lady Potter wynika, że nie pojawiają się publicznie z powodu ataków na wybrańca. Tu cytuję: "Naprawdę chcielibyśmy uczęszczać na więcej uroczystości charytatywnych, czy chociażby towarzyskich, ale niestety status mojego syna i praca męża nam na to nie pozwalają...". Mówiła to niemalże ze łzami w oczach. Wszyscy powinniśmy współczuć tej damie, która tak poświęca się, dla rodziny.

Potterowie na samym początku zawitali do banku Gringotta, potem zaczęli podróż po sklepach w poszukiwaniu potrzebnych przedmiotów. Wszystko przebiegało spokojnie, dopóki w sklepie Madame Malkin nie natrafili na rodzinę Malfoyów. Nie od dzisiaj wiadomo, że rody Potterów i Malfoyów prowadzą wojnę między sobą. Konflikt nasilił się w ostatnich latach, po zyskaniu przez Potterów większych wpływów politycznych. Wprawdzie nie doszło do rękoczynów, ale atmosfera która zapanowała podczas wymiany zdań nie była zbyt przyjemna. 

Następnie rodzina odwiedziła sklep Ollivanderów, gdzie spędzili zdecydowanie najwięcej czasu, czyżby nawet tak dobrze wykwalifikowany producent różdżek jak Olilvander nie był w stanie sprostać magii wybrańca? Czy może geniusz (w już sędziwym wieku) nie jest w stanie sprostać wymaganiom klientów?

Po zakupieniu różdżki (niestety nie udało mi się zdobyć informacji, jaki był to model) rodzina kończąc swoją wyprawę odwiedziła sklep Markowy Sprzęt do Quidditcha. Uśmiech nie schodził z twarzy wybrańca. Mam przeczucie, że powinniśmy zacząć się szykować na nową gwiazdę Quidditcha. Tym miłym akcentem zakończę ten artykuł. 

Pozostałe artykuły:

Trening wybrańca (Prywatne lekcje u samego Albusa Dumbledora.
Konieczność, czy faworyzacja.)

Problemy małżeńskie Potterów (Idealna rodzina, czy idealna ściema?)

Kariera Jamesa Pottera (Posada za zasługi, czy sławę?)

Spory między szanowanymi rodami (Malfoyowie VS Potterowie odwieczna walka.)

Wpadki Ollivandera (Czy geniusz się wypalił?)

- Rita Skeeter  

31 lipca 1991 - Ranek

- Aleks! James! Chodźcie już, bo się spóźnimy! - Krzyknęła zniecierpliwiona Lily. Dzisiaj mieli odwiedzić ulicę Pokątną. Wybierali się, tam by kupić Aleksowi przybory szkolne. 

Parę dni temu jej syn otrzymał swój pierwszy list do Hogwartu i był wniebowzięty, a jej, jeśli miałaby być szczera, ulżyło. Oczywiście wiedziała, że Aleks od urodzenia był zapisany do szkoły magii i już od małego dawał im popalić swoją przypadkową magią, co jednak nie powstrzymało czarownicy od panikowania. W głowie lady Potter pojawiały się niechciane myśli typu: "A co jeśli Aleks nie dostanie listu, co wtedy inni powiedzą?"

To było ich pierwsze wyjście od dłuższego czasu. Przez trening Aleksa i prace Jamesa nie mieli praktycznie chwili spokoju. Trening, nie był wcale, aż tak wielkim problemem. Jej syn w końcu nie spędzał każdej chwili ucząc się magii, nie była przecież jakąś wyrodną matką, która zabraniałaby swojemu synowi korzystać z dzieciństwa. Co to to nie. Większym problemem był pracoholizm Jamesa. Jej mąż spędzał długie godziny w biurze, rzadko kiedy wracając na na noc do domu.

Ucierpiało na tym ich małżeństwo, ale nie tylko... Co gorsza ucierpiała też jej pozycja społeczna! James ubzdurał sobie, że nie powinna sama wychodzić z domu. Mówił jej, że to zbyt niebezpieczne. Nie chciała wywoływać kolejnej kłótni, zwłaszcza że ich ostatnie konfrontacje coraz bardziej nabierały na sile, a ostatnie czego potrzebowała to pouczająca rozmowa na dywaniku Albusa.

Dobrze... powinna się uspokoić, w końcu dzisiaj wielki dzień. Nie mogą pozwolić sobie na jakiekolwiek błędy, zwłaszcza teraz gdy oczy wszystkich będą skierowane na nich.

