Rozdział 9
Noc była chłodna i cicha. W oknach domostw panowała ciemność, a ulice zionęły pustką. Mój koń nerwowo przestępował z nogi na nogę, ale na szczęście zachowywał się cicho. Zerknąłem na Tuomasa, który siedział na drugim koniu tuż obok mnie. Widziałem po nim, że był podenerwowany, żuł dolną wargę, a palce zaciskał na wodzach tak mocno, aż pobielały mu kłykcie. Mimo to wciąż trzymał dumnie wyprostowane plecy i wpatrywał się czujnym spojrzeniem w ciemność.
Przyglądałem się mu przez chwilę, a następnie uniosłem twarz ku Księżycowi, który wisiał wysoko na niebie wśród migoczących gwiazd. Zniknął już w połowie, uświadamiając mi upływ czasu. Mógłbym przysiąc, iż dopiero była Pełnia, a teraz Nów ponownie zbliżał się nieubłaganie. Mój drugi Nów, podczas którego to ja byłem odpowiedzialny za odrodzenie Księżyca.
I naprawdę zgodziłem się wypuścić Kuu na tę jedną noc... Mógłbym nie dotrzymać obietnicy, mógłbym go okłamać, po prostu być równie dobrym kłamcą co on. Jednak nie chciałem tego robić, ponieważ oddałem mu moje serce. Pragnąłem mu zaufać, mimo iż przerażała mnie ta wizja.
Cóż innego mi pozostało? Skoro zdecydowałem się uwolnić go z celi, powinienem być konsekwentny. Jakim byłbym królem, gdybym tak łatwo zmieniał zdanie. Nawet jeśli ponowne uwięzienie Bóstwa zdawało się łatwiejszym rozwiązaniem.
Uśmiechnąłem się sam do siebie.
Przecież właśnie to powiedział mi Kuu. Powiedział, że wybrałem trudniejszą drogę, kiedy zdecydowałem się okazać mu dobroć, zamiast ślepej przemocy. Miał rację.
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk licznych kroków, które zaczęły zbliżać się w naszym kierunku. Zerknęliśmy na siebie z Tuomasem, porozumiewając się bez słów, i obaj dobyliśmy mieczy. Stal rozbłysła, odbijając srebrzysty blask Księżyca, kiedy ostrza skierowały się w stronę piątki mężczyzn wybiegających zza zakrętu. Ich szeroko otwarte oczy podążyły wzdłuż mieczy, po rękojeści, aż do przedramion i w końcu dotarły do naszych twarzy.
– Jesteście aresztowani pod zarzutem spisku przeciwko władcy, podpaleń i zamieszek – odezwał się Tuomas, kiedy uciekający mężczyźni zostali otoczeni przez królewskie wojsko.
– Kim jesteście? – warknął jeden z nich, którego szyja była niebezpiecznie blisko miecza Tuomasa. – Zapłacimy wam. Mamy dużo złota...
– Próbujesz przekupić samego króla, głupcze! – warknąłem, przyciągając spojrzenia buntowników. – Jutro osobiście was przesłucham i nie będę przebierał w torturach, by rozwiązać wam języki.
Mężczyźni pobledli.
– Aresztować ich – rozkazałem, a kiedy wojsko sprawnie obezwładniło szamoczących się i klnących buntowników, w końcu schowałem miecz do pochwy. – Wracajmy do zamku. Jutro czeka nas długi dzień.
– Skąd?! – Usłyszałem czyjś głos za plecami. Nie wiedziałem, który z więźniów znalazł w sobie odwagę, by zadać to pytanie. – Skąd wiedzieliście, gdzie będziemy? Kto wam na nas doniósł?
Zerknąłem na nich przez ramię.
– To ja tu jestem od zadawania pytań – odparłem zimnym tonem. – To ostatni raz, kiedy pozwalasz sobie zwracać się do twojego króla w tak bezpośredni sposób.
☾⋆
– Wyglądasz na bardzo zmęczonego – westchnęła wyraźnie zmartwiona matka, kiedy jedliśmy wspólne śniadanie. – Nie powinieneś brać udziału w nocnym aresztowaniu. To było niebezpieczne. Mogłeś przypłacić to życiem, Amadeusie.
Poczułem jej ciepłe dłonie na włosach, kiedy stanęła za mną i zaczęła je czule przeczesywać. Chociaż mój żołądek był pusty, nie byłem w stanie nawet patrzeć na jedzenie.
Nie zamierzałem się przyznawać matce, iż powodem mojego złego samopoczucia była wizja dzisiejszych przesłuchań. Więźniowie na pewno nie będą chcieli mówić, więc w moim interesie było zmusić ich do wyznania wszystkiego, co wiedzą. Jedynym sposobem na to były tortury...
Poczułem na końcu języka smak kwasu żołądkowego.
