7 Hogwart Ekspres i pierwszy sojusznik?
Tym razem wstawiam rozdział wcześniej! Mam nadzieje, że wam się spodoba.
Czy stwierdzenie że ma się dość szkoły, przed jej rozpoczęciem to coś nienormalnego? Zwracając uwagę że to mój pierwszy rok to... pewnie tak... - Pomyślał Harry.
Rodzina Potterów, kilka chwil wcześniej, pojawiła się na peronie 9 3/4 i od razu przyciągnęła spojrzenia ciekawskich czarodziei.
Lady Potter, jak zawsze idealnie ubrana, stała blisko swojego męża, którego postawa pokazywała siłę i władzę, jaką dzierżył.Przed nimi stał wybraniec z szerokim uśmiechem.
Całą trójka prezentowała idealny wzór arystokratycznej rodziny.
W ich stronę rzucano uważne spojrzenia, które szukały luk w tym pięknym obrazku.
Gdzie był Harry zapytacie? Stał obok, niezauważony przez tłum, ze znudzoną miną.
Jak sprawiał, że nikt go nie dostrzegał? Otóż używał tej samej sztuczki, co na ulicy Pokątnej. Na ulicy Pokątnej? Tak... był tam ze swoją "rodzinką". Już dawno doszedł do wniosku, że lepiej będzie dla niego, jeśli nie będzie zwracał na siebie uwagi tłumów. Lily i James zgodzili się na to bez większych sprzeciwów. Jak stwierdzili "Dopóki im też zniknie z oczu może robić co zechce.".
Ta sztuczka... choć trudno ją nazwać sztuczką, bardziej adekwatna nazwa to starożytna sztuka magiczna, polega na połączeniu kilki run i dokładnej kontroli nad swoją magią. Nosi nazwę Pozorny Cień. Choć prawdę mówiąc nie ma nic wspólnego z cieniami, pomimo dawania użytkownikowi ciemnej aury, sprawiającej wrażenie otoczenia cieniami.
Pozorny Cień sprawia, że zmysły czarodziei nie rejestrują całkowicie użytkownika. To tak jakby ktoś widział cie kontem oka. Niby podświadomie zdaje sobie sprawę z twojego istnienia, ale jego zmysły nie dają umysłowi pełnego obrazu.
Bardzo przydatne, ale nie łatwe do nauczenia i nieidealne. Nawet niewielkie rozproszenie sprawia, że stajesz się widoczny. Doświadczeni czarodzieje albo ci bardziej wrażliwi na magię mogą cię dostrzec. Wyjątkami są też magiczne istoty, bowiem ich zmysły trudniej oszukać.
"Jak widać świetnie się bawią."- Pomyślał zrezygnowany Harry, uważnie przyglądając się Potterom. -I jeszcze ten przejazd pociągiem. Nic tylko kłopoty. - Mruknął spoglądając na sławny ekspres.
Niewiele osób zdaje sobie sprawę, ale sortowanie do domów zaczyna się z chwilą wejścia do pociągu. Z kim usiądziesz? Jakie znajomości nawiążesz? Jakie wrażenie wywrą na tobie inni uczniowie? To wszystko ma znaczenie. Bo po co w ogóle utrzymywać pociąg, skoro czarodzieje mogą się aportować, a ministerstwo wyrabia hurtowo świstokliki.
Podróż nimi wcale nie doskwiera mugolakom, już tak bardzo, jak kiedyś. Jest to spowodowane rozwojem mugolskiego transportu w ostatnich dekadach. Organizmy mugoli przyzwyczaiły się do szybszych form transportu.
Ostatnimi czasy jedynymi, których świstokliki przyprawiają o nudności są nieliczne grupy czystokrwistych, którzy nie pozwalają swoim dzieciom, przyzwyczaić się do tego typu podróżowania i tym co po prostu mają to w genach, jak Potterowie.
"Dobra czas usiąść z krukonami." - Pomyślał Harry rzucając ostatnie spojrzenie "swojej rodzinie".