- Już jestem mamo! - Krzyknął mały huncwot biegnąc  w stronę matki. Miał potargane włosy i niedopiętą szatę, gołym okiem było widać, że ubierał się w pośpiechu.

- Aleks, obiecałeś mi coś, pamiętasz? - Zapytała.

- Eeee, że umyję zęby przed wyjściem? - Zapytał niepewnie. Wprawdzie jego mama wczoraj przypominała mu, co ma zrobić rano, ale szczerze mówiąc, nie słuchał zbyt uważnie. Wczoraj odwiedzili go Łapa i Lunatyk. Oboje skutecznie próbowali odwrócić jego uwagę od mamy, gdy tłumaczyła mu jak ma się dzisiaj zachowywać.

Widząc kompletnie zagubioną minę swojego syna, Lily zachichotała. - Obiecałeś, choć trochę ogarnąć swoje włosy.

-Ale mamo! Przecież dobrze wiesz, że to jest niemożliwe! - Jego włosy, mimo ognistej barwy odziedziczonej po matce, strukturą przypominały włosy ojca. Zawsze w nieładzie, niemożliwym do ogarnięcia.

Ta chwila spokoju i radości została przerwana przez nagłe pojawienie się Jamesa Pottera. Miał na sobie uniform aurora. Jego włosy, były w jeszcze większym nieładzie niż Aleksa. Gdy podszedł bliżej można było wyczuć od niego lekki zapach alkoholu. Jednym słowem wyglądał koszmarnie.

- James! Co ty masz na sobie! I ten zapach! - Krzyknęła czarownica. Wiedziała, że jej mąż wrócił wczoraj dość późno do domu i prawdopodobnie zasnął w swoim gabinecie, ale w najdzikszych snach, nie spodziewała się, że w ogóle nie przygotuje się do dzisiejszego wyjścia. Czyżby zapomniał? - James dzisiaj idziemy z Aleksem na Pokątną, pamiętasz? - Szepnęła pytająco, do ucha czarodzieja.

- Oczywiście, że pamiętam Lily. - Odpowiedział lekceważącym tonem. Nie mógłby zapomnieć o tak ważnym dniu dla Aleksa. Rzeczywiście, nie wystroił się może w taki sposób, w jaki jego żona oczekiwała, ale hej! Nie wyglądał, przecież tak źle.

Rudowłosa czarownica była wściekła. Zlekceważenie jej prośby przez jedenastoletniego syna to jedno, ale przez dorosłego męża... uh... Myślała że zaraz eksploduje. - James, idź się przebrać. - To nie była prośba, tylko rozkaz. - Idź. Chyba ze mam ci pomóc? - Zapytała tonem jakiego używa się by skarcić dziecko przyłapane na kradzieży ciasteczek.

- Dobra, dobra, ale przyjmij do wiadomości że sam też potrafię doprowadzić się do porządku. - Miał ochotę zaprotestować bardziej, ale ton głosu żony mówił mu, że była naprawdę wkurzona, więc wbrew sobie uległ.

Wiedział, że Lily w ostatnim czasie w ogóle nie opuszczała dworu i tęskniła za bankietami i spotkaniami z przyjaciółkami, ale w sprawę nad którą ostatnio pracował byli wplątani naprawdę niebezpieczni czarodzieje i nie mógł pozwolić by coś się stało jego żonie albo synowi. Jakby potem wyglądał w oczach swoich podwładnych. W końcu szef biura aurorów, który nie jest w stanie, ochronić swojej rodziny, to żaden szef. 

James wrócił, po paru chwilach, tym razem wyglądając jak na lorda przystało. Uniform został zastąpiony uszytymi na miarę szatami, nałożył także na siebie zaklęcie Glamour, żeby pozbyć się worów pod oczami i użył nawet zapachowego eliksiru.

- Dobrze, wszyscy gotowi?-Nie słysząc rzadnych sprzeciwów wyciągnął z kieszeni świstokik. -Powiniśmyśmy wyruszać.

-Dlaczego nie użyjemy sieci fiuu? - Zapytał Aleks. W przeciwieństwie do ojca, nie miał żadnego problemu z jakimkolwiek z magicznych środków transportu, ani teraz ani jako dziecko, był po prostu ciekawy. Zwykle, zanim oczywiście znowu przeszli do ukrycia, podróżowali siecią fiuu.

-Nie podróżujemy siecią fiuu, ponieważ twój ojciec uważa, że to zbyt niebezpieczne. - Odpowiedziała Lily. To chyba jedyna zaleta tej niedorzecznej sytuacji. James uważał, że posiadanie otwartej linii jest groźne, chociaż ten kominek został specjalnie zaprojektowane tylko do wychodzenia. Przynajmniej nie musiała strzepywać tego przeklętego proszku z nowej sukni.