Dlaczego musiałem urodzić się jako następca tronu, który brzydził się przemocą? Moje życie na pewno byłoby dużo łatwiejsze, gdybym po prostu był bezwzględnym tyranem.
– Do tego jeszcze on plącze się nocami po twojej komnacie – matka kontynuowała, nie dając za wygraną. – Amadeusie, proszę, powiedz mi prawdę. Plotki krążą wśród służby. Mówią na niego, że jest twoim kochankiem. Nie wiedzą, że nie jest człowiekiem. Co, jeśli to wyjdzie poza zamek? Dlaczego? Dlaczego chcesz go trzymać tak blisko siebie? Tego potwora...
– Matko – odezwałem się w końcu, zabierając jej dłonie z moich włosów. – Nie nazywaj go tak. Nie jest potworem. Jest dobry, pomaga mi.
– W czym?
– To tylko dzięki niemu udało się złapać wczoraj tych buntowników. Nie wiadomo, ile poddanych by ucierpiało w kolejnych zamieszkach. Ile ich własności zostałoby zniszczonych. Ile złota z królewskiego skarbca musielibyśmy przeznaczyć na pomoc dla nich. Nie musimy się o to martwić, dzięki Kuu.
– Twój ojciec...
– Mój ojciec był głupcem – przerwałem jej. – Bał się Kuu, dlatego nie był w stanie dostrzec, że nie jest on nierozumną istotą.
– Wręcz przeciwnie – wyszeptała. – Twój ojciec tak bardzo się go bał, ponieważ zdawał sobie z tego sprawę.
– Słucham? O czym ty mówisz?!
– Bóstwo nigdy się do niego nie odezwało jak do ciebie czy do mnie. Nigdy nie zachowywało się w ludzki sposób, ale... – Ułożyła mi dłonie na ramionach. – W chwilach słabości powtarzał mi, iż jego oczy nie są nierozumne. Każdy Nów był dla niego niczym boska kara. Bał się, że gdy Bóstwo odrodzi Księżyc, a on straci przytomność, już nigdy jej nie odzyska.
– Więc dlaczego nie spróbował tego zmienić? Dlaczego usiłował wmówić mi bajkę, że Kuu nie rozumie?
Nie odpowiedziała, ale ja znałem odpowiedź na to pytanie – ponieważ tak było łatwiej.
Spojrzałem na jedzenie ustawione na stole naprzeciw mnie i wziąłem głębszy oddech. Powinienem jeść, jeśli chciałem być silnym władcą. Nawet jeśli przerażała mnie wizja tego, co miało się wydarzyć raptem z kilkadziesiąt minut.
Sięgnąłem po pajdę chleba, jednak nie zdążyłem nawet unieść jej do ust, kiedy do sali wpadł Tuomas. Miał szeroko otwarte oczy, rozmierzwione włosy i oddychał ciężko, więc zapewne biegł tutaj całą drogę. Poczułem, jak moja matka wzdryga się na jego widok. Za nim również nie przepadała, ponieważ należał do rodu Caltha.
– Wasza Królewska Mość! – zawołał, podchodząc do mnie, i skłonił się nisko, ale szybko.
– Co się stało? – zapytałem, doskonale wiedząc, że jeśli Tuomas zakłóca mój spokój o tak wczesnej porze, na pewno niesie ważne wieści.
– Buntownicy, których pojmaliśmy wczoraj... – Urwał na chwilę, by przełknąć ślinę. – W nocy... Odgryźli sobie języki. Wszyscy nie żyją.
Zamknąłem oczy i wziąłem głębszy oddech, czując powracającą falę mdłości. Odłożyłem chleb, ponieważ nie było opcji, bym był w stanie coś przełknąć po takiej informacji. Oparłem łokcie na stole i ukryłem twarz w dłoniach, czując, jak wszystko nagle mnie przytłacza. Ciężar władzy był dla mnie zbyt wielki, nie zdążyłem się odpowiednio przygotować do zastania królem, chociaż uczono mnie wszystkiego od najmłodszych lat.
Znałem na pamięć nasze prawo, znałem imiona i pozycje wszystkich lordów, znałem najbardziej uznawanych uczonych i przestudiowałem ich księgi, władałem językami, a królewską etykietę miałem w małym palcu. To wszystko było jednak niewystarczające. Do rządzenia potrzebowałem silnej psychiki i twardej ręki, byłem do tego zbyt słaby, zbyt wrażliwy. Wszystko, czego się nauczyłem, uświadamiało mi, że nie nadaję się na władcę.
– Zostawcie mnie samego – rozkazałem. – Dzisiaj chcę zostać sam.