Dlaczego z krukonami? Otóż to proste. Z czterech domów Ravenclaw jest tym najbardziej neutralnym. Gryffindor to ostoja dla światła, jasnej strony i ukochany dom dyrektora, który trzyma pod swoją "czułą" opieką. Slytherin jest domem z tradycjami, oddanym ciemnej stronie i naturalnym wrogiem Gryffindoru, więc biorąc pod uwagę korzenie Harry"ego ten dom, to też wielkie NIE. Hufflepuff... szczerze nie sądził, że się tam dostanie, może i najłatwiej byłoby mu zniknąć i wtopić się w tłum, ale jego zaufanie i umiejętności towarzyskie są równe zeru.
Ravenclaw za to, jest znany z neutralności. Rzadko kiedy członkowie tego domu mieszkają się do walki o dominacje. Jedyne czego pragną to nauka i studiowanie swoich dziedzin. Ravenclaw jest też znany z mało towarzyskich nerdów i geniuszy.
"Dom wręcz idealny dla mnie." - Pomyślał Harry, gdy pierwszy raz, przez przypadek, usłyszał o polityce poszczególnych domów, od wujka Syriusza, opowiadającego Aleksowi o jednej z jego "wielkich i wspaniałych przygód".
"Wtopię się w tłum i nie będę wystawać ponad przeciętną, a potem kiedy w końcu dorosnę to wyjdę z tej szalonej anglii i mnie tu nigdy więcej nie zobaczą." - Idealny plan na przyszłość, który młody czarodziej chciał, za wszelką cenę, doprowadzić do skutku... przynajmniej tak wtedy myślał... oj jak naiwny i niewinny był...
Widząc jak jego brat wraz z Ronaldem Weasleyem wsiadają do pociągu, podążył cicho za nimi. Wybraniec i jego przyjaciel skierowali się do tylnej części wagonu. Harry postanowił usiąść z przodu, byle jak najdalej od brata i jego ochroniarza. Najlepiej by było gdyby znalazł przedział z drugoroczniakami krukonami.
Zaglądając do któregoś przedziału z rzędu w końcu dostrzegł, to czego szukał, grupkę krukonów z nosami w książkach.
Wziął głęboki wdech i odliczył do dziesięciu. "Czas zacząć tą przygodę." - Pomyślał.
*Parę długich chwil później *
- Dość! Koniec! Rezygnuje! - Wykrzyczał zielonooki chłopiec zatrzaskując za sobą drzwi przedziału. Kto by pomyślał, że krukoni będą tacy ciekawscy?! - Zdając sobie sprawę z własnych słów Harry zarumienił się lekko. Doskonale wiedział o ciekawości krukonów, ale w najdzikszych snach nie spodziewał się, że przybiera taki nachalny poziom. Nie zrozumcie go źle, kochał ciekawość i poznawanie wszystkich detali... cholera sam był strasznie ciekawski czasami obsesyjny, ale to wszystko ciekawość naukowa. Nie ciekawość o jakiejś osobie.
No bo jak można zaatakować nieznajomego górą kłopotliwych i niezręcznych pytań i oczekiwać szczerej i co gorsza szczegółowej odpowiedzi?
Wystarczyło że usiadł i wyjął książkę, a już został zalany pytaniami typu: Jak się nazywasz? Skąd pochodzisz? Jaki masz status krwi? Nawet jeden z nich zwrócił uwagę na jego podobieństwo do wybrańca!
Po udzieleniu mniej lub bardziej satysfakcjonujących odpowiedzi, chciał mieć choć chwilę ciszy ale nie... Jego współpodróżni zaczęli kłócić się o jakieś fakty polityczne. To samo mógłby zignorować, w końcu żył w domu gdzie kłótnie były na porządku dziennym, ale nie mógł zignorować ich prostych, jednowymiarowych odpowiedzi, które były podpierane jedynie na faktach z książek. Żadnych własnych przemyśleń czy wiedzy życiowej. Cholera, już jego wspaniały braciszek potrafi lepiej podeprzeć swoje stanowisko. Może wsiadł do złego przedziału? Może powinien wybrać trzeciorocznych albo czwartorocznych? Oni na pewno, byliby lepiej zorientowani.