-Aleks, Lily ruszajmy. Nie mam całego dnia. - Powiedział James, zwracając na siebie uwagę żony i syna. -Złapcie się mnie.- Nie czekając na odpowiedź uruchomił świstoklik i chwilę później cała rodzina stała na ulicy Pokątnej.

Nikt nie zauważył małego cienia, który zupełnie niezauważony przemknął obok, także łapiąc się lorda.

Ulica Pokątna
Rodznia zmaterializowała się na środku ulicy.

Lily szybko rozejrzała się szukając reporterów. Westchnęła gdy nie zobaczyła żadnych w pobliżu. "Przynajmniej jak na razie nikt nie będzie nam przeszkadzał." Nie zrozumcie  je źle, lady Potter kochała uwagę, ale jeszcze bardziej kochała swojego syna, a to był jego specjalny dzień. Pozostała jednak czujna, to że nie dostrzegała kogoś wcale nie oznaczało że nie była obserwowana.

- James najlepiej będzie, jak zaczniemy od banku.

- Oczywiście.

Zakupy przebiegały szybko i bezproblemowo. Zarówno James i Aleks zachowywali się nienagannie. Sielanka nie trwała jednak długo. W sklepie Madame Malkin rodzina wpadła na Lucjusza Malfoy'a i jego syna Dracona.

Dwóch lordów zmierzyło się wzorkiem i zaczęło wymieniać uprzejmości. Dziedzice od razu zostali wrogami. Cała sytuacja prawdopodobnie zakończyłaby się bójka albo gorzej gdyby nie szybka reakcja lady Potter, która widząc zbierający się tłum rozdzieliła mężczyzn.

Po tym bezzwłoczne zaciągnęła męża i syna do ostatniego sklepu jaki mieli odwiedzić. Sklepu Ollivandera.

Sklep Ollivandera
- Co ty sobie myślałeś James! I ty Aleks! Myślałam że jesteście lepsi niż oni. Widzieliście ten tłum gapiów? Przecież jutro ta sytuacja będzie na pierwszych stronach proroka! - Powiedziała rozgniewanym tonem Lily. Z trudem powstrzymywała się od wrzasku.

W czasie całego monologu ojciec i syn wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

- Lily, kochana ja wiem że nie postąpiłem najlepiej, ale to Malfoy'owie. Jedno spojrzenie na Lucjusza i krew mi buzuje. Od razu przypominam sobie TĘ NOC. - Powiedział James akcentując ostatnie dwa słowa.

Postawa lady Potter momentalnie złagodniała, lecz ciągle dało się zauważyć jeszcze odrobinę irytacji, a jej twarz ciągle ukazywała grymas złości.

Widząc to Aleks dodał. - I Draco mówił o tobie straszne rzeczy... i... i nazwał cię TYM słowem. - wprawdzie Draco nie mówił nic o jego matce, ani nie obrażał żadnego z nich, ale wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych środków. A jego mama, w stanie takiej irytacji, jest nieprzewidywalna.

Lady Potter całkowicie się rozluźniła. Złość została zastąpiona miłością i dumą.

- Oooo... Aleks. Ty mój obrońco. Zawszę wiedziałam że jesteś prawdziwym Gryffonem, a nawet nie zostałeś jeszcze przydzielony, żeby tak bronić bliskich, skarbie. - powiedziała przytulając syna.

Ojciec i syn znów spojrzeli ukradkiem na siebie. - Udało się... - westchnęli.

-Ehm... 

Cała trójka podskoczyła zaskoczona. James natychmiastowo odwrócił się przygotowany do ataku, tylko by wpaść na lekko zirytowanego Ollivandera.

- Jak mniemam lordzie i lady Potter zawitaliście w moje skromne progi aby kupić różdżkę dla synów. Tak?

- Tak...- Odpowiedział lekko zawstydzony James odwracając się do syna. - Aleks, twoja wielka chwila.

- Dobrze tato. - Odpowiedział lekko spłoszony Aleks, wiedział że starszy czarodziej jest ekscentryczny, ale spotkanie z nim twarzą w twarz to co innego.