☾⋆
Po zbiorowym samobójstwie aresztowanych buntowników stanęliśmy w martwym punkcie. Nie mieliśmy czego się chwycić, by poprowadzić dalej śledztwo i znaleźć dowody, które wskazałyby osobę stojącą za spiskiem przeciw władcy – przeciwko mnie. To nie był mój jedyny problem. Każda przemijająca noc i każde spojrzenie na Księżyc uświadamiały mi, jak nieubłaganie nadchodzi Nów. Na niego również nie byłem gotów.
Noc przed Nowiem, kiedy Księżyc na niebie był jedynie cienkim sierpem, również spędziłem z Kuu. Jak co noc przesunął wskazującym palcem wzdłuż mojego nosa, abym momentalnie zapadł w sen, jednak dzisiaj budziłem się co godzinę lub co pół z krzykiem. Zimny pot ściekał wzdłuż moich pleców, a całe ciało drżało z przerażenia. W chwili, w której otwierałem szeroko oczy i dostrzegałem w ciemności zarys bladej twarzy Kuu, zapominałem o koszmarnych obrazach, które mój umysł malował pod powiekami. Twarz Bóstwa była pełna spokoju, a czarne krótkie włosy przecinało pojedyncze srebrzyste pasemko.
– Śpij, Amadeusie – szeptał, pozwalając mi trzymać go w swoich objęciach, kiedy przesuwał palcem wzdłuż mojego nosa.
Znowu zasypiałem, ale nie na długo.
Za którymś razem to nie koszmar wybudził mnie ze snu. A przynajmniej nie koszmar senny. Poczułem, jak ciało Kuu wysuwa się z moich objęć, a chwilę później coś potrząsnęło moim ciałem. Raz, drugi, aż w końcu otworzyłem oczy.
– Co się dzieje? – zapytałem, widząc, jak Kuu wstaje z łóżka. Wpatrywał się w coś z kamiennym wyrazem twarzy, więc podążyłem za jego spojrzeniem i po chwili sam poderwałem się do siadu.
Tuż przy drzwiach stała trójka zamaskowanych mężczyzn. Każdy z nich ubrany był całkowicie na czarno, ale w ich dłoniach błyszczały ostre sztylety. Tylko na krótką chwilę pozwoliłem ogarnąć się przerażeniu. Bardzo szybko odzyskałem opanowanie i od razu sięgnąłem za ramę łóżka, by wyciągnąć stamtąd ukryty krótki nóż. Wyskoczyłem z łóżka, a chociaż nie powinienem odrywać wzroku od zagrożenia, mimowolnie zerknąłem na Kuu.
Ich była trójka, każdy z nich był uzbrojony, a skoro dotarli tutaj niepostrzeżenie, na pewno byli wyszkolonymi skrytobójcami. Nas była dwójka, z czego tylko ja miałem broń, a Bóstwo zdawało się całkowicie bezbronne, stojąc po przeciwnej stronie łóżka.
– Schowaj się za mną – szepnąłem do niego, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że mam nikłe szanse na przeżycie.
Nawet jeśli podniosę alarm, nawet jeśli ktoś mnie usłyszy, nie zdążą przybyć z odsieczą na czas. A więc tak skończy się moje panowanie. Zamordowany w środku nocy we własnej sypialni.
– Czego chcecie? – zapytałem intruzów.
Odpowiedź była oczywista, mimo to jej nie otrzymałem. Zamiast tego skrytobójcy zwrócili się do siebie.
– Miał być sam – wyszeptał ten najbardziej z prawej. Miał niski, ochrypły głos. – Co robimy?
– Zabijmy ich obu. Żadnych świadków – odpowiedział ten na środku, a pozostała dwójka skinęła głowami.
Po tym od razu ruszyli do ataku. Dwójka napastników ruszyła na mnie, jeden podszedł do Kuu. Uniosłem nóż i delikatnie ugiąłem kolana, gotowy do walki. Nawet jeśli miałem zginąć dzisiejszej nocy, nie zamierzałem ułatwiać moim zabójcom zadania. Środkowy mężczyzna drgnął, już miał przystąpić do pierwszego ataku, kiedy nagle komnatę wypełniło srebrzyste światło. Zamarliśmy i cała nasza trójka spojrzała w lewo na jego źródło. Od razu dostrzegłem srebrzyste Księżyce wymalowane na plechach Kuu, których silny blask przebijał się przez cienki materiał koszuli. Jego oczy również świeciły, wpatrując się prosto w oczy mężczyzny, którego chwycił za szyję i przysunął do swoich ust. Ich wargi się nie połączyły, a twarz napastnika z zerwaną maską wyrażała przerażenie. Doskonale wiedziałem, co czuł.