- Nie mam teraz czasu na poszukiwanie innych krukonów w pociągu. Zaraz dojedziemy, a muszę się jeszcze przebrać. - Mruknął do siebie czarodziej. Odwrócił się od okropnego przedziału i dostrzegł, że przedziale na przeciwko siedzi tylko jeden chłopak, w dodatku nie ma na sobie kolorów domu.
"Czyli pierwszoroczniak." - Pomyślał otwierając drzwi przedziału.
- Hej... - Powiedział ledwo dosłyszalnie Harry. Chłopak był czarnoskóry i szczupły. Nie tak jak Harry, ale zdecydowanie szczuplejszy niż inni jedenastolatkowie, których dzisiaj widział. Nie było to też tak widoczne przez delikatne, jednak dostrzegalne mięśnie. Miał także krótkie kruczoczarne włosy.
Głowa nieznanego chłopaka drgnęła i uniosła się w górę, ukazując piękne brązowe oczy, lecz to nie ich wygląd zwrócił uwagę Harry"ego, a przenikliwe spojrzenie którym go obdarzały.
Magia nieznajomego emanowała spokojem, jednak postawa była spięta, jakby szykował się do ataku.
- Mógłbym się dosiąść. - Zapytał, tym razem pewniej, Harry.
- A co nie wytrzymałeś "przyjęcia" krukonów? - Zapytał chłopak, a na jego twarzy zawitał zawadiacki uśmieszek.
- Skąd wiesz? - Warknął zielonooki czarodziej.
- Zdajesz sobie sprawę, że te drzwi nie są dźwiękoszczelne? Usłyszałem stąd wszystko... oni pewnie też. - Powiedział chłopak chichocząc. -Ale jestem pod wrażeniem, tak się wydrzeć na swoich przyszłych domowników. Nie przysporzy ci to wielu przyjaciół. - Mimo wesołego i lekceważącego tonu Harry dostrzegł powagę ukrytą pod płaszczem tych żartów.
- Nie jestem. Tu dla czegoś takiego głupiego i naiwnego jak przyjaźń. - Odpowiedział już spokojniej czarodziej, a na jego twarzy zawitał pusty i znudzony wyraz twarzy, dostrzegł bowiem że nie mierzy się z marną płotką tylko kimś silniejszym.
- Jakaż dołująco smutna rzecz do powiedzenia. Zwłaszcza dla pierwszaka. Ale... nie martw się nie jesteś jedyny... ja też nie przybyłem tu dla przyjaźni, ale i tak uważam, że lepiej mieć jednego czy dwóch sojuszników... - Powiedział ani na chwilę nie tracąc maski żartownisia. - I powiem ci, że mógłbyś być jednym z nich... - Tym razem użył innej maski, którą można bez wątpienia nazwać flirciarską.
Harry wiedząc, że nie wygra w tej grze z tak oczywiście lepiej doświadczonym rywalem zamilkł i rzucił chłopakowi spojrzenie mówiące "nie obchodzi mnie to".
- Nie zapytasz dlaczego? - Zapytał zdziwiony chłopak.
- Nie. Po co mam walczyć? I tak się tylko zmęczę. Usiądę tutaj dobrze. - Powiedział Harry wskazując na miejsce na przeciwko drugiego chłopca i nie czekając na odpowiedź zajął je.
-Jestem Blaise Zabini. - Powiedział chłopak widząc, że przeciwnik już poddał tą grę. Nie uzyskał odpowiedzi nie tak, że jej oczekiwał.
Resztę podróży spędzili w ciszy, a Harry niechętnie przyznał, przed samym sobą, że ta krótka rozmowa była bardziej zajmująca niż to kilku godzinne ględzenie krukonów.
Jeśli chodzi o Blaise to jego wygląd będzie odbiegał od tego w kanonie. Podejrzewam że nawet bardzo. Bardzo podobała mi się także praca nad tym rozdziałem zwłaszcza rozmowa Blaise i Harry"ego. Jest krótszy niż reszta, ale nie chciałam dawać ceremonii pprzyziału i podróży w jednym rozdziale.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top