Kolejne kilkanaście minut, wybraniec testował przeróżne różdżki, które albo zapalały się albo coś w pobliżu albo nie odpowiadały w ogóle na jego magie. Ollivander, z małym uśmieszkiem na twarzy, próbował wręczyć mu jakąś różdżkę z piórem feniksa, ale ta także nie zadziałała jak powinna, ba miała najgorszą reakcje na niego. Mógłby przysiąc, że celowo próbowała podpalić jego włosy. Gdy już miał ochotę powiedzieć temu dziwakowi co o nim myśli, poczuł przyciąganie i już wiedział że różdżka, którą trzymał w dłoni, to ta jedyna.

- Ach... - westchnął Ollivander. - Oczywiście  12 cali Grab włókno ze smoczego serca twarda. Różdżka stworzona dla czarodzieja utalentowanego, upartego, z pasją, niezwykle silna i honorowa nigdy nie porzuci właściciela i dumna... tak dumna... może aż za bardzo. - Ostatnie słowa zostały wypowiedziane ledwie dosłyszalnym szeptem.

- Brawo synu! Jestem z ciebie dumny. - Powiedział James.

- Silna różdżka dla mojego małego obrońcy. Ile jesteśmy ci winni? - Zapytała Lily.

- Ta różdżka jest wysoce wyspecjalizowana, więc kosztuje 15 galeonów. - Powiedział już głośniej.

- Oczywiście. Proszę, to nie tak że bym nawet pomyślał o oszczędzaniu na moim synu. Aleks. - Powiedział James zwracając się do syna z uśmiechem. - Choć ja i mama postanowiliśmy kupić ci prezent.

- Co? Jaki? - Zapytał wybraniec podskakując, bo w końcu prezenty od taty zawszę są najlepsze.

- Choć to zobaczysz. - Powiedziała Lily biorąc syna za rękę i odwracając się w stronę wyjścia,

Parę chwil później do sklepu zawitała cisza. Jakże znajoma... Jednak tak stary i doświadczony czarodziej jak Ollivander nie da się tak łatwo oszukać. - Możesz już wyjść chłopcze. - Powiedział zwracając swój wzrok w stronę najciemniejszego kąta sklepu, do którego nikt nigdy nie zagląda. Dla nie wprawionego oka kąt był zupełnie pusty, ale dla weterana łatwo było dostrzec małą postać stojącą w cieniu.

Z cienia wyłonił się mały chłopiec ubrany w czarny płaszcz z kapturem zarzuconym na jego głowę. Spot kaptura wychodziły czarne układające się w fale włosy, lecz nie one przyciągnęły uwagę czarodzieja, a świecące i przenikliwe oczy w kolorze zakazanej klątwy.

- Od kiedy pan wie, że tu jestem. - Zapytał cicho, lecz groźnie chłopiec.

- Niemalże od początku, nie łatwo oszukać takiego starego czarodzieja jak ja. - Odparł chichocząc. - Jak mniemam przyszedłeś tu po różdżkę. 

Chłopiec kiwnął głową i zbliżył się do lady. Był zdecydowanie niższy i chudszy niż wybraniec, a jego postawa nie pokazywała takiej pewności siebie, ale było w nim coś tajemniczego. 

Olivander po chwili przypomiał sobie kiedy ostatni raz poczuł coś takiego. "Skoro odrzuciła wybrańca może przyjmie jego..." Pomyślał i wręczył chłopcu TĄ różdżkę.

Nie protestowała. Od razu przyjęła go jako swojego pana. Olivander nagle poczuł jak stróżka potu spływa po jego czole.

-Ostrokrzew pióro feniksa 11 cali giętka. Ta różdżka... - Powiedział przyciągając na siebie uwagę chłopca. - została stworzona do wielkich czynów... 

- To dziwię się, że mnie wybrała. Ja nic nigdy wielkiego i ważnego nie zrobię.  -Powiedział chłopiec.

Ollivander zaśmiał się cicho. - Och... chłopcze nigdy nie wiemy, co nam przeznaczenie przyniesie.... Różdżka ma siostrę, której właściciel dokonał wielkich rzeczy... strasznych, ale wielkich i kosztuje zaledwie 7 galeonów.

Chłopiec położył pieniądze na ladzie i skierował się do wyjścia, zatrzymał go jednak głos czarodzieja. - Chłopcze podaj starcowi swoje imię. 

- Jestem Harry... Potter... Harry Potter. - Powiedział lekko zirytowany i wyszedł trzaskając drzwiami.

Stary czarodziej postanowił zamknąć sklep i odpocząć w swoim fotelu przed kominkiem.

- Ach jestem już chyba na to wszystko za stary. - Stwierdził czarodziej. - Najpierw czarny król, teraz czarna królowa. - Nie mogąc już dłużej wytrzymać roześmiał się szaleńczo. - Może już czas przejść na emeryturę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top