Po chwili skrytobójca stracił przytomność, ale Kuu nie przestał. Jego tatuaże i oczy ze srebrzystych stały się różowe, a następnie krwistoczerwone. Bezwładne ciało mężczyzny, które wciąż trzymał za szyję, zaczęło się marszczyć i kurczyć. Po chwili stało się jedynie wyschniętą skorupą powlekającą kości. Wtedy uchwyt Bóstwa się poluzował, a ciało padło na podłogę. Świecące czerwienią oczy przeniosły się na dwójkę sparaliżowanych ze strachu mężczyzn, stojących przede mną.
– Co to za potwór...? – wykrztusił z siebie jeden z nich i rzucił się do ucieczki, jednak Kuu był szybszy.
Złapał go za kark i zaczął wysysać z niego życie. Dopiero wtedy ruszył się trzeci skrytobójca, który postanowił podjąć próbę uratowania wspólnika. Rzucił się na Kuu ze sztyletem, który gładko wbił w dół jego pleców. Z uśmiechem pełnym zadowolenia cofnął ostrze, jednak oprócz rozciętej koszuli, nie było ani śladu po ataku. Nie polała się krew, a twarz Bóstwa nie wykrzywił grymas bólu. Po raz kolejny intruza ogarnął strach, ale nie poddał się. Gdy Kuu wypuścił drugiego martwego już mężczyznę i wystawił rękę po ostatniego, napastnik zamachnął się sztyletem, który równie gładko przesunął się po palcach Bóstwa. Odcięte paliczki przemieniły się w księżycowy pył i opadły na posadzkę, a w ich miejsce momentalnie wyrosły nowe. Nie było już ratunku dla trzeciego najemnika. Po chwili jego ciało opadło na podłogę nieopodal jego towarzysza i poległo wśród księżycowego pyłu.
Czerwone oczy Kuu teraz wbiły się we mnie. Przyglądał mi się dłuższą chwilę, aż w końcu ich kolor zaczął blednąć. Znowu stał się różowy, a następnie srebrzysty, po czym zgasł. Teraz wpatrywały się we mnie zupełnie czarne tęczówki.
– Jesteś cały, Amadeusie? – zapytał, a jego piękny głos rozdarł ciszę niczym grzmot, który wraz z piorunem przecina nocne niebo.
Nie odezwałem się. Byłem w takim szoku, że ciało zupełnie odmawiało mi posłuszeństwa. Sparaliżował wszystkie mięśnie i struny głosowe.
– Amadeusie...? – Kuu zrobił krok w moją stronę, a to podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody.
– Nie podchodź – wykrztusiłem z siebie.
Kuu się zatrzymał i przyglądał mi się w milczeniu. Zacząłem wodzić spojrzeniem po porzuconych na podłodze ciałach, po dłoni Bóstwa, która powinna być pozbawiona palców, po jego pięknej łagodnej twarzy, która zdawała się nie być zdolna do przemocy. Tymczasem jej właściciel mordował z zimną krwią, której tak naprawdę nie miał.
Szaman miał rację, że popełniłem błąd w momencie, w którym nie zdecydowałem się podnieść ręki na Kuu. Wtedy bym dużo szybciej dostrzegł, że Bóstwo nie jest żywą istotą. Teraz już było za późno, ponieważ oddałem mu moje serce.
– Powiedz tylko, że nie zostałeś ranny – poprosił, gdy po długich minutach ciszy nie odezwałem się ani słowem.
– Nie jestem ranny – wydukałem.
Na twarzy Kuu pojawił się delikatny uśmiech.
– Cieszę się – wyznał. – Ludzie tak łatwo umierają, a ja upodobałem sobie ciebie i nie chciałbym cię stracić.
Znowu zrobił krok w moją stronę.
– Nie podchodź! – krzyknąłem. – Nie zbliżaj się do mnie! Nie dotykaj mnie! Nie patrz na mnie! Odejdź!
– Amadeusie...
– Odejdź! Tak, jak chciałeś! Po prostu odejdź!
Po tych słowach zapanowała między nami kolejna chwila ciszy, która dłużyła się w nieskończoność. Mój umysł wciąż był ogarnięty przez szok i przerażenie, z którymi nie potrafiłem się uporać. Wszystko, o czym potrafiłem myśleć, było to, jak bardzo pomyliłem się co do Kuu.
– Dobrze – odpowiedział w końcu. – Odejdę i wrócę po Nowiu.
– Nie wracaj, potworze.
Chciałbym, żeby jego twarz wyraziła jakąś emocję, ale ona pozostawała chłodna i opanowana.
– A więc skończyła się zabawa w ludzi – powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
Ostatni raz spojrzał w moje oczy, a następnie odwrócił się i wyszedł nieśpiesznym krokiem, jakby czekał, aż zmienię zdanie. Jednak nie zmieniłem, nie wtedy. Pozwoliłem mu zniknąć za drzwiami, a następnie z zamku, jakby nigdy nie istniał. Jakby był tylko cieniem rzucanym przez tańczące na wietrze zasłony w blasku Księżyca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top